PiS pod przykrywką "ustawy o prokuraturze" dopycha kolanem zmiany, które pozwolą na opanowanie Sądu Najwyższego. Wszystko po to, by z czystką zdążyć przed reakcją Unii Europejskiej. Zmian jest dużo. Objaśniamy te najważniejsze
Przez Sejm przeszedł jak burza projekt (rzekomo) poselski o enigmatycznej nazwie "o prokuraturze i niektórych innych ustawach". W czwartek 19 lipca 2018 odbyło się pierwsze czytanie. Jeszcze tego samego dnia na posiedzeniu Komisji Sprawiedliwości przegłosowywano zgłoszone przez Marka Asta (PiS) poprawki. Drugie czytanie odbyło się po południu 20 lipca, po czym marszałek skierował ustawę od razu do trzeciego czytania. O 17:13 ustawę przyjęto głosami PiS, posłowie opozycji demokratycznej nie głosowali, klub Kukiz'15 był przeciw.
Tempo zabójcze. PiS spieszył się, by przepchnąć cały projekt jeszcze przed wakacyjną przerwą. Dlaczego?
Projekt ma pomóc w szybszym i sprawniejszym obsadzaniu wakatów w Sądzie Najwyższym, a także w wybraniu Pierwszego Prezesa-Dublera. Środowiska prawnicze na początku lipca opowiadały o pomyśle, by przeciągnąć procedury powoływania nowych sędziów SN tak, żeby uniemożliwić skuteczne obsadzenie sądu do czasu skierowania sprawy do Trybunału Sprawiedliwości UE, a może nawet wydania przez sąd w Luksemburgu wyroku.
Zagrożenie obstrukcją było całkiem realne - nie tylko politycy PiS to potwierdzali (Marek Ast: "Ustawa jest reakcją na zapowiedzi obstrukcji"), odnosi się do tego sam projekt, w którego uzasadnieniu często wspominana jest "zbędna biurokracja".
Co istotne - oficjalnie jest to projekt poselski. Taki projekt może być przez Sejm procedowany szybciej dzięki ominięciu m.in. konsultacji publicznych i międzyresortowych. Tymczasem podczas wczorajszego posiedzenia komisji za projekt odpowiadał przedstawiciel Ministerstwa Sprawiedliwości Łukasz Piebiak, opowiadając o nim wprost jako projekcie przygotowanym przez rząd. Zaskoczenia nie było, to już stała praktyka PiS.
O projekcie krytycznie wypowiadali się już Rzecznik Praw Obywatelskich oraz Sąd Najwyższy, który uznał zmiany za "przykład skrajnie instrumentalnego wykorzystywania prawa do osiągania doraźnych celów politycznych".
Jak wyglądają najważniejsze postanowienia projektu?
Kandydaci na stanowiska sędziowskie mieli obowiązek przedstawienia 100 dokumentów (akt spraw, opinii prawnych), które wydali pełniąc jeden zawód prawniczy, a 150 dokumentów w przypadku pełnienia dwóch zawodów. Teraz wymagane jest odpowiednio 50 i 100 dokumentów.
W uzasadnieniu projektu czytamy, że ma to zapobiec biurokracji i niepotrzebnemu zaangażowaniu sędziów w analizę dużej liczby dokumentów. Obniżenie standardów pozwoli jednak na wyselekcjonowanie ich tak, by ukryć przykłady niekompetencji.
Przepisy odnoszą się nie tylko do kandydatów na sędziów sądów powszechnych, ale także na sędziów Sądu Najwyższego.
Zespół, który przygotowuje listy sędziów do rekomendacji na wolne stanowiska sędziowskie może je sporządzać zanim otrzyma dokumentację dotyczącą dorobku zawodowego, dorobku naukowego, opinii kolegiów itd.
Na jakiej zatem podstawie będzie dokonywał tych rekomendacji? Oficjalnie nie wiadomo.
Jeżeli zgłoszenia kandydata na stanowisko sędziego SN wpłynęło po terminie lub "nie spełnia warunków formalnych" (bez objaśnienia, o co chodzi): - KRS pozostawia je bez rozpoznania. Od takiej decyzji nie ma odwołania. Wszystko po to, by, według uzasadnienia ustawy, "nadmiernie nie obciążać sądów takimi odwołaniami". Faktycznie, aby móc odrzucić każdą "niewłaściwą kandydaturę".
Jeżeli kandydat na sędziego SN nie został "wybrany" przez KRS - przysługuje mu odwołanie do Naczelnego Sądu Administracyjnego. W międzyczasie jednak, zgodnie z nowym przepisami, uprawomocnić może się powołanie innego kandydata na to stanowisko, chyba że... od decyzji KRS odwołają się wszyscy kandydaci. Po co jednak miałby to robić kandydat, który został wybrany? Nie wiadomo.
Efekt będzie taki: sędzia A - z dużym dorobkiem, doświadczeniem zgłasza kandydaturę na sędziego SN, na to samo miejsce zgłasza się sędzia B - z mniejszym dorobkiem, gorszymi kwalifikacjami. KRS wnioskuje o powołanie sędziego B, sędzia A składa odwołanie do NSA. W międzyczasie prezydent powołuje na stanowisko sędziego B, choć nadal nie wiadomo, jaka będzie decyzja w sprawie sędziego A. Na rozpoznanie takiego odwołania NSA ma... 14 dni. Tak krótki termin oznacza, że NSA będzie musiało takie odwołania rozpatrywać bez zawiadomienia o tym zainteresowanego sędziego. Po prostu nie będzie na to czasu.
Dalej - jeśli NSA ostatecznie uzna, że odwołanie sędziego A było zasadne, to w świetle tego, że stanowisko jest zajęte (co samo w sobie jest absurdem) do KRS trafia jego kandydatura na... kolejne wolne stanowisko. Ale wtedy znowu jest to tylko kandydatura sędziego A i znowu może pojawić się sędzia B2, B3, B4 i tak dalej, aż do obsadzenia całego SN.
Przepis ten niweczy misterny plan Iustitii o zalewaniu SN zgłoszeniami i składaniem odwołań od negatywnych decyzji KRS.
Jedna z teorii wyjaśniających czemu Andrzej Duda nie powołał jeszcze p.o. Pierwszego Prezesa (czego wymagała jego własna ustawa), mówi, że nie miał chętnych na to stanowisko w obecnym składzie. Dzięki nowym przepisom nie tylko przybędzie potencjalnych kandydatów, ale też rąk do głosowania za złożeniem propozycji kandydatur na prezesa. Dodatkowo -
Pierwszego Prezesa będzie można wybrać zanim obsadzony zostanie cały SN, wystarczy 80 sędziów głosujących, do tej pory było -110 (na 120 wszystkich).
Postępowania dyscyplinarne, które mogą doprowadzić do pozbawienia sędziego prawa do stanu spoczynku i prawa do uposażenia (czyli sędziowskiej emerytury) były znane już wcześniej. PiS wprowadza jednak istotną nowinę -
sędziemu można obciąć uposażenie o połowę już w trakcie trwania procedury dyscyplinarnej.
Oczywiście, jeśli taki sędzia zostanie oczyszczony z zarzutów, obcięte uposażenie będzie zwracane. Ale kto wie, ile tygodni, miesięcy, lat może potrwać takie postępowanie?
PiS od jakiegoś czasu takim postępowaniem dyscyplinarnym publicznie straszy Pierwszą Prezes SN Małgorzatę Gersdorf.
Oprócz przepisów doraźnie przyspieszających czystkę w SN, PiS zaserwowało całą galerię innych "ulepszeń" wymiaru sprawiedliwości.
Obowiązywała dotąd zasada losowania składów orzekających, co było sztandarowym pomysłem PiS na sprawiedliwość i przeciwdziałanie "układom". Nowe przepisy wprowadzają jednak zasadę, że
można dokonywać zmian w składach orzekających aż do pierwszego jawnego posiedzenia sądu, czyli już po losowaniu i po posiedzeniach niejawnych, podczas których można się zorientować, jaki pogląd na sprawę ma sędzia...
Nowe przepisy ograniczają samorządność. Jeśli jakiś sędzia lub asesor nie zgadza się ze zmianą swoich obowiązków, czy przeniesieniem do innego wydziału odwoływać się będzie już nie do kolegium sądu apelacyjnego, ale do PiS-owskiej KRS.
Do tej pory również obowiązywała zasada, że w każdym sądzie istnieć musi przynajmniej wydział karny i cywilny. Nowe rozwiązania pozwolą na tworzenie "wyspecjalizowanych sądów jednowydziałowych". Sądy okręgowe mają od kilku do kilkudziesięciu nawet wydziałów.
Minister Sprawiedliwości będzie mógł z tych wszystkich wydziałów uczynić osobne sądy. I w każdym wyznaczyć prezesa.
Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.
Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.
Komentarze