Grając podnosi na duchu uchodźców na granicy w Medyce i w samym Lwowie. Wcześniej robił to w wielu innych zapalnych punktach świata, zyskując miano „muzykanta stref konfliktu”.
Sugestia – włącz tę muzykę czytając poniższy tekst:
Davide Martello, pseudonim Klavierkunst, to niemiecki pianista włoskiego pochodzenia (Sycylia). Ma na koncie 12 albumów z własnymi kompozycjami nastrojowej muzyki popularnej.
Na początku marca przyjechał do przejścia granicznego w Medyce ze swoim mobilnym fortepianem – wozi go w przyczepce uzbrojonej w panele słoneczne z każdej strony (tak ładuje baterie) lub ciągnie za rowerem.
Od tego czasu gra na granicy albo we Lwowie. Głównie dla uciekających przed wojną Ukraińców. Od 10 lat jeździ ze swoim pianinem w miejsca zapalne na świecie: Afganistan, Majdan, Donieck, plac Tahrir w Stambule, protesty Black Lives Matter w USA...
Krzysztof Boczek, OKO.press: Jak to się zaczęło?
Davide Martello: Kiedyś byłem fryzjerem w Niemczech, ale też zawsze grałem sobie na pianinie. Gdy skończyłem 25 lat, poczułem, że muszę coś zmienić w swoim życiu, na coś, co ma związek z muzyką. Mieszkałem w centrum miasta i każdego dnia widziałem gościa, który grał tam na ukulele. Słuchałem go.
Co rano o 10. mnie budził – pracowałem na popołudniowe zmiany. I wtedy pomyślałem, że może też mógłbym grać na zewnątrz. I gdy dojrzałem do tego, zacząłem budować swój fortepian. Mobilny. Gadałem o tym z moimi klientami. Namawiali mnie, bym kontynuował prace. Budowa zajęła mi dwa lata.
Jeden z moich klientów – generał Bundeswehry – obiecał, że jeśli je ukończę, to wyśle mnie do wojsk NATO w Afganistanie. „Możesz zagrać dla żołnierzy' – zaproponował. „To byłoby dziwne. Ale OK - zróbmy to!”
I pojechałem w 2012 r. (powstał o tym dokument filmowy – red.)
Grałem m.in. w Mazar-i-Szarif, Kunduzie, Termezie (miasto w Uzbekistanie na granicy z Afganistanem – red.). To doświadczenie zmodyfikowało mój mózg.
Czemu?
Przepiękny kraj, a cała ta podróż była bardzo dziwna. W Kunduzie grałem piosenki świąteczne, a w oddali słychać było odgłosy strzelaniny. „Cicha noc, święta noc...„ i seria z karabinu. Żołnierze mi mówili: „Nie przejmuj się. To daleko. Graj dalej”. Czyste szaleństwo.
Potem pojechałem w objazd z pianinem na ulicy i tak zarabiałem, podróżując. Od Poznania, przez Warszawę, Wilno, Rygę, Tallin, Helsinki, Oslo, Göteborg, Kopenhagę.
W 2013 roku ruszyłem na Bałkany i w czasie tego objazdu na placu Taksim w Stambule rozpoczęły się protesty. Ja akurat byłem w Sofii – blisko. „Powinienem im zagrać” pomyślałem. Przyjaciele w Sofii namawiali mnie do tego. I pojechałem z dwójką znajomych do Stambułu. Autem z fortepianem na przyczepce.
Zagrałem na placu Taksim. Najpierw nikt mnie nie zauważał, więc podkręciłem fortepian głośniej i głośniej. Przychodziło więcej i więcej osób, w końcu słuchało mnie może ze 2–3 tysiące osób. Potem nosili mnie na rękach razem z tym pianinem.
Czemu?
Bo byli tak szczęśliwi. To byli ludzie, którzy przyszli protestować.
To był jeden z kluczowych momentów w moim życiu.
Bo?
Policja nie zaatakowała protestujących przez trzy dni. A wcześniej codziennie gazowała demonstrujących. Codziennie! Nie spodziewałem się, że taki będzie efekt mojej muzyki, a jednak tak się stało.
Czego dokonała twoja muzyka?
Nie wiem. Chyba policjanci długo się zastanawiali co zrobić z Włochem, który gra im na placu. Ale czwartego dnia znaleźli rozwiązanie – zaczęli strzelać gazem w protestujących, zanim przyszedłem na plac. I zabrali mi ten fortepian.
Odzyskałeś je?
Tak, ale musiałem interweniować w Ambasadach Niemiec i Włoch, do tego pomogły mi media. Wszyscy właściwie pomagali. Szukali go. I wreszcie po 2 dniach dowiedziałem się, gdzie jest i odzyskałem je.
Ale zanim wróciłem do Niemiec, dałem tam jeszcze jeden koncert. Auto zaparkowałem na wzgórzu i, wjeżdżając na nie z przyczepką z fortepianem, zniszczyłem sobie silnik. Wracałem z prędkością 60 km/ h na autostradzie. Przez 4 dni. Szaleństwo!
Gdy w 2013/14 zaczął się w Kijowie Majdan, a potem wybuchła wojna w Doniecku, pojechałem tam. Ale w okolicy Doniecka nie spodobało im się moje granie. Niektórzy – młodsi - mówili: pozwólcie mu grać. Ale starsi byli wobec mnie agresywni. Próbowali położyć na moim fortepianie rosyjską flagę Nie rozumiałem czemu. Wyjechałem, bo ludzie zaczynali tam wariować.
Znów grałem na ulicach w Niemczech. W Kolonii kiedyś usłyszałem demonstrację. Zapytałem: co się dzieje? „Chuligani. Kibole” I zobaczyłem ich. Zachowywali się jak szaleńcy. Skakali po autach, niszczyli. Więc zagrałem im. I przestali to robić. Słuchali muzyki.
Potem policja do mnie zadzwoniła, bym zagrał w dniu, gdy kibice FC Schalke i Borrusii Dortmund się spotykają. Bo zawsze się ze sobą bili jeszcze przed meczem.
Zgodziłem się. Ale postawiłem warunek – nikt nie może się dowiedzieć, że to policja mnie o to poprosiła, bo nie chcę być łączony z nimi. Zgodzili się. Zagrałem im klasykę - raz piosenki kibiców Schalke, a raz – Borrussii. Wszyscy byli szczęśliwi. Było spokojnie, bez żadnych walk tego dnia.
Miałeś więcej tego typu zamówień?
Tak, ale już się nie zgadzałem. Chcę być wolny i samemu decydować gdzie i co gram. Zresztą, jeślibym grał dla kibiców często, to już nie byłoby to zaskoczeniem. A to jeden z elementów, które dają efekty jakie uzyskuję – muzyka po prostu ludzi zaskakuje.
Grałem też w klubie Bataclan w Paryżu (w 2015 r. tam miał miejsce zamach terrorystyczny, w którym zginęło 137 osób – red.), a 2 lata temu poleciałem do Minneapolis, Dallas, Albuquerque, gdy wybuchły protesty po śmierci Georga Floyda. Tam dochodziło do szalonych rzeczy.
W Albuquerque były ogromne ilości policji, a ja w klapakach, szortach – nie najlepiej się prezentowałem. Jakiś gość obrabował stację benzynową. Byłem na tyle głupi, by tam wtedy wyciągnąć fortepian i zagrać. Policja kazała mi spieprzać. Więc przestałem.
Poczułeś, że muzyka tam też działała uspokajająco?
Nie wiem, ale tego dnia nie zabito nikogo w tych protestach.
Jak muzyka wpływa na ludzi w strefach konfliktów?
Paraliżuje ich.
Masz na myśli, że hipnotyzuje?
Nie. Gdy czegoś się nie spodziewasz i usłyszysz muzykę, paraliżuje cię. W dobrym tego słowa znaczeniu. Wyobraź sobie, że teraz gdy rozmawiamy, do tego baru wchodzi człowiek grający na skrzypcach. Pierwsze 10 sekund to zamrożenie, a potem uczucie, że to jest wspaniała sytuacja. Tak działa efekt zaskoczenia.
Podobnie z inną formą sztuki – np. tańcem. Jeśli dwóch facetów walczy ze sobą, a obok nich nagle zacznie tańczyć dziewczyna, to przerwą tę walkę. Bo ten zaskakujący widok blokuje ich. I działa w pozytywny sposób.
Ale tu w Medyce mamy nieco inną sytuację – nie ma konfliktu, tylko uchodźcy, którzy przed nim uciekają. Czemu tu więc jesteś?
By przyjąć ich, zarazić pozytywnymi myślami. Muzyka uspokaja duszę, mówi im: jesteście teraz wolni, jesteście teraz bezpieczni, zaczynacie jakiś nowy etap życia. Myślę, że w taki symboliczny sposób im pomagam.
Grasz w takich sytuacjach swoją muzykę?
Nie. Klasykę typu Beatlesi, „Allelujah”, czy „Here comes the sun”. Pozytywną, która dobrze nastraja.
Zamykasz oczy i myślisz: moje koncerty w strefach konfliktu. Jaką niezwykłą sytuację widzisz najpierw?
Widzę wiele. Ale pamiętam najbardziej tę we Lwowie, sprzed kilku dni.
Pojechałem tam na tydzień z Medyki z moim przyjacielem. Po 2 godzinach grania we Lwowie musieliśmy znaleźć miejsce na nocleg – tam obowiązuje godzina policyjna. Znaleźliśmy centrum sportu, w którym stworzono obóz dla uchodźców. Nie wiedzieliśmy o tym.
Wyciągnąłem fortepian i zagrałem dla tej setki ludzi w sali. To było wspaniałe. Następnego dnia znów zagrałem w centrum miasta. Ostatnią piosenką było „Yesterday”. A zaczął padać śnieg. Jakaś staruszka podeszłą do mnie z jabłkiem i kocem. Przykryła mnie nim i nuciła pieśń – nie znała słów, ale melodię już tak. I chroniła mnie przed śniegiem i chłodem. Zasłaniała. To był tak silny emocjonalnie moment, że gdy go teraz wspominam, to aż mam gęsią skórkę.
Ja też.
Ślązak, z pierwszego wykształcenia górnik, potem geograf, fotoreporter, szkoleniowiec, a przede wszystkim dziennikarz, od początku piszący o podróżach i rozwoju, a od kilkunastu lat głównie o służbie zdrowia i mediach. Zaczynał w Gazecie Wyborczej w Katowicach, potem autor w kilkudziesięciu tytułach, od lat stały współpracownik PRESS, SENS, Służba Zdrowia. W tym zawodzie ceni niezależność.
Ślązak, z pierwszego wykształcenia górnik, potem geograf, fotoreporter, szkoleniowiec, a przede wszystkim dziennikarz, od początku piszący o podróżach i rozwoju, a od kilkunastu lat głównie o służbie zdrowia i mediach. Zaczynał w Gazecie Wyborczej w Katowicach, potem autor w kilkudziesięciu tytułach, od lat stały współpracownik PRESS, SENS, Służba Zdrowia. W tym zawodzie ceni niezależność.
Komentarze