0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.plFot. Sławomir Kamińs...

Poseł Ryszard Petru powiedział w czwartek 8 sierpnia w Polsat News, że nie jest zwolennikiem oskładkowania wszystkich umów cywilnoprawnych.

„To jest implementacja dyrektywy unijnej, ale pytanie, jak daleko będziemy ją implementować (...) Nie jest to dobre rozwiązanie. Łatwo się mówi, a potem Polacy dostają mniej” – mówił poseł.

Czyli – poseł Petru zdaje sobie sprawę, że nie mamy wyjścia, musimy te przepisy wprowadzić. Mimo tego chciałby, by wprowadzić je w jak najwęższym zakresie.

Kamień milowy

Chodzi o kamień milowy A71G Krajowego Planu Odbudowy.

"Wejście w życie ustawy o zmianie ustawy o systemie ubezpieczeń społecznych, która:

  • (i) zapewni, aby wszystkie umowy cywilnoprawne podlegały składkom na ubezpieczenia społeczne (emerytalnym, rentowym, wypadkowym i z tytułu chorób zawodowych oraz – z wyjątkiem umów o dzieło, w przypadku których będą dobrowolne – chorobowym), niezależnie od uzyskiwanych dochodów, z wyjątkiem umów zawieranych ze studentami poniżej 26. roku życia;
  • (ii) zniesie zasadę, zgodnie z którą w przypadku umów cywilnoprawnych składki na ubezpieczenia społeczne są płacone na podstawie minimalnego wynagrodzenia.

Obecnie od umów o dzieło w ogóle nie odprowadza się składek na ubezpieczenia społeczne. Od umowy zlecenia odprowadza się pełne składki ZUS, ale w przypadku kilku zleceń dla różnych zleceniodawców obowiązkowe składki odprowadza się łącznie tylko do wysokości minimalnego wynagrodzenia. W II półroczu 2024 roku to 4300 zł brutto. To pozwala kreatywnie dzielić umowy i w konsekwencji płacić jak najmniejsze składki. Takie rozwiązanie jest osobliwością na skalę Europy i jedną z przyczyn polskiej plagi „śmieciówek”.

Wciąż dominująca w polskiej debacie publicznej opowieść (wytrwale forsowana przez komentatorów związanych z organizacjami pracodawców) jest taka, że to obustronny zysk: dzięki obecnym przepisom pracodawca płaci mniej, a pracownik ma więcej w kieszeni. Są jednak ciemne strony, o których wspomina się niechętnie – np. taka, że

w konsekwencji kapitał emerytalny pracownika nie powiększa się tak, jak powinien, co niezawodnie musi kończyć się groszowymi emeryturami.

Projektem oskładkowania umów cywilnoprawnych kieruje Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej. Według resortu projekt „zakłada objęcie obowiązkowymi ubezpieczeniami społecznymi (emerytalnym, rentowymi, chorobowym i wypadkowym) wszystkich umów cywilnoprawnych (w tym umów o dzieło z dobrowolnym ubezpieczeniem chorobowym), z wyjątkiem umów wykonywanych przez uczniów szkół ponadpodstawowych lub studentów, do ukończenia 26 lat” – czyli tak jak zapisano w KPO.

„Poprzedni rząd w ramach wielu rekomendacji unijnych wybrał między innymi to, że w zamian za spore pieniądze z KPO zobowiązujemy się, by oskładkować wszystkie umowy cywilnoprawne. Dodajmy jeszcze, że to, co dzisiaj w przestrzeni publicznej określane jest jako plan maksimum – pełne oskładkowanie umów o dzieło i umów zlecenie, to tak naprawdę jest plan minimum” – przypomina dr Tomasz Lasocki, adiunkt na Wydziale Administracji i Nauk Społecznych Politechniki Warszawskiej i ekspert Federacji Przedsiębiorców Polskich – „Firmy nadal będą szukały oszczędności czy to przez instytucje prawa autorskiego czy poprzez model współpracy biznesowej (B2B), który już dzisiaj niekorzystnie wyróżnia Polskę”.

Przeczytaj także:

Za mało?

Jego zdaniem Polska i tak zostanie w końcu zmuszona, by pójść krok dalej.

„Gdy ktoś sprzedaje komuś majątkowe prawa autorskie jako pierwotny wytwórca, to on też sprzedaje efekty swojej pracy. Młodzi przed 26. rokiem życia, którzy są na zleceniach, również wykonują pracę. I są dyskryminowani na rynku pracy, bo ich zabezpieczenie socjalne jest okrojone”.

Dziś jednak bardzo wątpliwe jest, by przepisy objęły również te przypadki. Ekspert uważa jednak, że dobrze się stało, że Polska wzięła na siebie realizację tego kamienia milowego. Jego zdaniem daje to szanse na lepszą realizację zapisów konstytucji.

Konstytucja

Artykuł 67 ustawy zasadniczej mówi:

„Obywatel ma prawo do zabezpieczenia społecznego w razie niezdolności do pracy ze względu na chorobę lub inwalidztwo oraz po osiągnięciu wieku emerytalnego. Zakres i formy zabezpieczenia społecznego określa ustawa”.

Dr Tomasz Lasocki przekonuje, że nie może być tak, że umowa o pracę jest „ekskluzywnym bonusem”.

„To nie jest jakaś abstrakcyjna sprawa. Z perspektywy pracy w Sądzie Najwyższym i na uniwersytecie spotkałem się z wieloma ludźmi, którzy cierpią z tego powodu, że ktoś kiedyś oszczędził na ich składkach”.

Ekspert uważa, że ten punkt widzenia jest w dyskusji publicznej zupełnie pomijany.

„Mogę podać przykład. Młoda kobieta, której ktoś zaproponował wyłącznie umowę o dzieło i na tej podstawie pracowała przez kilka lat, choć zgodnie z prawem pracy przysługiwała jej umowa o pracę. Niestety zmarła i zostawiła czteroletnią córeczkę. Zabrakło jej kilku miesięcy do tego, żeby uzyskać niezbędny staż, bo od trzech lat pracowała w tej formie, byleby tylko pracodawca nie musiał płacić składek. Oczywiście chcemy więcej do ręki i wszystko jest ok, dopóki nie zacznie się starość, dopóki nie pojawi się śmierć czy inwalidztwo. Zasady oskładkowania pracy nie powinny być sprowadzone do tego, czy komuś »się chce«, czy »nie chce« oddawać państwu części przychodu, ale ściśle łączą się z uczciwą konkurencyjnością i budowaniem społeczeństwa inkluzywnego”.

Polska się nie spieszy

Jeśli Polska nie wprowadzi tych przepisów – do czego się zobowiązała – grozi jej brak wypłaty kolejnej transzy miliardów euro z KPO.

„Zamysł jest taki, że Polska powinna zrealizować ten kamień, czyli wdrożyć nowe przepisy od 1 stycznia 2025 roku. Tak się raczej nie stanie” – mówi dr Lasocki – „Ale może się okazać, że wystarczające będzie przyjęcie przepisów przed końcem roku, czyli żeby od 1 stycznia zaczęło obowiązywać vacatio legis, by dać firmom trochę czasu na dostosowanie się. A czy jest to realizacja kamienia milowego, to już będzie interpretowała Komisja Europejska. Celem kamieni milowych jest zwiększenie konkurencyjności gospodarki jako takiej, więc przy wykazaniu dobrej woli po polskiej stronie, Wspólnota może podejść do tematu przychylnie. A to da też czas rządowi, który dotychczas z nowymi przepisami się nie wyrobił – i dotyczy to też poprzedniego rządu tworzonego przez PiS”.

Rząd PiS miał pierwotne przeprowadzić tę reformę do końca 2023 roku. Ale się ociągał. Oficjalnie ze względu na przedłużające się problemy gospodarcze po pandemii. Jednak czytelny jest inny powód – rząd Mateusza Morawieckiego obawiał się kosztów politycznych takiego ruchu. Zostawił to rządowi Donalda Tuska, a ten też nie spieszy się z przeprowadzeniem reformy. Dlaczego rządy tak drżą przed zmianami? Mówiliśmy już, jak wygląda omawianie sprawy w większości mediów. Proste, natychmiastowe konsekwencje tej reformy są takie, że pracodawcy muszą zapłacić nieco więcej, a pracownikom w kieszeniach zostanie nieco mniej. Stąd opór.

Cień lat 90.

Dr Lasocki przyczyn oporu szuka jeszcze w latach 90. XX wieku. Jego zdaniem polski pomysł na rozwój i dogonienie Zachodu opierał się między innymi na zróżnicowaniu kosztów bardzo podobnej pracy.

„Jak dalece różne formy zatrudnienia są do siebie podobne, niech świadczy przebogate orzecznictwo dotyczące rozróżnienia między stosunkiem zatrudnienia czy poszczególnymi umowami cywilnymi. Sądzę, że nikt na świecie nie może np. pochwalić się tym, że ich sąd najwyższy ważył, jaka forma zatrudnienia jest dopuszczalna dla drylowania śliwek – a nasz i owszem".

Ekspert mówi, że szybsze nadrabianie zaległości po latach komunizmu odbyło się kosztem osób, które już dziś zgłaszają się po emerytury.

„Unia dostrzegła, że jest to po prostu dumpingiem socjalnym. Jeśli zatrudniający może zgodnie z prawem zapłacić za pracę mniej, to tak zrobi i trudno go winić.

To jest bardzo nie fair ze strony naszego państwa, że za bardzo podobną pracę można zapłacić więcej i zapewniając pracownikowi ochronę na wypadek niezdolności do pracy, albo można zapłacić mniej i oszczędzać na jego zabezpieczeniu społecznym. To bardzo zaburza nam konkurencję na rynku wewnętrznym, bo nie powinno być tak, że ze względu na obowiązujące prawo jedna firma ma lepiej, a druga firma ma gorzej” – mówi nam ekspert.

Jego zdaniem takie rozwiązanie było dopalaczem dla polskiej gospodarki. Ale, jak każdy dopalacz, miało to swoje koszty odłożone w czasie.

„Dziś mamy ogromną rzeszę pracowników, który mają lub będą mieć dużo niższe emerytury, niż wynikałoby to z ich wkładu pracy” – mówi dr Lasocki – „Nie przyjęło się u nas myślenie, moim zdaniem słuszne, że składki na ubezpieczenie społeczne to jest część wypłaty, która się pracownikowi należy, z tym że jest to ta część, za którą kupujemy sobie bezpieczeństwo”.

Czas na zmiany

Ekspert uważa, że przez zadomowienie się takiego myślenia nasza gospodarka może mieć dzisiaj większy problem z dostosowaniem się do nowej sytuacji, a w konsekwencji – dalszym nadganianiem gospodarczym zachodu.

Dr Lasocki: „Dziś pracownik w Polsce w porównaniu z sąsiednimi państwami jest dużo droższy niż w latach 90., nie możemy już łatwo konkurować kosztem pracy, ale nawyki zostały i część pracodawców broni się przed zmianami rękami i nogami. A skoro można było konkurować niskim kosztem, to nie było presji na innowacyjność. Są też tacy pracodawcy, którzy widzą, że model taniego pracownika to ślepa i niebezpieczna uliczka, którą nie należy podążać.

Teraz to się będzie musiało zmienić i firmy potrzebowałyby przynajmniej rok od uchwalenia zmian na przemyślenie swojego modelu funkcjonowania. Ale dla rządu te zmiany też są trudne, bo jak to tak, wyjść i powiedzieć – słuchajcie, tanio już było, czas na zmiany?”

Rząd nie ma więc parcia na szybkie dostosowanie przepisów, pracodawcy są im niechętni. Ich politycznym głosem jest między innymi poseł Petru, który mówi, że rozumie, że przepisy wprowadzić trzeba, ale może chociaż nie idźmy za daleko?

Powstaje pytanie – czy kamień milowy da się wypełnić w ograniczony sposób i co by to oznaczało dla Polski?

„To zależy, jak bardzo KE przymknie oko na pierwotne założenia. Może stwierdzić, że korzystne dla firm przepisy są w interesie unijnym. Jednak czy tak zrobi? I co to wtedy znaczy dla całej wspólnoty i konkurencji wewnątrz niej? Jeśli przepisy w Polsce i na Słowacji będą w tej kwestii bardzo różne, to może wywołać niekorzystne efekty gospodarcze – firmy z jednego kraju będą się rejestrowały w innym kraju, trzeba będzie to wszystko kontrolować i korygować. Nie można tworzyć quasi-rajów podatkowych w ramach Unii Europejskiej”.

;
Na zdjęciu Jakub Szymczak
Jakub Szymczak

Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.

Komentarze