0:000:00

0:00

"Musimy wypracować naszą oryginalną drogę do nowoczesnej gospodarki, jeżeli chcemy - a chcemy tego najbardziej - żeby Polacy zarabiali więcej" - mówił podczas exposé premier Mateusz Morawiecki.

My też - nie całkiem bezinteresownie - chcemy, żeby Polki i Polacy zarabiali więcej. Sprawdziliśmy więc, co może zrobić polski rząd, żeby w tym pomóc. Okazuje się, że niekoniecznie to, o czym najchętniej mówi premier Morawiecki.

Pracownicy przegrywają z kapitałem

Udział płac polskich pracowników w Polsce to tylko 46% naszego PKB, 10% niżej, niż wynosi średnia unijna.
Blisko prawdy. Udział płac w PKB jest w Polsce bardzo niski na tle UE
Sejm,12 grudnia 2017

Premier ma rację, choć posługuje się nieco przestarzałymi danymi - różnica między Polską a UE nie jest tak duża, ale płace faktycznie stanowią u nas stosunkowo małą cześć PKB. Dlaczego ten wskaźnik jest istotny? Bo to właśnie dzięki niemu wiemy, jaka część owoców wzrostu gospodarczego trafia do pracowników, a jaka stanowi zyski kapitału.

Na tle Unii Europejskiej wypadamy po prostu źle.

Udział płac w PKB w UE
Udział płac w PKB w UE

Niestety, od kilku dekad wskaźnik udziału płac w PKB spada niemal na całym świecie. Polska nie jest wyjątkiem.

Udział płac w PKB w Polsce w latach 1992-2017.
Udział płac w PKB w Polsce w latach 1992-2017.

Przyczyny tego globalnego zjawiska są przedmiotem jednej z najważniejszych debat ekonomicznych. Bo też konsekwencje są niezwykle groźne: wzrost nierówności, zanik klasy średniej i utrata politycznej stabilności w demokracjach najbardziej dotkniętych tym zjawiskiem. Najczęściej wskazywane przyczyny to globalizacja, wzrost udziału rynku finansowego, robotyzacja, spadek znaczenia związków zawodowych i deregulacja gospodarki, na której zyskują najsilniejsi gracze.

Mała stabilizacja

Od lat 90. w Polsce płace nie nadążają za wzrostem gospodarczym, choć w ostatnich latach ten proces się zatrzymał. Komisja Europejska szacuje nawet, że nasz wskaźnik udziału płac w PKB nawet nieco wzrośnie w najbliższym czasie (od 1992 roku spadł o prawie 15 pkt. proc.) Co sprawiło, że polscy pracownicy łapią oddech? Eksperci przepytani przez Business Insider Polska wskazują na kilka czynników:

  • zmiany demograficzne. Mniej ludzi w wieku produkcyjnym oznacza, że pracownik ma nieco silniejszą pozycję przetargową. (Nie zmienia to faktu, że w Polsce wciąż mamy niski wskaźnik zatrudnienia, czyli stosunek pracujących do ogółu zdolnych do pracy);
  • dobra koniunktura gospodarcza w całej Europie;
  • wzrost płacy minimalnej.

O ile miesięczna płaca minimalna przy kodeksowym zatrudnieniu jest sukcesywnie podnoszona od lat (największą podwyżkę - o 190 zł brutto - mieliśmy w 2008 roku; w 2018 roku płaca minimalna wzrośnie o 100 zł do poziomu 2100 zł brutto), to godzinowa stawka minimalna przy pracy na umowę zlecenie jest już zasługą obecnego rządu. W szczególności minister pracy i polityki społecznej Elżbiety Rafalskiej.

"Mam nadzieję, że ta ustawa kończy czas patologii w wynagradzaniu polskiego pracownika" – mówiła w 2016 roku Rafalska w Sejmie. Posłowie ogromną większością poparli wówczas ustawę o minimalnej stawce godzinowej (przeciw był jedynie posłowie i posłanki Kukiz'15 i Nowoczesnej, którzy okazali się bardziej gorliwi od organizacji przedsiębiorców). I choć Rafalska wykazała się nadmiernym optymizmem mówiąc o końcu patologii, to trudno zaprzeczyć, że ustawa znacząco poprawiła sytuację na polskim rynku pracy, czego przykładem może być choćby cywilizująca się branża ochroniarska, gdzie płace były skandalicznie niskie.

Morawiecki Polskę widzi ogromną (a płace wysokie)

Rząd PiS ma się zatem czym pochwalić. Tym dziwniej brzmi to, co zdaniem Morawieckiego musimy zrobić, "jeżeli chcemy – a chcemy tego najbardziej – żeby Polacy zarabiali więcej". Jest to bowiem dość przypadkowy zestaw haseł.

Morawiecki podczas exposé mówił m.in. o:

  • wzroście wydatków na opiekę zdrowotną do 6 proc PKB (do 2025 r.);
  • walce ze smogiem;
  • tzw. sharing economy (ekonomii współdzielenia, np. Uber, znanej raczej z tego, że prowadzi do spadku płac i prekaryzacji);
  • bezpieczeństwie energetycznym;
  • centralnym Porcie Komunikacyjnym;
  • "Walce o polską własność, o polski kapitał";
  • "Konstytucji Biznesu";
  • zmianach w sądownictwie (poparł trwający właśnie zamach na niezależne sądownictwo);
  • edukacji branżowej i "formowaniu elit narodowych";
  • dialogu społecznym;
  • walce z afrykańskim pomorem świń;
  • budowie mieszkań.

Innymi słowy, kwestia płac była dla Morawieckiego jedynie pretekstem do przedstawienia bardzo ogólnej wizji swojego urzędowania. Cześć z tych rzeczy jest ważna, cześć wątpliwa - ogólnie ich związek z rynkiem pracy i zarobkami jest bardzo różny.

Przeczytaj także:

Z konkretniejszych rzeczy Morawiecki zapewnił, że rząd będzie podnosił płacę minimalną (trudno, żeby było inaczej, bo to obowiązek ustawowy). Mówił też, że rząd będzie prowadził dialog z partnerami społecznymi w ramach Rady Dialogu Społecznego zrzeszającej związki zawodowe i organizacje przedsiębiorców. Byłaby to trywialna deklaracja, gdyby nie fakt, że za rządu PO-PSL Komisja Trójstronna - poprzedniczka RDS - została całkowicie zmarginalizowana, więc ten rodzaj dialogu społecznego wcale nie jest w Polsce oczywisty.

Niski udział płac w PKB jest dla Morawieckiego przede wszystkim efektem zdominowania Polski przez obcy kapitał. To właśnie ma na myśli twierdząc, że "liczby mówią same za siebie". "Niski udział płac w gospodarce jest efektem takiego, a nie innego modelu rozwoju gospodarczego, w którym wyprzedawaliśmy nasz kapitał" - mówił przyszły premier w listopadzie 2017 roku.

Jest co regulować

Można by uznać, że taka jest poetyka exposé - mało o konkretach. Jednak w sposobie, jaki premier mówi o płacach, jest też pewien sygnał. Morawiecki z reguły bowiem wykazuje sporą rezerwę, gdy rząd występuje w roli regulatora rynku pracy. Propozycje Komitetu Ekonomicznego Rady Ministrów (któremu przewodniczy Morawiecki) co do wysokości płacy minimalnej - były zdecydowanie bliższe postulatom pracodawców niż związków zawodowych.

Morawiecki troszczy się też m.in. o to, aby nie wylewać Ubera z kąpielą, i życzy sobie, żeby płace rosły, ale nie za bardzo. Znaczący jest też fakt, że krytyczny wobec Morawieckiego jest szef NSZZ "Solidarność" Piotr Duda. "Jeśli nasza współpraca ma wyglądać jak do tej pory, to w perspektywie widzę ulicę, a nie dialog" - mówił Duda po desygnowaniu nowego premiera.

Wiele wskazuje na to, że dla Morawieckiego cywilizowanie rynku pracy jest w najlepszym razie czymś pobocznym wobec fantazji o budowie polskiej potęgi. Tymczasem konkretnych rzeczy, które można zrobić, by poprawić sytuację polskich pracowników jest wiele. I nie wymagają one patriotycznego wzmożenia ani spektakularnych wizji, tylko dobrego prawa i przemyślanych polityk publicznych.

  • Polska ma bardzo niski wskaźnik uzwiązkowienia. To zresztą problem całej Europy Wschodniej, ale u nas jest najgorzej. Jedyny kraj naszego regionu z dobrym wskaźnikiem reprezentacji pracowniczej - Słowenia - nie przypadkiem jest też krajem z wysokim udziałem płac w PKB. Tymczasem Polki i Polacy pracujący na umowach śmieciowych (a może ich być nawet 2 mln wliczając pracujących na wymuszonym samozatrudnieniu) wciąż nie mogą się zrzeszać w związkach zawodowych, choć wyrok Trybunału Konstytucyjnego w tej sprawie zapadł w 2015 roku. Projekt nowelizacji przygotowany przez MRPiPS wpłynął do Sejmu w październiku 2017 roku, ale dla posłów pilniejsze okazało się niszczenie niezawisłości sądów, więc na razie projekt utknął w komisji.
  • Zapowiadane od niemal dwóch lat zwiększenie uprawnień Państwowej Inspekcji Pracy wciąż jest odkładane na później. Chodzi m.in. o to, by inspektorzy mogli wydawać decyzje administracyjne zmieniające umowę cywilnoprawną na umowę o pracę. PIP wciąż jest też instytucją słabą, a inspektorzy pracy są źle opłacani. PIP nie może np. liczyć na większe środki w związku z ograniczeniem handlu w niedziele, co dołożyło tej instytucji obowiązków. Tymczasem w 2016 roku inspektorzy skierowali do sądów pracy 150 powództw o ustalenie istnienia stosunku pracy na rzecz 238 osób. To bardzo mało jeśli weźmiemy pod uwagę skalę śmieciowego zatrudnienia w Polsce.
  • Niektóre państwa europejskie stosują automatyczną indeksację płac na poziomie centralnym (zgodnie z inflacją i wzrostem płacy minimalnej). Taka indeksacja obejmuje nie tylko budżetówkę, ale całą gospodarkę. Robi to m.in. Belgia, kraj z najwyższym w Europie udziałem płac w PKB. Czy taki system sprawdziłby się w Polsce? Trudno powiedzieć - w niektórych wypadkach mógłby nawet prowadzić do spowolnienia wzrostu płac. Ale sam pomysł pokazuje, że rzad nie musi bezradnie czekać, aż płace wzrosną same.
  • Względna wysokość płacy minimalnej (jej relacja do mediany zarobków) w wielu miejscach jest wyższa niż u nas - nawet w państwach naszego regionu. Pokazuje to, że Polska ma jeszcze spore rezerwy w podnoszeniu płacy minimalnej.

Ustawą, która może zmienić sytuację polskich pracowników, jest zapowiadana nowelizacja kodeksu pracy, nad którą pracuje komisja kodyfikacyjna. Z zapowiedzi wynika, że śmieciówki mają zniknąć, a wszystkim pracownikom ma przysługiwać 26 dni urlopu. Rezultat tych prac mamy poznać w marcu 2018 roku i będzie to faktyczny sprawdzian intencji nowego rządu w sprawach pracowniczych.

Dotychczasowe wystąpienia Morawieckiego nie napawają optymizmem. Podczas exposé winą za marną sytuację polskich pracowników obarczył wyłącznie zagraniczny kapitał (który zresztą sam przez lata reprezentował), a samemu rynkowi pracy poświęcił mniej uwagi niż swojej rodzinie, której długo dziękował - jak amerykański aktor odbierający Oskara.

Dla pracowników to nie najlepsza wróżba - ostatecznie ważniejsze są dla nich stabilne warunki zatrudnienia i godne płace, a nie to, czy zatrudniająca ich firma należy do prawdziwego polskiego patrioty.

;

Udostępnij:

Bartosz Kocejko

Redaktor OKO.press. Współkieruje działem społeczno-ekonomicznym. Czasem pisze: o pracy, podatkach i polityce społecznej.

Komentarze