Na łóżku obok śpi strażnik, w telewizji leci „Rocky”. Nie mogę się powstrzymać i zerkam pod kołdrę. Wielka napuchnięta gula, w którą włożony jest dren. Opuchlizna prawie pochłonęła penisa
Gdy wchodzę, widzę mały stolik, dwa krzesła i zakratowane okienko przy suficie. Ściany pokoju widzeń są brudne i popisane. Na podłodze stare linoleum. Siadam i czekam. Nagły dzwonek powoduje, że wszyscy pośpiesznie chowają się do swoich cel. Na korytarzu robi się cicho. Słyszę kroki i dźwięk ściąganych kajdanek. W asyście strażników wchodzi W.
- Przywiozłem coś ze sobą.
Podaję kartkę z wyrokiem. W. czyta ją w skupieniu.
- A więc udało się?
- Najlegalniejsze, co pamiętam z życia na wolności, to sprzedaż kradzionych rzeczy. O reszcie wolę nie mówić. Panie mecenasie, raczej nie chciałby mnie pan spotkać na ulicy. Momentami do mojej dyspozycji były takie ilości gotówki, że spokojnie można by za to kupić duże mieszkanie w Warszawie. Złodzieje i dilerzy mnie przygarnęli, pewnie z uwagi na lojalność. Tylko tego się oczekuje w tym środowisku. Wystarczy, że na nikogo się nie doniesie, umie się coś zachachmęcić i już się należy do wielkiej rodziny.
- A co z tą prawdziwą?
- Ojciec i matka nie byli ze sobą. O konkubencie matki mogę powiedzieć jedynie, że miał ciężką rękę. I lekką do rozdawania. Ojciec był dla mnie ważny. Jak matka w końcu straciła władzę rodzicielską, zamieszkaliśmy razem. Na krótko, bo ojciec nagle zmarł.
Potem były już tylko domy dziecka i ośrodki opiekuńcze. W jednym pewien ważny dla mnie rytuał. Zaraz po przyjeździe, starszyzna wybierała wśród lokatorów osobę do stoczenia walki z nowoprzybyłym. Naprzeciwko mnie stanął dużo starszy chłopak. Dostał niezły łomot. Potem to mnie wybierano do reprezentowania lokatorów w tej ceremonii. Skończyło się przejęciem przeze mnie tego miejsca. Zresztą jak każdego kolejnego…
- To znaczy?
- Albo przejmuję teren i podporządkowuję sobie innych, albo muszę się komuś podporządkować. Tego drugiego bardzo nie lubię. Przez to ciągłe przejmowanie na cztery dni przed osiemnastką przytrafił mi się pierwszy pobyt w więzieniu za rozboje. Tylko na 20 dni, ale w przestępczym świecie to jak zdobycie ostróg przez rycerza. Potem był kolejny. Jeśli jest się w grupie grypsujących, to odsiadka jest lekka.
Jak głosi stare złodziejskie przysłowie: zamknąć nie musieli, wypuścić muszą.
Mnie też wypuszczali.
- Co się wtedy działo?
- Zawsze kończyło się powrotem na warszawską Pragę, czyli do domu. Tam czekali znajomi, zlecenia i nowe kroniki kryminalne, które czytaliśmy z wypiekami jak źródło gotowych patentów na zarobek. Byliśmy w tamtym czasie strasznie złodziejowaci. Jeśli patrzyliśmy na okno, sklep czy osobę, to już kombinowaliśmy, jak okraść.
Tak samo było z kupowaniem ubrań. To takie proste: wizyta w przebieralni i sprint na ulicę bez płacenia. Był dla mnie tylko jeden wyjątek. Damskie ciuchy. Wtedy wszystko odbywało się leganie, za gotówkę, ale oczywiście w największej tajemnicy.
Jako pretekst wykorzystuję transport do innego więzienia. Po drodze nocujemy w jakimś areszcie. Chłopakom spod celi sprzedaję bajeczkę, że jestem po operacji torbieli. Idę się umyć. Mam ze sobą maszynkę do golenia i dwie butelki. W jednej ukryty spirytus. Wyjmuję żyletki z maszynki. Trochę spirytusu idzie na odkażenie skóry, a resztę wypijam. Aż kręci mi się w głowie.
To jest nasze pożegnanie. Podwiązuję je sznurkiem, już ostatni raz. Tyle razy je ściskałam, podgrzewałam, związywałam, uderzałam i siadałam na nich. A i tak miewałam z rana straszne erekcje. Stare, zmaltretowane jądra.
Zaczynam ciąć. Parę razy, chyba ze strachu, chcę przerwać. Ale patrzę w lustro i mówię sobie: Kochanie, wytrzymaj, wiesz, czego chcesz, dasz radę.
Nie wiem, ile trwa, nim docieram do pierwszego jądra. Pół godziny, a może pięć minut? Chyba raczej to pierwsze, bo na jądrach jest bardzo gruba skóra, złożona z wielu warstw. Pierwsze jądro ląduje w toalecie. Spuszczam wodę. Bez żalu. Po dziesięciu minutach dołącza do niego drugie. Jest trochę krwi, nie za dużo.
Chłopakom spod celi mówię, że pękły mi szwy i muszę jechać do szpitala. Na więziennego lekarza czekam z piętnaście minut. Przychodzi z plastrem i gazą. Gdy to widzę, chce mi się śmiać.
Mówię: – Doktorze, jestem osobą transseksualną, nie mogłam znieść mojego ciała.
Chwilę później przyjeżdża karetka. Pielęgniarka krzyczy: – Dopiero co wyczyściłam karetkę! Nie zabiorę go! Uciąłeś se jaja!
- Proszę pani, jestem osobą transseksualną i mam jeszcze pięć lat wyroku. Mogłaby pani mówić ociupinkę ciszej, gdyż nie chcę, aby to się zbytnio rozeszło.
Jestem najbardziej spokojna z całego towarzystwa. W końcu udaje mi się ich przekonać, żeby mnie zabrali. Pielęgniarka prosi tylko, żebym się obmyła. Gdy unoszę nogę do umywalki, z rany wytacza się wodospad krwi. Wykrwawiam się, no ale nie chcę pobrudzić karetki. To musi być frustrujące, człowiek wyczyści karetkę, a tu jakaś transka utnie se jądra i wszystko od początku.
Gdy wsiadam do karetki, czuję już osłabienie i zawroty głowy. Mówię im jeszcze szczerze, że z tym się nie wygra, że próbowałam to wyprzeć, że wiele przestępstw popełniłam w życiu tylko po to, by sobie udowodnić, jaka jestem męska. Zanim tracę przytomność, słyszę głos pielęgniarki: – Przepraszam cię dziecko, ale ja się naprawdę dziś napracowałam przy tej karetce...
Wybudzam się w łóżku, jadę przez szpitalny korytarz. Powtarzam sobie, jestem kobietą… jestem kobietą… jestem kobietą... Potem jest noc. Na łóżku obok śpi strażnik. W telewizji leci „Rocky”. Nie mogę się powstrzymać i zerkam pod kołdrę. Wielka napuchnięta gula, w którą włożony jest dren. Opuchlizna prawie pochłonęła penisa. Do maksimum podkręcam poziom w aparaturze dozującej znieczulenie. Zasypiam spokojnie, ze świadomością, że trucizna testosteronu przestała płynąć w moich żyłach.
Do zielonego, więziennego kombinezonu założyła czarne adidasy. Jego górna część jest głęboko rozpięta i tworzy dekolt. Widać delikatny zarys biustu i kawałek ciemnej koszulki w kwiaty. Długie, proste brązowe włosy z ciemną opaską zaczesała do tyłu. Dłonie delikatne, na lewej dwa pierścionki. W rogu lewego oka mała, czarna, grypserska kropeczka. Ciemne, czujne oczy błyszczą, wyraźnie odcinając się od więziennego ubrania i burych ścian pokoiku, w którym rozmawiamy.
- Nie lubię tego zielonego mundurka. Wolałam czerwony, z czasów jak byłam więźniem niebezpiecznym. Przynajmniej miał kolor damskiego kostiumu.
- O co chodziło z tym kupowaniem kobiecych ubrań po kryjomu?
- Zaczęło się przypadkiem, po jednej z imprez. W moim środowisku balangi potrafiły trwać i po kilka dni. Pamiętam, był już ranek, ulotniłam się po cichu. Nie chciało mi się spać. Zamiast do domu pojechałam do centrum handlowego.
Sklepy szykowały się do otwarcia. Jakaś kobieta zakładała manekinowi perukę na wystawie. Zaproponowałam, że ją odkupię. Niby nie była na sprzedaż, ale jak przerzuciłam kilka banknotów przez otwór w rolecie, dobiłyśmy targu.
Nie wiem, jak to się stało, ale chwilę później latałam po sklepach i kupowałam dżinsy, leginsy, rajstopy, body, tusze do rzęs, tipsy, buty, płaszcz, wszystko. Poszłam do damskiej toalety i przebrałam się. Założyłam body, żeby było wcięcie w talii i fioletowe rajstopy, dżinsy, takie ładne, jasny błękit i karmelowe botki zapinane na suwak. Miały obcas z 8 centymetrów.
Do tego beżowa marynareczka i peruka.
Strasznie się bałam, że ktoś mnie rozpozna, więc jeszcze w kabinie z lusterka od pudru wciągnęłam kreskę na odwagę. Na koniec założyłam okulary aviatory, czerwony płaszcz lekko przewiązałam w pasie i wyszłam obładowana zakupami.
Wzięłam taksówkę. Im byłam bliżej domu, tym bardziej się bałam, że ktoś z sąsiadów mnie rozpozna i opowie kolegom,
jaki ze mnie mizior w szpilkach i peruce.
Dziś bardzo żałuję, że nikt mnie wtedy nie nakrył, bo wcześniej mogłabym zacząć żyć w zgodzie ze sobą. Przebierałam się cały dzień i noc. Przycięłam trochę włosy w peruce. Obejrzałam, jak wyglądałam w każdej stylizacji. Rozchodziłam trzy pary szpilek, wypiłam parę drinków, wciągnęłam kilka kresek.
Nad ranem pojechałam dokupić rzęsy, wino i dwa kieliszki. Nigdy wcześniej nie piłam wina. Nie należało do najmodniejszych trunków w moim towarzystwie. Wydało mi się zmysłowe i kobiece. Nie jak wóda i koka.
Wróciłam do mieszkania, piłam wino, oglądałam telewizję i wyobrażałam sobie, że właśnie przyszłam z pracy i zaraz wróci mój mąż. Chciałam, żeby już tak zostało na zawsze. Zasnęłam.
Obudził mnie telefon. Odbieram i słyszę:
- Siema ziomuś, zaraz u ciebie będę.
- Dobra — powiedziałam i się rozłączyłam. Kurwa, znowu miałam jechać po towar.
Zaczęłam nerwowo zmywać makijaż i zrywać tipsy zębami. Zrzuciłam ubrania i poszłam się umyć. Znowu zadzwonił telefon. Po całej kawalerce porozrzucane były ciuchy. Wszystko schowałam w biegu do poszewki i zaniosłam na śmietnik. Poczułam ogromny smutek, że stchórzyłam.
Jako złodziej nigdy nie klękałam na robocie, nawet jak było ciężko i mogłam stracić życie. A tego jednego nie potrafiłam zrobić. Szybko przetworzyłam smutek w gniew. Gdy wsiadałam do samochodu, byłam już zdrowo wkurwiona. Ziomek to zauważył i wiedział, że będzie ostro. Że będę szukała pretekstu do awantury.
To się potem wielokrotnie powtarzało. Choć najczęściej żyłam w różnych mieszkaniach wynajmowanych wspólnie z osobami z otoczenia, to regularnie wpadałam do mojego mieszkania komunalnego tylko po to, żeby się przebrać w halkę i iść spać.
Przed jakimś ostrym numerem też tam przyjeżdżałam z rana, robiłam makijaż, przebierałam się i zamawiałam jedzenie. Tylko dobre, typu sushi, a nie pizzę czy inne świństwo. Jadłam, paliłam jointa lub wciągałam kreskę i przeglądałam gazety. Taki relaksik przed robotą. Gdy wychodziłam, znowu ubierałam męskie ciuchy, ale zawsze zostawiałam na sobie coś damskiego, bieliznę, bluzkę, adidasy czy nerkę.
Gdy nie pracowałam i mi się nudziło, przebierałam się i zamawiałam wieczorem taksówkę. Jechałam się powłóczyć. Gdzieś daleko od centrum, żeby nie wpaść na nikogo znajomego. Najczęściej lądowałam w wielkopowierzchniowych sklepach. Znałam w nich wszystkie półki na pamięć. Zaczęłam też uczyć się gotować. Bo co to za kobieta, która nie umie. Najlepiej wychodziły mi makarony.
W więzieniu W. zaczyna pisać swoją transbiografię. Głównie dla sądu, by pokazać, jak wyglądała jej droga i trochę, żeby czymś się zająć w celi.
[…] Koledzy uważali mnie za jakiegoś mega-podrywacza, padały różne wyzwiska typu Tulipan, Belmondo i takie tam. To mnie trochę utwierdziło w przekonaniu, że może jednak jestem normalna i to wszystko przejdzie, te fantazje o byciu kobietą. O czuciu się kobietą nie mogło być mowy, przecież wykonuję najbardziej męski zawód świata i dziewczyny na mnie lecą […].
Ukojenie przynosiły mi marzenia o tym, że realizuję się jako kobieta, żyję jak kobieta. Kocham i jestem kochana jak kobieta. Całe życie o tym marzę. Śmierć, nie zaznawszy tego, to by było jak zmarnowanie życia. Myślałam długo, za długo. Długo też próbowałam to wyprzeć. Wyprzeć to, kim jestem […].
Mój drugi wspólnik, z którym wynajmowałam mieszkanie niedaleko tego mojego mieszkania, gdzie miałam już ciuchów damskich więcej niż męskich, no to ten wspólnik też zaczął mnie pociągać. Straszne. Z koleżankami też przestało mi się układać, z prostego powodu. Z zazdrości. Zazdrościłam ciała. Głównie ciała i tego, że mogą być szczęśliwe, a ja się ukrywam […].
Chcę być traktowana i postrzegana jako kobieta, chcę tego, pragnę, zawsze tego chciałam. To była pierwsza i ostatnia myśl każdego dnia i to od wielu lat. Bo ta myśl towarzyszyła mi nawet wtedy, gdy próbowałam wmówić sobie, że mi „to przejdzie”.
W więzieniu […] oczywiście nie ma mowy o jakimkolwiek uzewnętrznianiu się, w takim miejscu i towarzystwie. Wyszłam, mogłam zacząć życie na nowo, urzeczywistnić te wszystkie myśli, w których jestem kobietą. Mogłam, ale tego nie zrobiłam… byłam na to zbyt tchórzliwa, zbytnio się uczepiłam jedynego życia, jakie znałam…
W. cały czas spaceruje po pokoju widzeń, tam i z powrotem.
- Pokorzystam sobie i trochę pochodzę, choć kolana już bolą od tego zakręcania. Moja cela jest tak mała, że mogę w niej jedynie stać. Mam jeden krok do kibla, łóżka i blatu, przy którym siedzę.
- Przyjechałem, bo nie można się z panią skontaktować. Ma pani zakaz widzeń przez dwa tygodnie. Za co?
- Poszło o brakującą torebkę słonecznika w mojej paczce żywnościowej. Niby się zgubiła, ale tak naprawdę jeden ze strażników ją złośliwie wyciągnął. No to coś mu tam powiedziałam. Ja wiem, że jestem jak osa. Cały czas się zastanawiam, jak dopiec tym gadom. Po tym, co przez nich przeszłam.
Moje wnioski nawet o najbardziej podstawowe rzeczy, jak stanik czy opaska na włosy, były odrzucane. Bo przecież to są rzeczy dla kobiet, a ja mam w dokumentach: mężczyzna.
Na opaskę dostałam zgodę, dopiero gdy okazało się, że jeden z sanitariuszy w więzieniu też taką nosił.
- Kilka rzeczy udało się pani wywalczyć w ciągu 10 lat odsiadki.
- Ale jakim kosztem! Kilkakrotnie się okaleczałam. Dwa razy wiązałam sznur w celi, żeby się zabić. Pierwszy raz, gdy odmawiano mi rozpoczęcia terapii hormonalnej. Byłam już po usunięciu jąder. Powiedziałam im, że po amputacji muszę mieć zapewnione zewnętrzne źródło hormonów. Usłyszałam, że będę czekać dwa lata na wizytę odpowiedniego lekarza. Już miałam zawiązane prześcieradło na kracie, gdy wbiegli do celi i mnie powstrzymali.
- Jaka była reakcja?
- Przestraszyli się. Bardzo szybko zorganizowali mi w więzieniu wizytę seksuologa. Potwierdził, że brak żeńskich hormonów zagraża mojemu życiu i przepisał leki. Po przewiezieniu do innej jednostki nowy lekarz zmienił jednak zdanie i mi je zabrał. Dopiero na skutek działań mojej pełnomocniczki Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu wydał środek tymczasowy i zmusił administrację do podawania hormonów aż do zakończenia mojej kary.
- A druga próba?
– Po tym, jak usunęłam jądra i powiedziałam, że jestem kobietą, zostałam umieszczona w indywidualnej celi. Z samej góry hierarchii spadłam prawie na sam dół. Niżej są tylko pedofile, gwałciciele i donosiciele. Od tego czasu wszystkie spacery odbywałam w pojedynkę.
Przez sześć lat miałam kontakt wyłącznie ze strażnikami. Bywały całe dni, kiedy nie miałam się do kogo odezwać. Myślałam, że oszaleję. Jedynie rysowanie trzymało mnie w ryzach. Ćwiczyłam perspektywę, tworzenie portretów. Gdy akurat nie rysowałam, pisałam skargi. Moje wnioski o spacery z innymi więźniami, kimkolwiek, były ignorowane.
Znowu zdecydowałam się na sznur. Już wisiałam na kracie, kiedy mnie odcięli. Dopiero wtedy podziałało.
Początkowo przydzielili mi do spacerów grupę więźniów Wietnamczyków. Tak jakby to było dla mnie najbezpieczniejsze towarzystwo. W ogóle nie mogłam się z nimi dogadać, ale przynajmniej byli żywymi ludźmi.
Potem zaczęłam chodzić na świetlicę i miałam kontakt z innymi więźniami. I niech pan zgadnie, czy coś się stało? Nic złego. W ogóle nie czułam zagrożenia ze strony innych więźniów. Raz, gdy wracałam z magazynu, z okien pawilonu więziennego jeden do mnie krzyknął „Andżela”, żeby mnie obrazić. Od razu za nim ruszyłam, żeby uniknąć podobnych zaczepek w przyszłości. Tak zwyzywałam jego i jego rodzinę dwadzieścia pokoleń wstecz, że potem już nikt ze mną nie cisnął.
- Co oznacza ten wyrok?
- Że w świetle prawa jest pani kobietą. Przeniosą panią do więzienia dla kobiet.
Czekam w napięciu na jej reakcję.
- Cieszę się. Pewnie jakbym to wszystko od razu dostała, to bym tego nie doceniła.
Przez dłuższą chwilę milczy i rozgląda się dookoła.
- O, tu pewnie też zaraz wyjdzie.
- Co wyjdzie?
- Grzyb na ścianie. U mnie w celi też wychodzi. Stale go zamalowują, a on znowu wyłazi, uparciuch. Oglądałam ostatnio w telewizji program o grzybach. Wie pan, że to były pierwsze organizmy na tej planecie? Ni to zwierzęta, ni rośliny. Rozkruszyły skały, dzięki temu pojawiła się gleba, a z nią cała flora.
- Nie wiedziałem.
- A widzi pan, to bardzo ciekawe istoty.
Jest marzec 2024 roku. Od naszej rozmowy o grzybach minął rok. Spotykamy się dwa dni po wyjściu z więzienia. W mieszkaniu pani Marii, która przez wszystkie lata odsiadki wspierała W. To pani Maria połączyła nas w 2020 roku, gdy szukała dla niej adwokata.
Pijemy kawę i rozmawiamy o tym, że pomoc postpenitencjarna w Polsce w praktyce nie istnieje. Jeśli ktoś nie ma szczęścia i nie trafi na swoją „mamę” – jak o pani Marii mówi W. – to szanse wyjścia na prostą są nikłe. Dla W. pierwszym krokiem na tej drodze jest zdobycie pracy.
- Co chce pani robić?
- Chcę być tatuażystką. Tylko najpierw muszę zarobić na maszynkę do tatuowania.
Miesiąc po naszym spotkaniu dzwoni pani Maria: – Wyjechała.
- Gdzie?
- Za granicę. Sama znalazła pracę. W fabryce. Mówi, że jest trochę umęczona, ale jak pan wie, ciężkiej pracy to ona się nie boi.
Pomysł na napisanie tekstu pojawił się tuż po wydaniu wyroku ustalającego płeć W.
Przygotowując się do sprawy o ustalenie płci, W. napisała swoją transbiografię, którą udostępniła sądowi. Stała się ona punktem wyjścia do pracy nad reportażem. Z decyzją o jego publikacji czekaliśmy jednak do momentu zakończenia kary. Stanowi on domknięcie starego etapu w życiu W. Aby umożliwić nowy, podjęliśmy decyzję o pozostawieniu danych osobowych W. do wyłącznej wiedzy redakcji OKO.press. Zamknięcie tego rozdziału nie oznacza jednak chęci jego zapomnienia.
Polski system penitencjarny nie ewidencjonuje osób transpłciowych. Nie widzi również ich szczególnych potrzeb w trakcie odbywania kary, przez co stanowi dla nich śmiertelną pułapkę.
W większości jednostek, w których przebywała W., od nowa musiała negocjować z administracją swoje prawo do życia w zgodzie ze sobą. Osadzenie w takich warunkach prowadzi w praktyce do wymierzenia dodatkowej sankcji – za transpłciowość, skutkując niesprawiedliwym podwyższeniem dotkliwości kary.
Aby historia W. się nie powtarzała, należy zająć się tym problemem i rozwiązać go systemowo. Od czego zacząć? Od wydania przez Dyrektora Generalnego Służby Więziennej wytycznych, które określiłyby zasady postępowania z osobami transpłciowymi odbywającymi karę pozbawienia wolności.
„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, niepokoją, zaskakują właśnie.
Paweł Knut — Rocznik ’88. Pisze o różnych aspektach dyskryminacji i uprzedzeń. Absolwent Polskiej Szkoły Reportażu. Pochodzi ze Słupska, mieszka w Warszawie. Wykonuje również zawód adwokata.
Paweł Knut — Rocznik ’88. Pisze o różnych aspektach dyskryminacji i uprzedzeń. Absolwent Polskiej Szkoły Reportażu. Pochodzi ze Słupska, mieszka w Warszawie. Wykonuje również zawód adwokata.
Komentarze