0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Slawomir Kaminski / Agencja GazetaSlawomir Kaminski / ...

Od kilku miesięcy nikogo już nie dziwi, że nie tylko Konfederacja jest w Sejmie siłą antyunijną. Nawet delikatne próby obrony praworządności w Polsce tak zdenerwowały polityków PiS, że otwarcie zaczęli podważać sens uczestnictwa we wspólnocie, gdy z beneficjenta netto staniemy się płatnikiem netto, czyli będziemy płacić więcej składek, niż otrzymywać środków europejskich.

A to nieuniknione, bo polityka spójności ma wyrównywać szanse wewnątrz wspólnoty. Pod względem makroekonomicznym Polska od trzech dekad doświadcza wielkiego sukcesu, wzmocnionego wejściem do Unii w 2004 roku.

Dopiero co mieliśmy kuriozalny raport zlecony przez europosła PiS Patryka Jakiego na temat finansowych korzyści z członkostwa w Unii.

Przypomnijmy, że Komisja Europejska wstrzymuje zatwierdzenie polskiego KPO, z którego w dużym stopniu ma być finansowany Polski Ład. To reakcja na odmowę wykonywania wyroków TSUE, podważanie stosowania prawa unijnego w Polsce i wyrok TK Przyłębskiej.

Politycy PiS postanowili pójść na zwarcie z Komisją Europejską i coraz częściej przekonują swoich wyborców: poradzimy sobie bez pieniędzy z Unii.

Przeczytaj także:

PiS: poradzimy sobie

7 października Marek Suski mówił w Polsacie: "Jeśli weźmiemy wysokość składki, jaką wpłacamy, i środki, jakie otrzymujemy z Unii, to ta różnica to jest niewiele w naszym budżecie". I dodawał z dumą: "Na pewno bez takich środków jesteśmy w stanie sobie poradzić”.

W tym samym programie ewentualne zablokowanie środków z Krajowego Planu Odbudowy Suski wytłumaczył tym, że ludzie rządzący Unią nas nie lubią. I zapowiedział, że bez tych środków też sobie poradzimy.

6 października 2021 podczas Kongresu 590 prezes NBP Adam Glapiński mówił:

„My bez środków unijnych, którymi teraz się nas szantażuje, jesteśmy w stanie doskonale zapewnić sobie ten dynamiczny rozwój. Tym bardziej, że duża część tych środków to pożyczka, my sami możemy pożyczki brać, jakie chcemy”.

Problem z wypłatą

Przypomnijmy: Fundusz Odbudowy to ogromny (750 mld euro) plan finansowy Unii Europejskiej na pomoc gospodarkom unijnym po kryzysie koronawirusowym, składa się z pożyczek i grantów. Każdy kraj przygotował Krajowy Plan Odbudowy, który następnie musiał zostać zaakceptowany przez Komisję Europejską.

Polska i Węgry wciąż nie uzyskały zatwierdzenia swoich KPO przez problemy obu krajów z praworządnością. Najpewniej oznacza wstrzymanie 13 proc. zaliczki, którą mieliśmy dostać już w tym roku. W przypadku Polski to 47 mld euro.

Politycy PiS zaczęli wypowiadać się tak, jakby przygotowywali nas na to, że możemy pieniądze z KPO stracić. Wyrok Trybunału Julii Przyłębskiej z 7 października tylko dolewa oliwy do ognia i pokazuje, że polskim władzom nie zależy na wyciszeniu obecnego konfliktu z Unią.

Dla Polski KPO oznacza m.in. 110 mld złotych na inwestycje w infrastrukturę i zieloną energię. Oznacza to też, że w nowym 7-letnim budżecie UE na lata 2021-2027 otrzymujemy więcej (85,1 mld euro) niż w poprzednim na lata 2014-2020 (82,4 mld euro). Bez środków z KPO mamy znacząco mniej niż w poprzednim budżecie (61,2 mld euro).

Oficjalna ocena

Możemy bardzo łatwo ocenić, co stracimy bez KPO, bo oficjalny dokument, zwany „Projektem umowy partnerstwa polityki spójności 2021-2027” zawiera punkt „ocena wpływu interwencji planu”.

Czytamy tam m.in., że:

  • „W pierwszych trzech latach wykorzystania funduszy tempo realnego wzrostu gospodarczego podniesie się średnio o 0,56 pkt proc.”.
  • „W roku 2040, czyli po 20 latach od rozpoczęcia realizacji KPO, poziom realnego PKB Polski będzie o 1,9 proc. wyższy niż w scenariuszu bazowym”.
  • „Szacuje się, że po dwóch latach w porównaniu do scenariusza bazowego stworzonych zostanie o 0,3 proc. więcej miejsc pracy. Po pięciu latach wykorzystywania funduszy zgodnie z projektem KPO liczba utworzonych miejsc pracy wzrośnie o 0,4 proc. względem scenariusza bazowego”.

To na pozór niewielkie liczby, ale mogą one decydować o tym, czy w kolejnych latach czeka nas spowolnienie, czy dalszy dynamiczny rozwój gospodarczy. Trudno przecenić pomoc w inwestycjach w zieloną energię – bez nich problem z cenami prądu będzie się pogłębiał.

Stracona szansa

Dr hab. Marcin Piątkowski, prof. Akademii Leona Koźmińskiego i autor książki „Europejski lider wzrostu Polska droga od ekonomicznych peryferii do gospodarki sukcesu”, uważa, że rezygnacja ze środków z KPO to marnowanie epokowej szansy.

„Brak środków z dodatkowych funduszy UE oczywiście obniżyłby wzrost gospodarczy, bo to darmowe środki, które byłyby inwestowane w wysokorentowne inwestycje w infrastrukturę, zieloną gospodarkę i digitalizację” – komentuje dla OKO.press prof. Piątkowski. – „Sam NBP szacuje, że KPO zwiększyłoby wzrost PKB w najbliższych latach o 0,4 pkt. proc. rocznie. Brak tych środków byłby wielką stratą dla naszej gospodarki i spowolniłby doganianie Zachodu".

"Co nie oznacza, że jednocześnie nie można zwiększyć inwestycji publicznych finansowanych z własnych środków tak, aby podwoić stopę inwestycji publicznych w gospodarce z poniżej 5 proc. PKB do 10 proc. PKB. Pozwoliłoby to zasypać tysiącletnią przepaść infrastrukturalną pomiędzy nami i Zachodem. Na wyższe inwestycje nas stać, bo mamy negatywne realne stopy procentowe - zagraniczni i krajowi inwestorzy dopłacają do naszych inwestycji, i relatywnie niski poziom długu. Byłoby grzechem tego nie wykorzystać”

Przy okazji dyskusji o KPO wiosną, prof. Leon Podkaminer, ekonomista z Wiedeńskiego Instytutu Międzynarodowych Porównań Gospodarczych, uważał, że możemy się bez tych środków obyć, bo te pieniądze i tak trzeba najpierw wymienić na złotówki, a do tego trzeba je wyemitować. Według prof. Podkaminera, można zrobić to samo bez środków unijnych.

Na ten zarzut na Twitterze odpowiadał główny ekonomista „Pulsu Biznesu” Ignacy Morawski:

„Transfer z UE pozwala osiągnąć wyższą stopę inwestycji przy danej stopie oszczędności. Nie wymaga ograniczenia konsumpcji lub generowanie nierównowagi zewnętrznej do zwiększenia inwestycji. Emisja waluty w celu zakupu obligacji skarbowych skończyłaby się prawdopodobnie słabszym kursem waluty krajowej niż emisja w celu zakupu walut zagranicznych. Byłaby zatem bardziej pro-inflacyjna, bez zupełnie żadnych korzyści z tej inflacji”.

Dziś ta dyskusja jest jeszcze bardziej aktualna.

Poza Unią

A co, gdyby obecne wydarzenia polityczne były początkiem końca naszej obecności w Unii Europejskiej?

Przy okazji „raportu” Patryka Jakiego pisaliśmy już, że każdy ekonomista, który podejmuje ten temat, dochodzi do tych samych wniosków: Polska gospodarka na członkostwie w UE bardzo zyskała.

Gabriel Felbermayr, Jasmin Katrin Gröschl i Inga Heiland z Uniwersytetu w Monachium w artykule „Undoing Europe in a New Quantitative Trade Model” przeprowadzili symulację różnych wariantów rezygnacji z integracji europejskiej. Według ich analizy, gdyby Unia rozpadła się w 2014 roku, cztery lata później dochód na osobę w Polsce byłby o 12 proc. mniejszy. To mocny przykład, że obecność w UE to nie tylko bezpośrednie transfery, ale wymierne korzyści dla wszystkich.

Prof. Piątkowski: „Osłabienie UE bądź, nie daj Boże, wyjście z Unii, byłoby dla Polski prawdziwą katastrofą. Skończyłby się trwający gospodarczy złoty wiek i wrócilibyśmy na zacofane peryferia europejskiej i światowej gospodarki, z których dopiero od 30 lat się z mozołem wydobywamy”.

Udostępnij:

Jakub Szymczak

Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.

Przeczytaj także:

Komentarze