Zawieszenie ostatniego posiedzenia Sejmu przez PiS i dokończenie go po wyborach wzbudziło poważne wątpliwości. Opozycja obawia się manipulacji w przypadku, gdy PiS nie uzyska większości. „Oczywiście, nie możemy z góry zakładać najgorszego. Ale dotychczasowe doświadczenia praktyki politycznej budzą obawy” - mówi OKO.press prof. Ryszard Piotrowski.
W środę 11 września 2019 Prezydium Sejmu, w którym większość mają parlamentarzyści Prawa i Sprawiedliwości, zdecydowało o zawieszeniu obecnego, ostatniego w tej kadencji posiedzenia Sejmu, zaplanowanego na 11, 12 i 13 września, i wznowieniu go 15 i 16 października.
Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że wybory odbędą się 13 października. Zostanie w nich wybrany nowy Sejm.
Na stronie Sejmu można przeczytać jakie sprawy zostały przełożone na po wyborach. Zawiera je opublikowany porządek obrad w dniach 15 i 16 października.
To pierwszy taki przypadek w historii Polski po 1989 roku. Prawo i Sprawiedliwość argumentowało, że przyczyną jest potrzeba przerwania prac ze względu na trwającą kampanię wyborczą. Wielu posłów musi ponoć natychmiast pojechać do swoich okręgów.
Ale napięty kalendarz wyborczy to w końcu zasługa prezydenta Andrzeja Dudy, który na wybory wyznaczył pierwszą możliwą datę, czyli właśnie 13 października. Duda działał oczywiście w porozumieniu z PiS. Mateusz Morawiecki zdradził się ze swoją wiedzą na temat planowanego terminu wyborów już w lipcu.
To posunięcie oraz jego wyjaśnienia od razu wzbudziły wiele wątpliwości co do intencji Prawa i Sprawiedliwości. Pierwszym domysłem, który najczęściej wysuwali politycy Koalicji Obywatelskiej, jest oczywiście niepewność PiS-u co do wyników wyborów. W wypadku utraty większości, partia miałaby okazję do przegłosowania na ostatnią chwilę jakichś ważnych dla siebie rozwiązań.
Z uwagi na te obawy klub PO-KO złożył wniosek o wznowienie posiedzenia w ciągu kolejnych 10 dni września.
Z formalnego punktu widzenia istnieje taka możliwość. Zgodnie z prawem Sejm działa do dnia poprzedzającego zebranie się Sejmu nowej kadencji. Nominalnie więc mamy dwa Sejmy - ten, którego kadencja dobiega końca i ten, którego posłowie jeszcze nie złożyli ślubowania.
Sejm, którego kadencja jeszcze się nie zakończyła, może podejmować działania, które służą realizacji jego kompetencji konstytucyjnych.
Pamiętać należy jednak, że dostępne instrumenty prawne wykorzystuje się zgodnie z ich przeznaczeniem.
„Cel był taki, by wykluczyć ograniczenia demokracji parlamentarnej w okresie międzykadencyjnym. To istnienie Sejmu do ostatniego momentu gwarantuje nam Konstytucja właśnie w obronie demokracji” - komentuje konstytucjonalista prof. Ryszard Piotrowski z Uniwersytetu Warszawskiego.
Wyjaśnia, że chodziło o to, by nie dawać okazji władzy wykonawczej do wykorzystania sytuacji, w której nie ma parlamentu. „Twórcom Konstytucji do głowy nie przyszło, że ktoś może mieć wątpliwości, co z tym przepisem zrobią demokratycznie wybrani przedstawiciele”.
Jednocześnie obowiązuje tak zwana zasada dyskontynuacji prac parlamentarnych. Działania podjęte w czasie trwania obecnej kadencji Sejmu, ale nie zakończone, nie są przekazywane kolejnemu Sejmowi do skończenia.
Wyjątki dotyczą m.in. projektów ustaw wniesionych przez obywateli, czy petycji. Oprócz tych szczególnych przypadków, wszystkie sprawy powinny zostać zamknięte.
„Z uwagi na tę zasadę istnieje dorozumiane ograniczenie możliwości działania Sejmu w ostatnim okresie jego kadencji. Działania mogą być podejmowane tylko w niezbędnym i koniecznym zakresie” - wyjaśnia prof. Piotrowski.
Przykładem mogłoby być zwołanie posiedzenia w obliczu jakiejś katastrofy ekologicznej albo tragicznego wydarzenia. Zasada permanencji gwarantuje, że Sejm zawsze ma możliwość interweniowania w razie potrzeby.
Ale dyskontynuacja jest zasadą zwyczajową. „Zawieszenie” posiedzenia Sejmu i skończenie posiedzenia po wyborach jest jej naruszeniem. Jeszcze większym byłoby, gdyby 15 października pojawiły się na harmonogramie nowe punkty w porządku obrad.
„Pani marszałek Elżbieta Witek zapowiada, że porządek obrad nie ulegnie zmianie. Ale to ustala Prezydium Sejmu z udziałem Konwentu Seniorów. I to, że takie zapowiedzi słyszymy, nie oznacza, że porządek się nie zmieni na przykład ze względu na jakieś konieczności państwowe” - komentuje prof. Piotrowski.
Prezydent może zwołać pierwsze posiedzenie nowego Sejmu do 30 dni po wyborach, zatem najpóźniej do 13 listopada. Więc od 13 października do 12 listopada teoretycznie posiedzenia Sejmu mogą być zwoływane codziennie, jeśli dzieje się to w sposób regulaminowy.
Mandat poselski wygasa wraz z rozpoczęciem kadencji nowego Sejmu, a ta zaczyna się w dniu ogłoszenia wyniku wyborów. Oznacza to zatem, że od dnia ogłoszenia wyników wyborów do pierwszego posiedzenia nowego Sejmu pojawia się coś w rodzaju „okna kadencyjnego".
Obowiązują wtedy 920 mandaty (dwa Sejmy po 460 posłów). Część z nich się oczywiście pokrywa, w części nastąpi rotacja. Na posiedzenia „starego Sejmu” stawiać się będą jednak posłowie poprzedniej kadencji.
To również powód, dla którego posiedzenia starego Sejmu zwołane po wyborach powinny się ograniczać do rzeczy naprawdę koniecznych.
Prof. Ryszard Piotrowski: „Oczywiście nie możemy z góry zakładać najgorszego. Ale dotychczasowe doświadczenia praktyki politycznej budzą obawy. A nie powinny! Przecież to skrajni przeciwnicy parlamentaryzmu mówili: jak się zbiera parlament, to wasza wolność jest zagrożona".
Wybory
Andrzej Duda
Mateusz Morawiecki
Elżbieta Witek
Prawo i Sprawiedliwość
Sejm Rzeczypospolitej Polskiej VIII kadencji
Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.
Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.
Komentarze