Aktywiści w Poznaniu – podobnie jak w 13 innych miastach w Polsce – spędzili jesień na negocjacjach w sprawie lasów społecznych. A na początku listopada zobaczyli w Poznaniu świeżą wycinkę – w miejscu, które takim lasem społecznym ma zostać. I usłyszeli, że wcale nie ma tu sprzeczności
Od lat rośnie liczba społeczności zaniepokojonych tym, jak wygląda gospodarka leśna w ich okolicy. Lasy społeczne – przekonuje Ministerstwo Klimatu i Środowiska – mają częściowo spełnić obietnice lepszej ochrony terenów leśnych (w tym ograniczenia wycinek na 20 proc.).
Ministerstwo zainicjowało proces ich wyznaczania, a wiceminister Mikołaj Dorożała zapowiedział wyznaczenie jeszcze w tym roku takich lasów dla „13 milionów obywateli” wokół 14 miast. Szczegóły miały wypracować zespoły złożone z leśników, organizacji społecznych, ekspertów i samorządowców.
Do połowy listopada większość z nich zakończyła prace.
Jednak tylko dla lasów wokół Torunia i Bydgoszczy wypracowano pełen kompromis między stroną społeczną a Lasami Państwowymi (LP). W pozostałych są – czasem bardzo duże – rozbieżności.
Jedna z największych obaw strony społecznej dotyczy tego, czy lasy społeczne nie będą formą ochrony „tylko z nazwy”.
Chociaż leśnicy i aktywiści nie zgadzają się co do konkretnych rozwiązań, to mają częściowo wspólne – krytyczne – wnioski wobec całego procesu.
Anna Choszcz-Sendrowska, rzeczniczka prasowa LP, pisze w odpowiedzi na nasze pytania, że był on „niezwykłym wyzwaniem” i nie wszędzie wypracowano kompromis „z uwagi na krótki termin, brak jasnej definicji obszarów, jakich proces miał dotyczyć, oraz definicji gospodarowania na tych obszarach”. O podobnych problemach mówią społecznicy.
Spory dotyczyły obszaru lasów społecznych, a także tego, co właściwie mają oznaczać. Wiadomo, że „funkcja społeczna” – możliwość korzystania z lasów do rekreacji, ich rola w oczyszczaniu powietrza, retencji wody – ma górować nad „funkcją gospodarczą”, czyli wycinką drzew w celu sprzedaży drewna. Ale szczegóły można interpretować w różny sposób.
Bo wyznaczenie lasu społecznego dopuszcza „modyfikację” gospodarki – czyli nie zmniejszenie, tylko zmianę sposobu wycinki drzew, ograniczenia (zmniejszenie pozyskania drewna) i wyłączenia (tylko prace związane z bezpieczeństwem, ochroną przyrody).
Społecznicy chcieli przede wszystkim ograniczeń i wyłączeń, leśnicy – modyfikacji. Jedni i drudzy zwracają uwagę, że brak konkretnych definicji czy wskazań, jaki ma być zakres modyfikacji i ograniczeń, utrudniały prace zespołów.
W Katowicach udało się porozumieć co do zasięgu lasów społecznych w 1 z 4 nadleśnictw. Obejmą całość nadleśnictwa Katowice. Jednak nie ma na razie zgody co do tego, w jakiej części będą to tylko „modyfikacje” cięć, a w jakiej ograniczenia.
Robert Kalak, jeden z członków zespołu w Poznaniu, uważa, że tam prace toczyły się „niezgodnie z wytycznymi ministerstwa” i zabrakło „merytorycznej dyskusji” z leśnikami. A ostatecznie na terenie wszystkich wyznaczonych lasów społecznych leśnicy zgodzili się jedynie ma „modyfikacje”. Działacze jako kuriozum wskazują to, że w dokumentach zaproponowano też „modyfikację” gospodarki w lasach, które są rezerwatami przyrody – gdzie takiej gospodarki nie prowadzi się wcale.
Tuż po zakończeniu rozmów aktywiści w Poznaniu zobaczyli wycinkę drzew w jednym z lasów, który miałby zostać uznany za społeczny.
Od leśników usłyszeli, że tak właśnie wygląda ograniczenie, bo zastosowano inny sposób wycinki niż rębnia zupełna – wycięcie wszystkich drzew. Jednak zdaniem społeczników różnica widoczna jest może dla samych leśników, ale osoby postronne zobaczą fragment lasu wycięty niemal w pień.
W Warszawie wypracowano konsensus co do większości lasów społecznych – które mogą objąć około 60 procent czterech nadleśnictw. W trzech z nich udało się też wypracować większość podziału na ograniczenia (1/3 lasów społecznych) i modyfikacje (40 procent) gospodarki leśnej. Sporne pozostaje nadleśnictwo Chojnów na południe od Warszawy.
To miejsce szczególne, bo – mówi Agnieszka Chołuj, uczestniczka prac zespołu – lasy są tam otoczone gęstą zabudową, liczba odwiedzających jest wielka. Jest też wiele inicjatyw leśnych, które do tego mają poparcie samorządów. Stronie społecznej udało się wynegocjować, by 100 procent tamtejszych lasów uznano za społeczne. Ale nie ma porozumienia co do szczegółów.
Na drugim biegunie są Lasy Rembertowskie. Tam jest duży kompleks leśny, w którym proponowaliśmy zmianę sposobu gospodarowania. Ale został on całkowicie wyłączony z obrad, bo znajduje się tam poligon. Chociaż nam wcale nie chodziło o udostępnienie go do celów rekreacyjnych, tylko zmniejszenie wycinek – mówi Chołuj.
Kiedy i gdzie dokładnie powstaną lasy społeczne wokół stolicy?
Maciej Pawłowski, rzecznik prasowy Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Warszawie, poinformował, że raport końcowy – wynik 10 spotkań w ciągu miesiąca – został przekazany Wojewodzie Mazowieckiemu. „O tym, jaki obszar faktycznie obejmą lasy społeczne wokół Warszawy, zdecyduje Ministerstwo Klimatu i Środowiska, do którego trafi raport z prac zespołu” – napisał.
Od strony społecznej słyszymy, że wiele problemów bierze się z tego, że cały proces został źle zaprojektowany. Po pierwsze – Lasy Państwowe były jednocześnie gospodarzem rozmów oraz ich stroną. Lub, jak mówią aktywiści: „sędzią we własnej sprawie”. Leśnicy i samorządowcy pojawiali się na posiedzeniach w ramach pracy, zaś przedstawiciele organizacji społecznych robili to w swoim prywatnym czasie, pro bono.
Anna Choszcz-Sendrowska z Lasów Państwowych uważa, że dyspozycje Ministerstwa Klimatu – które LP wykonywały – „nie potwierdzają opinii, jakoby ministerstwo oddało kontrolę nad procesem Lasom Państwowym”. Zwraca m.in. uwagę, że to ministerstwo wskazało reprezentantów strony społecznej w zespołach.
Drugim wyzwaniem był brak usystematyzowania całego procesu. Wszędzie obowiązywał regulamin, ale nie zawsze był on od początku jawny. W jednych miejscach obrady transmitowano, w innych tylko nagrywano, a jeszcze gdzie indziej część uczestników nie chciała żadnych nagrań.
Zarówno stronie społecznej, jak i leśnikom zabrakło jasnych wytycznych tego, jaki może być zasięg terytorialny lasów społecznych. Wizje tego były skrajnie różne. W Katowicach aktywiści chcieli rozmawiać na temat całej konurbacji – a więc nawet kilkunastu nadleśnictwach. A na początku otrzymali propozycję obejmującą tylko „lasy osiedlowe”.
W Krakowie propozycja lasów państwowych różniła się diametralnie od społecznej, mówi Anna Treit, członkini zespołu: “My chcieliśmy, by lasy społeczne objęły 73 procent obszaru nadleśnictw wokół Krakowa. A LP zaproponowały 7,5 procent. W tym takie miejsca jak kawałek lasu między autostradą a linią kolejową”.
Według rzecznika krakowskiej dyrekcji LP Kacpra Bierowca proces był „trudny, ale niezwykle wartościowy”, a jego wynik – mimo „dużych emocji” – ocenia pozytywnie. Rzecznik pisze, że wypracowano rozwiązanie, które „uwzględnia różnorodne interesy i potrzeby”. Pisze, że kompromisem jest „zaproponowany przez stronę społeczną bufor 20 km od centrum miasta”.
Jednak jak mówi Treit, pomysł wyznaczenia lasów społecznych w promieniu 20 km od centrum Krakowa zgłosiła pojedyncza osoba z zespołu, zaś cała grupa organizacji społecznych miała inną koncepcję. Ten „kompromis” oznaczałby, że lasy powstałyby na 14 proc. obszaru nadleśnictw.
„Nasza propozycja wynikała nie z narysowania okręgu na mapie, a z ankiet i wywiadów przeprowadzonych z mieszkańcami. Obiecaliśmy im, że będziemy o te lasy walczyć i to robiliśmy. Ale od leśników usłyszeliśmy ”nie„. Ostatecznie poszczególne propozycje poszły pod głosowanie. My – organizacje pozarządowe, naukowcy, przedstawiciel ministerstwa – chcieliśmy głosowania imiennego, na co leśnicy się nie zgodzili. Dlatego ostatecznie nie głosowaliśmy” – relacjonuje Anna Treit.
Rzecznik dyrekcji regionalnej pisze, że „choć nie wszyscy uczestnicy wzięli udział w głosowaniu”, to propozycja 20 km uzyskała zgodę „przedstawicieli samorządów, przemysłu drzewnego, Zakładów Usług Leśnych, środowiska naukowego, części reprezentantów NGO oraz leśników”. „Za” były 23 osoby, zaś 16 nie brało udziału w głosowaniu.
Także w Gdańsku propozycje strony społecznej znacznie różnią się od tego, jak lasy społeczne widzą leśnicy. „Propozycja Lasów ograniczała się do 1400 hektarów, w tym istniejących rezerwatów oraz obszarów pokrytych wodą” – powiedział Paweł Szutowicz z Koalicji Las Jest Nasz.
Część wniosków z poszczególnych regionów jest spójna, ale wrażenia społeczników znacznie się różnią. W Warszawie jest umiarkowane zadowolenie. W Poznaniu i Gdańsku przeważa rozczarowanie.
„Mieliśmy nadzieję, że w lasach coś się zmieni. Ale z naszej perspektywy w Krakowie ten proces się nie udał. Jego wyniki to jedno, ale w samej pracy mierzyliśmy się z brakiem otwartości na rozmowę, z manipulacjami” – mówi Anna Treit z Krakowa.
Podobnie ton rozczarowania przeważa w rozmowach ze społecznikami z Białegostoku i Wrocławia. „Na początku roku byliśmy po zmianie dyrekcji regionu, byliśmy pełni nadziei na wznowienie rozmów na poziomie regionu, całościowo o lasach wokół Białegostoku i w Puszczy Knyszyńskiej. Jednak okazało się, że na tym poziomie jest to niemożliwe i zostaliśmy zmuszeni do osobnych rozmów z każdym ”naszym„ nadleśnictwem” – mówi Elżbieta Sawicka ze stowarzyszenia SupraśLAS, zaangażowana w rozmowy na temat lasów społecznych wokół Białegostoku.
„Na przykład w Nadleśnictwie Dojlidy do konkretnych rozmów możemy usiąść dopiero w trakcie przygotowania przez nie nowego Planu Urządzenia Lasu (tzw. PUL-u), czyli nie wcześniej niż w pierwszym kwartale 2025, a na efekt naszych rozmów musimy czekać dwa lata, czyli do czasu zatwierdzenia nowego PUL” – mówi Sawicka.
We Wrocławiu współpraca z nadleśnictwami nie nastręcza zasadniczych problemów z wyjątkiem nadleśnictwa Miękinia, które zarządza niemal wszystkimi lasami na terenie miasta, skarżą się społecznicy. Oskarżają nadleśniczego Waldemara Zarembę o „sabotowanie” procesu.
„Na czwartek [21 listopada] mamy zaplanowane spotkanie z nadleśniczym Zarembą. Nasze oczekiwania są raczej niskie, biorąc pod uwagę ogólną atmosferę i dotychczasowe działania nadleśnictwa. Mamy jednak swoje minimum, którym jest wyłączenie z gospodarki rębnej 50 procent wydzieleń w lasach Mrozowskim, Ratyńskim oraz w lasach nad rzeką Bystrzycą aż do Kątów Wrocławskich” – mówi Grzegorz Idziak z inicjatywy Ratujmy Las Mokrzański.
„Jeśli nadleśniczy Zaremba nie wykona żadnego kroku w stronę kompromisu, będziemy dążyć do jego dymisji. Bazujemy na jego dotychczasowym, całkowitym i niemerytorycznym odrzuceniu idei lasów społecznych. Zaremba regularnie pozyskuje z nich drewno – łamiąc zresztą zawarte kilka lat temu porozumienie ze stroną społeczną. Tymczasem lasy społeczne to nie symboliczne strefy wzdłuż dróg leśnych – jak widzi to nadleśniczy Zaremba – ale kompleksy leśne pełniące funkcje wodochronne czy klimatoochronne” – mówi Idziak. Zaznacza jednak, że to jego „osobista opinia”, nie inicjatywy Ratujmy Las Mokrzański. Uważa też, że w razie niepowodzenia rozmów, strona społeczna powinna dążyć do odebrania Lasom Państwowym lasów na terenie miasta i przekazania ich pod zarząd miejskiej spółki Lasy Wrocławskie.
Nadleśniczy Zaremba wskazuje, że strony spotkają się oficjalnie dopiero 21 listopada, by „wypracować dobre rozwiązanie dla lokalnej społeczności Wrocławia w taki sposób, aby w Lesie Mokrzańskim okoliczni mieszkańcy mogli aktywnie i bezpiecznie przebywać”.
W odpowiedzi na nasze pytania informuje, że nadleśnictwo Miękinia jest "pierwszym w RDLP Wrocław nadleśnictwem, które jeszcze w 2022 roku wyznaczyło lasy społeczne wpisując je do obowiązującego Planu Urządzania Lasu jako lasy o wiodącej funkcji społecznej. W lasach tych przedkłada się funkcje społeczne nad funkcję gospodarczą”.
Podkreśla, że „wyznaczanie tych lasów odbyło się w drodze dialogu społecznego z udziałem samorządów gminy Wrocław i Miękinia, zaproszonych przedstawicieli ze świata nauki i parlamentarzystów Wrocławia, oraz aktywistów NGO w tym z udziałem pana Idziaka”.
Fundamentalnym utrudnieniem dla strony społecznej jest także nierówność sił.
„Strona społeczna działa głównie wolontaryjnie, poświęcając czas po pracy, a czasem wręcz jej kosztem. Lasy Państwowe miażdżą nas organizacją, pieniędzmi i ilością ludzi, którzy w rozmowach na temat lasów społecznych biorą udział w ramach swoich obowiązków służbowych, za wynagrodzeniem” – konstatuje anonimowo osoba związana z rozmowami na Dolnym Śląsku.
Innym systemowym problemem jest prawo, które nie zakazuje nadleśniczym pełnić funkcji radnego, mówi Idziak. „Taki radny-nadleśniczy, jeśli jest lojalny wobec burmistrza – a tak często jest – ma wpływ nie tylko na gospodarkę leśną danej gminy, ale także na jej gospodarkę przestrzenną. Należałoby zapytać, ile razy pan Zaremba jako nadleśniczy opiniował plany zabudowy w sąsiedztwie lasów i między kompleksami leśnymi? Bo jeśli tych pytań nie zadał, to, mówiąc wprost, przyczyniał się do likwidacji korytarzy ekologicznych i fragmentacji resztek przyrody we Wrocławiu” – grzmi Idziak.
Nadleśniczy Zaremba pisze, że decyzję o starcie w wyborach na stanowisko radnego podjął, nie pełniąc obecnej funkcji. Dodaje, że „dziękuje z tego miejsca wszystkim, którzy mu zaufali w wyborach”. A "teraz ma jeszcze większy wpływ na to, co się dzieje w gminie. To sztuka szukać kompromisu między rozwojem, miejscami pracy, potrzebami lokalnej społeczności a ochroną przyrody”.
Mimo rozczarowań część organizacji społecznych docenia, że proces w ogóle się odbył. Bo – jak mówi Beata Borowiec z łódzkiego zespołu – jeszcze kilkanaście miesięcy temu strona społeczna „mogła tylko pomarzyć” o tym, żeby jej głos w sprawie lasów został wysłuchany.
Marta Jagusztyn z inicjatywy Lasy i Obywatele podkreśla, że mimo wszystkich wad procesu wyznaczania lasów społecznych, ważne jest, aby te uzgodnione powstały od początku przyszłego roku. Ochrona lasów to walka z czasem, bo – jak wskazuje – w Lasach Państwowych koniec roku to moment planowania prac i rozpisywania przetargów na prace leśne na przyszły rok. Jeśli w tym roku podpisane zostaną umowy na wycinki w lasach społecznych, to w przyszłym trudno będzie to zmienić.
Jednak rzecznika Lasów Państwowych pisze: „wstrzymanie działania nadleśnictw, w tym przetargów na usługi, bez jasno określonego terminu, zakresu lasów o wiodącej funkcji społecznej i reguł działania nadleśnictw uważamy za niemożliwe”. Podobnie sprawę komentują regionalne dyrekcje. Leśnicy powtarzają też, że lasy wokół miast „od zawsze pełnią funkcje społeczne”, a leśnicy pracują, by ułatwiać odwiedzającym korzystanie z nich.
Według społeczników kluczowe jest też umocowanie lasów społecznych jako formy ochrony w prawie – przez zmianę ustawy albo rozporządzenia. Także dyrekcja Lasów Państwowych zwraca uwagę, że potrzebuje wskazania podstawy prawnej funkcjonowania lasów społecznych, by ustalenia przełożyć na funkcjonowanie konkretnych nadleśnictw.
„Gospodarka leśna, szczególnie wokół dużych miast, to dziedzina skupiająca zbyt wielu interesariuszy, by decyzje podejmować pochopnie. W kontekście lasów o wiodącej funkcji społecznej wokół największych miast nadal jest wiele do zrobienia. Teraz czekamy na decyzję MKiŚ w tym zakresie” – pisze rzeczniczka Dyrekcji Generalnej. Na decyzje ministerstwa czekają też aktywiści – choć co do szczegółów tych oczekiwać mocno różnią się od leśników.
Artykuł publikujemy jednocześnie w OKO.press i Gazeta.pl
Dziennikarz specjalizujący się w tematyce środowiskowej i sprawach zagranicznych, autor m.in. cyklu Piątki dla klimatu. Laureat nagrody Dziennikarz dla planety, przyznanej w ramach nagrody Radia ZET im. Andrzeja Woyciechowskiego w 2023 roku.
Dziennikarz specjalizujący się w tematyce środowiskowej i sprawach zagranicznych, autor m.in. cyklu Piątki dla klimatu. Laureat nagrody Dziennikarz dla planety, przyznanej w ramach nagrody Radia ZET im. Andrzeja Woyciechowskiego w 2023 roku.
W OKO.press pisze głównie o kryzysie klimatycznym i ochronie środowiska. Publikuje także relacje z Polski w mediach anglojęzycznych: Politico Europe, IntelliNews, czy Notes from Poland. Twitter: https://twitter.com/WojciechKosc
W OKO.press pisze głównie o kryzysie klimatycznym i ochronie środowiska. Publikuje także relacje z Polski w mediach anglojęzycznych: Politico Europe, IntelliNews, czy Notes from Poland. Twitter: https://twitter.com/WojciechKosc
Komentarze