0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Rasande TyskarRasande Tyskar

W początkującej polskiej debacie na temat migracji i integracji imigrantów i uchodźców pojawiło się kilka wątków, których autorzy próbują wyciągnąć wnioski z niemieckich doświadczeń:

  • że migranci, którzy w 2015 roku przybyli do Niemiec, rzekomo „nie chcieli pracować, lecz liczyli jedynie na zasiłki”,
  • że ich większość jest do dziś bezrobotna,
  • że wobec tego uchodźcy z tych samych krajów, których wnioski o azyl i ochronę Polska powinna (w świetle prawa międzynarodowego) rozpatrywać, też potem nie pracowaliby. I albo próbowali przedostać się do Niemiec (aby tam „żyć z socjalu”) albo żyliby z zasiłków w Polsce (gdzie jednak poziom świadczeń społecznych jest o wiele niższy niż w Niemczech).

Jak te twierdzenia wyglądają w świetle niemieckich statystyk i badań?

Sporo uchodźców rzeczywiście w Niemczech nie pracuje

Sytuację przybyłych w 2015 roku i potem do Niemiec uchodźców można ustalić na podstawie danych: Federalnej Agencji Pracy w Norymberdze (Bundesagentur für Arbeit, BfA), Federalnej Agencji do spraw Migracji i Uchodźców (Bundesagentur für Migration und Flüchtlinge, BAMF) i na podstawie panelu prowadzonego przez Niemiecki Instytut Badań nad Gospodarką (Deutsches Institut für Wirtschaftsforschung, DIW).

Wynika z nich, że większość imigrantów przybyłych w okresie 2013-2016 nie pracuje.

Najbardziej szczegółowe dane pochodzą z badania panelowego, w którym uczestniczy 8000 osób (migrantów i nie-migrantów). Badacze pytają ich regularnie o sytuację społeczną i ekonomiczną. Do października 2018 roku 35 procent przybyłych do Niemiec w okresie 2013-2016 znalazło stałe zatrudnienie. Dwie trzecie korzystało z transferów socjalnych. Wśród nie-imigrantów poziom zatrudnienia wynosił w 2018 roku 69,4 procent, a wśród wszystkich migrantów - 50 proc.

Ale już według ostatnich danych BfA z jesieni 2021 roku, poziom zatrudnienia wśród imigrantów z 2013-2016 roku wzrósł do prawie 50 procent.

Zmiana na niemieckim rynku pracy

Można by więc powiedzieć, że imigranci z tego okresu integrują się szybciej na rynku pracy niż ich poprzednicy z lat 90. z byłej Jugosławii. Jest to jednak porównanie tak samo niedorzeczne jak porównania z emigrantami z Polski w latach 80. i 90.

Zmieniła się sytuacja: wtedy w Niemczech panowało prawie dwukrotnie większe bezrobocie, a dziś niemieckiej gospodarce brakuje rąk do pracy. Zwłaszcza w niskopłatnych i nie wymagających fachowego wykształcenie sektorach, w których pracuje większość imigrantów, którzy znaleźli pracę.

Imigranci z Polski wówczas mieli zupełnie inną sytuację – znaczną ich część emigrowała do Niemiec „na papierach niemieckich”, więc mogła, inaczej niż uchodźcy polityczni, od razu pracować. W latach 80. i 90. niemieckie prawo o obywatelstwie było jeszcze bardzo restrykcyjne, zostało ono dopiero zreformowane w 2003 roku. Dzięki temu wielu imigrantów z Polski miało łatwiejszy start na rynku pracy niż ich konkurenci z innych państw spoza Wspólnot Europejskich i Unii Europejskiej.

Z badań panelowych wynika, że spore są różnice w zatrudnieniu między migrantami i migrantkami. Wynika to z patriarchalnych stosunków rodzinnych, ale też z faktu, że kobiety bardzo często samotnie wychowują dzieci (dlatego, że partner nie żyje, albo że gdzieś po drodze czeka na pozwolenie, aby dołączyć do rodziny), tylko 2 procent mężczyzn to samotni ojcowie.

To, czy członkowie jakiejś grupy pracują, nie zależy tylko od tego, czy chcą pracować, ale przede wszystkim od tego, czy jest dla nich praca. Czy rynek pracy jest wystarczająco elastyczny, aby ich wchłonąć, i jakie mają alternatywy. Obecnie warunki są bardzo dobre. Niemiecki rynek pracy wsysa chętnych do pracy z całego świata.

Główna przyczyna to demografia: rocznie kilkaset tysięcy obywateli i mieszkańców Niemiec emigruje do innych państw UE, USA, Kanady, Australii i krajów azjatyckich. Rekordowy napływ uchodźców w 2015 roku de facto jedynie wyrównał ubytek z 2014 roku, kiedy 800 tys. Niemców opuściło swój kraj. Wtedy niemiecki rząd próbował przekonać rządy krajów bałkańskich, których obywatele dołączyli do tej wielkiej wędrówki, aby ich przyjęły z powrotem. Ale potem minister zdrowia Jens Spahn objeżdżał te same kraje, rekrutując tam personel do niemieckich domów dla starców, aby uzupełnić personel, którego brakuje w wyniku zmian demograficznych.

Starzejące się społeczeństwa potrzebują opiekunów

Ta sytuacja się jeszcze zaostrza, do 2035 roku udział pokolenia 65+ (rencistów i emerytów) wzrośnie do 22 procent. Potrzeba będzie więcej pielęgniarek i pielęgniarzy dla niemieckich seniorów. Ale tak samo brakuje pracowników w logistyce, w usługach i w budownictwie.

Program ustępującego rządu federalnego przewiduje, że przyjmowanych będzie do 200 000 imigrantów rocznie. W 2021 roku przyjechało jednak jedynie nieco ponad 100 000. Aby zaspokoić potrzeby systemu emerytalnego, opiekuńczego i ochrony zdrowia, Niemcy rocznie powinni osiedlać u siebie przynajmniej 400 tys. imigrantów.

Z tego względu jest akurat dobrze, że 2/3 uchodźców z 2015 roku to mężczyźni poniżej 25 lat, a imigranckie rodziny często mają więcej dzieci niż „rodowici Niemcy” - przybysze nie obciążą zanadto systemów opieki.

Problem polega jednak na tym, że niemiecka biurokracja nie nadąża z uznawaniem umiejętności zawodowych nowoprzybyłych. Wielu uchodźców nie jest też w stanie udowodnić swoich kwalifikacji (bo zostawili dokumenty albo stracili je podczas ucieczki).

Dlatego wielu pracuje poniżej kompetencji. Udział imigrantów wśród zatrudnionych na niestabilnych warunkach jest też o wiele większy niż wśród nie-migrantów. W 2018 roku 69 procent wszystkich pracujących migrantów miało tylko umowy o pracę na czas określony.

Pandemia jeszcze pogorszyła ich sytuacje, bo spowodowała wzrost bezrobocia w niskopłatnych usługach i pośród pracujących na podstawie umów cywilno-prawnych i umów zawartych na czas określony, gdzie proporcjonalnie najwięcej migrantów znalazło zatrudnienie.

„Imigracja po zasiłki” nie dotyczy uchodźców

Mało kto jednak w okolicach 2015 roku imigrował do Niemiec licząc jedynie na zasiłki – z kilku powodów.

Po pierwsze, wówczas procedury w BAMF trwały jeszcze wiele miesięcy, a nawet lata, a podczas trwania postępowania o nadanie statusu ochrony lub azylu nie wolno w Niemczech pracować. Wnioskodawcy wtedy mają wtedy prawo tylko do minimalnej pomocy społecznej, mieszkają w wyznaczonych miejscach i nie mają prawa przemieszczania się nawet na terenie Niemiec.

Prawo do zasiłków dla bezrobotnych i do pomocy społecznej mają obywatele Niemiec i (pod pewnymi warunkami) imigranci z innych krajów członkowskich UE. Natomiast przybyszy z krajów spoza UE takiego prawa w ogóle nie mają, dopóki nie mają uregulowanego prawa pobytu. W zależności od okresu i kraju związkowego (to one odpowiadają za ośrodki dla uchodźców) uchodźcy przed nadaniem statusu otrzymali tylko bony na żywność.

Głośne przypadki dużych grup imigrantów, którzy z licznymi rodzinami korzystali ze świadczeń społecznych w najtańszych dzielnicach dużych miast, dotyczyły zazwyczaj obywateli innych państw UE, przeważnie z Polski, Bułgarii i Rumunii.

Na skutek orzecznictwa niemieckich sądów (i częściowo też Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości) ograniczono prawo do zasiłków dla nowoprzybyłych imigrantów z innych państw UE i do ludzi, którzy są w stanie udowodnić, że aktywnie szukają prace.

Debunking

Uchodźcy próbują przedostać się do Niemiec (aby tam „żyć z socjalu”) albo chcą żyć z zasiłków w Polsce
Prawo do zasiłków i pomocy społecznej mają obywatele Niemiec i (pod pewnymi warunkami) migranci z UE. Przybysze z krajów spoza UE - nie. A kto jest w stanie żyć z zasiłków w Polsce?

Po drugie, o chęci olbrzymiej większości uchodźców z 2015 roku, aby się integrować i znaleźć szybko pracę, świadczy determinacja, z jaką zaczęli się uczyć niemieckiego. Do 2020 roku, już dwie trzecie mówiło nawet w domu po niemiecku.

Po trzecie, okazało się, że odsetek migrantów pracujących na własny rachunek (działalność gospodarcza) wśród wszystkich migrantów jest wyższy niż ten sam odsetek wśród nie-migrantów. Nie musi to świadczyć o tym, że uchodźcy są bardziej samodzielni i przedsiębiorczy niż „rodowici Niemcy”, raczej świadczy to o ich dyskryminacji w dostępie do etatów, albo o ich relatywnie niższych kwalifikacjach na rynku pracy.

Ale gdyby im chodziło tylko o „imigrację w niemiecki socjal”, nie podjęliby trudu uruchomienia i zarejestrowania własnej działalności, lecz udaliby się do urzędu pomocy społecznej po zasiłki.

W Polsce byłoby inaczej

Te doświadczenia są jednoznaczne: uchodźcy chcą pracować i często pracują dużo poniżej ich kwalifikacji, coraz więcej znajduje pracę, ale jest to praca w najgorszych segmentach rynku pracy. Nie muszą się obawiać oskarżeń, że „zabiorą rodowitym Niemcom miejsca pracy”, bo w Niemczech panuje systemowy i długotrwały brak rąk do pracy.

Nie da się tych doświadczeń przenieść do Polski: nie ma tu sieci etnicznych dla obywateli Syrii, Iraku, Iranu, Turcji (stąd jest coraz więcej wniosków o azyl i ochrony w Niemczech), Somalii, Erytrei, Nigerii i Gruzji. Znaczące sieci etniczne, które mogłyby spowodować chęć migrantów, aby się osiedlić w Polsce, istnieją tylko wśród Gruzinów i (od niedawna) Afgańczyków.

Podczas gdy jednak do Niemiec trafiło przed przejęciem władzy przez Talibów wielu Afgańczyków niemających związków z wojskami państw zachodnich, to w Polsce znajdują się prawie wyłącznie właśnie tacy afgańscy uchodźcy: mają dobre wykształcenie, kompetencje kulturowe i znają język angielski i polski, bo pracowali z Wojskiem Polskim. Więc dadzą się łatwo integrować.

Sytuacja demograficzna i rynek pracy w Polsce niewiele różni się od Niemiec, ale poziom wynagrodzeń i świadczeń społecznych jest dużo niższy. To z tego powodu myślą o przeniesieniu się do Niemiec. Jednocześnie jednak ci, którzy w Polsce zostają, chcą pracować - nie utrzymają się z zasiłków.

;

Komentarze