0:00
0:00

0:00

„Będę robić wszystko, żeby w przyszłym roku były pieniądze na 500 plus dla najbiedniejszych seniorów. Emeryci jak nikt inny potrzebują wsparcia finansowego, więc zamierzam mocno walczyć o dodatek dla nich” – powiedziała 15 września 2017 "Super Expressowi" Rafalska.

Minister Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej mówi o tym rozwiązaniu od kilku miesięcy. W ramach „500 plus da seniorów”, osoby, które otrzymują świadczenia niższe niż 1500 zł miesięcznie dostałyby 500 zł jednorazowego, corocznego dodatku. Ten program kosztowałby przynajmniej 2,5 mld zł.

Takie rozwiązanie to jednak czysty PR – korzyści z niego płynące, mimo wydanych pieniędzy, będą znikome. Program objąłby sporo osób – połowa, z ok. 9 mln emerytów i rencistów w Polsce dostaje mniej, niż 1800 zł miesięcznie. Ale 500 zł to średnio niecałe 42 zł miesięcznie – nie odmieni więc zasadniczo ich sytuacji materialnej.

Jedyna zaleta takiego programu to dobry PR. Nie podniesie się dzięki niemu poziom życia najbiedniejszych świadczeniobiorców, ani nie rozwiąże systemowego problemu – czyli powiększającego się deficytu FUS (Fundusz Ubezpieczeń Społecznych, czyli fundusz, z którego ZUS wypłaca świadczenia).

Ostatni dzwonek przed kataklizmem

W 2016 roku potrzebne było ponad 50 mld zł dofinansowania z budżetu państwa przy wydatkach na świadczenia emerytalne na poziomie ok. 130 mld zł. Z każdym rokiem będzie jeszcze gorzej - w ciągu dziesięciu lat deficyt FUS wzrośnie - w zależności od scenariusza, od 70 do 110 mld zł.

110 mld to prawie jedna trzecia obecnego rocznego budżetu Polski – nawet jeśli wówczas będzie to mniejszy odsetek, taka kwota będzie raczej nie do udźwignięcia dla finansów publicznych.

Sytuacja ta jest skutkiem malejących wpłat ze składek emerytalnych. Powodów jest kilka: starzejące się społeczeństwo (wydłużenia długości życia i spadek liczby urodzeń), emigracja młodych, upowszechnienie śmieciowych form zatrudnienia, a także reformy z 1997 roku - wprowadzającej Otwarte Fundusze Emerytalne, na mocy której spora część składek emerytalnych przeszła w ręce prywatnych funduszy inwestycyjnych (które będą wypłacane emerytom w przyszłości, ale pozostają poza kontrolą państwa).

Rząd PiS znacząco przyspieszył niewydolność systemu wracając do niższego wieku emerytalnego – 60 lat dla kobiet i 65 dla mężczyzn.

Rząd proponuje więcej

Na szczęście to nie wszystkie pomysły, jakie na system emerytalny ma rząd. Koncepcji minister Rafalskiej sprzeciwia się wicepremier Mateusz Morawiecki i, jako że jest również ministrem finansów, może mocno utrudnić jej wprowadzenie. Morawiecki jest zwolennikiem tzw. emerytur obywatelskich – czyli stałego, równego świadczenia dla wszystkich obywateli i obywatelek w wieku emerytalnym bez względu na staż pracy. Byłyby wówczas wypłacane z budżetu, nie ze składek.

Według „Wyborczej”, ZUS na zlecenie rządu opracowuje właśnie opartą na tym pomyśle reformę systemu emerytalnego. Emerytura miałaby się składać z pięciu filarów:

Pierwszy to tzw. emerytura obywatelska, czyli stała kwota wypłacana każdemu obywatelowi i obywatelce po osiągnięciu wieku emerytalnego, niezależnie od stażu pracy. Wynosiłaby prawdopodobnie tyle, ile obowiązująca od marca 2017 emerytura minimalna, czyli 1000 złotych.

Drugi filar byłby dodatkiem wypłacanym w oparciu o odłożone składki. Tak jak w dotychczasowym systemie, tylko składki byłyby dwu- albo nawet i czterokrotnie mniejsze.

Trzeci pochodziłby z funduszu, który zakładałby dla swoich pracowników każdy zakład pracy. Tu do rozwiązania byłby jednak problem śmieciowego zatrudnienia – np. firm, które cały swój personel zatrudniają na nieoskładkowanych umowach o dzieło. Na takiej umowie pracuje obecnie w Polsce przynajmniej pół miliona osób.

Czwarty filar stanowiłyby Indywidualne Konta Emerytalne prowadzone przez prywatne fundusze inwestycyjne (tam najprawdopodobniej trafiłyby pieniądze gromadzone przez obywateli w OFE). Sposobem funkcjonowania przypominałyby OFE, choć inwestorzy mieliby trochę mniej ograniczeń w zarządzaniu pieniędzmi.

Piąty określony jest bardzo niejasno - jako „zabezpieczenie oparte na silnej rodzinie lub innych indywidualnych formach oszczędzania”. Chodzi chyba po prostu o osobiste oszczędności obywateli, które z czysto arbitralnych powodów nazwane są tu „filarem”.

Nie wiadomo w jakim stopniu za projektowanie przyszłych zmian odpowiedzialny jest Morawiecki. Wiadomo natomiast, że minister Rafalskiej nie podoba się ten kierunek zmian i nawet zaprzecza, że takie prace są prowadzone. Trudno jednak uwierzyć, że w PiS nikt o tym nie myśli - byłaby to uderzająca krótkowzroczność.

Być może minister Rafalska jest z tych prac wyłączona. Nie byłoby to dziwne - zwłaszcza słysząc, co wyobraża sobie na temat obecnej sytuacji:

Chciałabym stanowczo podkreślić, że nie jest również prawdą, iż system emerytalny bankrutuje.
Fałsz. System jest niewydolny i wszyscy od dawna to przyznają.
PAP,18 września 2017

Emerytury obywatelskie – jedyna droga?

Nadal nie znamy szczegółów rozwiązań. Niepewne jest też istnienie czwartego z wspomnianych filarów – podobno coraz więcej jest w PiS zwolenników przekazania tych pieniędzy do ZUS. Wydaje się jednak, że wprowadzenie emerytur obywatelskich uzupełnionych o inne filary - fundusze u pracodawców i prywatne oszczędności - to jedyny kierunek, który możemy teraz wybrać.

Panuje co do tego dość szeroka zgoda. W rządzie pomysł ten popiera zarówno Morawiecki jak i znany ze skrajnie prorynkowych poglądów Jarosław Gowin. Podobnie jest wśród ekspertów. Takie rozwiązanie sugeruje zarówno Centrum im. Adama Smitha, jak i Fundacja Kaleckiego.

Rozwiązanie ma kilka zalet. Przekazanie części odpowiedzialności za wypłaty świadczeń emerytalnych pracodawcom (fundusze pracownicze) i przyszłym emerytom może odsunąć katastrofę budżetową o wiele lat do przodu. Uprości też znacznie system, co ograniczy też koszty administracyjne.

Według analiz ZUS, w perspektywie 40 lat taka zmiana może obniżyć koszty systemu nawet dwukrotnie (zakładając, że emerytury obywatelskie będą zwolnione z podatku i wyniosą 75 proc. płacy minimalnej – czyli aż 1500 zł).

Źródło: Fundacja Kaleckiego

Ustalenie wspólnej, równej podstawy świadczenia wypłacanego z budżetu, zredukuje patologię obecnego systemu. Przede wszystkim, zlikwiduje problem osób, którym emerytura nie przysługuje, bo nie mają odpowiedniego stażu pracy, lub przysługuje im bardzo niska kwota. W takiej sytuacji mogą znaleźć się w chwili przejścia na emeryturę osoby, które całe życie zmuszone były pracować na śmieciówkach, lub kobiety, które musiały znacznie bardziej niż ich partnerzy zajmować się domem i dziećmi. Obecnie mediana emerytur kobiet jest o ok. 700 zł niższa, niż mężczyzn (1570 zł i 2260 zł) – trudno czymkolwiek uzasadnić taką rozpiętość.

Za taką zmianą musi iść jednak szereg innych – po pierwsze duża reforma systemu podatkowego, która zlikwidowałaby lub zmieniła system składek emerytalnych. Z wprowadzenia jednolitego podatku PiS zrezygnował jednak pod koniec 2016 roku.

Po drugie, ucywilizowanie rynku pracy na tyle, by fundusze pracownicze faktycznie działały i nie byłoby sposobu unikania płacenia na nie składek przez pracodawców.

Po trzecie – podniesienie wieku emerytalnego i zrównanie go dla kobiet i mężczyzn. PiS przywrócił stary wiek emerytalny wyłącznie z populistycznych przyczyn. Od początku lat 90. przewidywana długości życia dla kobiet wzrosła o 6,5 lat, a dla mężczyzn o 7,5 roku.

Przy tym wszystkim należy jednak pamiętać, że w obecnej sytuacji nie ma żadnego wariantu, który byłby tańszy, a jednocześnie generowałby wyższe świadczenia.

Problemem jest to, że coraz mniej osób płaci składki emerytalne. W Polsce rodzi się po prostu zbyt mało dzieci. Najgorsze jest to, że nawet, gdyby nagle - jakimś cudem - zaczęło się ich rodzić znacznie więcej, i tak musielibyśmy czekać około 20 lat, zanim wejdą na rynek pracy.

Jeśli więc Polska nie odkryje nagle na swoim terytorium olbrzymich złóż ropy lub innego cennego surowca energetycznego, to ubożenie emerytów i deficyt finansów publicznych będą nieuniknione. Jedynym ratunkiem będzie wtedy sprowadzanie do kraju chętnych do pracy imigrantów na masową skalę.

Być może Polska będzie w przyszłości zmuszona do prowadzenia kampanii zachęcającej obywateli innych krajów do przyjazdu do Polski, zamiast, jak obecnie, wzbraniać się rękami i nogami przed przyjmowaniem kogokolwiek.

;

Udostępnij:

Szymon Grela

Socjolog, absolwent Uniwersytetu Cambridge, analityk Fundacji Kaleckiego. Publikował m.in. w „Res Publice Nowej”, „Polska The Times”, „Dzienniku Gazecie Prawnej” i „Dzienniku Opinii”.

Komentarze