0:00
0:00

0:00

Polska jest nowym domem dla półtora miliona obywateli, w większości z Ukrainy. Nie są zarejestrowani u nas jako uchodźcy, bo nasze procedury umożliwiają im uzyskanie pozwoleń na pracę
To nie są uchodźcy i nie przysługuje im żadne specjalne traktowanie
Sesja plenarna Europarlamentu w Strasburgu,04 lipca 2018
Premier Morawiecki w swojej wypowiedzi zasugerował, że właściwie nie ma różnicy między byciem uchodźcą a migrantem, a ostatecznym celem jest owo magiczne "pozwolenie na pracę".

Nadużyciem jest tutaj przede wszystkim użycie słowa "uchodźca", w kontekście obywateli Ukrainy, którzy przyjeżdżają do Polski pracować i nie należy im się z tego powodu żadna specjalne traktowanie.

Jest to manipulacja bardziej zniuansowana, niż wcześniej powtarzane przez premiera twierdzenie, że Polska przyjęła "milion uchodźców z Ukrainy" – bo publika też jest inna i bardziej świadoma (europosłowie).

Tymczasem Ukraińcy pracujący w Polsce nie aplikują o status uchodźcy (który notabene łączy się z automatycznym pozwoleniem na pracę), bo w przeważającej większości nie uciekają przed wojną ani prześladowaniami, ale przyjeżdżają do pracy. Większość z nich pochodzi z zachodniej lub środkowej Ukrainy, gdzie pracy jest mało, a jeśli jest, to dużo gorzej płatna niż w Polsce.

To tak, jakby twierdzić, że Polacy pracujący w Wielkiej Brytanii są tak naprawdę uchodźcami, ale z powodu łatwego dostępu do rynku pracy nie aplikują o ochronę międzynarodową.

Zacieranie różnic, czy wciskanie kitu

To właściwie cały czas ta sama strategia, którą stosowała wcześniej premier Szydło: premier Morawiecki próbuje zatrzeć różnicę między kategoriami prawnymi "uchodźcy" i "migranta". Przypomnijmy więc premierowi:

  • Uchodźca to osoba, która „na skutek uzasadnionej obawy przed prześladowaniem z powodu swojej rasy, religii, narodowości, przynależności do określonej grupy społecznej lub z powodu przekonań politycznych przebywa poza granicami państwa, którego jest obywatelem” (Konwencja Genewska z 1951 roku, ratyfikowana przez Polskę). Uchodźcy, wbrew temu co sugeruje wypowiedź premiera, mają w Polsce prawo do pracy – ale mają też prawo do wsparcia socjalnego, którego nie otrzymują migranci ekonomiczni.
  • Migranci to osoby, które dobrowolnie emigrują do innych krajów, głównie z powodów ekonomicznych.

Półtora miliona Ukraińców, o którym mówi premier Morawiecki, to migranci ekonomiczni, a nie uchodźcy. Nawet jeśli rzeczywiście część tych osób spełnia kryteria bycia uchodźcą, ale Polska nie udziela im wsparcia należnego z tego tytułu, to nie ma się czym chwalić. Wręcz przeciwnie, jest się czego wstydzić.

Różnica jest zasadnicza. Migrantom ekonomicznym z Ukrainy nie przysługuje żadne wsparcie, czyli państwo nie ponosi w związku z ich pobytem w Polsce żadnych wydatków. Wręcz przeciwnie,

pracujący u nas Ukraińcy i Ukrainki rozwijają polską gospodarkę i zwiększają polskie PKB, a do tego zasypują dziurę w ZUS-ie (w większości pracują na umowach zlecenie, są więc za nich opłacane składki, ale oni sami nie będą mieli z tego korzyści).

Stawianie znaku równości między uchodźcami a migrantami i sugerowanie, że Polska nie musi przyjmować uchodźców z relokacji z obozów we Włoszech i Grecji, bo w Polsce mieszkają już migranci z Ukrainy i Białorusi, jest manipulacją. Dokonywaną z pełną świadomością, bo premier Morawiecki ma przecież pełną wiedzę na ten temat.

Źródło: uchodzcy.info

Przeczytaj także:

Ukraińcy na polskim rynku pracy

Jak podaje Ministerstwo Pracy, w 2017 roku polskie urzędy pracy wydały 235 tys. pozwoleń na pracę dla cudzoziemców oraz zarejestrowały 1,8 mln tzw. oświadczeń pracodawców „o zamiarze powierzenia pracy cudzoziemcowi”.

85 proc. pozwoleń na pracę i 95 proc. oświadczeń dotyczyło Ukraińców, których zatrudnia już 10 proc. polskich pracodawców. Ale procedury, którymi chwali się premier Morawiecki, nie są wcale takie proste i szybkie.

Według najnowszego raportu Stowarzyszenia Interwencji Prawnej, polscy pracodawcy skarżą się na bardzo długi czas oczekiwania na zezwolenia w urzędach wojewódzkich i powiatowych, oraz brak przygotowania polskiego personelu konsularnego za granicą.

Na początku 2018 roku weszły w życie nowelizacja ustawy o cudzoziemcach i ustawy o promocji zatrudnienia i rynku pracy. Wprowadzono m.in. nowe rodzaje pozwolenia: na pracę sezonową, oraz w związku z przeniesieniem wewnątrz przedsiębiorstwa. Zmieniły się m.in. przepisy dotyczące wydawania oświadczeń oraz pozwoleń na pracę.

Zgodnie z nowymi przepisami trzeba udowodnić, że dany cudzoziemiec ma kwalifikacje do wykonywania zawodu, a urząd ma prawo poprosić o przesłanie oryginalnych dokumentów. Jak przyznaje MSWiA, głównym celem nowelizacji było wdrożenie prawa unijnego.

Trzy miesiące na pozwolenie

Ewa Kacprzak-Szymańska ze Stowarzyszenia Interwencji Prawnej, która pomaga cudzoziemcom pracującym w Polsce, powiedziała OKO.press:

„Kiedyś na pozwolenie na pracę czekało się trzydzieści dni, teraz nawet trzy miesiące. W związku z tym pracodawcy masowo zaczęli wyrabiać oświadczenia. W związku z tym procedura wydawania oświadczeń też się wydłużyła: kiedyś trwała 7 dni, teraz nawet miesiąc.

Zwiększyły się też kolejki w urzędach wojewódzkich przy wydawaniu pozwolenia na pracę i pobyt czasowy. To jest jedno postępowanie, ale urzędnicy po prostu nie radzą sobie z liczbą zgłoszeń”.

Życie ukraińskich migrantów w Polsce nie jest też wcale takie różowe. Z raportu Państwowej Inspekcji Pracy z maja 2017 roku wynika, że w 16 proc. skontrolowanych firm cudzoziemcy (w przeważającej większości Ukraińcy) pracują nielegalnie – dwa lata temu dotyczyło to 10 proc. firm.

Według szacunków PIP, 20 proc. Ukraińców w Polsce pracuje nielegalnie. Oprócz tego w skontrolowanych firmach naruszono przepisy prawnej ochrony pracy wobec 2,2 tys. cudzoziemskich pracowników. Oprócz tego pracodawcy nie wypłacili im 468 tys. zł wynagrodzeń.

Jeśli już cudzoziemcy pracują legalnie, to najczęściej na śmieciówkach (43 proc. na umowach zlecenie, 39 proc. na umowie o pracę 18 proc. na umowie o dzieło). W 2014 połowa pracowników z zagranicy zatrudniona była na umowę o dzieło.

Uzyskanie azylu to droga przez mękę

Oddzielnym wątkiem jest to, dlaczego więcej osób z Ukrainy nie składa w Polsce wniosków o ochronę międzynarodową? Odpowiedź jest prosta: jest to droga przez mękę. Według danych Urzędu ds. Cudzoziemców, od 2014 roku ochronę międzynarodową przyznano zaledwie 7 proc. osób spośród 6 tys. 676 obywateli Ukrainy, którzy ubiegali się o azyl w Polsce.

Na decyzję – bardzo rzadko pozytywną – czeka się długo. Wprawdzie przepisy mówią, że powinno to być 6 miesięcy, a rzecznik Urzędu ds. Cudzoziemców twierdzi, że jest to średnio cztery miesiące, powołując się na wewnętrzne dane.

Jednak wg. raportu Najwyższej Izby Kontroli z 2015 roku wynika, że jest to średnio 14,5 miesiąca. Piotr Bystrianin, prezes Fundacji Ocalenie, potwierdza, że od tego czasu nic nie zmieniło się na lepsze: „Czteromiesięczny czas oczekiwania na decyzję zdarza się bardzo rzadko. Z naszego doświadczenia wynika, że ludzie czekają kilkanaście miesięcy na pierwszą decyzję, a potem nawet kilka lat na decyzję ostateczną. Możliwy jest scenariusz, że Urząd wydaje dużo szybkich decyzji negatywnych, od których cudzoziemcy się odwołują – i potem bardzo długo czekają na decyzję ostateczną”.

Przez ten czas cudzoziemcy mieszkają w wieloosobowych pokojach w położonych na uboczu ośrodkach, bez dostępu do kursów aktywizujących (poza lekcjami języka, które są z reguły byle jakie: jeden nauczyciel w tym samym czasie uczy obywateli np. Ukrainy i Konga).

Mają dostęp do opieki psychologicznej, ale psycholog dyżuruje w ośrodku zaledwie kilka godzin w tygodniu. Zdaniem Bystrianina to za mało: „W ramach jednego z programów, który realizowała Fundacja, jeździliśmy w pięciu psychologów do ośrodka 2-3 razy w tygodniu. I to nadal było za mało”.

Większość ośrodków jest otwarta – ale w związku z tym, że ośrodki położone są na uboczu miast, a mieszkańcy otrzymują zaledwie 70 zł miesięcznie „kieszonkowego”, to ich kontakt z polskim społeczeństwem jest bardzo ograniczony.

Prawo do pracy dostają po sześciu miesiącach, ale gdzie i jak mają szukać pracy, jeśli nie nauczyli się języka? Zostaje im 75 zł miesięcznie „kieszonkowego”, które nie starcza nawet na miesięczny bilet komunikacji miejskiej.

Drugą opcją jest wyprowadzka z ośrodka i poszukiwanie mieszkania na własną rękę – wtedy osoba ubiegająca się o azyl dostaje 750 zł miesięcznie. Znalezienie pokoju/mieszkania w Polsce przez cudzoziemca, zwłaszcza innego koloru skóry, graniczy z cudem, nie mówiąc o tym, że 750 zł na to nie wystarczy (do czynszu dochodzi jeszcze kaucja).

A na koniec tej drogi przez mękę i tak zaledwie 3 proc. z nich (dane Urzędu ds. Cudzoziemców z 2016 roku) dostanie jedną z form ochrony międzynarodowej (status uchodźcy, ochrona uzupełniająca lub pobyt tolerowany).

Nie ma polityki migracyjnej

Duża część wniosków osób ubiegających się w Polsce o ochronę międzynarodową zostaje umorzona – to znaczy najprawdopodobniej, że cudzoziemcy przed wydaniem decyzji wyjeżdżają dalej na Zachód . To dotyczy też Ukraińców. Powody do wyjazdu to temat na oddzielny tekst, ale niebagatelną rolę odgrywa z pewnością całkowity brak rządowej polityki integracyjnej w Polsce. Uchodźcy są pozostawieni sami sobie.

Nie istnieje żaden dokument – ani tego rządu, ani poprzednich – dotyczący polityki integracyjnej. W 2016 roku PiS uchylił dokument o polityce imigracyjnej.

Polska nie ma sensownego pomysłu, jak ułatwiać cudzoziemcom interakcję z polskim społeczeństwem, naukę polskiego języka i kultury, odnalezienie się na rynku pracy. Pomocą migrantom zajmują się niemal wyłącznie organizacje pozarządowe, których głównym źródłem utrzymania były fundusze europejskie.

Ale od 2015 rząd PiS blokuje wypłaty z tzw. FAMI (Funduszu Azylu, Migracji i Integracji) dla NGO-sów, a zamiast tego przekazuje je urzędom wojewódzkim.

Pomocą uchodźcom (i migrantom) zajmują się niemal wyłącznie organizacje pozarządowe finansowane głównie ze środków europejskich. Takie organizacje jak Stowarzyszenie Interwencji Prawnej, Fundacja Ocalenie, Fundacja dla Somalii i wiele innych wzięło więc na siebie cały ciężar integracji uchodźców i migrantów.

Organizują warsztaty aktywizujące, informują Polaków o cudzoziemcach i cudzoziemców o Polakach, pomagają szukać pracy i mieszkania, organizują kursy językowe i oferują bezpłatną pomoc prawną oraz psychologiczną. Wszystko to za pieniądze z funduszy europejskich – który od 2014 roku nazywa się Funduszem Azylu, Migracji i Integracji.

MSWiA blokuje fundusze

Za przekazywanie funduszy i bezpośrednią realizację europejskiej polityki azylowej, integracyjnej i powrotowej, jak nazywa się w brukselskim żargonie odsyłanie uchodźców do krajów pochodzenia, odpowiadało Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji. Aby zdobyć pieniądze, trzeba było przystąpić do otwartego konkursu, w którym mogły uczestniczyć różne podmioty prawne – w tym organizacje pozarządowe. W 2015 roku rozstrzygnięte zostały dwa takie konkursy.

Sytuacja zmieniła się pod koniec 2015 roku. Trzeci konkurs został unieważniony, a czwarty, piąty i szósty nie zostały rozstrzygnięte aż do dzisiaj.

Jak szczegółowo raportuje Stowarzyszenie Interwencji Prawnej w najnowszej publikacji, „po kilkakrotnych zmianach odnośnie do terminu ogłoszenia wyników naboru, ostatecznie MSWiA w dniu 25 kwietnia 2016 poinformowało o unieważnieniu konkursu oraz o ogłoszeniu dwóch kolejnych naborów nr 4 i 5 z terminem składania wniosków w czerwcu 2016 roku. Do końca sierpnia 2017 rozstrzygnięcie konkursów jednak nie nastąpiło”.

Co oznacza, że środki z funduszy europejskich na ten cel są od dwóch lat blokowane przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji. Zamiast tego Ministerstwo Spraw Wewnętrznych zorganizowało wiosną i latem 2017 roku dwa nabory „ograniczone”, w których startować mogły jedynie instytucje państwowe – urzędy wojewódzkie.

;

Udostępnij:

Monika Prończuk

Absolwentka studiów europejskich na King’s College w Londynie i stosunków międzynarodowych na Sciences Po w Paryżu. Współzałożycielka inicjatywy Dobrowolki, pomagającej uchodźcom na Bałkanach i Refugees Welcome, programu integracyjnego dla uchodźców w Polsce. W OKO.press pisała o służbie zdrowia, uchodźcach i sytuacji Polski w Unii Europejskiej. Obecnie pracuje w biurze The New York Times w Brukseli.

Komentarze