Płaca minimalna w 2022 roku ma przekroczyć 3 tys. zł. To poniżej obietnic i oczekiwań, ale PiS ma wytłumaczenie: kryzys. Powyżej oczekiwań jest za to inflacja, w sierpniu wyniosła według GUS 5,5 proc. Czy to oznacza, że wzrostu płac nie odczujemy, bo szybko rosną też ceny?
Rząd ustalił wartość nowej płacy minimalnej. W 2022 roku pracownik z umową o pracę nie będzie mógł otrzymać za miesiąc pracy mniej niż 3010 złotych brutto. To o 210 złotych więcej niż w obecnym roku. Ale zauważalnie mniej, niż PiS obiecywał w trakcie kampanii wyborczej w 2019 roku.
Przypomnijmy: przed wyborami parlamentarnymi w 2019 roku PiS potrzebował mocnej obietnicy, która mogłaby równie silnie wpłynąć na ludzi, jak cztery lata wcześniej zapowiedź programu 500 plus. Przedstawiono plan dynamicznego podniesienia płacy minimalnej.
„Na koniec 2020 roku – czyli za kilkanaście miesięcy – minimalna pensja będzie wynosiła 3 tys. zł. (…). Na koniec 2023 roku minimalna pensja będzie wynosiła 4 tys. zł” – mówił wówczas na konwencji wyborczej Jarosław Kaczyński.
Mówienie o pensji minimalnej „na koniec roku” jest pozbawione sensu – pensja minimalna ustalana jest na cały rok i zmienia się w styczniu. Stąd można wywnioskować, że prezes Kaczyński miał w tym zdaniu na myśli pensje minimalne na 2021 i 2024 rok. Płaca minimalna na rok 2020 była wtedy już przecież ustalona na 2450 złotych, co jeszcze podbito do 2600 złotych.
3000 złotych w 2021 roku się jednak nie ziściły. Tłumaczenie jest oczywiste – kryzys covidowy i chęć częściowego odciążenia pracodawców. Stanęło na 2800. Świadomie czy nie, obiecując dynamiczną podwyżkę płacy minimalnej w 2019 roku, PiS zastosował wybieg, wobec którego trudno go dziś rozliczyć z obietnicy. Nikt nie podał planowanych wysokości płacy minimalnej w latach między 2021 a 2024 rokiem. W ten sposób politycy PiS zawsze mogą powiedzieć, że rozliczyć należy ich w 2024 roku. A wówczas przy władzy może być ktoś inny.
Inną sprawą jest, czy tak szybki wzrost płacy minimalnej jest dobrym pomysłem i czy jej wysokość powinna być wyznaczana arbitralnie przez rząd, czy np. powiązana z jakimś wskaźnikiem gospodarczym, jak średnie wynagrodzenie. Dziś to decyzja władzy wykonawczej. Rząd powinien o tym decydować w dialogu z pracownikami i pracodawcami, ale zwykle do porozumienia nie dochodzi i zostaje ręczna decyzja.
„W trakcie negocjacji związki zawodowe występowały ze wspólnym stanowiskiem: co najmniej 3100 zł, przy jednoczesnym zwiększeniu kwoty wolnej i pracowniczych kosztów uzyskania przychodu” – mówi nam wiceprzewodniczący OPZZ Piotr Ostrowski. – „Organizacje pracodawców uważały, że powinna ona wzrosnąć tylko o tyle, ile przewiduje ustawa o minimalnym wynagrodzeniu za pracę. Pojawiały się także głosy, aby zamrozić płacę minimalną w 2022 r., czyli tak naprawdę, aby zamrozić obowiązywanie ustawy”.
Mateusz Morawiecki jest z wysokości płacy minimalnej dumny:
"Z nią [płacą minimalną] poprawił się los milionów polskich rodzin. Rewolucja godności i solidarności trwa. Nasze cele na kolejne lata są ambitne i zrobimy wszystko, by wynagrodzenia Polaków nadal szybko rosły" – napisał premier na Facebooku.
58 proc., o których mówi premier, to wynik w cenach realnych, czyli po uwzględnieniu wpływu inflacji w poprzednich latach. Dotyczy to lat 2015-2022. Tu pojawia się problem, bo za podstawę obliczeń płacy realnej premier wziął 2020 rok, a uwzględnia płacę minimalną w roku 2020. O tym dokładniej za chwilę.
Gdy według tych samych danych (podanych przez premiera na grafice) weźmiemy pod uwagę analogiczny okres w czasach rządów PO-PSL, czyli 2007-2014, to wynik jest niewiele gorszy i wynosi 48 proc.
W cenach bieżących wygląda to nieco inaczej, 79,5 proc. do 72 proc. na korzyść poprzednich rządzących.
Z takim okresem czasowym są jednak dwa problemy. Po pierwsze, płaca minimalna ustalana ostatecznie jest w okolicach września, więc w 2008 roku ustalił ją jeszcze PiS, w 2016 – PO. Dlatego to powinny być wyjściowe lata dla naszych obliczeń, bo od wartości z tych lat startowały oba rządy.
Po drugie, inflacja jest obecnie stosunkowo wysoka, więc musimy poczekać na przyszły rok i wówczas obliczyć wstecz ceny realne. Premier podał wartości dla cen z 2020 roku. Więc najszerszy zakres czasowy, jaki możemy uczciwie wziąć pod uwagę to lata 2016-2020. Tutaj w cenach realnych podanych przez premiera mamy wzrost o 28 proc.
Dla analogicznego okresu rządów PO-PSL (2008-2012) mamy 16 proc. To zauważalnie więcej po stronie PiS. Ale takie porównania mogą być zdradliwe. Bo jeśli weźmiemy pod uwagę inny okres rządów PO-PSL, np. lata 2011-2015, to wzrost w płacach realnych będzie wynosił 22 proc. A jeszcze ciekawiej zrobi się, gdy weźmiemy łącznie okres rządów obu partii. W latach 2006-2010 będzie to ponad 29 proc.
Lata 2008-2012 (wzrost realnej płacy minimalnej przy cenach z 2020 roku – 16 proc.) to trudny okres dla światowej gospodarki, a rząd PO-PSL przyjął takie same założenia jak większość rządów na świecie po 2008 roku, że najlepszą metodą na wychodzenie z kryzysu jest zaciskanie pasa. W 2020 roku, w kryzysie wywołanym zamykaniem gospodarki w celu opanowania pandemii COVID-19, rząd PiS przyjął inną strategię - również taką jak rządy wielu innych państw, w tym cała UE - i wpompował w gospodarkę miliardy złotych.
Ale tak samo jak rząd Donalda Tuska po 2008 roku, rząd Mateusza Morawieckiego nie działa w próżni. Trendy gospodarcze się zmieniły, rządy na świecie zrozumiały swoje błędy sprzed ponad dekady a dodatkowo kryzys miał zupełnie inny charakter. Wszyscy wydawali ogromne pieniądze i wpuszczali je do obiegu gospodarczego. PiS zadziałał zgodnie z międzynarodowym trendem – tak jak wcześniej PO. I w wyniku podążania za tym trendem, gospodarki mają się nieźle, ale jest to też jedną z przyczyn dosyć wysokiej inflacji (z pewnością niejedyną — wielu ekonomistów wskazuje np. na pandemiczne problemy podażowe).
Można z tego wszystkiego wyciągnąć kilka wniosków:
Nominalnie płaca minimalna wzrośnie w tym roku o 7,5 proc. W sierpniu inflacja wynosiła 5,5 proc. Więc podwyżka płacy nadal jest wyższa niż inflacja. Płaca minimalna dotyczy mniej zamożnej części społeczeństwa, a to w nią zwykle inflacja uderza silniej, bo więcej wydają na bieżącą konsumpcję. Inflacja to jednak złożony wskaźnik, a ceny żywności rosną wolniej niż ogólna inflacja. W sierpniu było to 3,9 proc. (żywność i napoje bezalkoholowe) Nieustannie dużym problemem są ceny:
Ekonomiści banku Pekao przewidują, że w przyszłym roku średnioroczna inflacja może wynieść 4 proc. To sporo, powyżej celu inflacyjnego NBP (2,5 proc. z jednopunktowym akceptowalnym odchyleniem). Ale to znaczy, że powinniśmy w przyszłym roku widzieć niższe odczyty miesięczne.
Trudno w pełni winić nasz rząd za wysoką inflację, gdy ta szaleje w całym regionie.
GUS i inne krajowe urzędy statystyczne przekazują nam wskaźnik cen towarów i usług konsumpcyjnych (CPI), natomiast Eurostat notuje zharmonizowany wskaźnik cen konsumpcyjnych (HICP). Oba wskaźniki różnią się składem koszyka konsumpcyjnego, który bierze się pod uwagę, licząc inflację. Ten drugi jest obliczany dla całej Europy, więc jest porównywalny między krajami.
Porównanie obu wskaźników wskazuje też na to, że czasem warto powstrzymać się ze zbyt szybkim wyciąganiem wniosków. Bo zdarza się, że jeden z nich rośnie, a drugi spada w tym samym miesiącu. Jak tłumaczą analitycy mBanku, nie ma w tym nic dziwnego. Gdy spojrzy się na trendy, widać dokładnie te same na obu wskaźnikach, pomimo regularnych różnic w pojedynczych miesiącach.
Nie jesteśmy w wysokiej inflacji osamotnieni. Ta przyspiesza w strefie euro, a w dużej części regionu jest w okolicy 5 proc. (Węgry, Rumunia, Litwa, Estonia) – w obu wskaźnikach. Dlatego warto inflację obserwować, ale nie warto panikować. Wciąż nie zjada ona wzrostu wynagrodzeń i jest szansa, że tak pozostanie.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Komentarze