0:000:00

0:00

Ministerstwo Środowisko zapowiada "masową redukcję" polskich dzików. Nazywa się to „skoordynowanym wielkoobszarowym zbiorowym polowaniem”. Informacje podał portal OKO.press na podstawie ujawnionych na fanpejdżu „Nasze Lasy” dokumentów Polskiego Związku Łowieckiego - pisze Ewa Siedlecka, wybitna publicystka prawna "Polityki", autorka OKO.press, wcześniej "Gazety Wyborczej". Ostatnio wydała książkę "Sędziowie mówią. Zamach PiS na wymiar sprawiedliwości" (recenzja w OKO.press). Znana z zaangażowania w obronie praw zwierząt.

W 2018 roku wybito w Polsce jedną trzecią populacji dzików, aż 168 tysięcy sztuk. PZŁ szacuje, że do końca lutego uda się wybić 210 tys. Do dzików wolno strzelać cały rok, także do ciężarnych loch i warchlaków.

Z afrykańskim pomorem świń trzeba walczyć inaczej

Podobno ma to pomóc w walce z afrykańskim pomorem świń. Dane pokazują, że mimo wybijania dzików epidemia ASF się rozszerza. A naukowcy w walce z nią zamiast zabijania dzików zalecają bioasekurację i rzeczywisty nadzór weterynaryjny nad hodowlami świń. A więc

z punktu widzenia walki z pomorem afrykańskim ta masowa eksterminacja dzików nie ma sensu. Domagają się jej jednak rolnicy, czyli elektorat PiS. Oni naciskają na ministra rolnictwa, który naciska na ministra środowiska.

Sprawa jest czysto polityczna i nie ma związku ze zdrowym rozsądkiem. Nie mówiąc o humanitaryzmie.

Hodowcy świń wolą wybicie dzików od bioasekuracji i realnego dozoru weterynaryjnego własnych hodowli, bo bioasekuracja podniesie im koszty „produkcji”, zmuszając do inwestowania w zabezpieczenia sanitarne. A realna kontrola weterynaryjna mogłaby doprowadzić do zamknięcia części hodowli, w których świnie nie mają wymaganych prawem minimalnych warunków dobrostanu. Warunków i tak tragicznych, bo dla świni jest przeznaczone zaledwie o 0,3 metra więcej, niż wynosi długość jej ciała, nie wspominając o karmiących matkach, trzymanych w metalowych „futerałach”, w których w ogóle nie mogą się poruszać.

A do tego dochodzi drastycznie zaniedbanie, przetrzymywanie zwierząt w niesprzątanym gnoju, od czego gniją im nogi. Albo na „rusztach”, na których nogi kaleczą.

ASF to zresztą pretekst. Rolnicy chcą wybicia dzików, bo niszczą im uprawy, a uzyskiwanie odszkodowań jest utrudnione, odkąd w kwietniu zeszłego roku obowiązek szacowania tych szkód przeszedł na gminy. Odszkodowania wypłacają Koła Łowieckie, więc myśliwi też wolą dziki wystrzelać, niż płacić za ich szkody.

No więc zamiast pilnować hodowli świń i grodzić uprawy, zarządza się eksterminację dzików. Wystrzeliwanie to never ending story, bo dziki migrują przez granice, a PiS nie postawi przeciw nim płotu, jak Trump przeciw Meksykanom.

Zarobią myśliwi, straci środowisko

PiS uczy się od Mao Zedonga, który w 1958 roku zarządził masowe wymordowanie wróbli: miały przeszkadzać w wielkim skoku gospodarczym i społecznym Chin Ludowych, bo zjadały ziarno przeznaczone dla ludzi. Do mordowania zaprzęgnięto cały naród. Strzelano z broni czy proc, ale przede wszystkim czyniono hałas. Ptaki bały się lądować i w końcu padały wyczerpane. Wtedy je dobijano.

Akcja się powiodła. Jej następstwem była plaga szarańczy i innych owadów niszczących plony, bo nie były już zjadane przez ptaki. To był jeden z powodów Wielkiego Głodu, który zabił w Chinach od 20 do 40 mln osób.

Jaki może być skutek wytępienia dzików w Polsce? Dziki ryją w ściółce, mieszając ją z ziemią, czym przyczyniają się do użyźniania lasu, a więc do urodzaju owoców leśnych. Zjadają larwy i owady, co chroni drzewa przed niektórymi pasożytami. Zjadają padlinę i drobne chore zwierzęta, dzięki czemu – jak podkreślają sami myśliwi – przyczyniają się do zmniejszania ryzyka szerzenia się chorób.

Dla wytępienia kornika drukarza PiS zarządził wycinkę Puszczy Białowieskiej. Też wbrew opiniom naukowców. Za to napełniając kasę Lasom Państwowym. Teraz, dla zaspokojenia oczekiwań elektoratu rolników, zarządza eksterminację dzików.

Niektórzy myśliwi, w ramach odstrzału sanitarnego, zarobią: za lochę 650 zł, za odyńca, przelatka i warchlaka – 300.

PiS zrobi dla zwierząt wszystko

PiS kreuje się na obrońców zwierząt. Podniósł kary za znęcanie się nad zwierzętami. Tym akurat trudno było zrazić do siebie jakąś grupę wyborców. Chyba że inspektorzy weterynarii na serio zaczęliby badać warunki w hodowlach zwierząt, szczególnie gospodarskich – ale takich rozwiązań nie przewidziano. Przed wigilią „Wiadomości” TVP puściły materiał, w którym namawiano do przenoszenia kupionych karpi w foliówce z wodą. Pojawiają się tam też materiały o katowanych psach.

PiS wniósł do Sejmu projekt nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt. Właśnie – 3 stycznia 2019 – złożył do niego autopoprawkę wykreślającą przepisy dotyczące hodowli zwierząt futerkowych, uboju rytualnego, zwierząt w cyrkach oraz zakazu trzymania psów na uwięzi (jednak będzie lepiej: owa uwięź ma mieć minimum 5 metrów). Projekt koncentruje się na poprawie losu bezdomnych zwierząt, głównie psów i kotów. Posłowie PiS zachwalają nowelizację i obiecują, że zostanie uchwalona przed wyborami.

Elektorat będzie zadowolony, bo wielbicieli psów i kotów jest znacząco więcej niż obrońców zwierząt hodowanych na mięso, mleko czy futro. A także zwierząt dziko żyjących.

A prezes siedzi sobie z kotem Czarusiem na kolanach, w poczuciu osiągnięcia dobrego kompromisu między interesem wyborczym PiS a własnym sumieniem.

Ewa Siedlecka jest publicystką „Polityki”. Ten tekst ukazał się na jej Blogu Konserwatywnym.

Udostępnij:

Ewa Siedlecka

Dziennikarka, publicystka prawna, w latach 1989–2017 publicystka dziennika „Gazeta Wyborcza”, od 2017 publicystka tygodnika „Polityka”, laureatka Nagrody im. Dariusza Fikusa (2011), zajmuje się głównie zagadnieniami społeczeństwa obywatelskiego, prawami człowieka, osób niepełnosprawnych i prawami zwierząt.

Komentarze