0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Przemek Wierzchowski / Agencja GazetaPrzemek Wierzchowski...

Media związane z PiS i politycy tej partii nieustannie atakują liderów partii opozycyjnych - PO i PSL - za to, że spotkali się w niemieckiej ambasadzie z kanclerz Angelą Merkel podczas jej wizyty w Polsce. Politycy rozmawiali m.in. o kandydaturze Donalda Tuska na drugą kadencję przewodniczącego Rady Europejskiej.

Spotkanie skomentowała też dr hab. Krystyna Pawłowicz, posłanka PiS. Na Facebooku napisała:

„Liderzy” opozycji W. Kosiniak-Kamysz i G. Schetyna za kawę, tortowe ciastka i różowe tulipany przed nosem opowiadali kanclerz Merkel w niemieckiej ambasadzie o "WEWNĘTRZNYCH polskich sprawach”, użalając się na „dyktatora” i mściwie wskazując Niemcom polskie cele. Dali upust swej nienawiści do Polski."

OKO.press zapytało dwóch ekspertów: byłego ministra spraw zagranicznych prof. Adama Rotfelda i dyplomatę Jerzego Marię Nowaka - o to, czy w takim spotkaniu było cokolwiek niestosownego.

Prof. Adam Rotfeld, b. minister spraw zagranicznych:

"Nie ma w tym nic niestosownego ani nagannego. To jest dość powszechne. Ambasada amerykańska niezwykle często przyjmuje u siebie polityków.

Również polskie ambasady na całym świecie były wręcz zachęcane, żeby przyjmować np. polityków włoskich, którzy odbywali takie briefingi przed wyjazdem do Polski.

Gdyby to nie była ambasada niemiecka, tylko szwajcarska czy szwedzka, nikomu by nie przyszło do głowy, żeby robić z tego problem. Niemcy tak się zapisali w pamięci polskiej, że chociaż dziś nie tylko są demokratyczne, ale są filarem i ostoją demokracji w Europie, to kontakt z Niemcami ma zawsze coś dwuznacznego."

Jerzy Maria Nowak - dyplomata z 50-letnim stażem, były ambasador przy NATO, profesor Uczelni Vistula: "Nie ma w tym nic niezwykłego, zdrożnego czy niezgodnego z przepisami. Od strony formalnej i protokolarnej nie widzę tu nic złego. Takich przypadków jest dosyć dużo.

Była tu pewna niezręczność. Polegała ona na tym, że pani kanclerz, która była gospodynią, powinna była raczej zapraszać tam, gdzie mieszka [do hotelu Bristol] - jak zrobiła to w przypadku prezesa Kaczyńskiego.

Ze swojej strony OKO.press zwróciło uwagę na to, jak chętnie propaganda w PRL wykorzystywała kontakty z "obcymi ambasadami" w celu skompromitowania dysydentów czy opozycjonistów.

Chodzili do nich jednak zarówno oni, jak i członkowie władz - często się zresztą tam spotykając. W "Dziennikach" znany publicysta, pisarz i kompozytor Stefan Kisielewski pod datą 16 lipca 1969 r. zanotował taką scenę: "Wczoraj byłem (...) we francuskiej ambasadzie na święcie narodowym. Ludzi straszliwe masy, przygotowali przyjęcie w ogrodzie a tu deszcz lał jak z cebra.

Czekaliśmy na wejście w ogonie blisko kilometrowym, płaszczy nie było gdzie kłaść, istna klęska żywiołowa.

Gdy się witałem z ambasadorem, poczułem czyjeś oczy wlepione we mnie — był to Zenon Kl. [Kliszko, członek Biura Politycznego, prawa ręka Gomułki - AL] — obok niego stał premier [Józef Cyrankiewicz]. Nie kłaniałem się, rzecz prosta."

Paradoks tej sytuacji polegał na tym, że Kisielewski niewiele wcześniej nazwał publicznie rządy Gomułki "dyktaturą ciemniaków", za co otrzymał zakaz druku i został skazany przez władze na publiczny niebyt.

W optyce mediów PiS i Krystyny Pawłowicz władza oczywiście spotyka się z politykami zagranicznymi - rozmowy z kanclerz Niemiec Angelą Merkel robią w ich oczach z Jarosława Kaczyńskiego męża stanu. Kiedy jednak z politykami zza granicy rozmawia legalna i demokratyczna opozycja, jest to "zdrada".

„Liderzy” opozycji W. Kosiniak-Kamysz i G. Schetyna za kawę, tortowe ciastka i różowe tulipany (…) dali upust swej nienawiści do Polski.
Nonsens. Eksperci twierdzą, że takie spotkania są normalne
Wpis na Facebooku,08 lutego 2017

Udostępnij:

Adam Leszczyński

Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.

Komentarze