0:00
0:00

0:00

Rocznica rewolucji 1956 roku stała się kolejnym polem walki politycznej na Węgrzech Viktora Orbána. Podobnie jak 11. listopada w Polsce - rządząca partia, skrajna prawica i opozycja "demokratyczna" rocznicę 23 października obchodzą oddzielnie.

Rządowe uroczystości zaczęły się już dzień wcześniej - 22 października 2018. Przez miasto przeszedł Marsz Pamięci, który przypominał raczej wielką grupę rekonstrukcyjną. Wzięła w nim udział głównie młodzież szkolna, która do stolicy przyjechała z całego kraju. Kilka tysięcy osób z pieśniami na ustach, ubranych w stroje z epoki, z zapalonymi świecami, flagami i przepaskami z narodowymi barwami przemaszerowali historyczną trasą rozruchów - od Politechniki do Placu Bema.

Dla rządzącego Fideszu młoda twarz rządowych obchodów ma nieoceniony walor propagandowy, bowiem to właśnie w tej grupie Orbán cieszy się najmniejszym poparciem.

Reporterzy OKO.press byli 23 października w Budapeszcie.

Artykuł o obchodach rocznicy rewolucji '56 to pierwszy z cyklu tekstów "OKO na Węgry", które prosto z Budapesztu przygotowujemy z Agatą Kubis. Kolejny będzie dotyczył wymazania "gender studies" z listy dyscyplin naukowych na Węgrzech.

23 października to dla Węgrów jedno z najważniejszych świąt. 62 lata temu studenci Politechniki stworzyli rezolucję tzw. "16 punktów" z żądaniami demokratyzacji i uniezależnienia od ZSRR. Wśród postulatów znalazły się m.in.: wolność słowa, rewizja procesów politycznych, prawo do strajku i wolne wybory.

Dzień później studenci wyszli na ulice Budapesztu w pokojowym proteście, by domagać się swoich praw. Szybko protest przerodził się w powstanie. 4 listopada ówczesna władza przy wsparciu Armii Czerwonej krwawo je zdławiła. W wyniku walk zginęło 2,7 tys. Węgrów (powstańców i cywili), a kolejnych 200 tys. - opuściło kraj.

Orbán przed budynkiem Terror Háza

W tym roku o wystąpieniu Victora Orbána nie trąbiły ani prorządowe media, ani profile rządowe. Informacje można było odnaleźć tylko na poświęconej obchodom stronie internetowej. Mimo to już na godzinę przed oficjalnymi obchodami Węgrzy tłumnie gromadzili się przed budynkiem Terror Háza - muzeum, które u Węgrów wzbudza podobne kontrowersje, co Muzeum II Wojny Światowej w Polsce. Terror Háza miał uhonorować ofiary totalitaryzmu i jednocześnie bohaterów '56 roku. Jednak na 60-lecie rewolucji nowa dyrekcja zmieniła wystawę. Maria Schmidt - rewizjonistka historyczna odpowiedzialna za ekspozycję - okroiła opowieść o powstaniu do wygodnych bohaterów. Wycięto z niej działaczy komunistycznych, którzy byli symbolami rewolucji.

Zniknęli m.in. premier Imre Nagy i István Bibó. Rząd uznał, że ich obecność na wystawie byłaby prowokacją.

Imre Nagy był premierem komunistycznych Węgier, jednak jeszcze przed rewolucją 56 roku usunięto go z rządu i partii. Dzień po rozpoczęciu rewolucji 1956 roku znów stanął na czele rządu. Ogłosił neutralność Węgier i wystąpienie z Układu Warszawskiego, rozwiązał policję polityczną i zniósł system jednopartyjny. Po pacyfikacji powstania przez wojska sowieckie Nagy został aresztowany, a w 1957 roku stracony.

Na obchodach stawił się głównie twardy elektorat Fideszu, czyli osoby starsze. Do mediów podchodzili z nieufnością. Część z pewnością ze względu na barierę językową - większość tłumaczyła, że nie mówi dobrze po angielsku. Innych nie przekonała nawet deklaracja, że jesteśmy z Polski.

Tylko jedna pani tłumaczyła mi żarliwie, żebym lepiej zajął dobre miejsce zamiast się kręcić, bo zaraz będę mógł zobaczyć Victora Orbána.

Były też osoby młode - dwudziesto-, trzydziestolatkowie. Dlaczego przyszli na obchody rządowe? Matilla, 26-letni student z Budapesztu: "Jesteśmy tu, by oddać szacunek bohaterom rewolucji. Oni walczyli za wolność".

Na pytanie czy ta walka jest aktualna obruszył się: "Oczywiście, że nie. Jeśli pytasz o obecny rząd to nie ma powodu, żeby się buntować. Żyjemy w demokratycznym kraju, czyli takim, który wymarzyli sobie uczestnicy powstania".

W tłumie byli też zagraniczni studenci. Dlaczego przyszli? Z ciekawości. Na pytania o rząd unikali odpowiedzi: "To kontrowersyjne pytanie" (..) "Chcemy po prostu poznać historię tego kraju". Lioni, 22-latka z Niemiec: "Do Budapesztu przyjechałam półtora roku temu. Moi koledzy z CEU narzekają na rząd. Mówią, że nie jest tak, jakby chcieli, ale w zasadzie niewiele o tym rozmawiamy". A czy chodzą na protesty: "Szczerze? Nie wiem. Łączy nas codzienność - studia, pasje i spotkania towarzyskie. O polityce staramy się nie rozmawiać".

Polsko-węgierska przyjaźni w pigułce

Obchody obserwowaliśmy w spontanicznie zawiązanym towarzystwie przyjaźni polsko-węgierskiej. Zupełnie przez przypadek znaleźliśmy się obok Waldemara Bonkowskiego, senatora PiS, który na kartach polskiego parlamentaryzmu zapisał się niechlubnie - jako homofob, sprawca przemocy domowej i odkrywca "ubeckich wdów". Do senatora stojącego przy barierkach z flagą Polski, podszedł węgierski profesor italianistyki. Po polsku przywitał go: "Niech żyje Polska". Bonkowski odpowiedział: "Niech żyją Węgry!". Senator tłumaczył, że do Budapesztu przyjeżdża co roku. Ba, nawet dwa razy w roku. "W marcu jest lepiej, bo na telebimach tłumaczone jest całe przemówienie Orbána na język polski". Senator mówił, że wziął nawet koszulkę z napisem "Polak-Węgier dwa bratanki", ale pogoda nie dopisała.

Obaj wymieniali się spostrzeżeniami na temat Europy. Węgierski profesor był dużo bardziej zachowawczy niż polski polityk.

Bonkowski martwił się:

"Europa chciałaby zlikwidować państwa narodowe, żebyśmy wszyscy byli magmą, a wtedy - będzie po Europie". Profesor odpowiadał: "Spokojnie. Mój przyjaciel z Włoch często powtarza, że po kolejnych wyborach [red. - do Europarlamentu] będziemy rządzić Europą z Orbánem". Bonkowski odpowiedział: "Daj boże. Boję się, że liberalne lewactwo zostanie".

O liberalnym lewactwie chciał rozmawiać dalej, jednak profesor wyraźnie stracił zainteresowanie.

Chciał jednak towarzyszącej mi Agacie Kubis dać dowód przyjaźni polsko-węgierskiej. "Na lekcjach włoskiego, które prowadzę w szkole, obowiązkowo uczę dzieci hymnu polskiego. Rodzice czasem się dziwią, ale to przecież proste do wytłumaczenia. Polacy, Węgrzy i Włosi zawsze sobie pomagali. Mało kto o tym wie, ale w hymnie Włoch jest nieśpiewana zwrotka. O tym, że Austria pije krew Polaków i Włochów. Nie ma nic o Węgrach tylko dlatego, że jeszcze nie istnieliśmy jako państwo".

"Victor, Victor"

Zgromadzony przed budynkiem Terror Háza kilkutysięczny tłum reagował entuzjastycznie na wszystkie przemówienia. Dyrektor muzeum największe oklaski zebrała, gdy mówiła, że Węgry "nie podporządkują się poprawności politycznej". Głos zabrała też przedstawicielka liczącej 150 tys. osób mniejszości węgierskiej żyjącej na Zakarpaciu. Prokremlowskie sympatie Victora Orbána i poparcie dla aneksji Krymu przez Rosję nie pozostało obojętne dla stosunków dyplomatycznych pomiędzy Ukrainą i Węgrami. Spór toczy się o podwójne obywatelstwo (wydawanie paszportów węgierskich mniejszości węgierskiej na Ukrainie) i możliwość prowadzenia węgierskich szkół. Choć oficjalnie MSZ Ukrainy i Węgier próbują wygasić konflikt, to na Zakarpaciu pojawia się coraz więcej antywęgierskich bilbordów. Podczas wystąpienia przedstawicielki mniejszości ludzie zgromadzeniu przed muzeum płakali ze wzruszenia. Profesor tłumaczył Agacie, że zachowanie Ukrainy to prowokacja, bo przecież Węgry nie są jej przeciwne.

Gdy na scenę wyszedł lider Fideszu tłum zaczął wiwatować i skandować "Victor, Victor". Ponad półgodzinne przemówienie przerywane było kilkadziesiąt razy gromkimi oklaskami. Jak zwykle, prawie całe przemówienie poświęcone było Unii Europejskiej. Orbán przypominał zebranym, że gdy Węgry strzegły granic i walczyły z multikulturalizmem, Europa przyjmowała "nielegalnych uchodźców". I oczywiście, jak się okazało, rację miały Węgry. Orbán podkreślił, że Bruksela atakuje Polskę i Węgry. A przecież Węgry od zawsze są w Europie, a więc i tu jest Europa.

Duże poruszenie w tłumie wywołała obecność żony i dzieci Victora Orbána. Uroczystość obserwowali stojąc wśród ludzi - a nie na specjalnie przygotowanych trybunach. Orbána pożegnała owacja na stojąco, a obchody zwieńczyło wspólne odśpiewanie hymnu.

15:45 Opozycja pod pomnikiem Józefa Bema

W tym samym czasie po drugiej stronie Dunaju, pod pomnikiem Józefa Bema koalicja 9 partii i inicjatyw opozycyjnych zorganizowała antyrządową manifestację. Protestowali przeciwko korupcji i antyeuropejskiej agendzie Orbána.

Gdy dotarliśmy na miejsce po godzinie od rozpoczęcia wciąż protestowało kilka tysięcy osób - głównie młodych. Zgodnie tłumaczyli nam, że protestują, bo zagrożona jest demokracja. Zaskoczyła nas liczebność protestu. Gdy rozmawialiśmy z ludźmi przed manifestacją słyszeliśmy, że Węgrzy przestali wychodzić na ulice. Czy to duży protest? 26 letnia studentka na CEU: "Niestety nie i to wstyd. Większe manifestacje były w zeszłym roku na przykład przeciwko zamknięciu Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego. Dziś ludzie są zawiedzeni wynikiem wyborów, ale chyba tym bardziej powinni wychodzić na ulice. To też typowa węgierska cecha. Narzekamy, denerwujemy się, ale łatwo akceptujemy nawet najtrudniejsze zmiany. Dlatego nie wychodzimy na ulice. Niektórzy z moich znajomych wciąż są politycznie aktywni. Organizują protesty, albo - tak jak ja - próbują działać w kurczącym się trzecim sektorze [red. - organizacje pozarządowe].

Jednak większość nic nie robi. Dlaczego? Uważają, że nie ma sensu. Skoro do tej pory nic się nie zmieniło, to już nic się nie zmieni.

Ja nie tracę nadziei. Bo co mi wtedy pozostaje? Próbowałam żyć za granicą, ale przecież nie ma miejsc bez problemów. Nie chcę oceniać tych, którzy wyjeżdżają na stałe. To nie jest tak, że ja mam rację, a oni się mylą. Każdy ma prawo do szczęścia".

Część osób dziwiła się, że ktoś w Polsce jest w ogóle zainteresowany tym, co dzieje się na Węgrzech. "Jesteście zawsze krok przed nami" - żartowałem. "No tak" - odpowiadali z uśmiechem. I przyznawali, że śledzili przebieg wyborów samorządowych w Polsce. I co się o nich mówi? "Że nie jest tak źle jak u nas".

Czemu nie protestują tam gdzie Fidesz? "Nie chcemy iść na konfrontację. Chodzi nam o pluralizm. Nie chcemy wewnętrznych konfliktów, chcemy być częścią Europy". Dlatego zbierali podpisy pod apelem do Trybunału Sprawiedliwości UE ws. respektowania orzeczenia Parlamentu Europejskiego o uruchomieniu procedury praworządności z art. 7 Traktatu UE wobec Węgier. To ta sama procedura, której poddana jest Polska.

Były też transparenty. "Nieliberalna demokracja to oksymoron, idioto"- głosił jeden z nich. Pojawiło się też lustro z podpisem: "Szok, który przeżywasz, gdy spotykasz niezależne media". Uczestnicy tłumaczyli nam, że oczywiście takich na Węgrzech już nie ma.

Na koniec uczestnicy manifestacji odśpiewali wspólnie "Odę do radości".

Jobbik pod Radiem

W tym samym czasie pod Radiem zgromadzili się sympatycy Jobbiku - skrajnie prawicowej i antyimigranckiej partii na Węgrzech - odpowiednika polskiego Ruchu Narodowego. Ta manifestacja również miała charakter antyrządowy.

"Czy masz dość skorumpowanego, brutalnego, bolszewickiego Fideszu?" - głosiło hasło zapraszające na protest.

Mieli na nim przemawiać liderzy partii - Tamas Sneider i Levente Muranyi. Niestety, w tę demonstrację już nie zdążyliśmy.

Na manifestacji opozycji spotkaliśmy za to grupę nacjonalistów, którzy przyszli zapalić świeczkę pod pomnikiem Józefa Bema. Ich obecność wywołała poruszenie w tłumie, ale - inaczej niż Polsce - nie doszło do konfrontacji.

;
Agata Kubis

Fotografka streetowa, fotoreporterka. Od 10 lat dokumentuje wydarzenia związane ze środowiskiem feministycznym, LGBT, wolnościowym. Kiedyś członkini redakcji magazynu LGBT+ „Replika“, obecnie stale współpracuje z redakcją OKO.press. Członkini kolektywu Archiwum Protestów Publicznych

Na zdjęciu Anton Ambroziak
Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze