W kolejce do A-Banku nie widać radości. Ukraińskie banki dopiero wróciły do miasta, a już ściągają zaległe opłaty i kredyty. A w czerwcu rosyjska władza ogłosiła ich umorzenie. – Tu nie znajdzie pani ani kolaborantów, ani bohaterów – mówi starszy mężczyzna w czapce uszance
2 listopada zaczęły przychodzić esemesy od rosyjskich władz. „Szanowni mieszkańcy Chersonia! Posiadacze własnego transportu mogą ewakuować się promem. Miejsce przeprawy – Most Antonowski. Dla pozostałych przygotowano transport rzeczny. Rozkład rejsów – 06:00, 08:00, 11:00, 14:00, 17:00. Miejsce spotkania – molo portu rzecznego”.
I tak co kilka godzin. Wtedy stało się jasne, że to już koniec, po ponad ośmiu miesiącach okupacji Rosjanie opuszczają Chersoń. Kto chce, może zabrać się z nimi.
Anastasija, czterdziestoparoletnia właścicielka salonu fryzjerskiego, nie chciała.
Dzwonili do niej, dopytywali, czy aby na pewno. Bała się, że ją zmuszą, słyszała o takich przypadkach. Zrobiła zapasy – dwa tuziny bananów, puszki tuńczyka, „no dobra, były też dwa wina” – zamknęła się w domu na cztery spusty i czekała, co będzie dalej.
Anastasija mieszka sama, to znaczy z psem, dwoma kotami i kolekcją orchidei. Mąż przepadł już lata temu, a dorosłe dzieci uciekły z Chersonia, kiedy tylko zaczęła się wojna.
Ona została, no bo te orchidee, bo biznes rozkręcany latami, a poza tym to przecież jej miasto. Opłaty za strzyżenie i modelowanie przyszło jej pobierać w rublach. I rublami płacić podatki.
6 listopada z mieszkania Anastasiji zniknęły ogrzewanie, prąd i woda. Nie mogła sprawdzić wiadomości, bo nie było zasięgu, zresztą ciągle były z tym problemy. Dopiero wtedy odważyła się wyjść z mieszkania. Od sąsiadki dowiedziała się, że połowa mieszkańców bloku zniknęła – chyba są już w Rosji. I że całe miasto nie ma wody, że ludzie czerpią ją z Dniepru. Kobiety umówiły się, że będą chodzić tam razem. W dwójkę będzie bezpieczniej.
11 listopada Anastasija zerwała się w łóżka w środku nocy. Od strony rzeki niosły się wybuchy, którym towarzyszyła koralowa łuna. Cały dzień zszedł jej z sąsiadką na rozważaniach, czy wyprawa po wodę jest w tej sytuacji bezpieczna.
W tym samym czasie na placu Wolności w centrum Chersonia tysiące mieszkańców ściskały ukraińskich żołnierzy. Rosjanie wycofali się na lewy brzeg Dniepru i wysadzili za sobą Most Antonowski – stąd wybuchy. Mówiły o tym serwisy informacyjne całego świata. Ale w bloku Anastasiji, trzy kilometry od centrum, nikt nic o tym nie wiedział.
Tymczasem Rosjanie okopali się na lewym brzegu. Nie minęły cztery dni od wyzwolenia Chersonia, gdy zaczęli się na nim mścić: rakietami, moździerzami, ciężką artylerią. Na osiedle Anastasiji docierały odgłosy kilku, kilkunastu, czasem kilkudziesięciu wybuchów dziennie. Dotarła również plotka, że w centrum dają internet.
Na placu Wolności pojawiła się stacja przekaźnikowa ukraińskiego operatora Kyivstar. W pierwszym dniu jej działania mieszkańcy Chersonia wykonują 17 000 połączeń głosowych i wykorzystują 232 gigabajty mobilnego internetu. Ożył telegramowy czat mieszkańców miasta. „Mój dziadek był oficerem, wyzwalał od Niemców Mikołajów i Chersoń. Trzydzieści lat temu powiedział: lepiej, żebyśmy przegrali drugą wojnę światową. Dopiero teraz rozumiem jego słowa” – napisał jeden z użytkowników.
Anastasija poszła po internet pieszo, pół godziny w jedną stronę, z duszą na ramieniu. Wiedziała, że dzieci wariują ze strachu o matkę, musiała się z nimi skontaktować. Po mieście wałęsały się psy, najprawdopodobniej porzucone przez właścicieli, którzy zdecydowali się na ewakuację do Rosji. I wszędzie były wielkie kolejki: po wodę, po jedzenie, po ukraińską kartę sim.
Po wyzwoleniu do Chersonia zjechały się beczkowozy i furgonetki z pomocą humanitarną, wróciły ukraińskie supermarkety i ukraińska poczta. Mieszkańcy miasta wreszcie mogli odebrać przesyłki nadane przed 24 lutego. Od dziś mogą też kupić okolicznościowy znaczek z napisem: „Chersoń to Ukraina”.
Miesiąc od wyzwolenia kolejki nie są aż tak duże, ale wciąż traci się w nich – jak oceniają mieszkańcy – około godzinę, może nawet dwie dziennie. Oczekiwaniom w kolejkach akompaniują dźwięki wystrzałów. Państwowa Służba Ukrainy ds. Sytuacji Nadzwyczajnych wyjaśnia na Facebooku:
granat wystrzelony z moździerza wydaje przeciągły gwizd, pocisk z systemu Grad – szelest, z kolei wyrzutnia Tornado brzmi jak wzbijający się w powietrze myśliwiec.
W Mikołajowie, gdzie takie piekło trwało osiem miesięcy, ludzie mówili mi, że potrzebowali kilku tygodni, żeby zacząć rozróżniać dźwięki wystrzałów. W Chersoniu ludzie w kolejkach zachowują się tak, jakby do tych odgłosów też już trochę przywykli.
Gorzej radzą sobie z tym czaple i rybitwy, które, zamiast odgrywać „sejmy ptasie”, opuściły wybrzeża hucznego Dniepru i błąkają się po mieście.
(Te „sejmy ptasie” to z Ogniem i mieczem. Ze sceny, w której Skrzetuski tłumaczy Rzędzianowi, że Dniepr to nie morze – choć tak wygląda – a potężna rzeka.
Jego położona w pobliżu Chersonia delta niewiele się od tamtej pory zmieniła, przynajmniej przed tym, jak zaczęła się wojna. Wciąż otaczają ją lasy łęgowe, bagna i piaszczyste stepy, wciąż migrują tędy ptaki. Ale dziś Dolnodnieprzański Park Narodowy przecinają okopy, drewno idzie na opał dla wojska, do wody dostają się metale ciężkie. Ukraińcy nazywają to ekobójstwem).
Anastasiję poznaję w kolejce do supermarketu, który mieści się w dawnym CUM-ie [Centralnyj Uniwersalnyj Magazin], słynnym radzieckim domu towarowym nieopodal placu Wolności. Do ostrzałów wciąż nie przywykła, są straszne. Dokucza też brak ogrzewania. Temperatura w mieszkaniu Anastasiji nie przekracza ośmiu stopni Celsjusza. Na szczęście wystała w jednej z kolejek bieliznę termiczną z wełny merynosa. Jak dowiem się później w innej kolejce, spośród wszystkich darów najkorzystniej nią spekulować.
Jeszcze zimniej mają ci, którym od ostrzałów powylatywały szyby. To obecnie, sądzi kolejka do CUM-u, największy problem Chersonia. W sklepach nie ma płyt OSB, nie ma sklejki. Brakuje nawet zwykłej folii. Na osiedlu jednego z kolejkowiczów pewnemu staruszkowi było tak zimno, że przytargał sobie do mieszkania burżujkę – blaszany piecyk, w Polsce zwany kozą. Staruszek zatruł się czadem. Wolontariusze znaleźli go tydzień po wyzwoleniu, „o którym Witia tak marzył”.
Woda już jest, przynajmniej u Anastasiji, prąd dają w kratkę, podobnie jak sieć komórkową. Jej salon fryzjerski powoli wraca do życia, tylko klientów brak. Jeśli przychodzą, to głównie po to, żeby umyć włosy. Według szacunków liczba mieszkańców nie przekracza osiemdziesięciu tysięcy (z przedwojennych dwustu osiemdziesięciu), a związku z ostrzałami i brakiem ogrzewania wciąż trwają ewakuacje. Poza tym w wychłodzonych mieszkaniach panuje wilgoć, wszyscy chodzą w czapkach. Nie ma sensu chodzić do fryzjera.
Ale nawet kiedy prąd jest, wieczorem światło trzeba wyłączyć, by ukryć się przed wrogiem – to tak zwana swietomaskirowka. Na telegramowym czacie to właśnie o nią wybuchają największe „sracze”, jak nazywają Ukraińcy konflikty w mediach społecznościowych. O to, kto nie wyłączył światła, o to, czy jest sens je wyłączać, a także o to, czy to rozumne, tracić na te kłótnie baterię w komórce.
Anastasija woli działać niż się kłócić. Wykopała z sąsiadami podwórkową studnię, zrzuciła się na zakup drewna, w planach mają kupno generatora. Dziś specjalnie przyszła do supermarketu, żeby kupić ukraińskiego kurczaka, ryż i bakłażany. Na bazar nie chodzi, bo tam królują rosyjskie produkty, jak podkreśla kolejka, niemalże niejadalne. Inni może je kupują, ale oni nigdy, nawet za okupacji, gdy o ukraińskie było trudno. Dziś sprzedawcy pozbywają się tych rosyjskich poprzez promocje, poniżej ceny zakupu, pod bacznym spojrzeniem kijowskich dziennikarzy.
Dziennikarze wpłynęli na życie miasta w jeszcze co najmniej jeden sposób. Zrobili gwiazdę z Hleba, trzynastolatka, którego wściekła i poważna mina zawojowała świat w kadrze węgierskiego fotografa Hajdú D. Andrása. Hleb udziela licznych wywiadów, ciągle ktoś chce sobie z nim zrobić zdjęcie. Ale tak naprawdę Hleb nie jest zły ani smutny – prostują lokalne media. „To aktywny, przyjacielski, radosny chłopiec”. Chersoń nie chce być postrzegany jako ofiara.
W kolejce do A-Banku przy ulicy Uszakowa nie widać radości. Ukraińskie banki dopiero co wróciły do miasta, a już ściągają zaległe opłaty komunalne i – co gorsza – raty kredytów. A w czerwcu rosyjska władza ogłosiła ich umorzenie. – Tu nie znajdzie pani ani kolaborantów, ani bohaterów – mówi starszy mężczyzna w czapce uszance, kiedy przedstawiam się kolejce jako dziennikarka.
Tatiana, ciemnowłosa babuszka w grubym futrze, wzięła pożyczkę jeszcze przed wojną. Część poszła na życie, część na wnuka, który studiuje za granicą.
– Wydzwaniają do mnie windykatorzy, wyzywają, przeklinają – skarży się Tatiana. – Mówią, że przyjdą i zabiorą mi z domu kosztowności. A ja im mówię: przychodźcie, zabierajcie, weźcie sobie tapetę, która odkleiła się od ściany, bo nie ma ogrzewania, weźcie telewizor, który od miesiąca nie działa, bo nie było prądu. Dobrze, że chociaż wody nam nie brakowało, na moim osiedlu mieszka bogaty mężczyzna, ma generator i własną pompę. Zrzucaliśmy się mu z sąsiadami na ropę, a wodę dostawaliśmy bezpłatnie. Tak nam przyszło żyć, kiedy wróciła Ukraina.
Kiedy pytam, czy za Rosji było lepiej, Tatiana zaprzecza. – Oczywiście jesteśmy Ukrainie wdzięczni, że chociaż prąd już mamy.
Tatiana chce spłacić pożyczkę, ale na razie nie ma z czego – pracy nie ma, z emerytury nie uzbiera. Samych odsetek naliczyli jej za okres okupacji 16 000 hrywien (ok. 2 000 złotych), choć nie było jak spłacać rat.
Dowiaduję się później, że działanie banku jest zgodne z prawem. Choć w ramach stanu wojennego banki nie mają prawa naliczać kar określonych w umowach kredytowych, pożyczki trzeba spłacać z odsetkami, a niespłacane odsetki rosną – również dlatego, że wojenna stopa procentowa to aż 25 proc. Czysto teoretycznie bank może wystąpić do sądu o windykację należności, jednak w praktyce – jak wyjaśnia prawnik Rostysław Kraweć w wywiadzie udzielonym portalowi Fakty – wyrok będzie korzystny dla dłużnika. Czyli windykatorzy mogą babuszkom naskoczyć. Ale tego im już nie powiedzą, bo żyją z ich niewiedzy.
Tymczasem właściciele A-Banku spędzają wojnę w Monako. Rodzina Surkisów wynajmuje tam apartament w pięciogwiazdkowym hotelu Monte-Carlo Bay, którego roczny czynsz wynosi dwa miliony euro. Uciekając z Ukrainy przed wojną, bracia Surkisowie wywieźli ze sobą 17,6 miliona dolarów w gotówce. Nie oni jedni. Wpływowy portal „Ukraińska prawda” swoje śledztwo na temat miejsca pobytu ukraińskich oligarchów podczas wojny zatytułował „batalion Monako”.
W kolejce po pomoc humanitarną niedaleko dworca kolejowego wybucha lekka panika. W internecie pojawia się informacja, że Rosjanie dokonali desantu na Ostrow, jak nazywa się jedna z dzielnic Chersonia. Inne kanały donoszą, że chodzi o jedną z wysp na Dnieprze (wyspa to po rosyjsku ostrow). Ostatecznie żadna z tych plotek nie zostaje potwierdzona, ale ich twórca osiągnął swój cel. Kolejka do furgonetki z darami wstrzymuje oddech i zatapia nos w smartfonach śledząc nowości.
– Za okupacji ze smartfonami nie wychodziło się z domu – wyjaśnia młody chłopak, nie odrywając wzroku od telegramowych powiadomień. – Rosjanie sprawdzali zdjęcia, wiadomości, konta na portalach społecznościowych. Na miasto wychodziłem z telefonem na guziki.
Drobna staruszka na przedzie kolejki wydaje się smartfonowym zamieszaniem zupełnie niewzruszona. Pomarszczonymi rękami pakuje do kraciastej torby kaszę, olej, mięsne konserwy i uśmiecha się promiennie do młodego wolontariusza, który rozdziela dary. Ręce nie zadrżą jej nawet, gdy z oddali dobiega świst, a tuż po nim szczęk metalu.
Nadieżda ma 89 lat i wszystko już w życiu widziała – tak mówi, gdy pytam, czy nie boi się ostrzałów. Nawet okupacja nie była dla niej nowością. Ze swojej pierwszej, tej niemieckiej, pamięta smak brzoskwiniowej konfitury. Jakiś dobry człowiek dał jej cały słoik, kiedy tułała się z matką po wsiach w oczekiwaniu na wyzwolenie miasta. Na chersońszczyźnie – zapewnia Nadieżda – są najlepsze brzoskwinie. Chociaż sam Chersoń w Ukrainie słynie raczej z arbuzów.
Pomagam Nadieżdzie wnieść torbę z jedzeniem na trzecie piętro odrapanej chruszczowki. W jej dwupokojowym mieszkaniu jest zupełnie ciemno – wolontariusze pomogli jej zasłonić okna grubymi kocami, by nie uciekało ciepło. Starli też wodę, która wylała się z rozmrożonej lodówki i zostawiła na gołębim linoleum brązowy zaciek. Plama wyłania się z ciemności dosyć wyraźnie, bo jedyne źródło światła w kuchni – zapalona kuchenka gazowa – znajduje się tuż obok.
Staruszka całymi dniami siedzi w kuchni na taborecie, słucha muzyki z radyjka na baterie i wścieka się, że znów przyszło jej żyć na łasce dobrych ludzi. Bo czym ona się im może odwdzięczyć?
Nadieżda niedowidzi i ciężko jej się schylać, nie radzi sobie z organizacją życia w takich warunkach. Jeszcze kilka tygodni temu nie była sama. Gdyby jej mąż Witalij tu był, wiedziałby, jak usunąć tę brzydką plamę. Ale mąż opuścił Nadieżdę, pojechał za Dniepr razem z rosyjskimi wojskami. Wcześniej, jak jeszcze tu byli, przychodzili tu do niego, wypytywali, co słychać na osiedlu, a on ich przyjmował. Mówił, że tak trzeba. Za młodu sam był żołnierzem.
Pewnego wieczoru, kiedy jeszcze było światło, Witalij wszedł do pokoju Nadieżdy i zapytał: „jedziesz?” Odpowiedziała, że nie ma mowy, urodziła się w Chersoniu i w Chersoniu umrze. Rano go już nie było. Po sześćdziesięciu dwóch latach małżeństwa Witalij wybrał Putina.
Nadieżda mówi na hrywny „ruble” – po trzydziestu latach od rozpadu ZSSR nadal nie przyzwyczaiła się do tej zmiany – ale uważa się za Ukrainkę.
Ukraińcy – mówi Nadieżda – różnią się od Rosjan tym, że nie chcą żyć w strachu.
Jednak rosyjski paszport Nadieżda przyjęła. Powiedzieli, że bez niego nie będzie dostawać emerytury, na którą całe życie pracowała w stołówce szkolnej. Nadieżda się boi, że poniesie za to karę. Na osiedlu nazywają ją kolaborantką.
Raczej nie poniesie, przynajmniej z rąk władz. 16 września ukraiński rząd przyjął projekt ustawy o odpowiedzialności karnej za uzyskanie rosyjskiego paszportu. Przewiduje karę więzienia dla „zapaszportowanych” urzędników oraz tych, którzy do przyjęcia rosyjskiego dokumentu w ten czy inny sposób namawiali. W obecnym brzmieniu nie obejmuje seniorów, którzy przyjęli paszport dla świadczeń socjalnych.
Ustawa nie przeszła jeszcze przez ukraiński parlament. Tymczasem służby skupiają się w Chersoniu na wyłapywaniu pomocników rosyjskich władz. Większość uciekła za Dniepr, ale część została. W ostatnich tygodniach SBU aresztowała m.in. człowieka, który dostarczał FSB informacji o miejscu zamieszkania „ukraińskich patriotów”, szefa kontrolowanego przez Rosję „banku rozliczeń międzynarodowych” oraz właściciela łodzi wycieczkowych, który pomógł Rosjanom ewakuować się za Dniepr.
Kolejki nie ma za to do rozbebeszonych przez Rosjan muzeów, które mieszczą się w dawnym centrum Chersonia. Jeszcze długo ich tu nie będzie. Muzeum Sztuki – niegdyś ratusz – ucierpiało od ostrzału; wcześniej wywieziono z niego około 80 proc. eksponatów, w tym ukraińskie, rosyjskie i europejskie rzeźby, grafiki, obrazy. Z kolei z Muzeum Krajoznawczego – a dawniej sądu – Rosjanie ukradli wszystko, co się świeci. – Zachowali się jak sroki – mówi Mychajło Pidhajny, ornitolog i współpracownik muzeum.
Przepadło scytyjskie złoto, sarmacka biżuteria, cesarskie i sowieckie medale; zniknęła kolekcja naczyń liturgicznych i dawnej broni. „Południowy skarbiec Ukrainy” – mówili o tym miejscu muzealnicy. Jego „ewakuację” do Rosji umożliwiła dyrektorka muzeum Tatiana Bratczenko. – Wspierała Rosję, podobnie jak znaczna część ekipy muzeum – przyznaje Pidhajny. – Wszyscy są już za Dnieprem.
Sześćdziesięcioparoletni ornitolog uciekł z Chersonia, kiedy zaczęła się wojna. Jeszcze za czasów Majdanu bawił się w proukraiński aktywizm, więc wolał nie ryzykować – dla takich jak on Rosjanie urządzili w Chersoniu słynne „pytocznyje”, czyli sale tortur. Wrócił do miasta, kiedy tylko zostało wyzwolone, a teraz pomaga ukrywać ocalałe eksponaty w piwnicy. Muzeum jest się blisko Dniepru, więc prędzej czy później mogą je trafić rosyjskie pociski.
Do muzealnej piwnicy trafią m.in. eksponaty naddnieprzańskich owadów, ssaków, ptaków, ryb i gadów. Kolekcję przyrodniczą Rosjanie zostawili bowiem w spokoju. – Zabrali historię Chersonia, bo była w znacznym stopniu rosyjska – mówi Pidhajny. Z sali poświęconej nowożytności zniknęły m.in. manekiny przedstawiające rosyjskiego oficera i jego damę. Ocalały za to figury ukraińskiej i tatarskiej chłopki.
„Derusyfikacja” Chersonia objęła też przestrzeń miejską. Z cokołów zniknęli rosyjscy generałowie Aleksander Suworow i Fiodor Uszakow, z cerkiewnej krypty – szczątki księcia Potiomkina. To właśnie on – faworyt Katarzyny II – założył Chersoń. Miasto powstało, by wzmocnić zachodnio-południowy kraniec rosyjskiego imperium.
Kolejki nie uświadczy się też w chersońskim zoo. Rosjanie wywieźli na Krym większość mieszkających w nim zwierząt. Oficjalna wersja głosi, że zrobili to ze względów humanitarnych, bo w razie wysadzenia tamy elektrowni wodnej w Kachowce wyspa, na której znajduje się zoo, zostałaby zalana.
Rosjanie zabrali ze sobą lamy, wilki, osły, wiewiórki, a także szopa pracza, który stał się bohaterem ukraińskich memów (i chersońskiego muralu). W internecie powstała petycja z prośbą do Putina o wymianę szopa na pomnik Katarzyny II w Odessie.
O podobną wymianę poprosił na wideo – zapewne przymuszony do tego – pewien rosyjski jeniec. „Ja, Oleg Anatolijowicz Mokaszow, szeregowy urodzony w 1975 roku, z miasta Nowosybirsk, proszę władze Rosyjskiej Federacji o wymianę mnie na szopa chersońskiego” – ten filmik znają wszyscy. Co niezbyt zgodne z Konwencją Genewską o traktowaniu jeńców wojennych.
Szop „uratowany” z chersońskiego zoo stał się sławny również w Rosji. „Komsomolska prawda” donosi, że świetnie odnalazł się w roli maskotki rosyjskich żołnierzy. „Jeździ z nimi na zwiady, dostaje od nich rybkę, orzechy i winogrona. Nocami mały chuligan urządza »dywersje«”. Z kolei szkoła numer 74 w Kemerowie nagrała szopowi filmik. „Przekazujemy bojowe, noworoczne pozdrowienia!” – wykrzykują uczniowie i uczennice zdobni w mundury i szopi makijaż.
Jednak żywot memów jest krótki. Szopa wyparł mieszkaniec Chersonia, który zwrócił uwagę wojskowym, że nie powinni wznosić „banderowskich” haseł w rodzaju Sława Ukraini. Odgrażał się, że poskarży się rosyjskiej komendaturze. Najwyraźniej nie wiedział, że Chersoń został wyzwolony.
Być może zmyliły go prorosyjskie billboardy, które wciąż gdzieniegdzie można spotkać w mieście. Głoszą, że „Rosja będzie tu na zawsze”, oraz że „Chersoń na zawsze z Rosją”. Z tego ostatnio wydrapano kilka liter i powstał napis: hier s Rossijej.
Do diabła z Rosją.
W samą tylko Wigilię Bożego Narodzenia Rosja wystrzeliła w obwód chersoński siedemdziesiąt jeden pocisków, z czego czterdzieści jeden trafiło w Chersoń. Zginęło co najmniej szesnaście osób, kilkadziesiąt jest rannych. Najwięcej - aż dziesięć - ofiar pochłonął ostrzał centrum Chersonia, w tym okolic ukraińskiego supermarketu Silpo. 25 grudnia mieszkańcy stanęli w nowej kolejce - tym razem do centrum krwiodawstwa. Chersońscy taksówkarze wożą tam dziś mieszkańców za darmo.
Dziennikarka i redaktorka zajmująca się tematyką Europy Wschodniej i migracji. Współpracuje z mediami polskimi i zagranicznymi jako freelancerka. Związana z Krytyką Polityczną, stowarzyszeniem reporterów Rekolektyw i stowarzyszeniem n-ost – The Network for Reporting on Eastern Europe. Absolwentka MISH UJ, studiowała też w Berlinie i Tbilisi. W latach 2015-2018 wiceprezeska wydawnictwa Ha!art
Dziennikarka i redaktorka zajmująca się tematyką Europy Wschodniej i migracji. Współpracuje z mediami polskimi i zagranicznymi jako freelancerka. Związana z Krytyką Polityczną, stowarzyszeniem reporterów Rekolektyw i stowarzyszeniem n-ost – The Network for Reporting on Eastern Europe. Absolwentka MISH UJ, studiowała też w Berlinie i Tbilisi. W latach 2015-2018 wiceprezeska wydawnictwa Ha!art
Komentarze