0:00
0:00

0:00

Adam Leszczyński: Napisał pan książkę o odbudowie Warszawy - odbudowie po zniszczeniach wywołanych powstaniem i późniejszym zburzeniem miasta przez Niemców. Jak ludzie odbierali Powstanie zaraz po wojnie? Czy wolno je było krytykować?

Grzegorz Piątek*: Nawet trzeba było. Oficjalna linia rządzących komunistów była krytyczna wobec powstania jeszcze wówczas, kiedy trwało. “Rzeczpospolita”, oficjalna gazeta wydawana przez PKWN w Lublinie, atakowała przywódców powstania. Oskarżała ich o lekkomyślność i niepotrzebne wywołanie tragedii. Ta linia została jeszcze zaostrzona po wojnie, już po wyzwoleniu Warszawy. Rządzący potrzebowali takiej propagandy. Równoważyła powszechne wśród ocalałych mieszkańców Warszawy poczucie rozgoryczenia faktem, że armia radziecka i Wojsko Polskie stojące na Pradze, po drugiej stronie Wisły, nie pospieszyły na pomoc powstaniu.

Oficjalna linia to jedno, a uczucia - to drugie. Na pewno tuż po wojnie było więcej miejsca niż później - np. w okresie stalinowskim - na spontanicznie manifestowanie przez warszawiaków pamięci o powstaniu. Też mogło być w tych manifestacjach trochę rozgoryczenia, ale dominowało przeżywanie żałoby.

To był okres ekshumacji setek tysięcy zabitych i poległych. Czy zwykli ludzie uważali powstanie za celowe? Czy traktowali je jak świętość?

Była mieszanka uczuć.

Duża część ludności cywilnej miała poczucie bezsensu tej walki - i poczucie, że nikt ich nie pytał o zdanie. Pamiętajmy, że powstańców była garstka w porównania z liczbą cywilów. Kilkadziesiąt tysięcy kontra kilkaset tysięcy.

Wielu cywilów zginęło, wszyscy pozostali - nawet pół miliona - musieli się wynieść z miasta, które po upadku powstania zostało kompletnie zniszczone. Wielu z nich miało pretensje, że powstanie w ogóle wybuchło. To nie jest tak, że całe społeczeństwo Warszawy 1 sierpnia 1944 było świetnie poinformowane i wiedziało, co się stanie. To na ludzi spadło. Warszawiacy jakoś poukładali sobie życie w strasznej okupacyjnej rzeczywistości. Koniec wojny i upadek Niemiec wydawał się bliski. Armia ze wschodu szła, widać było rosnącą panikę Niemców, ruch hitlerowskich wojsk na zachód. Nie wszyscy uważali to powstanie za konieczne.

Pretensje, że to powstanie wybuchło i że doprowadziło do zniszczenia miasta nie wykluczają oczywiście żałoby po tych, którzy zginęli i czy podziwu dla nich. W tej samej duszy, w tej samej osobie mogły się te uczucia mieszać.

Jeśli dziś poczytasz relacje powstańców - jest wspaniały zbiór archiwum historii mówionej Muzeum Powstania Warszawskiego - to te uczucia, ta ocena była mieszana...

… jest wśród nich wywiad z moją babcią, Danutą Paszkowską “Młodą” z batalionu “Kiliński”. Uważała powstanie za tragedię, ale zarazem, że musiało wybuchnąć. Takie fatalistyczne podejście.

Niektórzy poczuli się oszukani już 1 sierpnia 1944, kiedy dotarli na miejsce zbiórki i okazało się, że nie ma broni. Od początku wiedzieli, że powstanie jest skazane na klęskę, mieli pretensje do dowódców. Ale walczyli.

Na pewno autentyczna, wieloznaczna pamięć o powstaniu od początku kontrastowała z oficjalną linią komunistów - całkowitego potępienia. To się z czasem pogłębiało.

Kiedy projektowano Trasę W-Z, padł pomysł, żeby nosiła imię Bohaterów Starówki, ale ostatecznie, w 1949 nazwano ją na cześć komunistycznego generała Świerczewskiego.

A w przestrzeni miasta? Kończy się wojna, masa ruin. Pełno grobów - na skwerach, na podwórkach.

Problem ekshumacji był tyleż symboliczny, co sanitarny, i chciano go rozwiązać jak najszybciej. Oczywiście trwały jeszcze latami. Pierwsza fala była wiosną 1945, ale 6 sierpnia 1946 roku był głośny pogrzeb zbiorowy. Zebrano prochy tysięcy anonimowych ofiar z różnic dzielnic, zapakowano do 117 prostych trumien, odbyła się msza w kościele św. Zbawiciela i kilkadziesiąt tysięcy osób uroczyście odprowadziło te ludzkie szczątki na cmentarz ofiar powstania na Woli.

To było zresztą pierwsze miejsce oficjalnego celebrowania pamięci o powstaniu: cmentarz bezwyznaniowy, założony przy ul. Wolskiej, gdzie złożono prochy anonimowych ofiar powstania.

Były też od początku próby postawienia pomnika. Szybko doczekało się go powstanie w getcie - w 1948 roku, stanął ten czarno-szary granitowy pomnik, który do dziś stoi przed muzeum POLIN, ale wcześniej był mniejszy, tuż obok, dziś prawie niewidoczny. Z powstaniem 1944 roku był od początku problem. Społeczna pamięć o powstaniu była wieloznaczna, a dla władz politycznie niewygodna. Przeprowadzono konkurs na pomnik, który nie przyniósł pierwszej nagrody. Jak spojrzeć na różne boje pomnikowe w historii Polski, czy to pomnik Piłsudskiego w latach 30., czy przymiarki do pomnika smoleńskiego po katastrofie 2010, to zawsze ranga tematu wywołuje paraliż. Jest tyle oczekiwań, że nikt na koniec nie czuje się zadowolony.

W konkursie 2. miejsce zdobyła koncepcja wybrukowania Rynku Starego Miasta płytami chodnikowymi z powstańczych barykad, a do tego ustawienie kompozycji z elementów wyciągniętych z ruin, np. rozbitego dzwonu z kościoła.

Taki assemblage z resztek zniszczonego miasta.

Pomysł upadł, tak samo jak koncepcja stworzenia rezerwatu ruin, którą nawet zaczęto realizować - wyznaczono jeden kwartał ruin w okolicach Elektrowni Powiśle i tam miały być ściągane pozostałości z różnych zakątków miasta np. rozbity czołg. Trochę zniszczonego niemieckiego sprzętu już ściągnięto. Ale teren był bezlitośnie szabrowany, bawiły się tam dzieci. Pod koniec lat 40. projekt po cichu porzucono.

Oba projekty miały podobną wadę - nie spełniały psychologicznej potrzeby zaprzeczenia zniszczeniu. Cała odbudowa była projektem, w którym chodziło o zatarcie śladów zniszczenia, a te projekty je celebrowały.

Osoby, które decydowały o odbudowie, myślały, że mają czystą kartę. Że nic nie stoi im na drodze do stworzenia lepszego miasta zamiast przedwojennego koszmaru ciasnego, niehigienicznego. Nie znosili tamtej architektury kamienic, ciemnych podwórek.

Chodziło o stworzenie Warszawy, która nie miałaby wad XIX-wiecznego miasta doby rewolucji przemysłowej - zatłoczonego spekulacyjną zabudową. Zarówno moderniści, którzy przejmowali się higieną, wygodnym mieszkaniem, zielenią, jak tzw. “zabytkowicze”, czyli konserwatorzy zabytków, byli zdania, że forma miasta sprzed 1939 roku jest niepożądana i trzeba ją zastąpić czymś nowym. Nie chciano jej reliktów utrzymywać. Chodziło o to, żeby miastu nadać nową, lepszą formę - zaprzeczyć jego zniszczeniu i pokazać żywotność narodu.

Dzisiaj krytyka powstania jest traktowana jak “obrażanie zmarłych”, profanacja, zamach na świętość. Władze pompują taką narrację. Premier Morawiecki: "Wiele głosów krytycznych idzie za daleko, często są prześmiewcze, krzywdzące. Apeluję, by tego nie czynić, choćby z szacunku dla naszych dziadków i pradziadków, którzy przelewali krew za wolność".

Nastąpiła uproszczona heroizacja powstania. Jego obraz został wyprany z niuansów. Dla mnie symboliczny jest pomnik na pl. Krasińskich - zatwierdzony jeszcze za Jaruzelskiego, ale dobrze ilustrujący, jak ta pamięć dziś wygląda.

Mamy tam dziarskich młodych chłopców, kapelana i dwie kobiety, wszyscy ponadnaturalnej wielkości. Wszystko w nadrealistycznej formie - to są herosi.

To się może trochę zmieni, ponieważ na Woli miasto chce postawić małe muzeum poświęcone cierpieniu cywili. Na perspektywę biernych ofiar jest bardzo mało miejsca. Nie wypada pytać o sens powstania.

*Grzegorz Piątek, (ur. 1980), krytyk architektury, publicysta, pisarz. W 2020 roku opublikował książkę „Najlepsze miasto świata. Warszawa w odbudowie 1944-1989”, za poprzednią „Sanator. Kariera Stefana Starzyńskiego” (2016) otrzymał Nagrodę Literacką m.st. Warszawy.

;
Na zdjęciu Adam Leszczyński
Adam Leszczyński

Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.

Komentarze