Premier Morawiecki wyznaczy "zaufanego radnego", gdy przewodniczący sejmiku "utrudnia" pracę sejmiku - przewiduje zmiana w ustawie o samorządzie, którą w błyskawicznym tempie PiS przepycha przez Sejm. Wszystko dlatego, że radni PiS w sejmiku Podlasia pokłócili się między sobą i wybrali przewodniczącego z opozycji. Prawo ma służyć partii, a nie odwrotnie.
Zapisy nowego zamachu na niezależność samorządów zmieściły się na kartce A4. Podpisało się pod nimi 44 posłów PiS, a zawarto je w projekcie nowelizacji ustawy o samorządzie województwa, który 6 grudnia trafił do Sejmu.
Projekt nowelizacji ustawy o samorządzie województwa (czyli funkcjonowaniu sejmiku województwa) powstał, ponieważ w województwie podlaskim 22 listopada 21018 na pierwszej sesji nowego sejmiku głosami m.in. pokłóconych między sobą radnych PiS, przewodniczącym wybrano radnego Koalicji Obywatelskiej Karola Pileckiego. Mimo że PiS ma większość w tym sejmiku.
W 30-osobowym sejmiku PiS ma 16 radnych, Koalicja Obywatelska (PO i .N) 9, a PSL - 5. Jak tylko frakcje pisowskie zdołały dogadać się między sobą, natychmiast chciały go odwołać. Pilecki jednak skorzystał ze swoich uprawnień, nie zwołał sejmiku i ogłosił przerwę.
PiS uznał więc, że musi zmienić ustawę, aby radny Pilecki nie mógł mu dłużej przeszkadzać w przejmowaniu władzy. Dlatego w Sejmie posłowie PiS złożyli projekt zmian w ustawie. Miał być błyskawicznie przyjęty, nie darmo PiS ma większość w Sejmie.
Ale 11 grudnia sejmik zdołał wybrać pięcioosobowy zarząd, marszałka i wicemarszałków - wszyscy z PiS i jego sprzymierzeńców - mimo że opozycyjny Pilecki nadal jest przewodniczącym sejmiku. Natychmiast tempo uchwalania nowego prawa wyraźnie osłabło.
Podczas ostatniego posiedzenia Sejmu projekt przeszedł jedynie pierwsze czytanie, a sejmowa Komisja Samorządu Terytorialnego nie musiała pracować w nocy, lecz zajmie się nowelizacją na kolejnym posiedzeniu. Jednak projektu nie wycofano. Zawarte w nim zmiany mają, zgodnie z wolą PiS, wejść w życie.
Nowelizacja ogranicza kompetencje przewodniczącego sejmiku w ten sposób, że daje dodatkowe prawa zarówno premierowi, jak i wojewodom, czyli zwiększa władzę rządową kosztem samorządowej. Przede wszystkim precyzuje, kto ma wykonywać obowiązki przewodniczącego w razie jego nieobecności czy wiceprzewodniczących.
Do tej pory zapisy ustawy przewidywały przekazanie obowiązków przewodniczącego wiceprzewodniczącemu najstarszemu wiekiem. Według propozycji PiS, jeśli nie będzie ani przewodniczącego, ani jego zastępców, zadania ma realizować radny wskazany przez… premiera.
Skorzystano tu z przewidzianej prawnie funkcji nadzorczej premiera wobec samorządów. Co prawda nadzór ten jest ograniczony, dotyczy wyłącznie sytuacji wskazanych ustawami i do tej pory nie obejmował działań przewodniczących sejmików. Ale to dla PiS-u żadna przeszkoda.
Właśnie po to zmienia ustawę, by premier mógł ingerować w pracę sejmiku, gdy ich przewodniczący będą zachowywać się niewłaściwie (z punktu widzenia władzy centralnej).
Podczas sejmowej debaty prezentujący nowelizację poseł Arkadiusz Czartoryski tłumaczył, że jest to wyłącznie usunięcie istniejącej luki prawnej, która to luka – jego zdaniem - uniemożliwia sejmikom normalną działalność. A przecież przez 20 lat funkcjonowania ustawy sejmiki pracowały mimo tej „luki”.
Na tym jednak proponowane zmiany się nie kończą. Takie samo rozwiązanie - wskazanie radnego przez premiera -
ma bowiem obowiązywać wtedy, gdy przewodniczący lub wiceprzewodniczący odmówią prowadzenia obrad, będą się od tego uchylać lub uniemożliwią realizację porządku obrad.
Co istotne, w projekcie nie wskazano, co dokładnie znaczą te terminy, w jakich sytuacjach mamy z nimi do czynienia i kto ma oceniać, czy przewodniczący np. uniemożliwia realizację porządku obrad – czy też działa w uzasadniony sposób.
Wiadomo jedynie, że władzę w takiej sytuacji przejmie zaufany radny premiera. I to właśnie ten zapis wzbudził największe oburzenie wśród parlamentarzystów:
"Ten projekt jest niezgodny z Konstytucją. Narusza jej art. 15, który mówi o decentralizacji władzy publicznej; artykuł 16, który mówi, że samorząd wykonuje zadania publiczne w imieniu własnym i na własną odpowiedzialność, oraz artykuł 165, który wskazuje, że samodzielność jednostek samorządu terytorialnego podlega ochronie sądowej" – wyliczała posłanka Bożena Kamińska z PO, prezentując w Sejmie stanowisko swojego klubu. – "Czy to naprawdę premier ma decydować, kto będzie kierował sejmikami? Dokąd zmierzamy?"
Poseł Andrzej Maciejewski z klubu Kukiz'15 był jeszcze bardziej bezpośredni: "Świat chyba zwariował, a sejmiki zostały zarażone wirusem partyjniactwa politycznego. Pomyliliście sejmik z Sejmem. Apeluję do PiS o wycofanie tego projektu!".
Ale PiS z niczego wycofywać się nie zamierza. Wniosek o odrzucenie projektu w pierwszym czytaniu przepadł (232 głosy były za odrzuceniem wniosku). Poseł Arkadiusz Czartoryski wyjaśnił jedynie, że żadnego naruszenia Konstytucji nie ma, a resztę szczegółów można będzie omówić podczas prac w komisji.
W komisji jednak będzie co omawiać. Choćby to, dlaczego PiS zmienia jedynie ustawę o samorządzie wojewódzkim, a zostawia w niezmienionym kształcie ustawy: o samorządzie gminnym i powiatowym, chociaż kompetencje przewodniczących we wszystkich tych aktach prawnych są identyczne.
Jak to inaczej wytłumaczyć, niż bieżącą potrzebą polityczną opanowania sytuacji w sejmiku podlaskim? Druga kwestia, to terminy zapisane w nowelizacji: ustawa wymaga zmiany statutów województw, a wnioskodawcy dają na to sejmikom zaledwie 10 dni od dnia wejścia w życie nowelizacji.
Jeśli radni w tym czasie nie zdążą dostosować statutu (a tak będzie najczęściej, bo zmiany statutowe wymagają określonej procedury), dostosuje go… wojewoda, wydając tzw. zarządzenie zastępcze (znów ingerencja władz państwowych w samorząd). Zaś sama nowelizacja ma wejść w życie już w następnym dniu po jej ogłoszeniu.
"To niezgodne z ustawą o stanowieniu aktów normatywnych w Polsce" – zwracał uwagę w Sejmie poseł Marek Wójcik z PO. – "Co do zasady, ustawy wchodzą w życie w ciągu 14 dni od dnia ogłoszenia, a wyjątki mogą pojawiać się tylko w jasno określonych i uzasadnionych przypadkach. Tu nie mamy żadnego uzasadnienia dla tego przyspieszonego tempa".
Pośpiech był oczywisty jedynie z punktu widzenia sytuacji na Podlasiu. Według obecnych przepisów nowy zarząd województwa musi ukonstytuować się w ciągu trzech miesięcy od dnia wyborów. Jeśli to się nie uda, sejmik jest rozwiązywany i ogłaszane są ponowne wybory powszechne do samorządu wojewódzkiego.
To rzadka sytuacja, ale w Podlaskiem już raz się zdarzyła, w 2007 roku. Wtedy także rządził PiS, w sejmiku podlaskim usiłował wybrać zarząd województwa, ale z powodu zmiany barw klubowych przez Jacka Żalka (obecnego posła, wtedy radnego wojewódzkiego startującego z listy PiS), nie zgromadził niezbędnej większości.
Pat trwał i trwał i sejmik trzeba było rozwiązać. Kolejne wybory, w maju 2007, przypadły na gorący czas polityczny w kraju (przyspieszone wybory parlamentarne). W efekcie po kilku miesiącach rządów PiS w woj. podlaskim władzę przejęła koalicja PO/PSL/SLD – i nie oddała jej przez 10 lat.
Wydaje się, że podlaski PiS bał się, iż sytuacja może się powtórzyć. I chociaż całe zamieszanie wynikało z swarów wśród jego własnych radnych, bo to oni, buntując się przeciw decyzjom narzuconym przez centralę partii, w ramach ostrzeżenia zagłosowali za opozycyjnym kandydatem na przewodniczącego (OKO.press pisało o tym tu), PiS postanowił zmienić najszybciej jak to możliwe. Jak widać, zasady stanowienia prawa w Polsce nie mają znaczenia, gdy pojawia się interes partyjny PiS.
Przerażenie partii rządzącej musiało wzrosnąć po sesji sejmiku 29 listopada. Wtedy miały odbyć się wybory zarządu województwa oraz głosowanie nad zmianą przewodniczącego. Jednak radni opozycji (KO i PSL) protestując przeciwko odwołaniu Pileckiego wyszli z obrad. A Pilecki ogłosił przerwę argumentując, że przy tak dużej absencji radnych nie będzie przeprowadzał głosowań nad nowym zarządem.
Kolejne działania PiS były już czystym chaosem. Na poziomie regionalnym jego radni deklarowali rozmowy i współpracę z radnymi z innych klubów, a nawet pozostawienie opozycyjnego przewodniczącego. Na poziomie krajowym 6 grudnia ich posłowie złożyli projekt nowelizacji ustawy. Radni opozycji dowiedzieli się o tym 7 grudnia, gdy właśnie szli na kolejne rozmowy z podlaskim PiS-em, by już ostatecznie porozumieć się co do wyborów władz w Podlaskiem…
Wybuchł skandal, regionalne media natychmiast opisały propozycję nowelizacji, nazywając ją przy tym „lex Pilecki” (prawo Pileckiego). W całym zamieszaniu radni wojewódzcy wszystkich politycznych opcji wykazali się sporą dojrzałością, mimo wszystko dochodząc do porozumienia.
11 grudnia zarząd województwa został wybrany. Nowy marszałek z PiS Artur Kosicki podziękował przewodniczącemu Pileckiemu za współpracę, a ten na razie pozostał na stanowisku.
Mimo to PiS nie wycofał projektu nowelizacji ustawy z Sejmu, ba – nie zmienił nawet proponowanych terminów. Zachował także jeszcze jeden zapis, mówiący o tym, że o przerwaniu sesji będzie decydował cały sejmik, a nie – jak do tej pory – jego przewodniczący. Wszystko po to, by przewodniczący mógł samodzielnie zrobić jak najmniej.
"Ten projekt to naganna interwencja w autonomię samorządu" – podkreśla posłanka PO Halina Rozpondek, wieloletnia członkini sejmowej Komisji Samorządu Terytorialnego. "Mamy projekt, ale brakuje jakichkolwiek opinii organizacji samorządowych. Ani jednej!".
Rzeczywiście, nikt z samorządowców nie miał szans wypowiedzieć się na ten temat, bo też projektu z samorządowcami nie konsultowano. Według posła Czartoryskiego z PiS, konsultacje będą miały miejsce podczas prac sejmowej komisji. Być może okaże się wtedy, że ustawa zostanie rozszerzona na inne samorządy (gminne i powiatowe). Być może zmienią się terminy wejścia nowelizacji w życie.
Kryzys w Podlaskiem zażegnano, ustawa przestała być pilna do realizacji bieżącego interesu politycznego partii rządzącej.
Cała ta historia pokazuje instrumentalny stosunek PiS do państwa. Prawo ma służyć partii, a nie partia ma się dostosowywać do przepisów prawa. Praktyczne zastosowanie tej zasady widzieliśmy wielokrotnie – w odniesieniu m.in. do Trybunału Konstytucyjnego, do sądów powszechnych, do prokuratury. To samo może spotkać każdą ustawę i każdą instytucję. Dla PiS nadrzędnym dobrem jest partia, nie państwo.
Analizuje funkcjonowanie polityki w sieci. Specjalistka marketingu sektora publicznego, pracuje dla instytucji publicznych, uczelni wyższych i organizacji pozarządowych. Stała współpracowniczka OKO.press
Analizuje funkcjonowanie polityki w sieci. Specjalistka marketingu sektora publicznego, pracuje dla instytucji publicznych, uczelni wyższych i organizacji pozarządowych. Stała współpracowniczka OKO.press
Komentarze