Linia obrony Piotrowicza: nie umarzał śledztwa w sprawie molestowania dzieci przez proboszcza Tylawy, on tylko cytował świadków. Nagranie z 2001 roku ujawnione przez Scheuring-Wielgus przypomina, że cytował tylko księdza i wbrew oczywistym dowodom mówił, że "dzieci były szczęśliwe. Nie było żadnego podtekstu seksualnego". Piotrowicz się odgraża, ale tonie
Wideo z wypowiedzią Piotrowicza opublikowane 3 października 2018 na FB Joanny Scheuring-Wielgus (zasięg 972 tys., 8,4 tys. udostępnień - stan na 5 października, godz. 12.) wnosi nowy dowód zaangażowania Stanisława Piotrowicza w obronę Michała M., proboszcza Tylawy (gmina Dukla, powiat Krosno), który molestował dwa pokolenia dziewczynek ze wsi. Obecny poseł PiS stał - obok bp. Józefa Michalika - w pierwszym szeregu obrońców księdza, który ma na sumieniu krzywdę wielu dzieci.
Piotrowicz - od 2000 roku prokurator rejonowy w Krośnie - nadzorował śledztwo przeciwko proboszczowi, które 2001 roku zostało umorzone. W wypowiedziach publicznych uzasadniał tę decyzję, cytując jako "oczywistą oczywistość" zeznania proboszcza, pomijając świadectwa jego ofiar, a nawet dezawuując je. Dopiero po interwencji Ministerstwa Sprawiedliwości i podjęciu sprawy przez prokuraturę w Jaśle, ksiądz został w 2004 roku skazany na dwa lata więzienia (w zawieszeniu na pięć) za molestowanie sześciu dziewczynek.
Ale jak mówiła w 2012 roku "Wyborczej"dorosła ofiara księdza, Ewa Orłowska, "po wyroku i przeniesieniu go do innej parafii [ksiądz M.] przyjeżdżał do Dukli (Tylawa należy do dekanatu dukielskiego). Tam odprawiał msze. Kościół zachowuje się tak, jakby nic w tej sprawie się nie stało. Zrobił sobie z nas, ofiar, pośmiewisko".
Kluczem dla zrozumienia zaangażowania Piotrowicza w obronę molestującego księdza jest wolta ideologiczna, jaką wykonał. Partyjny prokurator w czasach PRL, po 1989 roku został bowiem nadgorliwym katolikiem i parafianinem.
Kilkakrotnie media wracały do tylawskiej sprawy. Brakowało tylko nagrań. Ujawniona przez posłankę Joannę Scheuring-Wielgus 30-sekundowa wypowiedź Piotrowicza potwierdza, jakie stanowisko publicznie zajmował.
W czwartkowym (4 października 2018) wywiadzie dla wPolityce Piotrowicz przedstawia publikację filmu, jako "stary kotlet odgrzewany, gdy trzeba zdyskredytować moją osobę". To zdanie jest o tyle prawdziwe, że posłanka Joanna Scheuring-Wielgus, a także media (w tym OKO.press), ujawniają prawdę o zaangażowaniu Piotrowicza, które go dyskredytuje. A kotlet jest odgrzewany, bo pojawił się nowy element - nagranie. OKO.press apelowało w 2016 roku do TVP Rzeszów o udostępnienie materiałów tv, bez skutku. Teraz mamy choćby 30 sekund.
OKO.press analizuje linię obrony Piotrowicza.
Sprawa miała miejsce w 2002 roku. Ten stary kotlet odgrzewany jest wtedy, gdy trzeba zdyskredytować moją osobę (...) Filmu nie widziałem, ale podejrzewam, że chodzi o to, że w prokuraturach rejonowych nie było i nie ma rzecznika prasowego
OKO.press nie może udowodnić, że Piotrowicz zobaczył filmik. Ale nie wydaje się prawdopodobne, by nie znalazł na to czasu, zwłaszcza że zapowiada pozwanie posłanki. Jako prokurator nie byłby chyba tak nieroztropny, żeby nie sprawdzić, co ujawniła.
Piotrowicz podaje też datę nagrania - 2002 rok. Coś mu się pewnie przypomniało.
Tu jednak zawodzi go pamięć, bo - jak informuje nas Scheuring-Wielgus - nagranie jest z 2001 roku. Małgorzata Bujara, która pisała w "Wyborczej" o tylawskiej aferze, przypuszcza, że jest to "setka nakręcona po konferencji prasowej, którą Piotrowicz zorganizował w listopadzie 2001 roku". Dziennikarka była na tamtej konferencji, w gabinecie Piotrowicza.
Piotrowicz tłumaczy, że - jako szef prokuratury rejonowej - był upoważniony do kontaktów z mediami. To zdanie jest prawdziwe, ale nie stanowi odpowiedzi na zarzuty, jakie stawia mu opinia publiczna.
Główna linia obrony polega na tej właśnie manipulacji.
Piotrowicz broni się przed zarzutem, który nie pada, schodzi z linii ciosu.
To nie mój obowiązek, by tłumaczyć, że nie jestem wielbłądem. To rzetelni dziennikarze powinni to sprawdzić. Nie wykonałem w tej sprawie ani jednej czynności procesowej. Nie podejmowałem decyzji kończącej to śledztwo. Robił to inny prokurator.
Faktycznie, sprawę proboszcza z Tylawy prowadził podległy Piotrowiczowi prokurator Sławomir Merkwa.
OKO.press zapytało go w październiku 2016, jak ocenia fakt, że Piotrowicz zrzuca na niego całą odpowiedzialność za umorzenie postępowania.
„Nie chcę wracać do tamtej sprawy, niech każdy sobie wyrobi własne zdanie na ten temat – odpowiedział. – Nie namówi mnie pan do komentowania dzisiejszych wypowiedzi pana prokuratora Piotrowicza. A jak chodzi o konferencję, to było i jest normalne, że sprawy prowadzone przez prokuratorów przedstawia mediom rzecznik prokuratury lub jej szef”.
Nikt nie zarzuca Piotrowiczowi, że bronił proboszcza z Tylawy prowadząc postępowanie prokuratorskie, które zakończyło się umorzeniem. Był jednak przełożonym prokuratora Merkwy, a w wypowiedziach publicznych przedstawiał umorzenie postępowania jako swoją decyzję.
Tę linię obrony Piotrowicz stosuje konsekwentnie.
Piotrowicz twierdzi, że jego wystąpienia nie były stronnicze, on tylko cytował zeznania świadków. "Moim obowiązkiem było poinformowanie o przebiegu i wynikach końcowych tego śledztwa, a także podkreślić jakie dowody stoją za taką, a nie inną decyzją prokuratora".
Gdy informowałem o przebiegu śledztwa, były takie momenty, gdzie dla lepszego zilustrowania sprawy posłużyłem się cytatami z zeznań świadków. Dziś, w następstwie manipulacji, cytowane przeze mnie słowa przypisywane są właśnie mi.
Rzecz jednak w tym, że Piotrowicz cytował wybiórczo, a dokładniej - cytował księdza M. Na wideo mówi:
"Ksiądz w swoich zeznaniach potwierdził, że istotnie, brał dzieci na kolana, a czynił to podczas lekcji religii. Dzieci spontanicznie przybiegały do niego, obejmowały go. On również dzieci przytulał do siebie, głaskał, zdarzało się też i tak, że pocałował (…).
Dzieci były szczęśliwe, zadowolone. Nie było w tym żadnego podtekstu seksualnego".
Stwierdzenie o braku "podtekstu seksualnego" nie jest już cytowaniem świadka, ale stronniczą do bólu interpretacją.
Piotrowicz zaprzeczał oczywistym przejawom molestowania seksualnego i nie wziął pod uwagę jednoznacznych zeznań dzieci i ich opiekunów. Na konferencji 7 listopada 2001 roku tłumaczył:
całowanie dziewczynek w usta było "na zasadzie daj księdzu ciumka” albo "gilgotania brodą". Dotykanie miejsc intymnych wyrażało „zdolności bioenergoterapeutyczne” proboszcza (i czasem pomagało!).
Nocowanie dziewczynek na plebanii opisywał jako "atrakcję dla dzieci nocowania w obcym domu". Kąpanie ich przez księdza wynikało z tego, że dzieci były brudne.
Konsekwentnie brał stronę proboszcza. Przedstawiał wersję sprawcy jako prawdziwy opis zdarzeń.
Piotrowicz pominął zeznania dzieci - ofiar molestowania i ich opiekunów.
Piszący ten artykuł tylawską sprawę zna z pierwszej ręki, bo kierował śledztwem, jakie prowadziła głównie Małgorzata Bujara z rzeszowskiego dodatku „Wyborczej”. W czerwcu 2001 wysłuchaliśmy w redakcji „GW” taśmy z nagraniami zeznań dzieci:
Oto jeden z drastycznych fragmentów (były jeszcze gorsze):
„Pytanie: A powiedz, co ci ksiądz robił? Odpowiedź: No, do majteczek palce włożył. P: Tam do pupki, tak? O: Mhm. P: To bolało? O: Trochę musiało. I jeszcze całował. P: A jak całował? O: Jakby to powiedzieć. P: Możesz powiedzieć wszystko, po prostu. O: Wysuwał język”.
Piotrowicz znał te zeznania, a mimo to twierdził, że "nie było w tym żadnego podtekstu seksualnego".
Wszystko na to wskazuje, że pozew powinien nastąpić. Zarzuty są nieprawdziwe. Powstaje jednak pytanie, czy ktoś taki jak ja może liczyć na rzetelny i sprawiedliwy proces?
Nie pierwszy raz Piotrowicz zapowiada pozew, w listopadzie 2015 także wezwał "autorów szkalujących mnie tekstów i tych, którzy je rozpowszechniają do ich usunięcia z przestrzeni publicznej. W przeciwnym wypadku podejmę zdecydowane kroki zmierzające do wyciągnięcia odpowiednich konsekwencji prawnych”.
Także teraz Piotrowicz nie złoży pozwu. Z góry się usprawiedliwia, że sąd byłby w jego sprawie stronniczy. Co paradoksalnie dowodzi, że jeden z głównych wykonawców zamachu na niezawisłość sędziów, dostrzega, że akcja nie dała jeszcze odpowiednich rezultatów.
Kluczem dla zrozumienia zaangażowania Piotrowicza w obronę molestującego księdza jest wolta ideologiczna, jaką wykonał. Partyjny prokurator w czasach PRL, po 1989 roku został bowiem gorliwym katolikiem i parafianinem. W 1992 roku współtworzył krośnieńskie koło Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta, do 2014 był nawet jego prezesem.
Współorganizował krośnieńskie radio parafialne i miesięcznik parafialny „Przystań”. W rubryce „O mnie” na swej stronie poselskiej Piotrowicz pisał, że jest członkiem Rady Społecznej Archidiecezji Przemyskiej.
Jest także komentatorem w Radio Maryja i TV Trwam.
Credo Piotrowicza są słowa Jana Pawła II „Bądźcie ludźmi sumienia”, dlatego, jak deklaruje „w każdej sytuacji staram się być człowiekiem uczciwym i zawsze kieruję się głosem sumienia”.
W kwietniu 2011 roku abp Józef Michalik wręczył mu złoty medal „PRO ECCLESIA PREMISLIENSI”, przyznawany „wiernym świeckim za działalność wiernych na rzecz Kościoła lokalnego”. W informacji o odznaczeniu nie ma jednak mowy o obronie proboszcza z Tylawy.
Na koniec przypominamy, jak zaczęła się sprawa tylawska...
W maju 2001 do „Gazety Wyborczej” zwraca się Lucyna Krawiecka. To żona grekokatolickiego księdza, która od lat mieszka z rodziną w Tylawie, społeczniczka z powołania. „Sama sobie z tym nie poradzę” – mówi. Krawiecka usłyszała zwierzenia kilku dziewczynek, którymi się opiekowała. Dowiedziała się, że ksiądz Michał M. całuje je w usta i wkłada rękę do majtek. W parafii niemal tradycją były noclegi dzieci w plebanii. Proboszcz sam je kąpał i układał do snu. Potwierdza to kilka dorosłych dziś kobiet.
Krawiecka nagrała wyznania dziewczynek i pojechała do arcybiskupa przemyskiego Józefa Michalika. Usłyszała, że rzuca oszczerstwa.
Arcybiskup dodał, że jeśli ma dowody, to powinna zgłosić się do prokuratury. Krawiecka właśnie to robi. Jej wniosek popiera katolicki zakonnik Michał L., który również rozmawiał z dziewczynkami.
W czerwcu wysłuchaliśmy w redakcji „GW” taśmy z nagraniami.
Pierwsze publikacje „Wyborczej” – bez nazwisk, nie pada nawet nazwa wsi – wywołują typową agresję wobec ujawniających problem. To typowa reakcja obronna, gdy jakieś środowisko dowie się, że ważna dla niego postać dopuściła się molestowania seksualnego. Do Krawieckich dzwoni mężczyzna:
„Atakujecie świętego człowieka. Wiemy o waszych grzechach. Rozprawimy się z wami”.
Prokuratura ustala, że telefony wykonywane były z plebanii w Dukli, gdzie mieszka przełożony księdza M., dziekan Stanisław S. (za telefony do Krawieckiej zostaje później skazany przez sąd, ale odwołuje się od wyroku).
Abp Józef Michalik w specjalnym liście do wiernych nazywa ks. Michała M. gorliwym kapłanem, do którego nie ma zastrzeżeń. Pisze o „znanej z antyklerykalizmu” „Gazecie”, która świadomie wyrządziła krzywdę księdzu prałatowi.
Michalik uznaje nawet, że autorzy i redaktorzy „Wyborczej” „wywodzą się od ojca kłamstwa”.
W lipcu 2001 oskarżenie składa 38-letnia bezrobotna mieszkanka Tylawy Ewa Orłowska. Twierdzi, że była w dzieciństwie krzywdzona przez proboszcza. Angażuje się też Komitet Ochrony Praw Dziecka z Rzeszowa i fundacja Zanim Nadejdzie Jutro z Sanoka.
Ksiądz nie daje za wygraną, w kazaniach powtarza, że dzieci, które na niego naskarżyły, mają grzech i muszą się z niego wyspowiadać. Po wsiach krążą listy z poparciem dla kapłana.
Trwa nagonka na tych, którzy poszli do prokuratury, i na dzieci, które oskarżyły w śledztwie proboszcza. Ludzie wytykają ich palcami, za Ewą Orłowską krzyczą: „Które dziecko masz z księdzem?!”. O usunięcie księdza z parafii apeluje Zarząd Ogólnopolskiego Forum na rzecz Ofiar Przestępstw, a także niektórzy parafianie.
Beata Maziejuk pisze do abp. Michalika: „Przeraża mnie myśl, że dla opacznie pojętego dobra Kościoła my, Jego żywe ciało, zostaliśmy świadomie potraktowani jak trawa, po której przechodzi się ku wyższym celom, nie bacząc na szkody jej wyrządzane”.
Prokuratura w Krośnie podczas śledztwa konfrontuje pokrzywdzonych z księdzem; dzieci muszą przy proboszczu opowiadać o swoich przeżyciach.
1 września 2001 ksiądz M. rozpoczyna rok szkolny; władze szkoły, gmina, kuratorium nie znajdują powodu, by zawiesić go w czynnościach nauczyciela. 7 listopada 2001 roku Stanisław Piotrowicz zwołuje konferencję prasową w swoim gabinecie prokuratora okręgowego.
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Komentarze