Ceny paliw pozostają niezmienne mimo podwyżki VAT-u. Powód? Orlen obniżył stawki za litr w hurcie. Wiele wskazuje więc na to, że w 2022 roku mogliśmy płacić za paliwa mniej. Czy zagrywka Orlenu była uzasadniona?
Ceny paliw nie spadły w grudniu, bo wywołałoby to zakupowy chaos i braki w zaopatrzeniu przed ich podwyżką w styczniu. Tak było na Węgrzech, gdzie uwolniono stawki wcześniej ustalane przez rząd - twierdzą przedstawiciele Orlenu. W ten sposób tłumaczą się z decyzji o nagłym obniżeniu kosztu zakupu diesla i benzyny w hurcie dopiero od pierwszego stycznia, dzięki czemu ceny na stacjach nie wzrosły. W innym przypadku byłoby to nieuniknione, bo od pierwszego stycznia w górę - z 8 do 23 proc. - poszedł VAT na paliwo. Takiego scenariusza nie można wykluczyć, jednak wiele wskazuje na to, że paliwo w 2022 mogło być tańsze.
Prezes Orlenu, Daniel Obajtek, od kilku tygodni zapowiadał, że podwyżka VAT-u nie będzie miała znaczenia dla indywidualnych klientów stacji koncernu. Analitycy spodziewali się, że Orlen zrezygnuje z części marży, by ceny pozostały na niezmienionym poziomie mimo zmiany opodatkowania. Naraził się w ten sposób na krytykę. Bo skoro Orlen stać było na obniżkę w styczniu, to dlaczego nie zdecydował się na nią w lutym 2022 r.?
"Teoretycznie mogłoby się to odbić na cenach widocznych na stacyjnych pylonach. Moglibyśmy tankować nawet o złotówkę drożej. Zapowiedzi rynku są jednak takie, że będzie to znacznie mniej dotkliwe" - oceniał analityk portalu e-petrol.pl, dr Jakub Bogucki. - "Możemy się spodziewać, że nastąpi redukcja marż własnych operatorów stacyjnych. W tej chwili są one dosyć wysokie. To mogłoby złagodzić szok od pierwszego stycznia."
Na "rynku" najbardziej liczyły się zapowiedzi Daniela Obajtka, który zapewnił, że koszt stawki na stacjach nie będą się różniły od poziomów z grudnia. "Zrobimy wszystko, żeby ceny paliwa były na podobnym poziomie i słowa dotrzymamy" - mówił prezes Orlenu. Jego obietnica rzeczywiście nie pozostała bez pokrycia. Klienci stacji koncernu kilka minut po północy kupowali paliwo po niezmiennych względem 31 grudnia cenach. Nie znaczy to jednak, że na paragonach nic się nie zmieniło. Udział podatku VAT w końcowej cenie tankowania był rzecz jasna większy. W dół poszedł "czysty" koszt paliwa, nieobciążony podatkami.
A zatem: kiedy kilka minut przed północą Beata Kozidrak zaczynała na antenie Polsatu śpiewać "Białą armię", cena hurtowa diesla wynosiła 6,985 zł za litr. Gdy skończyła, koszt zakupu litra w hurcie spadł do 6,057. Cena 95-oktanowej benzyny bezołowiowej spadła z kolei z 5,936 do 5,106 zł.
W ten sposób Orlen zrezygnował ze swojej marży przy sprzedaży hurtowej, na czym skorzystali również inni dystrybutorzy paliw w Polsce. Łączone udziały Orlenu i Lotosu (nadal w 70 proc. kontrolowanym przez koncern Obajtka) w hurtowym rynku w Polsce sięgają niemal 90 proc.
Takie rozwiązanie jest lepsze od promocji, która objęłaby jedynie detaliczną cenę paliwa sprzedawanego klientom indywidualnym. W przypadku obniżki ograniczonej do swoich stacji Orlen mógłby być posądzony o praktyki dumpingowe i chęć zatopienia o wiele słabszej konkurencji. Odgórne ograniczenie cen uderzyłoby też we właścicieli stacji Orlenu działających na zasadach franczyzy. O możliwych negatywnych konsekwencjach takiego rozwiązania pisaliśmy już w OKO.press.
O "cudzie przy dystrybutorach" niemal od razu zaczęli rozpisywać się kierowcy w mediach społecznościowych.
Skoro Obajtek mógł z dnia na dzień opuścić ceny, to czemu nie zrobił tego wcześniej - zastanawiali się internauci.
Oburzenie wyraził również prezes MPK Wrocław Krzysztof Balewejder zapowiadając skargę do UOKiK na "monopolistyczne" praktyki Orlenu. Gdyby hurtowe ceny paliwa spadły w taki sam sposób przy niższym poziomie podatku VAT, MPK Wrocław mogłoby wydać na paliwa o niemal milion złotych mniej jedynie w grudniu - stwierdził Balawejder.
To ciężki zarzut - w końcu ceny paliw uderzają nie tylko bezpośrednio w kierowców. Od kosztu ich zakupu zależą ceny w komunikacji miejskiej czy na sklepowych półkach, co w końcu przekłada się na inflację. Poprosiliśmy biuro prasowe koncernu o odniesienie się do wypowiedzi Balawejdra. Do momentu publikacji nie dostaliśmy odpowiedzi.
Po części na nasze pytania odpowiedział główny ekonomista Orlenu w swojej wypowiedzi dla Polskiej Agencji Prasowej. Cena musiała być wyższa, inaczej ludzie wpadliby w panikę, a paliwa na stacjach by zabrakło - wyjaśniał Adam Czyżewski.
"Zarzuca się nam, że skoro obniżyliśmy cenę 30 grudnia, to mogliśmy to zrobić wcześniej. Nie mogliśmy, bo sytuacja na rynku jest taka, że doprowadzilibyśmy do kolejek na stacjach. A teraz cena detaliczna nie spadła, ponieważ nadal nie ma miejsca na jej spadek ze względu na ograniczoną podaż" - wyjaśniał Czyżewski Agencji.
Można przyznać, że gwałtowna obniżka cen mogłaby zachęcić wielu klientów do szybkiego tankowania pod korek, by zdążyć przed podwyżką VAT-u. Późniejsze niedobory na rynku mogłyby z kolei znów wywindować ceny. Główny ekonomista koncernu zwrócił uwagę na to, co działo się na Węgrzech, które niedawno uwolniły ceny paliwa spod odgórnej, państwowej regulacji. I rzeczywiście - bezpośrednio przed podwyżką cen przy stacjach ustawiły się długie kolejki, a paliwa na niektórych z nich zabrakło. Nie sprawdzimy już, jak podobne rozwiązanie zadziałałoby na popyt w Polsce, choć powtórka z węgierskiego scenariusza jest możliwa. Mówiąc wprost: zawsze mamy coś za coś, w tym przypadku niższe ceny mogłyby oznaczać późniejszy niedobór paliw na stacjach.
Można więc przyznać częściową rację Czyżewskiemu. Ekonomista Orlenu jednocześnie nie zaprzecza, że koncern miał wcześniej pieniądze na obniżkę hurtowych cen do obecnego poziomu. Jeszcze kilka miesięcy temu przedstawiciele paliwowego potentata twierdzili jednak, że nie jest to możliwe.
W sprawie wysokich cen na stacjach w czerwcu interweniowali liderzy partii Razem Adrian Zandberg i Magdalena Biejat. Wtedy Orlen zasłaniał się wysokimi kosztami transportu surowca (drogą morską dostarcza się go drożej, niż rurociągiem z Rosji) i niekorzystnym dla polskiego koncernu kursem dolara (w którym płaci się za paliwo).
Od pierwszego stycznia oba te argumenty przestały się liczyć, choć koszty frachtu szły w dół od lutego 2022, a dolar jest niezmiennie drogi. Dlatego złożenie doniesień do NIK-u zapowiadają zarówno przedstawiciele parlamentarnych frakcji Lewicy, jak i Koalicji Obywatelskiej.
W tej sytuacji z czysto biznesowego punktu widzenia trudno zrozumieć taktykę Daniela Obajtka, który w czasie wizerunkowego kryzysu swojej firmy wszedł w rolę polityka - mimo że światu chciałby pokazywać się jako zręczny menadżer sprawnie zarządzający czempionem na europejskim rynku paliw. Ten wizerunek rujnują wypowiedzi podobne do tej wtorkowej. Trzeciego stycznia prezes Orlenu skupił się przede wszystkim na uderzaniu w politycznych oponentów rządu Zjednoczonej Prawicy. Według Obajtka w tej sytuacji tłumaczyć się powinni przede wszystkim politycy opozycji.
"Proszę zobaczyć, do jakich absurdów dochodzi w tym kraju. Dziś musimy tłumaczyć się z tego, że nie podnieśliśmy ceny Polakom" - mówił Obajtek podczas briefingu prasowego ogłoszonego z zaledwie dwugodzinnym wyprzedzeniem. Zdaniem prezesa Orlenu politykom opozycji zależy na jak najwyższych cenach na stacjach paliw - najlepiej sięgających 10 złotych.
"Zrobiliśmy to dla dobra rynku i dobra Polaków. Zastanawiam się, o co w tym wszystkim chodzi opozycji? Opozycji chodzi o to, żeby w kraju było jak najgorzej, żeby w kraju był chaos, żebyśmy te ceny na stacji podnieśli" - mówił Obajtek.
Poza tym prezes Orlenu powtórzył argumenty Adama Czyżewskiego i postraszył "scenariuszem węgierskim", gdyby według życzeń opozycyjnych polityków ceny poszły w dół przed końcem roku. Przypomniał też swoje liczne zasługi dla bezpieczeństwa energetycznego Polski: zbudowanie dużego koncernu i współpraca z Saudi Aramco, która ma zapewnić bezpieczeństwo dostaw z kolejnego źródła - czyli Arabii Saudyjskiej.
Były wójt Pcimia chwali się udanym współdziałaniem z Saudyjczykami, jednak sprawa sprzedaży 30 proc. udziałów w gdańskiej rafinerii naftowym potentatom z półwyspu arabskiego jest dla niego coraz bardziej problematyczna. Wątpliwości od dawna budzi stawka, którą Saudyjczycy mieli zapłacić za przejęcie części zakładu - czyli 1,15 mld złotych. To niewiele wobec inwestycji w rafinerię, które w ostatnich latach sięgnęły 10 mld złotych. Ustalenia dziennikarzy TVN z końcówki zeszłego roku wskazywały też na wyjątkowo niekorzystne wobec Orlenu ustalenia kontraktu między obiema stronami transakcji. Coraz więcej medialnych doniesień wskazuje też na wcześniejsze powiązania prawnika doradzającego Orlenowi przy sprzedaży udziałów rafinerii z Danielem Obajtkiem i mężem Jadwigi Emilewicz, byłej ministry rozwoju.
Mimo to według Obajtka cena paliwa nie musi rosnąć między innymi dzięki przeprowadzonej z pomocą Saudyjczyków dywersyfikacji kierunków dostaw. Bardziej prawdopodobny jest jednak inny scenariusz. Ceny nie poszły w górę, bo w roku wyborczym zwyczajnie nie mogą, a Obajtek, kierując państwowym koncernem, zachowuje się nie jak menadżer, a stuprocentowy polityk obozu władzy.
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.
Komentarze