0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Kuba Atys / Agencja Wyborcza.plFot. Kuba Atys / Age...

W czerwcu na łamach Onetu i Wirtualnej Polski pojawiły się teksty opisujące, jak ludzie władzy próbują wpływać na prace redakcji. W związku z ujawnieniem tych działań kilkudziesięciu redaktorów i redaktorek naczelnych podpisało się pod listem w obronie niezależności mediów.

"Deklarujemy, że będziemy bronić niezależności polskiego dziennikarstwa, a zarządzane przez nas redakcje będą solidarnie i konsekwentnie informować społeczeństwo o każdej próbie wpływania władzy na media.

Razem będziemy walczyć o utrzymanie wolnych i niezależnych mediów jako fundamentu demokratycznego społeczeństwa, chroniąc prawo obywateli do dostępu do wiarygodnych informacji" – czytamy w oświadczeniu podpisanym także przez OKO.press.

Przeczytaj także:

Działania ludzi związanych z Prawem i Sprawiedliwością ujawnione przez dziennikarzy największych portali są jednak nie tylko naruszeniem dobrych obyczajów i demokratycznych standardów.

Osoby próbujące wywierać naciski mogły dopuścić się także przestępstwa.

OKO.press poprosiło o analizę prawną przypadków opisanych przez prasę Krzysztofa Plutę, radcę prawnego z kancelarii Jakubowski Pluta i Wspólnicy, specjalizującej się w zakresie prawa gospodarczego, w tym branży medialnej.

Bartosz Węglarczyk o propozycji zastępcy

Bartosz Węglarczyk w tekście opisał spotkanie z „ważną osobą powiązaną z władzą”, która przedstawiała swoje opinie na temat niezależności prasy.

Rozmówca dziennikarza miał stwierdzić:

„Gdyby pana redakcja miała być naprawdę niezależna, to powołałby pan na stanowisko zastępcy redaktora naczelnego osobę, która odpowiadałaby za to, żeby w Onecie reprezentowany był punkt widzenia rządu. Ten człowiek nie powinien być jednak podległy panu, lecz bezpośrednio zarządowi firmy”.

Węglarczyk w żartach poprosił rozmówce o wskazanie konkretnych nazwisk. „Ku mojemu zdumieniu polityk uznał, że mówię poważnie i zaczął wymieniać nazwiska znanych pracowników mediów ściśle powiązanych z władzą. Musiałem przerwać tę wyliczankę, podkreślając, że żartowałem” – relacjonował dziennikarz.

„Fakty podane przez red. Węglarczyka nie pozwalają moim zdaniem stwierdzić, czy celem jego rozmówcy było wywarcie presji na wydawcę lub redakcję, aby powołała zastępcę redaktora naczelnego przychylnego rządowi, czy też była to tylko wymiana poglądów na temat tego, jak powinna funkcjonować prasa” – uważa Krzysztof Pluta.

Prawnik zwraca jednak uwagę, że propozycja, aby taki redaktor nie był podporządkowany redaktorowi naczelnemu, ale bezpośrednio zarządowi wydawcy, jest sprzeczna z prawem. Art. 7 ust. 1 pkt 7) ustawy Prawo prasowe stanowi, że: „redaktorem naczelnym jest osoba posiadająca uprawnienia do decydowania o całokształcie działalności redakcji”.

„Gdyby powołano takiego zastępcę redaktora naczelnego, który nie jest podporządkowany redaktorowi naczelnemu, to siłą rzeczy, redaktor naczelny zostałby pozbawiony możliwości decydowania o pewnych aspektach działalności redakcji, które znalazły się w kompetencjach jego zastępcy. Zatem nie decydowałby o całokształcie jej działalności. To sytuacja moim zdaniem niedopuszczalna w świetle obecnie obowiązujących przepisów” – wyjaśnia prawnik.

Na niezgodność z demokratycznymi standardami takiego rozwiązania zwracał w tekście uwagę sam Bartosz Węglarczyk pisząc, że jest ona dziś „normą tylko w jednym kraju, w Chinach, gdzie jeden z wicenaczelnych odpowiada bezpośrednio przed partią komunistyczną”.

Paweł Kapusta i Andrzej Stankiewicz o naciskach

Paweł Kapusta, redaktor naczelny Wirtualnej Polski, 23 czerwca nawiązał do tekstu Bartosza Węglarczyka i podzielił się doświadczeniami własnej redakcji:

„Gdy zaczęły się u nas pojawiać teksty śledcze, pojawiła się też propozycja kupienia WP przez jedną ze spółek skarbu państwa. Gdy propozycja została kategorycznie odrzucona, pojawiła się inna: robienia wspólnych interesów. Kolejne ”nie„ generowało kolejne próby wpływania na redakcję. Ot, choćby przekaz od prezesa państwowej instytucji do członka zarządu WP z podpowiedzią, których dziennikarzy należałoby zwolnić, a których zatrudnić. Pojawiły się konkretne nazwiska i stanowiska, w tym konkretny kandydat na wicenaczelnego – niemal tak, jak opisał to przed kilkoma dniami redaktor Węglarczyk”.

„Chciałbym też wierzyć, że wpłynięcie w jednym tygodniu siedmiu wezwań od państwowego regulatora do niemal wszystkich spółek właścicieli Wirtualnej Polski, dotyczących ich różnych aktywności biznesowych to też czysty przypadek. Trudno jednak w taki przypadek wierzyć, gdy kilka dni wcześniej dostaje się od prezesa państwowej instytucji kolejne ostrzeżenie, połączone tym razem z jednoznaczną zapowiedzią »ataku«, oczywiście z wyrazem niezadowolenia z linii redakcyjnej WP”.

W oświadczeniu Pawła Kapusty, podobnie jak w tekście Bartosza Węglarczyka, nie padły konkretne nazwiska. Kilka dni później dziennikarz Onetu Andrzej Stankiewicz, odwołując się do tekstów redaktorów naczelnych, ujawnił nieco więcej wskazówek dotyczących tożsamości tych osób:

„Obie z tych specyficznych »propozycji« wyszły z kręgu premiera Mateusza Morawieckiego — tak szef rządu pojmuje wolność mediów, by jego człowiek trzymał je za twarz. Zresztą to był »plan B« Morawieckiego. Bo planem »A« było po prostu przejęcie Onetu — jego odźwierny Michał Dworczyk próbował skłonić amerykański fundusz KKR, który pośrednio jest współwłaścicielem Onetu, do sprzedaży portalu spółce państwowej”.

Oprócz tego Andrzej Stankiewicz ujawnił, że od 2017 roku Patrycja Kotecka, żona Zbigniewa Ziobry, do niedawna także członkini zarządu firmy ubezpieczeniowej Link4, próbowała wielokrotnie doprowadzić do zwolnienia dziennikarza. Powodem były oczywiście publikacje na temat jej męża polityka. Jak twierdzi Stankiewicz – Kotecka znana jest z takich działań.

Wpływanie na pracę redakcji WP przez żonę Ziobry opisywał także w 2020 roku w OKO.press Sebastian Klauziński.

To może być tłumienie krytyki prasowej

O ile według Krzysztofa Pluty sytuacja przytoczona w tekście Bartosza Węglarczyka jest niejednoznaczna, to w swoich tekstach Paweł Kapusta i Andrzej Stankiewicz pokazują nieco więcej konkretów:

„Opisane tam naciski na wydawców, sugestie kogo zwolnić, o czym nie informować opinii publicznej lub jak ją informować, propozycje wspólnych interesów z wydawcami, w zamian za przychylne publikacje lub poniechanie publikacji nieprzychylnych, to typowe przykłady tłumienia krytyki prasowej, wymieniane w komentarzach do ustawy Prawo prasowe, jako przykłady działań przestępczych” – wyjaśnia prawnik.

"Zgodnie z art. 6 ust. 4 tej ustawy: »Nie wolno utrudniać prasie zbierania materiałów krytycznych ani w inny sposób tłumić krytyki«. Tłumienie krytyki, o którym mowa w ww. przepisie jest przestępstwem. Stanowi o tym wyraźnie art. 44 ust. 1 ustawy Prawo prasowe – »Kto utrudnia lub tłumi krytykę prasową podlega grzywnie albo karze ograniczenia wolności«.

Art. 44

  1. Kto utrudnia lub tłumi krytykę prasową – podlega grzywnie albo karze ograniczenia wolności.
  2. Tej samej karze podlega, kto nadużywając swego stanowiska lub funkcji działa na szkodę innej osoby z powodu krytyki prasowej, opublikowanej w społecznie uzasadnionym interesie.

Nie tylko próby zwolnienia, ale także przekupstwo

W komentarzu do ustawy autorstwa Grzegorza Kuczyńskiego i Bogusława Kosmusa wymieniane są tak oczywiste przykłady tłumienia krytyki prasowej jak to, że „zakazane byłoby zwalnianie dziennikarza z pracy w redakcji, stosowanie konsekwencji służbowych niezwiązanych z uchybieniem prawu i standardom zawodowym, ale w związku z »nadepnięciem komuś na odcisk”«.

Ale przestępstwem tłumienia jest także „przekupstwo dziennikarza lub redaktora, wydawcy, zmierzające do zaniechania publikowania ujemnych ocen na dany temat lub w stosunku do danego podmiotu”.

Co więcej,

„przekupstwem takim będzie uzależnienie zlecenia kampanii reklamowej w zamian za »uciszenie« krytyki w danym medium".

„Występek tłumienia i utrudniania krytyki są przestępstwami formalnymi. Nie ma znaczenia, czy bezprawne środki użyte w stosunku do prasy odniosły zamierzony cel, czy też nie” – czytamy. Oznacza to, że do przestępstwa mogło dojść, nawet jeśli medium nie ugięło się i nie przyjęło »oferty«".

Tłumienie krytyki prasowej jest przestępstwem ściganym z oskarżenia publicznego, co oznacza, że zawiadomienie o podejrzeniu przestępstwa może złożyć każdy. Zgodnie z art. 304 par. 1 kodeksu postępowania karnego każdy, kto dowiedział się o popełnieniu przestępstwa ściganego z urzędu, ma społeczny obowiązek zawiadomienia prokuratury lub policji.

„Te przepisy są niestety martwe. Nie znam żadnego wyroku, który by zapadł w tego typu sprawach. Wszyscy trochę zapomnieliśmy, że one w ogóle istnieją. Podejrzewam, że osoby, które chodzą i składają tego rodzaju propozycje, także nie mają świadomości, że mogą dopuszczać się przestępstwa” – uważa mec. Pluta.

Czyn nieuczciwej konkurencji

Zdaniem prawnika działania władz opisane przez dziennikarzy mogą naruszać nie tylko przepisy prawa prasowego.

„Wymieniane przez Pawła Kapustę, ale też Andrzeja Stankiewicza, działania państwowych firm, polegające na zdobywaniu przychylności prasy, w zamian za »wspólne interesy«, czy np. zlecanie kampanii reklamowych, to zdarzenia, które należy rozpatrywać także w kategoriach naruszenia przepisów o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji. Art. 3 ustawy o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji stanowi, że: »Czynem nieuczciwej konkurencji jest działanie sprzeczne z prawem lub dobrymi obyczajami, jeżeli zagraża lub narusza interes innego przedsiębiorcy lub klienta«” – uważa Krzysztof Pluta.

I wyjaśnia:

"Gdyby taka propozycja »wspólnego interesu«, w zamian za przychylność prasy, została przyjęta przez wydawcę, tak proponujący ją, jak i wydawca dopuściliby się czynu nieuczciwej konkurencji. Byłoby to bowiem działanie sprzeczne co najmniej z dobrymi obyczajami – wszystkie znane mi dziennikarskie kodeksy etyczne stanowią, że dziennikarz ma być niezależny i nie wolno mu przyjmować korzyści w zamian za opublikowanie lub nieopublikowanie treści.

Byłoby to także działanie sprzeczne z prawem – wymienionymi wcześniej art. 6 ust. 4 i 44 ust. 1 ustawy Prawo prasowe. Zagrażałoby przy tym interesom innych przedsiębiorców – innych wydawców prasy, którzy takim naciskom nie ulegają i nie zarabiają w ten sposób pieniędzy, a przez to mają gorszą sytuację gospodarczą. Naruszałoby także bez wątpienia interes klienta, czyli czytelnika. Prasa bowiem »urzeczywistnia prawo obywateli do ich rzetelnego informowania, jawności życia publicznego oraz kontroli i krytyki społecznej« – tak stanowi art. 1 ustawy Prawo prasowe.

W opisywanych powyżej modelach współpracy, w których koncerny (czy partie polityczne) robią »wspólne interesy« z wydawcami prasy, prasa przestaje urzeczywistniać prawo obywateli do rzetelnego informowania, jawności życia publicznego, kontroli i krytyki, a zaczyna realizować interes koncernu, czy partii politycznej. Narusza to w sposób oczywisty interes obywatela, bo jego prawa do otrzymywania informacji, jawności życia publicznego, kontroli i krytyki musiały ustąpić interesom partii lub koncernu".

;

Udostępnij:

Dominika Sitnicka

Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.

Komentarze