Z listu do Ministerstwa Zdrowia: „Napisałem z nadzieją, że zwrócę uwagę na problem, którego rozwiązanie może przyczynić się do ograniczenia zakażeń koronawirusem. Wszak zmiana przepisu nakazującego zamykanie drzwi wind podczas postoju nie wydaje mi się ponad możliwości rządzących”
Sprawa z pozoru jest błaha. I prawdopodobnie w ogóle bym się nią nie zajął, gdyby nie indolencja urzędników i ogólny imposybilizm, jaki panuje w naszym kraju.
Ale od początku.
Mój kolega, emerytowany dziennikarz, spytał mnie, czy kiedykolwiek myślałem o możliwym zakażeniu się SARS-CoV-2 w windzie. Prawdę mówiąc niewiele myślałem, bo mieszkam na stałe na wsi, daleko od miasta. Windą jeżdżę najwyżej raz na 5-6 tygodni, kiedy to z różnych względów muszę przyjechać na krótko do Warszawy. W czasie tych wizyt, których zresztą coraz bardziej nie lubię, zatrzymujemy się u mamy mojej żony. Mieszka na Żoliborzu w dużym bloku na ostatnim, 10 piętrze. Bloki te, zaprojektowane przez znaną architektkę Halinę Skibniewską, stoją w wielu miejscach w stolicy, głównie na Żoliborzu i Woli.
Pani Skibniewska projektowała je w trudnych czasach. Normy budowlane były nieubłagane, ale czy naprawdę nie mogła wymyśleć lepszego wejścia do budynku liczącego aż 153 mieszkania? Otóż prowadzi do niego zwężający się korytarz zakończony jednoskrzydłowymi, ciężkimi drzwiami, otwierającymi się na zewnątrz.
Wejście do budynku dla młodej osoby z walizką w ręku wymaga już niezłej gimnastyki, a co dopiero wypchnięcie na zewnątrz wózka z dzieckiem. Na szczęście nasze dzieci są dawno dorosłe.
Jeśli już pokona się tę zaporę, na dole widać dwie wąziutkie windy, w których mieszczą się cztery, no może „na śledzia” sześć bardzo szczupłych osób.
Ruch w bloku liczącym 153 mieszkania, w których mieszka ok. 400-500 osób, jest spory.
W czasie pandemii pierwszym niebezpieczeństwem tu jest oczywiście klamka, której dotyka codziennie kilkaset osób, a następnie winda. Klamkę można dotykać dłonią w rękawiczce, bo o otwarciu łokciem z zewnątrz nie ma mowy. Ale co z windą?
Teoretycznie można iść pieszo. Ale to jednak 10 piętro. Robiłem to kilkukrotnie, jak wysiadły obie windy naraz, ale zwykle miałem dosyć już koło siódmego piętra.
Pozostaje więc maseczka.
Ponieważ – jak wspomniałem – mieszkamy na wsi, mimo tego, że pandemia trwa od roku, wciąż nie wyrobiłem w sobie odruchu zakładania maseczki. Korzystam z niej tylko jadąc raz na 2 tygodnie do pobliskiego sklepu i w czasie podróży do i z Warszawy.
Po przejściu z samochodu do bloku marzę, żeby ją jak najszybciej ściągnąć. Zazwyczaj robiłem to zaraz po wejściu do budynku. Żona uświadomiła mi jednak, że w windzie, w której w czasie pandemii można wprawdzie jeździć tylko w pojedynkę albo z domownikami, też jest niebezpiecznie.
Kilka razy tłumaczyła mi, że jeżeli przed chwilą korzystał z niej ktoś, kto rozsiewa wirusa, a nie miał na sobie maski, mogę złapać go właśnie teraz, tj. w trakcie jazdy na dziesiąte piętro. „Dlatego masz mieć zawsze maskę na twarzy w windzie” – powtarzała głosem nieznoszącym sprzeciwu przy każdej okazji.
Mój kolega, od którego zacząłem ten tekst mieszka na stałe w Warszawie na Ursynowie. Blok projektowany był już nie przez panią Skibniewską. Wejście jest bardziej cywilizowane, ale pięter też jest 10, wchodzących na górę rozwozi jedna czteroosobowa winda podobna do tej w bloku na Żoliborzu.
Znajomy jest z wykształcenia fizykiem i może dlatego już od dłuższego czasu zastanawia się nad niebezpieczeństwem zakażenia się SARS-CoV-2 w windzie, nad cyrkulacją powietrza, opadaniem cząstek, własnością aerozoli, itp., itd.
Kolega po namyśle doszedł do wniosku, że sensownym rozwiązaniem byłoby takie przeprogramowanie wind, które zapewniłoby pozostawianie otwartych drzwi windy po opuszczeniu jej przez pasażerów. Takie rozwiązanie stosuje się w wielu hotelach, gdzie winy samoczynnie zjeżdżają na parter i z otwartymi drzwiami czekają na nowych użytkowników.
Zainspirowała go dodatkowo obserwacja z innego budynku w Śródmieściu, gdzie – jak się okazało - lokatorzy sami zadbali o otwarcie drzwi windy.
„Postanowiłem najpierw spytać w administracji osiedla” – opowiada. "Pan odpowiedzialny za sprawy techniczne obiecał w tej sprawie skontaktować się z firmą konserwującą windy i po kilku minutach oddzwonił z wiadomością, że jest pewien przepis, który tego zakazuje. "Ale – nieoficjalnie pocieszył konserwator – jeśli mieszkańcy bloku zbiorą 1000 zł, to on może wpaść po godzinach i odpowiednio przeprogramować drzwi”.
„Jestem człowiekiem praworządnym, więc nie będę przekupywał konserwatora. Poza tym, jeśli rzeczywiście jest taki przepis, warto go zmienić” – opowiada dalej mój znajomy.
„Przygotowałem krótki list w tej kwestii. Wybrałem trzech adresatów: Departament Zdrowia Publicznego w Ministerstwie Zdrowia, Główny Inspektorat Sanitarny i Urząd Miasta Stołecznego Warszawy”.
„Ośmielam się zawracać Państwu głowę, ponieważ sprawa dotyczy nie tylko mojego bloku czy osiedla, ale wszystkich budynków w kraju, w których windy pod względem technicznym nadają się do takiego przeprogramowania".
"Jestem przekonany, że otwarcie wind - ich przewietrzenie - pozwoli wielu osobom uniknąć zakażeń. A przecież COVID-19 nie zniknie za miesiąc czy dwa, więc każde zmniejszenie ryzyka rozprzestrzeniania się tej choroby warte jest zachodu” – zakończył swój list przejęty obywatelską troską kolega.
Ani Główny Inspektorat Sanitarny, ani Urząd Miasta nie raczył odpowiedzieć. Natomiast dyrektor Departamentu Zdrowia Publicznego w Ministerstwie Zdrowia pani Anna Miszczak wysiliła się na dość długi list.
Pani dyrektor najpierw poinformowała, że „właściciel, posiadacz lub zarządzający nieruchomością są obowiązani utrzymywać ją w należytym stanie higieniczno-sanitarnym w celu zapobiegania zakażeniom i chorobom zakaźnym”. Powołała się na zalecenia dla zarządzających budynkami dotyczących dezynfekcji, włącznie z podaniem linku do wykazu takich środków. Zwróciła też uwagę na potrzebę wietrzenia pomieszczeń wspólnych „np. przez otwarcie okien”.
W kwestii wind odpowiedź natomiast brzmiała:
„Zgodnie z § 21 ust. 3 rozporządzenia Ministra Rozwoju z dnia 3 czerwca 2016 r. w sprawie wymagań dla dźwigów i elementów bezpieczeństwa do dźwigów (Dz.U. z 2016 r. poz. 811) drzwi kabinowe muszą pozostawać zamknięte i być zaryglowane podczas postoju kabiny. Zatem nie ma możliwości, aby drzwi podczas postoju zostały otwarte. Podyktowane jest to stanem bezpieczeństwa. (…)
„Ponadto takie rozwiązanie, gdzie osoba musiałaby odczekać kilka minut, aż będzie mogła skorzystać z windy po tym jak pasażer wysiadł, mogłoby doprowadzić do gromadzenia się osób czekających na windę zwłaszcza w godzinach porannych i po powrocie z pracy, co nie sprzyjałoby zachowaniu dystansu społecznego.
Jednocześnie Departament podkreśla, iż w windzie jest zapewniona wentylacja, czyli cyrkulacja powietrza pomiędzy kabiną a przestrzenią na zewnątrz” – dodała pani dyrektor.
„A zatem jakąkolwiek zmianę uniemożliwia rozporządzenie Ministra Rozwoju z 2016 roku” – mówi kolega. „Drzwi muszą być zaryglowane i nie ma możliwości, by podczas postoju zostały otwarte.”
„Poddałeś się?” – pytam.
„Nie. Napisałem jeszcze raz do ministerstwa. Zwróciłem m.in. uwagę, że skuteczność wentylatorów w windach jest prawie żadna. Wystarczy przejechać się po kimś, kto palił papierosa lub przesadnie wyperfumowanym” – odpowiada.
„Najbardziej zezłościła mnie sprawa uchwały z 2016 roku, której się nie da zmienić” – ciągnie dalej. Przecież w 2016 roku nikomu się jeszcze nie śniło o koronawirusie.”
„A jeśli chodzi o bezpieczeństwo? Widzisz jakieś zagrożenie w otwartych drzwiach na postoju? Bo ja nie” – dodaje.
„Napisałem do Państwa z nadzieją, że zwrócę uwagę na problem, którego rozwiązanie może - choćby w minimalnym stopniu - przyczynić się do ograniczenia zakażeń koronawirusem” – tak kończy się drugi list kolegi do ministerstwa.
„Spodziewałem się, że Pani departament zasugeruje komu trzeba, by zastanowić się nad moim postulatem. Wszak zmiana przepisu nakazującego ryglowanie drzwi wind nie wydaje mi się ponad możliwości rządzących. Widać - do tego Pani nie przekonałem”.
„W myśl obowiązującej uchwały dotyczącej eksploatacji wind spełnienie mojego postulatu jest niemożliwe. A ja mogę go spełnić natychmiast dając w łapę 1000 zł konserwatorowi. Ale tego nie zrobię, bo nie chodzi o mnie czy mój blok, lecz o zdrowie tysięcy ludzi.”
Sprawa, jak napisałem na początku, może wydaje się błaha, ale w świetle wzrastającej 3. fali, warto zadbać nawet o błahe sprawy. Tym bardziej, że w Warszawie, w której pewnie jest najwięcej wind, sytuacja epidemiczna jest wyjątkowo zła. Wprawdzie w woj. mazowieckim od 15 marca 2021 obowiązują zaostrzone przepisy sanitarne.
Ale jaką mamy pewność, że ludzie, którzy nadal bagatelizują czy wręcz nie wierzą w obecność wirusa, jadąc windą będą mieć maskę na twarzy?
Na drugi list ministerstwo nie odpowiedziało.
Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.
Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.
Komentarze