0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Przemek Wierzchowski / Agencja GazetaPrzemek Wierzchowski...

10 listopada 2017 roku do Sejmu wpłynął poselski projekt (podpisali tylko posłowie PiS) zmian systemu wyborczego. Projekt zakłada m.in.:

  • zmianę wielkości okręgów w wyborach samorządowych wszystkich szczebli,
  • zmiany podmiotu wyznaczającego granice okręgów wyborczych. Miałoby się tym zajmować 400 komisarzy wyborczych,
  • zmiana systemu wyborczego w wyborach rad gmin niebędących miastami-powiatami. Obecna ordynacja większościowa miała zostać zastąpiona ordynacją proporcjonalną,
  • limit dwóch kadencji w wyborach wójtów, burmistrzów i prezydentów,
  • zakaz jednoczesnego kandydowania w wyborach włodarzy i radnych wyższych szczebli (czyli np. kandydat na wójta może startować do rady gminy ale już nie powiatu),
  • zmiana dopuszczalnej długości list wyborczych.

Projekt zmiany reguł wyborów samorządowych i radykalnych zmian w administracji wyborczej wywołały ostry sprzeciw. Nie tylko ze względu na ich treść, ale i tryb wprowadzania: pośpiech, brak konsultacji i termin - zmiany są proponowane na niecały rok przed wyborami samorządowymi.

"Jesteśmy w stanie wycofać się z części naszych propozycji. Choć moglibyśmy prawem większości przyjąć projekt" - powiedział 13 grudnia 2017 roku przed posiedzeniem sejmowej komisji poseł PiS Marcin Horała.

Posłowie PiS lubią prężyć muskuły nawet (a może zwłaszcza) wtedy, gdy ustępują pod zewnętrznym naciskiem. A w tym wypadku musieli zrezygnować z części pomysłów: były tak niefrasobliwe, że zapewne zaszkodziłyby im samym. Dodali za to kilka nowych - niemal równie kontrowersyjnych. Nadzwyczajna komisja przegłosowała je w nocnym posiedzeniu z 13 na 14 grudnia.

Zmiana okręgów na korzyść rządzących

Przypomnijmy, dlaczego propozycje PiS wzbudziły sprzeciw.

Przy wyborach do sejmików każde województwo podzielone jest na okręgi wyborcze, w których wybieranych jest od 5 do 15 radnych. PiS chciał tu stworzyć nowe, mniejsze okręgi wyborcze (od 3 do 7 mandatów). Co w tym złego?

Mniejsze okręgi oznaczają większą spodziewaną nagrodę dla zwycięzcy. Im mniej miejsc dzieli się w danym okręgu, tym mniejsza szansa, że dany wynik przełoży się na mandat w skali całego województwa. Im mniejszy okręg, tym większe prawdopodobieństwo, że głos się zmarnuje, a słabsza partia nie dostanie mandatu.

Potwierdza to analiza dr. hab. Jarosława Flisa z UJ przygotowana dla Fundacji Batorego. Flis przeanalizował projekt PiS bazując danych z wyborów powiatowych z 2010 roku. Co z nich wynika?

W okręgach 3-mandatowych pojawiają się partie, które nie otrzymały żadnego mandatu pomimo wysokiego poparcia, zbliżającego się do 25 proc. Często ugrupowania o poparciu około 15 proc. nie miały żadnej reprezentacji. Średnie poparcie dla tych partii, które nie zdobyły mandatu, chociaż przekroczyły 5-procentowy próg wyborczy, wynosi 12 proc.

"Zyskuje PiS i Platforma. Ta zbójecka ordynacja wpycha nas jako PSL w ramiona anty-PiS" - komentował projekt szef PSL Władysław Kosiniak-Kamysz.

Dla ludowców zmiana wielkości okręgów oznaczałaby klęskę w ogromnej większości okręgów, a ich wyborcy nie mogliby liczyć na reprezentację.

Sprzeciw wywołał też pomysł likwidacji jednomandatowych okręgów w wyborach do rad gmin niebędących miastami-powiatami. Miałby być one zastąpione okręgami z ordynacją proporcjonalną. Tutaj ocena pomysłu jest trudniejsza, bo JOW-y rzeczywiście prowadzą do nieproporcjonalnych wyników.

Według dr. Flisa ta nieproporcjonalność ulega sporej korekcie tam, gdzie JOW-y funkcjonują przez dłuższy czas. W większych okręgach z proporcjonalną ordynacją część gmin mogła z kolei nie mieć swojego reprezentanta. Mamy zatem do czynienia alternatywnymi systemami, z których żaden nie jest pozbawiony istotnych mankamentów. Ale to właśnie hasło likwidacji JOW-ów w gminach wywołało gwałtowny sprzeciw zwłaszcza niepisowskiej prawicy.

400 komisarzy

W 2018 roku miały zacząć działać dwie lokalne komisje wyborcze. Jedna miała zająć się przeprowadzeniem wyborów, a druga liczeniem głosów.

PiS chciał też m.in. zmienić sposób powoływania członków PKW po wyborach w 2019 (7 członków z 9 miałby wybierać parlament). PiS chciał też wygasić kadencje obecnych komisarzy. Nowych - prawie 400 - miało powołać PKW. To właśnie ci komisarze mieli wyznaczać granice okręgów.

"Przede wszystkim niepokoi rewolucja w strukturze organów wyborczych i brak apolityczności komisarzy wyborczych. Nowi komisarze będą osobami, od których wymaga się jedynie wykształcenia prawniczego, a nie apolityczności" – skrytykował pomysł PiS sędzia Wojciech Hermeliński, przewodniczący PKW. Obecnie komisarzami są sędziowie.

"Mamy poważne obawy co do sposobu podziału na okręgi czy obwody, nie możemy wykluczyć swoistego żonglowania okręgami” - mówił Hermeliński. I określił autora projektu PiS nowej ordynacji wyborczej do samorządów jako „małego Kazia”.

PiS-u krok w tył

13 grudnia 2017 podczas posiedzenia sejmowej komisji "mały Kazio" trochę się zreflektował i wycofał się z kilku najgorszych pomysłów. Co się zmienia w porównaniu z pierwotnym projektem?

  • PiS zdecydował o pozostawieniu JOW-ów w małych gminach (do 20 tys. mieszkańców)
  • Komisarzy nie będzie 396, lecz 100 (obecnie jest ich 51). Komisarze nie będą dzielić okręgów wyborczych
  • Nie ulegną zmianie uprawnienia rad gmin, powiatów i sejmików wojewódzkich do ustalania okręgów wyborczych
  • Będzie limit dwóch kadencji dla wójtów, burmistrzów i prezydentów. Kadencja zostanie jednak wydłużona do 5 lat
  • Tylko mieszkaniec gminy będzie mógł kandydować do rady gminy, a tylko mieszkaniec powiatu do rady powiatu. W pierwszej wersji projektu chciano umożliwić start "spadochroniarzom"

Dlaczego PiS częściowo ustępuje?

"Z 18 uwag Państwowej Komisji Wyborczej (PKW) uwzględniliśmy 14, do tego mnóstwo poprawek opozycji i strony społecznej" - stwierdził poseł PiS Marcin Horała.

"Napięcie jest już wystarczające z powodu zmian w sądach. Awantura o wybory nie współgrałaby też z wizerunkiem premiera Morawieckiego. Dlatego zwalniamy" - mówi "Wyborczej" jeden z polityków PiS.

Drugi element to chaos, jaki bez wątpienia towarzyszyłby wyborom samorządowym, zwłaszcza gdyby przeszedł pomysł z komisarzami wyznaczającymi granice okręgów.

Trzeci wątek to polityczna reakcja na propozycje PiS. Projektowane zmiany ordynacji sprawiłyby, że opozycja właściwie musiałby zjednoczyć się w dwóch blokach - liberalnym i ludowo-lewicowym.

Przy trójmandatowych okręgach PiS mógłby wyjść na tym kiepsko.

PKW wciąż widzi zagrożenie

Czy to znaczy, że PiS całkiem wycofał się z ryzykownych pomysłów? Nie. PKW wskazuje, że wciąż jest się czym niepokoić.

Według pierwotnej wersji projektu, PKW miała wybierać szefa Krajowego Biura Wyborczego spośród trzech kandydatów przedstawionych przez Sejm, Senat i prezydenta.

Teraz politycy PiS chcą, by kandydatów tych wskazywał szef MSWiA po zasięgnięciu opinii kancelarii Sejmu, Senatu i prezydenta.

"Teraz przepis ten idzie jeszcze w dalszym kierunku" - skomentował Hermeliński. "W zasadzie element rządowy, element władzy wykonawczej wkracza już do KBW, czyli do systemu wyborczego".

Zastrzeżeniom Hermelińskiego trudno się dziwić, tym bardziej, że doszedł jeszcze zapis, że w przypadku, gdy PKW nie powoła komisarzy, zrobi to minister spraw wewnętrznych i administracji.

KBW to spory urząd państwowy - zajmuje się administracyjną, techniczną i finansową stroną wyborów - można je nazwać wyborczym organem wykonawczym. Obecna szefowa Biura ma stracić stanowisko miesiąc po wejściu ustawy w życie. Nowego kierownika KBW miałby wyznaczać szef MSWiA Mariusz Błaszczak, jeden z liderów PiS.

;

Udostępnij:

Bartosz Kocejko

Redaktor OKO.press. Współkieruje działem społeczno-ekonomicznym. Czasem pisze: o pracy, podatkach i polityce społecznej.

Komentarze