Ostatni tydzień aktywności zagranicznej Prezydenta i rządu - to polska polityka zagraniczna podana w pigułce. Nie jest to pigułka uzdrawiająca. Relacje ze światem przesuwają się coraz bardziej od modelu opartego na wielostronnych sojuszach, wspólnych wartościach i normach prawnych w kierunku bilateralnych układów, w tym wasalnych relacji z jednym mocarstwem
Długo odkładana wizyta prezydenta Andrzeja Dudy w USA odbyła się 19 września 2018. Warto przypomnieć, że przyczyną zwłoki była ustawa o IPN, która wywoła sprzeciw Izraela. Ten wymógł na Waszyngtonie zablokowanie kontaktów wysokiego szczebla z Warszawą do momentu usunięcia kontrowersyjnych zapisów. Dopiero wprowadzenie, pod amerykańskim naciskiem, skądinąd słusznych, poprawek otworzyło drogę do spotkania Duda - Trump.
Głównym celem wizyty było przekonanie amerykańskiego prezydenta do poparcia stałej obecności wojsk USA w Polsce. „Hitem” spotkania nieoczekiwanie okazało się jednak zdjęcie, na którym Trump składa swój podpis pod wspólną deklaracją siedząc za biurkiem, a obok stoi niezręcznie pochylony Prezydent RP, dla którego dlaczegoś zabrakło krzesła.
Ten obrazek okazał się zaskakująco trafnym odzwierciedleniem treści i atmosfery waszyngtońskiej wizyty. Polski Prezydent przyjechał do USA z całą gamą „darów”. Oprócz gotowości finansowania baz zadeklarował zainteresowanie importem amerykańskiego gazu oraz sprzętu wojskowego. Wisienką na torcie polskiej oferty była propozycja nazwania bazy wojskowej w Polsce "Fort Trump".
Symptomatyczne jest natomiast, że na konferencji prasowej nie padło ani jedno słowo o oczekiwaniach Warszawy wobec tych transakcji (np. odnośnie opłacalności ekonomicznej, dostępie do technologii itp). Polski prezydent kładł nacisk na relacje bilateralne, w mniejszym stopniu odwołując się do NATO. Bardzo znaczące było także przemilczenie uszczypliwych uwag Trumpa pod adresem Unii Europejskiej.
Unijny kierunek naszej polityki zagranicznej również obfitował w ostatnich dniach w ważkie, choć nie tak spektakularne wydarzenia. 14 września rząd przekazał do KE odpowiedź na wątpliwości związane z reformą Sądu Najwyższego, w której twardo broni przyjętych w Polsce rozwiązań.
Kilka dni później na unijnej Radzie ds Ogólnych (zasiadają w niej ministrowie ds europejskich) miało miejsce wysłuchanie na temat praworządności w Polsce. Przedstawione przez Warszawę stanowisko nie zostało poparta przez żaden kraj członkowski, zaś wśród wyrazistych krytyków znalazły się głosy dwóch największych państw unijnych - Francji i Niemiec.
Na tym samym posiedzeniu Polska, według informacji prasowych, jako jedyna miała zgłosić zastrzeżenia do stanowiska Wspólnoty w sprawie warunków Brexitu (wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej), tym samym sygnalizując, że w imię własnych partykularnych interesów, może podważyć solidarną pozycję wszystkich państw członkowskich.
Wizyta w USA, a także coraz bardziej kolizyjny kurs Warszawy wobec Brukseli, potwierdzają, że w polskiej polityce zagranicznej mamy do czynienia już nie z przesuwaniem akcentów, lecz z „nową” logiką relacji ze światem zewnętrznym. To logika transakcyjno-hierarchiczna, w której zakłada się, że światem rządzi siła, rozumiana głównie w kategoriach militarnych.
Dla zapewnienia sobie bezpieczeństwa trzeba więc „podpiąć" się pod dysponujące taką siłą mocarstwo. W takiej relacji obowiązuje hierarchia: patron narzuca reguły, słabszy kraj musi się im podporządkować. Dlatego jeśli USA żądają zmiany ustawy, to należy oczekiwanie to spełnić.
Ochronę trzeba zaś opłacić, nikt nie będzie nas bowiem bronił w imię dobra wspólnego, czy abstrakcyjnych wartości. Częścią tej opłaty są „wiernopoddańcze” gesty, takie jak gotowość nazwania bazy od imienia amerykańskiego prezydenta.
Nawet jeśli uwłaczają one naszej godności, to trzeba tę pigułkę przełknąć. Taka jest bowiem cena skuteczności nowej polskiej polityki zagranicznej.
Drugą stroną takiej wizji stosunków jest pogarda dla wielostronnych sojuszy i organizacji. Są one - jak przekonany jest polski rząd - słabe i nieefektywne.
Przestrzeganie wspólnych norm jest nieopłacalne, zwłaszcza gdy wiąże się z ograniczeniem władzy wewnątrz kraju.
Towarzyszy temu przeświadczenie, że tak naprawdę inni także traktują wspólne zasady i wartości wyłącznie instrumentalnie. Stąd konfrontacyjne stanowisko Warszawy w sporze z Brukselą, a także nielojalność wobec Wspólnoty w imię partykularnych interesów w relacjach z USA czy Wielką Brytanią.
Symptomatyczne jest też coraz bardziej widoczne ignorowanie wielostronnych stosunków w ramach Sojuszu Transatlantyckiego. Ten ostatni jest bowiem postrzegany, jako projekt podporządkowany Waszyngtonowi i w istocie przez niego zarządzany.
Oparta na takich zasadach polska polityka zagraniczna jest nie tylko mocno wątpliwa etycznie - nieprzyjemnie przypomina bowiem sposób myślenia o świecie naszego największego wschodniego sąsiada, lecz przede wszystkim dla Polski niebezpieczna.
Po pierwsze, taką polityką rozmontowujemy trwałe instytucjonalne podstawy naszego bezpieczeństwa i pozycji międzynarodowej. Jeśli my nie stosujemy się do zasad i rozbijamy europejską solidarność, trudno oczekiwać, by ktoś zachowywał się lojalnie wobec nas i bronił zasad, gdy zostaną one naruszone w stosunku do Polski.
Po drugie, władze polskie czynią zbyt dużą stawkę na jeden kraj, a wręcz na jego konkretnego przywódcę. To krok bardzo ryzykowny, gdyż jak wiadomo „łaska pańska na pstrym koniu jeździ”. Co więcej, taka polityka powoduje, że relacje z USA stają się coraz bardziej bezalternatywne.
To musi doprowadzić do pogłębienia się klientelistycznego charakteru naszych stosunków, a tym samym podwyższenia ich kosztów.
Aż strach sobie wyobrazić jak będą w takich warunkach wyglądały zakupy amerykańskiej broni i gazu. Prędzej czy później pojawią się także oczekiwania polityczne, które nie zawsze muszą być zgodne z polską racją stanu. Przykład ustawy o IPN dobitnie pokazuje, jak obcesowo potrafi grać Ameryka Trumpa, gdy chce coś wymusić na swoim słabszym „sojuszniku”.
Wreszcie następuje nadmierne, nieadekwatne do rzeczywistych wyzwań, przechylenie polityki zagranicznej w kierunku interesów militarnych. Bezpieczeństwo zbrojne jest niewątpliwie kluczowym warunkiem funkcjonowania państwa. Budowanie relacji z USA, w kontrze do UE i kosztem lojalności wobec europejskich partnerów, może się jednak okazać dla nas bardzo niekorzystne. To Unia, a nie USA jest bowiem dzisiaj głównym źródłem dobrobytu polskich obywateli.
Paradoksalnie pewną szansą na zweryfikowanie nowej logiki polskiej polityki zagranicznej może być flagowy dla PiS projekt współpracy regionalnej - Trójmorze. Trzeci szczyt tej inicjatywy odbył się w Bukareszcie przed samą wizytą Prezydenta Dudy w Waszyngtonie.
W wywiadzie udzielonym „Polska the Times” doradca prezydenta Andrzej Zybertowicz nie krył antyunijnych i antyniemieckich ambicji tego projektu. Określił on Trójmorze „planem B” na „wypadek gdyby okręt flagowy Europa zderzył się z górą lodową”.
W jego wypowiedziach wyraźnie pobrzmiewały też nadzieja na realizację projektu pod amerykańskim parasolem finansowym i militarnym.
Realia polityczne, z którymi polska dyplomacja zderzyła się w pierwszych latach „życia” Trójmorza spowodowały jednak, że eksportowa wersja tej inicjatywy uległa wyraźnej ewolucji. Tegoroczny szczyt, w porównaniu do poprzedniego, miał bardziej unijne oblicze.
Uczestniczył w nim przewodniczący Komisji Europejskiej, zostali także zaproszeni przedstawiciele Niemiec. W swoim przemówieniu Andrzej Duda podkreślał przynależność regionu do UE i przywiązanie do transatlantyckich wartości.
Aby projekt Trójmorza przeszedł z etapu symbolicznych spotkań wysokiego szczebla do fazy implementacji potrzebne jest jednak podjęcie konkretnych działań dyplomatycznych w Brukseli i krajach członkowskich. Musiałyby to być działania zespołowe, prowadzone ramię w ramię z wybranymi państwami regionu.
Tak więc losy Trójmorza, mogą się okazać swoistym testem na to czy polskie władze są w stanie wyjść poza transakcyjno-hierarchiczne postrzeganie świata. Czy w imię realizacji ważnego dla nich projektu, będą umiały podjąć partnerską współpracę z innymi krajami, odwołując się przy tym do wspólnotowych zasad i wielostronnych instytucji.
Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz jest dyrektorką forumIdei, think tanku Fundacji Batorego, wcześniej była ambasadorem RP w Moskwie i wiceministrem w MSZ.
Dyrektorka instytutu Strategie2050. Pełniła funkcję podsekretarza stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych (2012-2014) oraz ambasadora RP w Federacji Rosyjskiej (2014-2016). Po zakończeniu służby dyplomatycznej kierowała programem Otwarta Europa Fundacji im. Stefana Batorego, a następnie think tankiem Fundacji - forumIdei.
Dyrektorka instytutu Strategie2050. Pełniła funkcję podsekretarza stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych (2012-2014) oraz ambasadora RP w Federacji Rosyjskiej (2014-2016). Po zakończeniu służby dyplomatycznej kierowała programem Otwarta Europa Fundacji im. Stefana Batorego, a następnie think tankiem Fundacji - forumIdei.
Komentarze