0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Tomasz Pietrzyk / Agencja GazetaTomasz Pietrzyk / Ag...

PiS i prezydent chcieli wykorzystać Marsz Niepodległości jako gwóźdź sypiącego się programu 11 listopada 2018. Liczyli, że uda się go ucywilizować, choć przez lata nie stawiali organizatorom warunków i udawali, że nie widzą neofaszystów, a tylko rodziny z dziećmi. Narodowcy się postawili i całkiem zepsuli PiS święto.

W poniedziałek 29 października prezydent ogłosił, że nie pójdzie w Marszu Niepodległości, choć jeszcze w piątek na niego zapraszał. We wtorek w jego ślady poszło Prawo i Sprawiedliwość. Rzeczniczka klubu parlamentarnego PiS, Beata Mazurek ogłosiła na Twitterze:

"PiS nie weźmie udziału w marszu 11 listopada. Chcieliśmy, aby był to marsz ponad podziałami politycznymi, bez partyjnych oznaczeń.

Chcieliśmy, by nas wszystkich łączyły wyłącznie biało-czerwone barwy, na co niestety nie zgodzili się organizatorzy".

Do tej pory władze państwowe popierały Marsze Niepodległości bez zastrzeżeń. Od pierwszego przemarszu w 2010 roku Marszowi towarzyszyły kontrmanifestacje środowisk antyfaszystowskich, dokumentowano rasistowskie okrzyki i hasła. Już po Marszu w 2011 roku "Rzeczpospolita" pisała: "200 osób zatrzymanych, 21 osób trafiło do szpitali, dziewięciu policjantów jest rannych - to wstępny bilans rozwiązanego po godz. 17.00 przez organizatorów »Marszu Niepodległości«". W sprawie Marszu z 2017 toczą się śledztwa. Politycy PiS stawali jednak na głowie, by usprawiedliwić narodowców. Pisaliśmy o tym m.in. w 2016 roku w tekście "Narodowców prowokują nawet drzewka. Błaszczak ich broni". Nic w formule Marszu nie przeszkadzało wojewodzie mazowieckiemu i zarejestrował go jako zgromadzenie cykliczne ze stałą trasą (z Ronda Dmowskiego na błonia Stadionu Narodowego), co daje mu uprzywilejowaną pozycję wobec innych zgromadzeń.

Politycy związani z PiS albo brali udział w Marszu, albo przynajmniej publicznie go bronili. Tym razem wydawało się, że będzie wręcz desant obozu rządzącego na Marsz (premier, prezydent).

Co się stało i czemu się odstało? Dlaczego PiS tak bardzo zależało na Marszu? I dlaczego jednak nie chcieli Marszu takim, jaki był, tylko stawiali warunki?

Przeczytaj także:

PiS miał chrapkę na kilkadziesiąt tysięcy maszerujących

Skoro nie wypaliła żadna z planowanych na 11 listopada atrakcji, skoro nie zaszczycą Warszawy liczne głowy państw, rząd potrzebował imprezy, która sprosta wyśrubowanym oczekiwaniom wobec rocznicy. Oczekiwaniom rozbudzonym przez sam obóz rządzący - siebie samych bowiem politycy PiS stawiają w rzędzie odzyskujących niepodległość.

Marsz dziesiątek tysięcy ludzi przez centrum stolicy na czele z premierem i prezydentem mógłby zrekompensować braki rocznicowego programu.

A Marsz Niepodległości to frekwencyjne nie byle co. Przez ostatnie lata Marsz rósł w siłę - gromadził coraz większe tłumy i obrastał instytucjami (media, festiwale, imprezy towarzyszące). W 2011 roku maszerowało - według organizatorów - 20 tys. osób. W następnych latach - trzykrotnie więcej. Według danych policji i służb porządkowych:

  • 2015: 70 tys.
  • 2016: 75 tys.
  • 2017: 60 tys.

Co prawda, po zeszłorocznych obchodach wielu uczestników mogło się zniechęcić, ale z racji stulecia niepodległości mobilizacja jest wielka. Organizatorzy Marsz 2018 nazywają "marszem miliona" - choć to slogan, frekwencja pewnie znów będzie wysoka. Być może rekordowa.

Przyznał to sam marszałek Senatu Stanisław Karczewski: "Nonsensem jest robienie czegoś obok tego marszu. To już był przykład i doświadczenie Komorowskiego. Jemu nie wyszło. Nam też by nie wyszło".

Władze państwowe próbowały zatem wprosić się na marsz narodowców. Tyle że chciały jednocześnie, aby marsz przestał być tym, czym był przez lata - platformą dla skrajnych środowisk (rasistowskich, neofaszystowskich) z Polski i zagranicy, które bez żadnych utrudnień ze strony władz mogły się prezentować w centrum miasta.

Oczywiście prezydent nie mógł sobie pozwolić na zdjęcia w towarzystwie gości magazynu "Szturm", różnej maści neopogan i neonazistów. Zwłaszcza po zeszłorocznej kompromitacji Polski w oczach międzynarodowej opinii publicznej i w chwili, gdy rząd wysyła pierwsze sygnały o próbach wycofywania się z konfliktu z UE.

Można oczywiście założyć szlachetne intencje: PiS próbował "ucywilizować" narodowców, dać im szansę na włączenie się w główny nurt polityki. Gdyby to się udało - gdyby zamiast Marszu z rasistowskimi hasłami, ulicami stolicy przeszedł biało-czerwony pochód - byłby to sukces obecnych władz. Jednak próba ta była z góry skazana na porażkę. Dla narodowców ceną byłaby rezygnacja z własnej tożsamości. A nie jest to przyjaźnie patriotyczna tożsamość.

PiS przestał należeć do narodu polskiego

PiS ma swoją wersję wydarzeń, narodowcy też. Przez cały wtorek (30 listopada) organizatorzy Marszu intensywnie komentowali decyzję PiS i prezydenta. Przekaz był jednoznaczny: Marsz Niepodległości należy do nich - czyli do Młodzieży Wszechpolskiej, ONR, Ruchu Narodowego i innych. A nie do PiS.

Argumentacja narodowców jest jak karykatura propagandy PiS kierowanej do opozycji, której leitmotivem jest kwestionowanie polskości, podważanie patriotyzmu. Jak mówił premier do opozycji w Sejmie (w czerwcu 2018):„Wy nie kochacie Polski”, „Myli wam się Warszawa z Berlinem”. Teraz okazuje się, że partia Kaczyńskiego została wykluczona z narodu polskiego.

Tomasz Dorosz, Kierownik Główny ONR: „Proponowanie przejęcia Marszu Niepodległości na dwa tygodnie przed 11 listopada jest po prostu komedią i kpiną. Marsz Niepodległości należał, należy i będzie należał do narodu polskiego”.

Robert Winnicki, prezes Ruchu Narodowego: "Krótko: nie ma żadnej przepychanki ws. #Marszniepodległości. Jak co roku organizują go środowiska narodowe. Organizatorzy byli otwarci na udział władz państwowych, ale te nie miały konstruktywnego pomysłu. Szkoda. Pomimo tego MN 2018 będzie największym i najbardziej uroczystym!".

Witold Tumanowicz, wiceprezes Stowarzyszenia Marsz Niepodległości: "To kłamstwo. Na konferencji 23 października zaapelowaliśmy o to, by był to biało-czerwony marsz. Do sprawdzenia".

"Konferencje, dyskusje, wystawy i rekonstrukcje"

We wtorkowym głównym wydaniu "Wiadomości" TVP na temat Marszu Niepodległości i odwrotu PiS nie padło ani jedno słowo. Materiał na temat 11 listopada zatytułowany był "Wielkie święto Niepodległej": "Ile gmin, tyle pomysłów na świętowanie setnej rocznicy naszej niepodległości" - mówił lektor.

To jeden z głównych przekazów w tej sprawie: świętowanie będzie się odbywać w wielu miejscach, na różne sposoby, może drobne, ale liczne. W Warszawie będzie zabytkowy tramwaj, z którego na "przystanku Niepodległość" na ulicy Marszałkowskiej wysiądzie Józef Piłsudski. Będą rekonstruktorzy: legioniści, grupa rekonstrukcyjna "Grenadiere" rozbije swój obóz. Jak to ujęły "Wiadomości": "konferencje, dyskusje, wystawy i rekonstrukcje".

Do rangi głównego punktu programu urasta wspólne śpiewanie hymnu. Prezydent zaprasza na godz. 12 na Plac Piłsudskiego: "Wspólne śpiewanie ma być wydarzeniem, które połączy wszystkich Polaków". "Kampanię wspierają media ogólnopolskie" - to kluczowe zdanie, przez najbliższe dni prorządowe media zapewne będą intensywnie promowały ten pomysł.

Nie ma niczego złego w rozproszonych uroczystościach. Ale to obecne władze napędzały ogromne oczekiwania i obiecywały wyjątkową pompę.

Tysiąclecie państwa polskiego z 1966 roku Polska Ludowa uczciła budową tysiąca szkół (faktycznie było ich więcej). Hasło "Tysiąc szkół na tysiąclecie" było powszechnie znane, a szkoły "tysiąclatki" wrosły w krajobraz kraju. Obecne władze nie znalazły żadnego takiego symbolu na stulecie odzyskania niepodległości. Na razie jest nim odrzucenie zalotów władzy przez narodowców.

Udostępnij:

Agata Szczęśniak

Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.

Komentarze