"Ostatni płomyk nadziei zgasł" - komentują treść umowy w sprawie Turowa czescy aktywiści i rozważają zaskarżenie rządu Petra Fiali do KE. Ich zdaniem kilkunastostronicowa umowa wcale nie ochroni przygranicznych wiosek przed odsysaniem wody przez polską kopalnię
Niecały tydzień po przyjęciu porozumienia w sprawie kopalni odkrywkowej Turów, opublikowano jego szczegółową treść. Dokument, pod którym podpisali się premierzy Petr Fiala i Mateusz Morawiecki, ma kilkanaście stron i szczegółowo określa kwoty, jakie Polska ma wpłacić Czechom, inwestycje, jakie będzie trzeba przeprowadzić w okolicy odkrywki i w jaki sposób nasi południowi sąsiedzi będą kontrolować realizację umowy.
Dowiadujemy się więc - co już zresztą zostało powiedziane na konferencji prasowej premierów - że fundacja PGE, państwowej spółki zarządzającej Turowem, wypłaci przygranicznemu regionowi libereckiemu 10 mln euro. Z państwowego budżetu 25 milionów również trafi do Kraju Libereckiego, a 10 mln do czeskiego Ministerstwa Środowiska.
W sumie więc polska strona zapłaci 45 mln euro - o 5 mln więcej, niż proponowała, ale jednocześnie o 5 mln mniej niż początkowo chcieli Czesi. Czeska strona będzie za to co roku raportowała, na co wydała otrzymane pieniądze - jedną z inwestycji ma być wodociąg, dzięki któremu mieszkańcy przygranicznych wiosek nie będą zależni od poziomu wody w studniach. A ten - przypomnijmy - jest coraz niższy przez działalność kopalni Turów. Żeby móc wydobywać węgiel z odkrywki, trzeba osuszyć teren, przez co tworzy się tzw. lej depresyjny.
Co więcej, oba kraje mają dołożyć po 250 tys. euro na fundusz małych projektów lokalnych. Mogą to być pieniądze samorządowe, z budżetu państwa, a nawet od PGE. Zostaną wydane na cele prośrodowiskowe.
Polska - w zamian za wycofanie skargi z TSUE - przedstawiła Czechom projekt budowy zielonego wału, który ma ograniczyć hałas i nawiewanie pyłów z kopalni, przekazała informacje o wodach podziemnych, zgodziła się na audyt w kopalni i wymieniła wszystkie postępowania jakie toczą się w sprawie odkrywki.
Pomimo wycofania czeskiej skargi z Trybunału Sprawiedliwości, nadal obowiązuje oczywiście orzeczenie Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie, kwestionujące decyzję środowiskową, na podstawie której wydano koncesję dla Turowa do 2044 roku. A dokładnie - kwestionujące nadany jej rygor natychmiastowej wykonalności. W dniu podpisania umowy przez premierów, rzecznik generalny TSUE poinformował, że obowiązująca obecnie koncesja do 2026 roku jest niezgodna z prawem unijnym.
"Opinia rzecznika generalnego jest wskazówką dla polskich sądów, przed którymi toczą się postępowania w sprawie obu koncesji dla Turowa. Może być też wskazówką dla KE, bo wykazuje naruszenie prawa unijnego. Komisja będzie musiała się zastanowić, czy nie powinna pociągnąć Polski do odpowiedzialności za łamanie prawa UE” – wyjaśniał w rozmowie z OKO.press Hubert Smoliński, prawnik z Fundacji Frank Bold.
W umowie podpisanej 3 lutego 2022 Polska zapewniła, że wydobycie nie zbliży się do czeskiej granicy, a odkrywka nie będzie głębsza niż 30 metrów poniżej poziomu morza. Od tych zasad można jednak odstąpić, jeśli powstanie ekran zatrzymujący odpływ wody i zostanie udowodniona jego skuteczność, powstanie wał z nasadzeniami i jeśli Polska wykona specjalne otwory monitoringowe, umożliwiające sprawdzenie skutków wydobycia.
Prace mogą się zbliżyć do czeskiej granicy, tylko jeśli będą związane z budową wału.
Ekran przeciwfiltracyjny, który ma zahamować odpływ wody z czeskiej strony, kosztuje około 17 mln zł. Opłaciła go PGE, a budowa jest już na ukończeniu. Czy zadziała? Mówił o tym hydrolog dr Sylwester Kraśnicki w rozmowie z OKO.press na przykładzie ekranu, który Niemcy wybudowali przy kopalni Jaenschwalde. "Ekran minimalizuje działanie odkrywki, ale go nie eliminuje całkowicie. Trudno więc powiedzieć, czy ekran, który chce wybudować PGE, rozwiąże problem" - mówił naukowiec.
Jeśli ekran nie zadziała, Turów będzie musiał ograniczyć wydobycie, a PGE zainwestuje w dodatkowe środki ochronne. Działanie tej zapory ma być ściśle monitorowane i raportowane.
To nie koniec - w umowie zapisano również konieczność ograniczenia emisji światła z kopalni i ustawienia technicznego punktu pomiaru hałasu.
"Strona Polska zapewni, że na terytorium Republiki Czeskiej hałas pochodzący z działalności kopalni Turów nie przekroczy higienicznych wartości granicznych" - czytamy w dokumencie.
Znalazł się tam również punkt dotyczący jakości powietrza. Polska deklaruje w nim, że zamontuje stacje mierzące poziom pyłów, a "wszyscy kwalifikujący się wnioskodawcy z województw graniczących z Republiką Czeską chcący wymienić przestarzały kocioł w ramach programu Czyste Powietrze oraz programu STOP SMOG będą niezwłocznie wspierani".
Czeskie obowiązki zapisano w zaledwie kliku punktach. Dotyczą głównie raportowania, jak na wody podziemne wpływa żwirownia Grabštejn, zlokalizowana niedaleko granicy.
Powstanie również Komisja Wspólna, która będzie zajmować się planem sprawiedliwej transformacji regionu. W jej skład wejdą: hetman Kraju Libereckiego, wspólny przedstawiciel miast i gmin Hrádek nad Nisou, Chrastava i Frýdlant, marszałek Województwa Dolnośląskiego, wspólny przedstawiciel miasta Bogatynia oraz powiatu zgorzeleckiego i pełnomocnicy.
Polska strona, podpisując umowę, przyznała więc rację Czechom - choć wcześniej przedstawiciele rządu przekonywali, że susza w przygranicznych wioskach nie jest winą Turowa.
Aktywiści zaangażowani w sprawę kopalni nie są z tego porozumienia zadowoleni. Polscy działacze zaznaczają przede wszystkim, że wciąż brakuje deklaracji dotyczącej zakończenia wydobycia w Turowie. Powinien to być 2030 rok, choć rząd i PGE planują kopać węgiel z odkrywki do 2044.
"Zarówno rząd, jak i spółka PGE chowały dotąd głowę w piasek w kwestii reform regionu" - komentuje Tomasz Waśniewski, prezes Fundacji „Rozwój TAK - Odkrywki NIE”. "Tymczasem przedstawiony w połowie 2021 roku Plan Sprawiedliwej Transformacji Województwa Łódzkiego, pokazuje, że transformacja jednego z najbardziej uzależnionych od węgla brunatnego regionów jest możliwa. Plan zakłada wyłączenie najpóźniej za 13 lat elektrowni Bełchatów oraz pracujących na jej potrzeby odkrywek. Przypomnę, Bełchatów to największa elektrownia na węgiel brunatny w Europie, odpowiedzialna za ok. 16,5 proc. zużycia energii elektrycznej w Polsce.
Dlaczego podobny plan nie został dotąd przyjęty dla o wiele mniejszego Turowa? Krótkowzroczne działania rządzących nie wróżą dobrej przyszłości mieszkańcom regionu turoszowskiego. Przyszłości, która w żadnym razie nie może już opierać się na odchodzącym do historii węglu brunatnym" - dodaje Waśniewski.
Co na to Czesi? Władze samorządowe pozytywnie wypowiadają się o porozumieniu.
"Prawdopodobnie najważniejszym punktem umowy jest umożliwienie kontroli działalności w kopalni i systematyczne monitorowanie wszelkich negatywnych skutków związanych z rozwojem wydobycia. To jest coś, czego do tej pory w ogóle było. Strona czeska zdołała też wynegocjować nadzór Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej nad umową przez co najmniej pięć lat. Chociaż Kraj Liberecki pierwotnie wymagał tego okresu dziesięciu lat, uważam, że pięć lat jest największym kompromisem, który w ogóle pozwolił na zawarcie umowy” - komentuje Martin Půta, hetman Kraju Libereckiego.
Strona społeczna ma jednak do polsko-czeskiego porozumienia sporo zastrzeżeń.
„Ostatni płomyk nadziei zgasł. Kontrakt nie wniósł nic nowego w ochronie wody i opiera się tylko na osłonie uszczelniającej" - mówi Milan Starec, mieszkaniec przygranicznej Uhelnej. Jak dodaje, jego zdaniem ekran nie spełni swojej roli, a skutki działania kopalni nadal będą odczuwalne. "Od zeszłego lata eksperci publicznie wskazywali, że proponowana podziemna bariera nie służy ochronie zasobów wodnych i nie służy. Służy przede wszystkim ochronie kopalni. Potwierdził to również ambasador RP, który został od razu odwołany" - piszą czescy prawnicy z Fundacji Frank Bold.
Czeski Greenpeace przypomina, że tamtejsza służba geologiczna już kilka miesięcy temu poddała w wątpliwość działanie ekranu. Podkreśla również, że nadzór TSUE nad wykonaniem umowy ma trwać tylko 5 lat. "Czyli do 2027 roku, ale wydobycie planowane jest do 2044 roku".
"Okoliczności przyjęcia porozumienia były skandaliczne. Według doniesień medialnych porozumienie zostało zatwierdzone przez czeski rząd na środowym posiedzeniu. Negocjacje w sprawie porozumienia nie znalazły się jednak na agendzie rządu. Żaden z ministrów nie poinformował o zatwierdzeniu porozumienia nawet po posiedzeniu. Następnego ranka polski premier przybył do Pragi, by podpisać traktat" - piszą aktywiści.
Zarzucają także, że czeska strona uległa stronie polskiej, mimo że zarzuty dotyczące Turowa poparła zarówno KE jak i rzecznik generalny TSUE. "Czy Polska w ogóle zamierza przestrzegać traktatu?" - zastanawia się Greenpeace.
Aktywiści zapowiadają również, że będą analizować podpisaną umowę. Niewykluczone, że zaskarżą do Komisji Europejskiej czeski rząd. Argumentują, że "całkowicie nielegalnie wynegocjował umowę, nie chronił czeskich interesów, czeskiej wody i nadal ukrywa informacje".
Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.
Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.
Komentarze