0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Piotr Skórnicki / Agencja Wyborcza.plPiotr Skórnicki / Ag...

Mówienie o roślinach będących w zimie w lasach, łąkach czy bajorach jest zawsze mówieniem jak o czymś, co w ludzkiej wyobraźni właściwie nie istnieje. W zimie nie pamięta się przecież o lesie ani o łące. Czytelnik przejrzy to oczami i nic to w nim nie zmieni, bo przecież on sam nie widzi roślin zimą. Bo są one dla niego zauważalne zwykle wtedy, gdy sam ma z nich korzyści, niech to będzie zapach, piękno (kwitnienie), smak (owoce, warzywa), cisza, kojąca zieleń, odpoczynek na „łonie natury” po roku życia poza nią i przeciwko niej itd., itp.

Więc co wtedy, kiedy przez niemal połowę roku rośliny wyglądają podle, sterczą badylami, nie mają liści, a jeśli już, to tylko gniją w rowach, w zagłębieniach lasu? Po prostu stają się jedynie szaroburym, brunatnym sztafażem tylko naszego życia. Nie fotografujemy zmurszałego runa, pogiętych szczątek liści czy łysych koron drzew – choć akurat one pokazują swoimi geometriami całe historie swojego życia, one – pędy, konary i witki – przypominają o jedności świata przyrody, bo przecież te same rysunki możemy odnaleźć wszędzie – w dorzeczach, w żyłkach na dłoni, w naczyniach oka, w spękaniach gliny. Tu są zimowymi koronami drzew na tle nieba. Wystarczy popatrzeć i na chwilę nie ruszać się. Stać pod drzewem przez więcej niż minutę.

Zimowe rośliny spowalniają swoje życie do niezbędnego minimum. Można o tym myśleć jak o hibernacji dziejącej się u ssaków. Można myśleć, że zimowe drzewa śpią.

Niezwykłym w tym czasie jest to, że przez wielce skomplikowany proces, niektóre rośliny – niektóre drzewa – pozbywają się ogromnej części swojego ciała, jaką są liście. Niezwykłe, że nikogo to nie dziwi. Na dodatek wiosną, kiedy pojawią się nowe liście, one będą już na ten los przygotowane. U podstawy ogonka liściowego, jaki przyczepia go do pędu jest rząd cienkich komórek, przypominających swą delikatnością niemal miąższ arbuza – które, w odpowiednim czasie, kiedy długość dnia i nocy osiągnie swój krytyczny stan, one same się uśmiercą, przez to uwolnią cały liść od gałązki, z którą związane były od samej wiosny. Ta tkanka to warstwa odcinająca. Tak została nazwana przez naukę.

Jesień jest więc czasem masowej śmierci liści i dzikiej regeneracji ran po nich powstałych – ten punkt przyczepu liścia do łodyżki też się nazywa całkiem naukowo: blizna liściowa.

Można więc myśleć, że zima jest czasem postoju w szalonym metabolicznym pośpiechu, w walkach w ramach konkurencji o każdą smugę światła, o przestrzeń wilgoci dla korzenia, o swoje miejsce w komunie roślin, ale można też myśleć inaczej. Zima to czas odpuszczenia.

Pojedyncze gałązki walczą tylko po to by żyć, każdy korzonek i łodyga trwa i chce by wystarczyło mu cukru do wiosny. I nic więcej poza tym.

Przeczytaj także:

Ludzie, kiedy żyją, to oddychają i robią to przez całe swoje życie. Oddychanie, wymiana gazowa i atomowa ze środowiskiem i krwią, jest więc niezbędnym dla istnienia człowieka zjawiskiem. Jest ciągłą ze światem relacją. Składnikiem atmosfery wybitnie istotnym dla funkcjonowania komórek ciała w stanie życia jest tlen. Chcę podkreślić to jednoznacznie i pragnę, a nawet wołam niebiosa zasiedlone przez Zeusy i Jezusy, by to wreszcie utrwaliło się w człowieku, skoro nigdy nie dostało się mu to od szkoły: w każdym wdechu, aż do tego ostatniego, kiedy wpuszczacie w siebie powietrze – nie ma w nim innego tlenu niż ten, który nie byłby wcześniej w liściu.

Nie ma tlenu bez roślin. Nie ma naszego oddychania bez roślin. Można więc siedzieć w boksie korporacji, w nawiewach klimatyzacji, a zażywać misterium fotosyntezy roślin gdzieś daleko z miejsca tych ponurych czynności, tylko oddychając. Wystarczy, że wiesz, gdzie żyjesz. I jak wiele masz od tych zielonych stworów-potworów, niemożliwie pięknych istot tej planety.

Tlen powstaje z rozbicia cząsteczki wody, która kiedyś wlekła się z tej brudnej ziemi, z tego zwilgotniałego brudu pod borówkami, przez korzenie i cewki albo naczynia drewna, ciągnęła się w żyłce jaką zaciągał daleki liść w lesie. Tam rozbiła się na atomy i elektrony.

Tlen jako odpad, spalina fotosyntezy wylatuje szczelinami w liściach, w tak zwane powietrze i zaraz trafia do naszych pełnych krwi płuc. Można się więc zastanowić, co się dzieje zimą, gdy nie ma liści? Skąd miałby powstawać tlen dla naszego życia? Dlaczego my wciąż możemy oddychać?

Tlenu jeszcze tu trochę jest, i powinien nam wystarczać, byle potem żyły rośliny i wtłaczały w atmosferę ten pierwiastek. Byle była woda, skąd liście miałyby materię dla budowania cukru, dla emisji tlenu. Więc jak sprawić, by rośliny mogły przeżyć zimę? By mogły potem odrodzić się na nowo, na zielono, w szelestach, w nowych pędach? Jak?

Zima to dla roślin czas niebywale trudny. Czasem zdarza się pniom zamarznąć na amen. Strasznie dużo z tym kłopotu, wiosną, gdy pąki chcą mieć wodę, a nie lód. A lód rozmraża się jak świat da. Czasem szybko, czasem wolno. Kiedy szybko – to w drewnie pojawią się bańki powietrza. One rozdymają się tak, że nie wpuszczą w swe obszary żadnej wody. I wtedy umrze młody liść i korzeń, łączący te trajektorie.

Takie cięcia tkanek widzę w drzewach wyrżniętych z ziemi, gdzie ich korzenie miały kilka metrów kwadratowych, a teraz pocięte tkwią w donicach, jakby dały tam żyć dłużej niż rok. I nazywa się to choinką.

Otóż one nie są z tych donic, one nie są do waszych mieszkań. To drzewa i ich miejsce jest w lesie. Nie w waszych ciepłych przytułkach. Zaraz obudzą się wam ich pąki, merystemy, szukające w przestrzeni nowego miejsca zaczną dzielić się i budować nowe pędy, a wtedy wy wystawicie je do piwnicy, albo na mróz i wszystko to umrze.

My, botanicy, mamy w domu mikroskopijną choinkę z plastiku. Na wieki. Tyci drzewko na tysiąc lat.

Nie mamy sumienia patrzeć na drzewa pełne podziemnych ran, ani te z poszatkowanymi korzeniami. Nie mamy siły reanimować drzewa w święta reanimacji ludzkiego ducha. Nie chcę już starać się, by świerk przeżył ten tydzień w poniżających go światełkach i bombkach, a potem lata w moim ogrodzie. Ta przeklęta wiedza dodaje mi tylko argumentów za detalami śmierci drzew. Coraz bardziej wiem, jak to się odbywa.

Mamy więc to mikroskopijne drzewko z plastiku, na lata, na prawnuki. Nie mamy niczego więcej.

;

Udostępnij:

Urszula Zajączkowska

Dr hab. Urszula Zajączkowska prof. SGGW, botaniczka i poetka. Bada ruchy i biomechanikę roślin. Autorka trzech książek poetyckich i jednej eseistycznej „Patyki, badyle”. Laureatka Nagrody Fundacji im. Kościelskich, Nagrody Literackiej Gdynia, Złotej Róży Instytutu Książki, nominowana m.in. do Paszportów Polityki, Nagrody im. W. Gombrowicza. Felietonistka Dwutygodnika.

Komentarze