Im bardziej zarastają "ogrody pamięci", tym mniej chcemy o nich pamiętać. Chcemy zapomnieć, nie wracać do przeszłości, do tego, że jedwabianami byli również Żydzi - pisze Kamil Mrozowicz (na zdjęciu), społecznik, który wychował się w Jedwabnem
W dzień przed rocznicą mordu Polaków na żydowskich sąsiadach w Jedwabnem publikujemy osobisty tekst 35-letniego Kamila Mrozowicza, wychowanego w Jedwabnem, urodzonego w Kuczach Wielkich k. Jedwabnego. Mrozowicz jest socjologiem i kulturoznawcą. Mieszka i pracuje w Białymstoku. Jest autorem pracy magisterskiej "Niezagojone blizny w Jedwabnem. Problem na tle pamięci".
Naprzeciwko pola, które uprawiał mój dziadek, niedaleko mojego rodzinnego domu był ogród. Zapamiętałem go bardzo dobrze. Były w nim gruszki, jabłka, a szczególnie w pamięci utkwił mi stary, wyblaknięty motorower Komar z doczepianymi pedałami. Pośród ogrodu znajdowała się drewniana chatka, mieszkał w niej pan Szmitko. Po zmroku wyglądała uroczo, niczym z baśni braci Grimm. Lata mijały, pan Szmitko zmarł, a ogród robił się coraz bardziej zaniedbany. Dziś nie ma tam nic. Nie ma śladu po drzewach, obejściu, ani nawet po fundamentach domu. Teraz rośnie tam zboże.
Zbliża się 80. rocznica mordu w Jedwabnem. Rocznice te są ze mną od dwóch dekad. A ja jestem z nimi, na obchodach od ponad dekady. Jeszcze jakiś czas temu było mi bliżej do miejsca pamięci w Jedwabnem, jakieś 4 kilometry, teraz to już ponad 70. Ale nadal całkiem niedaleko.
Kiedy przyszedłem tu pierwszy raz 10 lipca na uroczystości pamięciowe, nie wiedziałem, jak mam się zachować. Kryłem się wtedy za obiektywem swojego aparatu. Dziś widzę te kilka osób, swoich znajomych z miasteczka, które przychodzą od dwóch, trzech lat na uroczystości. Już coraz mniej mówią, bardziej słuchają. A usłyszeć można modlitwy, rozmowy przyjaciół (gdy się przychodzi tam przez tyle lat, to już robi się jedna wielka rodzina), a przede wszystkim imiona, nazwiska, a czasem tylko imiona upokorzonych i zamordowanych żydowskich mieszkańców Jedwabnego.
Nie znam nikogo, kto podczas wspólnego czytania tych imion, chociaż raz by nie płakał. To zostaje w pamięci.
Jak te wszystkie sceny w głowie po czytaniu zeznań świadków z dokładnymi opisami morderstw, gwałtów, reportaży dotyczących antysemickich wypowiedzi, czy w końcu niewiedzy i ignorancji, która dociera z każdej strony, medialnymi kanałami, od osób mieszkających w biało-czerwonym kraju.
Mija 20 lat od czasu, kiedy „odkryto” Jedwabne. 10 lat temu, gdy stawiałem ostatnią kropkę w swojej pracy magisterskiej na temat pogromu i współczesnych relacji, wierzyłem, że miniona dekada, to na tyle dużo czasu, aby swobodnie zacząć pracę związaną z pamięcią o żydowskich mieszkańcach naszego miasteczka. Wiedziałem, że będzie trudno, ale wierzyłem, że powoli odpracujemy te stracone dla wszystkich lata. Założymy jakieś centrum kultury i dialogu, a ja dopełnię swoich postanowień i wezmę się za inne projekty. Nie wiedziałem, jak bardzo się wtedy myliłem. Nie ma czegoś takiego, jak wejście w świat żydowski i zostawienie go. Ten świat okazał się moją całą późniejszą aktywnością.
To świat walki o prawa słabszych, poniżanych przez kolor skóry, wyznanie, nierówności w zdobywaniu wykształcenia, zarobków. Atmosfery pogromowej doświadczyliśmy i doświadczyłyśmy na pierwszym Marszu Równości, który organizowaliśmy i organizowałyśmy w Białymstoku. Stawiając ostatnią kropkę w magisterce i oddając ją do druku, wierzyłem, że jako społeczeństwo jesteśmy w kompletnie innym, lepszym miejscu, że damy radę pochylić się nad historią, nad przeszłością zbrodni naszych ojców i dziadów. A nawet jak nie ich, to naszego ziomkostwa zza ściany.
Na naszym tęczowym marszu w Białymstoku, gdy pod katedrą mijałem starszą panią, ubraną na biało, w białym kapeluszu, ciemnych okularach, starannie dobranych szpilkach, która patrząc w moim kierunku, krzyczała „Do gazu, skurwysyny! Zajebiemy was!”, uświadomiłem sobie, jak bardzo się wtedy myliłem.
W letni wieczór w miejscu pamięci, gdzie w Jedwabnem stoi pomnik, słychać ciszę. Przełamują ją jedynie odgłosy ptaków, które zadomowiły się w bujnych krzakach na pobliskim cmentarzu. Założony został w XVIII w. Dziś jest mylony z miejscem kaźni, lub niewielu mieszkańców miasteczka o nim wie. Próba jego „przystrzyżenia” nie jest łatwa – na prawie 1,5 ha znajduje się zagajnik, składający się głównie z leszczyny, ale też kilku domorosłych drzew. Dbanie o ten cmentarz wymaga systematycznej pracy, prowadzonej kilka razy w roku. Postanowiłem się nim zająć. Stwierdziłem, że skoro doznałem porażki przy spotkaniach w domu kultury, świetlicy, klęskę poniosła organizacja biblioteczki o tematyce żydowskiej oraz wspólne malowanie muralu, to zostaje mi ogrodnictwo.
Skrzyknęliśmy się w kilka osób z okolicznych wsi, Łomży i Białegostoku. W dniu sprzątania dołączył do nas kolega z Jedwabnego. Wcześniej stwierdziłem, że nie ma co wycinać całego zagajnika w pień. Pomyślałem, że warto w miejscu cmentarza zostawić najdorodniejsze drzewa, przez zdewastowany cmentarz położyć drewniane kładki, a w jego centralnym punkcie ułożyć koło, które będzie miejscem modlitw i medytacji. Swoimi działaniami zainspirował mnie do tego Bogdan Białek.
Przy ścieżkach znajdywać by się miały tabliczki z nazwiskami pochowanych tam Żydów. Wszak chodzi o ludzi nie liczby – do tego zainspirował mnie Dariusz Popiela i Elżbieta Magenheim. W ogólne moje życie jest utkane z inspiracji i bliskości wielu osób, a ich pomoc pozostaje nieoceniona.
Pamiętam jedną dziewczynkę ze swojej rodzinnej wsi, która po zobaczeniu czarnoskórego kamerzysty, wysłała mi SMS z pytaniem: „A czemu Żydzi są czarni i łysi?”. W takich chwilach myślę o naszym czerwono-białym poziomie edukacji, o „religii”, której w szkole mieliśmy aż nadto; o edukacji seksualnej, gdzie HIV zaczął się rozprzestrzeniać na początku XX wieku, a do dziś w wielu szkołach nauczyciele dostają wypieków na twarzy na samo hasło: prezerwatywa. Zaniedbania są ogromne, a łatać dziury w okręcie nabierającym wody starają się organizacje pozarządowe. Niestety do nich należą też stowarzyszenia organizujące pochody nacjonalistów. A ci także zapowiedzieli swoją wizytę na 80 rocznicę zamordowanych Żydówek i Żydów w Jedwabnem.
Przyjadą promować swoje najnowsze dzieło, najprawdziwszą prawdę, która w postaci kilkuset stron ma ukazać się niebawem. Ma to odwrócić bieg wydarzeń. Jedwabne już nie będzie „tym Jedwabnem”. Tak samo Wizna, Radziłów, Szczuczyn, Bzury, Grajewo, Rajgród, Łomża, Białystok itp. Oni i im podobni będą uśmiechnięci, w przeciwieństwie do tych, którym życie przerwano w różnych momentach, najczęściej w jego rozkwicie.
Jedwabne: Icchak Berlin z żoną Cejrą z d. Stryjakowską i ich córki: Lea lat 17, Sara lat 15; Ajzyk (Izaak) Sroszko, szewc, z żoną Neszką z d. Marchewko i dziećmi: Małką Leą lat 18, Jakubem lat 16, Jehudit lat 13; Icchak Bursztejn, piekarz, z żoną Maszą i trójką dzieci: Wadi lat 25, Mirka lat 21, Szlomo lat 17’ Szczuczyn: Gedalia Lipman, 34 lata, księgowy, jego żona Henia, z d. Abramowicz, lat 34 i 3- letnia córeczka Lea. 3 - letnia córeczka Lea. Córeczka Lea.
Kiedyś nie wierzyłem, że taki ogród jak u pana Szmitko da się pogrążyć w zapomnieniu. Tym fizycznym i metafizycznym. Dziś nikt pana S. nie pamięta. Nawet ja. Pamiętam tylko tego wyblakniętego komara. „Ogrody pamięci” to prosta metafora podwórka pana Szmitko. Umarł i nie było komu zając się gospodarstwem, ziemię sprzedano. W przypadku „Ogrodów pamięci” możemy odzwierciedlać naszą lokalną kondycję ludzką. Im bardziej zarastają, tym mniej chcemy o nich pamiętać, chcemy zapomnieć, nie wracać do przeszłości, do tego, że jedwabianami byli również Żydzi.
Kiedy w Tykocinie z inicjatywy Joanny Auron-Górskiej pielęgnowaliśmy macewy, zepchnięte maszynami w centralną część cmentarza, usłyszeliśmy uzasadnienie zasadzenia młodych drzewek przy nagrobkach przez lokalnego gospodarza. Brzmiało mniej więcej tak: „Po co to ludzie mają widzieć? Zarośnie i po sprawie”.
Tworząc miejsce modlitw i medytacji zapraszamy do dialogu. Zaczynając skromną „przycinkę”, jesteśmy do niego gotowi. Czekamy na pomocne dłonie z okolicznych domów.
Kiedy wracam tutaj, do Jedwabnego, mijam swoją starą szkołę. Myślę wtedy o tych dzieciakach, którym ostatnio zorganizowano konkurs historyczno-literacki pt. „By czas nie zaćmił i niepamięć”. W podtytule zostały już zasugerowane tematy „w poszukiwaniu prawdy o Katyniu, Smoleńsku i Obławie Augustowskiej”. Myślę od razu o swoich nauczycielach i nauczycielkach, pomimo systemu edukacji, jaki mamy.
Czy zasypiacie w spokoju?
Komentarze