0:000:00

0:00

"Od samego początku naszej akcji, dostawaliśmy sygnały, żeby pod żadnym pozorem nie dostarczać sprzętu przez dyrekcje szpitali. Od wolontariuszy z jednej z podobnych akcji z Krakowa dowiedzieliśmy się, że sprzęt trafiający do władz szpitali po prostu znika. Gdzie? Tego nikt nie wiedział.

Od zamawiających od nas lekarzy dowiadywaliśmy się, że w wielu szpitalach uruchomiono – w środku epidemii! – wewnętrzne śledztwa, mające na celu ustalenie, kto śmiał poprosić wolontariuszy o maseczki i przyłbice" - opowiada jeden z organizatorów akcji produkcji maseczek, przyłbic, czepków i adapterów do masek Decathlonu.

Poniżej jego niezwykła opowieść o tym jak spontanicznie zrodził się masowy ruch. Zebrano pieniądze, materiały, uruchomiono drukarki 3D. Dziesiątki osób poświęcało swój czas, udostępniło swoje zakłady, samochody i kontakty z lekarzami. Wszystko bez żadnego wsparcia ze strony ministerstwa, a nawet przy jawnym absurdalnym blokowaniu dostaw przez dyrekcje szpitali.

To opowieść niezwykle optymistyczna, a jednak smutna - bo musiała powstać struktura konspiracyjna, by sprzęt dotarł do personelu medycznego. Bo rząd wciąż zapewniał, że wszystko jest świetnie przygotowane. A jednak nie było - dowodem dziesiątki maili od zdesperowanych lekarzy, które przytoczone są w tekście.

Od OKO.press pełne uznanie dla "podziemia antywirusowego".

„U nas brakuje wszystkiego”

Jeden wieczór. Tyle wystarczyło, by rozpoznać skalę braków w zaopatrzeniu w środki ochrony osobistej w polskich szpitalach. Jeden wieczór – by zrobić to, czego Ministerstwu Zdrowia nie udało się dokonać przez tygodnie. By poznać liczby. A liczby, które do nas spłynęły nas zmroziły. Zacznijmy od początku.

Połowa marca, weekend. Trafiam na facebooku na apel Martyny, która szuka chętnych do chałupniczego szycia maseczek dla warszawskich medyków. Niemal równocześnie, czytam artykuł na "Wyborczej" o Elizie i Łukaszu z Zielonej Góry, którzy uruchomili drukarki 3D do produkcji przyłbic dla medyków z Województwa Lubuskiego.

Jest tajemnicą poliszynela, że wszystkiego brakuje. Dzwonię do Martyny i proponuję swoją pomoc oraz rozszerzenie akcji z maseczek także o przyłbice. Szybko ustalamy ramy akcji, planujemy wykonać kilkadziesiąt, może kilkaset sztuk.

Od Elizy dostaję model przyłbicy z czeskiego potentata branży druku 3D – firmy Prusa. W Czechach tamtejsze Ministerstwo Zdrowia od razu rozpoczęło rozmowy z Prusą i w trybie ekspresowym zaakceptowało projekt. U nas – oczywiście cisza.

Na szybko piszę, że szukam chętnych do druku, wrzucam na kilka grup na Facebooku i wychodzę z psem. Gdy wracam, jestem już koordynatorem akcji, która w najbliższych dniach rozrośnie się do skali, która nam się nie śniła.

Jest nas trójka. Martyna zarządza szyjącymi po domach maseczki. Ja zbieram drukującym po domach uchwyty do przyłbic i załatwiam do nich materiał na szybki, który przez najbliższe dni będę ciął w zasadzie cały czas. Weronika jest odpowiedzialna za kontakt z lekarzami. Wrzuca na jedną z facebookowych grup post z linkiem do formularza, w którym medycy mogą zgłaszać swoje zapotrzebowanie na maseczki i przyłbice.

Zostajemy zalani. Większość wiadomości, które dostaje Weronika dotyczy po prostu koszmarnych braków w zaopatrzeniu w środki ochrony osobistej. Poniżej przytaczam tylko niektóre z nich.

„Potrzebujemy tak ze 20-30 sztuk, ale przyjmiemy każdą ilość. Obecnie mamy na stanie tylko jedne gogle”.

„Jesteśmy kliniką 3. Referencji i mamy tragiczne braki sprzętowe. Potrzeba wszystkiego. Przyłbic lekarze nie mają wcale. Reszta na sztuki.”

„A czy jest szansa na dwie przyłbice dla POZtu? Nie mamy nic, ani przyłbic, ani maseczek, ani fartuchów. Tylko rękawiczki. Ja mam własną przyłbicę i kupiłam sobie opakowanie rękawic w moim rozmiarze, ale już pielęgniarka do pobierania krwi przyłbicy nigdzie nie dostała”.

„Hej, przesyłam dane w sprawie przyłbic, masek, fartuchów (potrzebujemy wszystko co się da, bo nie mamy prawie nic na oddziale)”.

„Cześć! Jeśli coś zostanie, to przyjmiemy każdą ilość. Obecnie mamy na stanie 3 (słownie trzy!) przyłbice...”.

„Mam nadzieję, że coś nam się dostanie, bo u nas chcą już sterylizować w piekarniku maseczki chirurgiczne...”.

„Witam serdecznie. U nas w szpitalu wszystkiego brak... Kilka fartuchów i przyłbic oraz maski bardzo by się przydało...”.

„Boję się o moją mamę (pediatra + lekarz rodzinny) lat 65. U niej w poradni wszyscy lekarze są w wieku 60+... oczywiście nie mają środków ochrony osobistej”.

„Hej w sprawie masek, przyłbic, fartuchów. Potrzebujemy wszystko w maksymalnej dostępnej ilości,dopiero zaczniemy pracę na pełnych obrotach, a mamy łącznie 13 kombinezonów – jeden poród zużywa 4. Także jakakolwiek ilość będzie dla nas pomocą, im więcej tym bezpieczniej dla nas”.

„Same szyjemy maseczki dzięki uprzejmości pani z kawiarenki szpitalnej, która umie szyć na maszynie ale nie jest w stanie wyrobić z ilością. Także zaraz wypełniam formularz. Ja sama zgłosiłam też na Allegro kilka próśb do producentów przyłbic z nadzieją, że opuszczą okropne ceny i zlitują się nad lekarzami. Jak żebraczka, serio....”

„Potrzebujemy wszystkiego, w każdych ilościach”

„Chciałabym „zgłosić” nasz oddział. Na chwilę obecną nie mamy nawet jednej przyłbicy. Maseczki wielorazowe też byłyby super, ponieważ badając jesteśmy dosłownie twarzą w twarz z pacjentami”

„Przyjmiemy każdą ilość. Zabezpieczenia brakuje na anestezji, OIT, jak również na SOR”

„Jestem przerażona!! Jakie to jest straszne, że nie ma nawet zabezpieczenia dla pracowników... I sami muszą kombinować”

„Maseczki niby jeszcze szpital nam zapewnia, ale mamy 1 sztukę na dzień! I nie wiem jak długo”

„Musimy robić zastrzyki naszym pacjentom pod opieką, bez tego pogorszą się w szybkim tempie, a nie mamy nic.” „Przyłbice w ilości kilkunastu, bo mieliśmy tylko 3”

„Teoretycznie mamy mieć maski jeśli będziemy mieć pacjentów z COVID. Gdy trafił podejrzany nie mieliśmy nic : ( O przyłbicach nikt nie mówił, więc przede wszystkim proszę o przyłbice i choć kilka masek...”

„Generalnie przydadzą się przyłbice, maski, fartuchy – szpital nie jest wcale przygotowany na pełnienie funkcji szpitala zakaźnego”

„U nas sytuacja kryzysowa. Nic nam szpital nie zapewnił”

„My nie mamy ani masek, ani przyłbic. Wszystko sami sobie kupujemy. Ile dostaniemy będziemy szczęśliwi”

„Dzięki wielkie, właśnie mamy już pierwsze przypadki corona tylko oddział nie gotowy”

„Hej, potrzebujemy przyłbic i masek. Przyłbic nie mamy wcale na oddziale, maski pojedyncze sztuki, mamy oszczędzać. Przyjmiemy każdą ilość. Jesteśmy docelowym oddziałem do hospitalizacji covid z chorobami współistniejącymi”

„Pracujemy planowo dla naszych chorych, ale nie mamy ochrony, gdyby coś się udało, byłoby super”

„Przydadzą się, bo na izbie mamy obecnie 1 sztukę. Także razem z kolegami będę wdzięczna za każdą”

„Mój oddział nie ma ani jednej przyłbicy. Maseczki były w zeszłym tygodniu z tym, że bardzo ograniczone. Brak czegokolwiek. Każdą ilość, jak nie na nasz oddział, to chociaż na SOR”

„Pracuję też w małym szpitalu powiatowym, a tam zaledwie kilka przyłbic. O maskach nie wspomnę”

„Nie mamy przyłbic, masek”

Prosimy o każdą możliwą ilość przyłbic, ja najszybciej”

„I maseczki, gdyby to nie był problem... Nie ma nic na oddziale”

„Jesteśmy w trudnej sytuacji. U nas jest oddział zakaźny, na który wszystko idzie, jeżeli chodzi o środki ochrony. My jesteśmy pomijani, kilka maseczek albo w ogóle i w efekcie cała Klinika trafiła na kwarantannę, którą skrócą nam najprawdopodobniej i potrzebujemy się jakoś zabezpieczyć. Każda pomoc nam się przyda”

„Pracuję w małomiasteczkowym POZ, wszystkiego nam brak”

„Z mojego ostatniego dyżuru brak masek hepa, a i chirurgiczne pojedyncze. SOR przyjął jeszcze przed moją zmianą chorego z olbrzymim prawdopodobieństwem SARS – Covid19. Masek dla nas nie mieli, tylko dla siebie... Od 24 h czekamy na wynik, a co do sprzętu nic się nie zmieniło”

„Bardzo bym prosiła o potraktowanie naszego szpitala priorytetów, sytuacja jest beznadziejna. Szpital duży, wojewódzki, a zachorowań jest bardzo dużo"

„Masek, okularów i fartuchów na tę chwilę też nie mamy, próbujemy coś organizować na własną rękę, więc jeśli możesz coś dorzucić to super”.

„W czwartek u jednej z naszych pielęgniarek wykryto koronawirusa. Obecnie cały personel czeka na wyniki. Na oddziale są pacjenci, którzy przez weekend zagorączkowali. Na stanowisku 3 dobę dwójka lekarzy. Brakuje maseczek, a przyłbic i kombinezonów nie mamy w ogóle”

„Jeśli mogę prosić o wszystko co jest możliwe”

„Bylibyśmy niezmiernie wdzięczni za każdą pomoc. Niestety, środków ochrony osobistej jest niewiele i musimy oszczędzać, a wiadomo, że to nie jest łatwe”

„Na razie zrobiliśmy zrzutkę wśród pracowników i kupiliśmy parę przyłbic za własne pieniądze, ale mamy zdecydowanie za mało sprzętu, więc jeśli byłaby możliwość nas jakoś wspomóc, to byłabym ogromnie wdzięczna”

„Potrzebny nam każdy sprzęt, fartuchy i maski są także deficytowe”

„Zaopatrzenie jest dramatyczne. Pielęgniarkom z OIOMu, do ochrony w razie pacjenta z Covid-19 dano maseczki chirurgiczne... Pytanie ile mogłabym prosić? Oczywiście koszty jakiekolwiek po mojej stronie. Napiszę totalne minimum o które proszę”

„Hej, bardzo potrzebne dla mojej rodziny, pracują w szpitalu w Jędrzejowie i ponoć nie ma tam nic, robią sami z ręczników kuchennych maseczki”

„U nas w szpitalu i oddziale brak środków ochrony osobistej. Sami zaczęliśmy w czwartek szyć na maszynach maseczki z fizeliny”

„Nikt nas gastrologów nie zabezpieczył. Będziemy mega wdzięczni za pomoc. Podaje jednak mój prywatny adres, bo nie ma opcji wpuszczenia na teren szpitala żadnej przesyłki”

„Cześć. My nie mamy nic. Żeby „coś” było, wszystko na własną rękę”

„Nasz cały oddział nie ma nic. Aktualnie połowa oddziału na kwarantannie. Myślę, że chętnych będzie bardzo dużo, bo to towar deficytowy : ( „

„Fartuchy mamy bawełniane i w sumie nic poza tym”

„Witam serdecznie, czy oferta jest też dla POZ? Aktualnie nie mamy ani jednej maseczki (jakiejkolwiek...), ani jednego fartucha, ani jednej przyłbicy... Bardzo proszę o pomoc”

„Jeśli będą dostępna maski lub fartuchy to też bardzo poprosimy, w tej chwili mamy samą internę, mnóstwo infekcyjnych pacjentów i maski są wydzielane pojedynczo dla dyżurnych tylko”

„To co otrzymaliśmy, czym dysponujemy teraz, to kilka fartuchów fizelinowych i kilka masek chirurgicznych (ostatnio 4 takie maseczki na weekend)”

„U nas brakuje wszystkiego”

„Mamy 10 kombinezonów i maski na wykończeniu”

„Proszę dla nas o 10 przyłbic i w sumie o masek nie wiem ile mogę prosić, bo obecnie są na wagę złota dla wszystkich oddziałów, więc za każdą ilość z góry dziękuję”

„Super, dzięki. Pewnie, że ratują nas maski bawełniane. Chirurgiczne są na wykończeniu i wydawane na sztuki, więc któregoś dnia może być jeszcze mniej różowo”

„Jestem tam teraz w ramach specjalizacji z medycyny rodzinnej na stażu zewnętrznym... brakuje nawet zwykłych maseczek”

„Cześć, u mnie w szpitalu potrzeba wszystkiego”

„To duża przychodnia, 9 tys. pacjentów. Ok 20 sztuk dla personelu na pewno by się przydało. Fartuchy też są po jednym na osobę i papierowe. Maseczki załatwiałam, ale zobaczymy co jutro pani krawcowa nam przyniesie”

„Potrzebujemy ok. 10 przyłbic i wszystkiego co się da ochronnego, bo zabezpieczenie mamy marne, a pracujemy praktycznie normalnie. Dyżury, poradnia, zabiegi pilne bez zmian”

„Weźmiemy tyle ile możemy, w piątek mieliśmy tylko 3 sztuki”

„Aktualnie mamy bardzo ograniczone badania, a ze środków ochronnych w sumie nie mamy nic...”

„Pracuję w małomiasteczkowym POZ, wszystkiego nam brak”

„Na rehabilitację nic nie dają, a pacjenci po zabiegach, zawałach, zastawkach... Dzieci też mają mnóstwo chorób, a my zero ochrony”

Weronika umieszcza informację o godzinie 19:00. Do północy zgłasza się 68 placówek. Łączne zapotrzebowanie to 11 267 maseczek i 16 695 przyłbic. Głównie z Warszawy, co jest o tyle paskudne, że w samej Warszawie, według danych Naczelnej Izby Lekarskiej, zawód wykonuje niecałe 30 tys. lekarzy i dentystów. Zakładamy, że każdy powinien mieć maseczkę i przyłbicę. Tymczasem w pierwszy niedzielny wieczór dostajemy zapotrzebowanie dla ponad 1/3 z nich. Tylko w pięć godzin. Czyli nie mają nic.

Weronika dostaje 160 wiadomości, przez które będzie się przekopywała do późnej nocy. A następnego dnia, w poniedziałek, spłynie ich jeszcze więcej, z kolejnych 42 placówek. Ich treść nami wstrząsa. Każe nam zadawać w kółko to samo pytanie: gdzie jest państwo?

W międzyczasie podobna fala zalewa mnie. Co kilka minut pisze do mnie ktoś z drukarką, ktoś kto chce pomóc. Znajomi polecają znajomych. W krótkim czasie zbiera się dobrze ponad 100 osób z drukarkami.

W powstałym chaosie udaje nam się założyć grupę, skoordynować działania, zunifikować projekt – bo w sieci krąży ich już kilka – i zacząć drukować. Zawiązuje się grupa koordynująca, warszawsko-łódzka. Ustalamy wspólną pracę, w powiązaniu z zapotrzebowaniem składanym Weronice. Łódź ma drukować oddzielnie, ja będę im dostarczał szybki. Ciągle rozmawiamy o kilkuset sztukach.

Ostatecznie do Łodzi wyślę ok. 4000-4500 szybek. Wszystkie zostaną użyte do produkcji przyłbic i rozdane po szpitalach w całym województwie. Łącznie ekipa z Łodzi dostarczy ponad 5 500 przyłbic.

Tam również skala zapotrzebowania mrozi krew w żyłach. W pierwsze kilka dni szpitale zgłaszają brak 1300 przyłbic. Łącznie będzie to ponad 6 tys. sztuk. Grupa z Zielonej Góry wykona prawie 3 tys. przyłbic, z czego ponad połowę na dostarczonych przeze mnie szybkach.

Ile to kosztuje? Niewiele

Zarówno w Łodzi, jak i w Zielonej Górze i Warszawie, wszystko odbywa się bez żadnej pomocy ze strony Ministerstwa Zdrowia, rządu, czy lokalnych samorządów. Nasze apele krążyły po Facebooku, udzieliliśmy kilku wywiadów w lokalnych mediach. Nikt z władz lokalnych ani centralnych się do nas nie odezwał. Pisaliśmy do Ministerstwa, kilkukrotnie. Bez odpowiedzi.

Koszt wtryśnięcia ramki to ok. 40 groszy netto. Koszt wycięcia szybki ok. 50-70 groszy. Gumka ok. 15 groszy. Razem w granicy 1.50 zł brutto można mieć przyłbice. Razy 300 tysięcy lekarzy i pielęgniarek, daje to 450 tys. zł.

Plus nawet liczmy 100 tys. zł na formę i inne narzędzia. Nadal mamy równowartość kawalerki w Warszawie na przyłbice dla każdego lekarza i pielęgniarki w Polsce

Jest mnóstwo firm, które robiłyby to po kosztach. Ja sam bym ciął te szybki na 3 zmiany jakby mi jakaś rządowa agencja tylko zwracała za materiał i robociznę.

Dziewczyny wyliczyły koszt maseczki na ok 4.50 brutto, ale przy wielkoskalowej produkcji to by było taniej. Nawet licząc po takiej cenie, za 1.3 mln złotych mamy zaopatrzonych wszystkich.

Wydajność zarówno wtryskarni, szwalni jak i niemal dowolnej firmy z wykrojnikami jest taka, że 300 tys. sztuk byłoby zamiecione max w 2 tygodnie. Ja sam miałbym możliwość robienia 6 tys. szybek na 1 zmianę bez pocenia się. A mógłbym i 12 tys. na 3 zmiany. A jestem mała firma.

Nikt nie pomógł

Gdyby pod koniec marca zgłosił się do mnie ktokolwiek decyzyjny, kto opłaciłby mi materiał na szybki, to wycinałbym je na dwie zmiany. Mogłem bez problemu wykonać i 20 tys. szybek dziennie.

Gdyby ktoś zaangażował jakąkolwiek firmę wykonującą detale z wtryskiwanych polimerów, można by było robić dziesiątki tysięcy uchwytów do przyłbic dziennie. Dokładnie tak samo wyglądałaby sytuacja z maseczkami i szwalniami.

W dwa tygodnie każdy lekarz, pielęgniarka, ratownik, policjant, strażnik miejski, wolontariusz, opiekun w DPS-ie miałby maskę i przyłbicę. Wszystko to za kwoty, które dla Ministerstwa są ekwiwalentem drobnych, które szary człowiek nosi w kieszeni. Ale tego nie zrobiono.

Nikt się nie odezwał. Musieliśmy żebrać o materiał za darmo. Martyna kombinowała darmowe skrawki bawełnianych tkanin, darmowe troczki, druciki. Ja kupowałem folię na szybki, za którą pieniądze oddawali mi znajomi, organizujący w swoim towarzystwie zrzutkę.

Kolejną partię dostałem za darmo od jednego z producentów, dzięki czemu wyciąłem kilka tysięcy szybek i nowych, foliowych przyłbic. Krzysiek – nasz nieformalny drukmistrz – załatwiał za darmo filament do drukarek.

Karolina, także drukująca w domu przyłbice, zebrała wśród znajomych kilka tysięcy złotych, za które zaopatrzyła nasze pospolite ruszenie drukarzy w filament, rozwożony potem po mieście przez innego drukarza. Grupa łódzka również opłacała zakup filamentu ze zrzutek.

Transport do szpitali w Warszawie i okolicach zapewnił nam Polski Czerwony Krzyż i Ochotnicza Straż Pożarna. Kilka firm car-sharingowych dało nam kody na używanie ich aut. Jedna z warszawskich spółdzielni udostępniła nam lokal na punkt logistyczny.

Za wszystko pozostałe płaciliśmy sami. Nikt nam nie zwracał za jeżdżenie w tę i z powrotem po mieście. Nikt nam nie zwracał za dziesiątki przesyłek kurierskich z szybkami, ramkami, materiałem, troczkami, gumkami, drucikami, folią. Nikt nie zwrócił naszym znajomym ani złotówki za ich wkład w zrzutki na materiały.

Nikt nam nie zapłacił za czas naszych pracowników, ani nasz własny. Nikt nie zapłacił 150 drukarzom i ponad setce krawcowych za tysiące godzin, które poświęcili na produkcję ramek do przyłbic i szycie maseczek. Nikt nie zwrócił pieniędzy firmie, która dostarczyła mi folię na szybki. Albo innej firmie, która sama zakupiła folię, zaprojektowała z niej przyłbicę, po czym wycięła ich ponad 6 tys. sztuk. Rozeszły się w kilka dni.

Czy to były duże pieniądze? Dla władz, w których gestii leżało zaopatrzenie szpitali w środki ochrony osobistej – nie.

Wszystko to działo się pod koniec marca. Epidemia już drugi miesiąc dewastowała Chiny. Właśnie zaczynała szaleć we Włoszech i Hiszpanii. Od dłuższego czasu było wiadomo, że wirus jest już w całej Europie. Po internecie krążyły setki relacji, pokazujących fikcję jaką były rzekome kontrole na granicach.

Jeszcze większą fikcją były zapewnienia rządu, że do epidemii się przygotował. Na nic się nie przygotowali. W szpitalach nie było niemal nic.

Na 1200 pracowników cztery przyłbice

Pierwszą dostawę przyłbic puściliśmy do Szpitala Bielańskiego. Dlaczego akurat tam? Bo szlag jasny nas trafił, gdy usłyszeliśmy, że na 1200 pracowników mają... 4 przyłbice. Słownie: cztery.

Jeden z naszych drukarzy ma w tym szpitalu bliskich znajomych. Zanim włączył się w naszą produkcję, wydrukował w domu 5 uchwytów do przyłbic, nożyczkami wyciął szybki z folii z punktu xero, po czym po prostu im to zaniósł. Tym samym, w jeden dzień, zwiększył stan posiadania wielkiego szpitala o 125 proc. Rząd w tym czasie fotografował się na tle flag.

Jedną z pierwszych dostaw zawieźliśmy osobiście, do Szpitala im. Orłowskiego. Odebrał je lekarz, w maseczce złożonej z nawilżanej chusteczki.

Inna historia spłynęła do nas z jednego z dużych warszawskich szpitali. Jeden z lekarzy skontaktował się z nami, błagając o chociaż kilka przyłbic. To był początek naszej akcji, jeszcze nie opanowaliśmy dystrybucji folii, więc lekarz dostał tylko wydrukowane ramki. Na pytanie skąd wziął szybki odpowiedział, że wyciął je z folii na zdjęcia roentgenowskie.

Dzień wcześniej w jego szpitalu zmarł pacjent z COVID-em. Lekarz, który go ratował nie miał ani kawałka odzieży ochronnej.

Anestezjolog również, więc podobno odmówił intubacji pacjenta. Lekarz bał się, że jest zarażony, w geście odpowiedzialności społecznej odmówił przyjścia do pracy (testów oczywiście nie było). Usłyszał, że jak trzeba będzie, to się go doprowadzi do szpitala siłą, z pomocą policji. Ta sprawa miała się rzekomo otrzeć o wojewodę mazowieckiego, którym jest – przypomnę – Konstanty Radziwiłł. Były minister zdrowia. Z wykształcenia lekarz.

Innego dnia nasz kierowca z OSP zawiózł partię do szpitala Bródnowskiego, w którym kilkudziesięciu lekarzy trafiło na kwarantannę z powodu koronawirusa. Gdy dostarczał kolejną partię do szpitala na Lindleya, na wieść o tym, że wraca z Bródnowskiego, lekarz przebrał się do niego w pełen kombinezon dekontaminacyjny, a przesyłkę przyjął na ulicy.

„Opór ze strony dyrekcji jest ogromny”

Kolejny temat, czyli reakcja zarządów niektórych szpitali na naszą akcję. Reakcja niezrozumiała w obliczu pandemii koronawirusa. Choć prawdopodobnie możliwa do pojęcia, jeśli wziąć pod uwagę sytuację polityczną w naszym kraju.

Od samego początku naszej akcji, dostawaliśmy sygnały, żeby pod żadnym pozorem nie dostarczać sprzętu przez dyrekcje szpitali. Od wolontariuszy jednej z podobnych akcji z Krakowa dowiedzieliśmy się, że sprzęt trafiający do władz szpitali po prostu znika. Gdzie? Tego nikt nie wiedział.

Wiedzieliśmy natomiast, że lekarze się bali. Jedna partia przyłbic w jednym z dużych warszawskich szpitali została wręcz zamknięta w schowku, razem ze środkami czystości. Przyjmujący ją pracownik medyczny najzwyczajniej bał się represji.

Inni pracownicy poinformowali nas o tym fakcie i dopiero po naszej stanowczej interwencji, przyłbice trafiły do lekarzy, na front walki z wirusem.

Czy miał się czego bać? Miał. Po internecie krążyły już wtedy historie pielęgniarek zwalnianych dyscyplinarnie za napisanie na Facebooku, że w ich szpitalu nie ma środków ochrony osobistej. Nawet działaczka PiS Bernadetta Krynicka została zawieszona za powiedzenie, że szpital w Łomży nie jest gotowy na zmianę w szpital zakaźny.

Od zamawiających od nas lekarzy dowiadywaliśmy się, że w wielu szpitalach uruchomiono – w środku epidemii! – wewnętrzne śledztwa, mające na celu ustalenie, kto śmiał poprosić wolontariuszy o maseczki i przyłbice.

Jednocześnie, w środku tego pandemonium, zgłosiła się do nas jedna z Okręgowych Izb Lekarskich, chcąca wyposażyć w przyłbice swoich medyków. Szybko okazało się, że w zasadzie chodzi o akcję PR-ową. Izba bynajmniej nie chciała zaopatrzyć wszystkich podlegających jej lekarzy w przyłbice.

Chodziło o zaopatrzenie mniej więcej 10 proc. z nich w reklamówki w formie przyłbicy. Przy czym od razu odrzucono przyłbice wycinane z folii jako zbyt mało prestiżowe, choć spełniają swoją funkcję tak samo dobrze jak przyłbice drukowane. Temat umarł w momencie, w którym okazało się, że nie będziemy drukować na uchwytach do przyłbic logotypu Izby.

Reprezentantka Izby oznajmiła, że bez logo Izba przyłbic nie chce. Tak jakby to było najważniejsze w trakcie epidemii. Ta sytuacja tylko utwierdziła nas w przekonaniu, że nie ma co oczekiwać pomocy „z góry”.

Stąd zabawa w podchody. W przekazywanie sprzętu na parkingach, w szpitalnych magazynach, na ulicy. Stąd umawianie się z lekarzami w tajemnicy przed ich przełożonymi, po godzinach pracy. Stąd dostarczanie niektórych partii do prywatnych mieszkań, skąd lekarze prywatnymi samochodami zawozili je dopiero do pracy.

Niektóre aspekty tej sytuacji także były widoczne w wiadomościach od medyków:

„U nas wielki gnój za to, że SOR przyjął maski od ludzi, ale już kontaktuję się z [imię]. Myślę, że oni prezesa mają w 4 literach, skoro są na pierwszym froncie”.

„Hej, piszę z sama-wiesz-czym... opór ze strony dyrekcji jest ogromny – nie wstrzymał żadnych planówek, tłumacząc, że jesteśmy zadłużeni i musimy łatać dziurę”.

„Moja szefowa nie wierzy w środki ochrony osobistej, uważa że wszyscy zachorujemy i im szybciej tym lepiej, póki są miejsca na OIT”.

„U nas na prowincji tragedia. Dyrekcja do piątku »nie wierzyła« jeszcze w wirusa... może przez weekend się ogarnie. Mieliśmy kilka »dziwnych« zgonów – u obciążonych chorych, ale z gorączką, kaszlem... Testów zero!!!”.

„Hej. W sprawie przyłbic, fartuchów i masek to chętnie. Tylko że ja nie mogę wystąpić w imieniu szpitala, bo mam zakaz. Co teraz? A niestety maseczki, przyłbice i fartuchy by nam się przydały”.

„Dzięki, skoro to ma iść przez szpital to muszę to uzgodnić z szefem, bo u nas propaganda jak w TVP”.

Najbardziej uderzająca była chyba sytuacja w jednym z większych warszawskich szpitali, gdzie opór dyrekcji był tak wielki, że grupa trzeźwo myślących lekarzy sformowała podziemną komórkę, którą bez żadnej ironii można nazwać konspiracyjną.

Samo zdobycie telefonu do lidera tego mini-podziemia zabrało nam kilka dni i wymagało udowadniania, że nasza akcja jest prawdziwa, że już coś dostarczono, że nie sprzedamy ich danych. W tym szpitalu sprawa była jasna: sprzęt, który wjedzie głównym wejściem, po prostu zniknie.

W świetle powyższego, ponurym żartem zdaje się być sytuacja w szpitalu MSWiA na Wołoskiej, gdzie – jak się okazało po dłuższym czasie – w magazynach leży znaczna ilość przyłbic, które miały zostać użyte „jak będzie prawdziwa epidemia”.

Gdy jeden z ordynatorów zapytał dyrektora, co się stanie jak chorzy na COVID zaczną przepełniać szpital, usłyszał w odpowiedzi, że – parafrazując - „ten szpital ma zapewnione środki z góry” oraz, że „w razie czego ściągnie się sprzęt i ludzi z innych szpitali”.

Kilka dni później na Wołoską ściągnięto „zakaźników” ze szpitala zakaźnego na Wolskiej. Leczony tam z koronawirusa przyjaciel jednego z naszych wolontariuszy, nagle obudził się na oddziale z samymi pielęgniarkami.

Chlubnym wyjątkiem zdaje się być tylko jedna placówka, Szpital Pediatryczny na Żwirki i Wigury, gdzie dyrekcja otwarcie i w pełni kooperuje z pracownikami. To jedyna jednostka, od której usłyszeliśmy, że nie ma problemów na linii lekarze-dyrekcja. Jedna pozytywna wiadomość w morzu potrzeb.

Mniej więcej w tym samym czasie, samoloty z dostawami sprzętu zorganizowanymi przez WOŚP nie mogły doprosić się o pozwolenie na przylot. Zaopatrzenie leżało w jakimś magazynie, w szpitalach toczyły się śledztwa, zmarłym na COVID masowo wpisywano w akty zgonu choroby współistniejące lub niewydolność oddechową, a my dzień w dzień dostawaliśmy dziesiątki dramatycznych apeli o pomoc.

Równolegle władza z pompą witała lądującego Antonowa (który, jak się potem okazało, przywiózł 7 mln maseczek z lewymi certyfikatami), Kancelaria Prezydenta z dumą publikowała zdjęcia 3 drukarek, które „pracowały pełną parą”, drukując przyłbice (ta wiadomość wzbudziła szczególnie ponurą wesołość wśród naszych drukarzy, którzy już wtedy robili setki uchwytów do przyłbic dziennie), minister Szumowski zapewniał niemal codziennie, że Polska to nie Hiszpania czy Włochy, u nas chorych jest mało, zmarłych jeszcze mniej, jesteśmy świetnie przygotowani.

Czyżby?

Epilog

Nasza akcja trwa już 7 tygodni. Dostarczyliśmy łącznie prawie 40 tys. sztuk sprzętu ochrony osobistej. Maseczek, przyłbic, czepków i adapterów do masek Decathlonu. Można do tej liczby dodać wynik akcji z Łodzi, z którą od początku się koordynowaliśmy: 5500 przyłbic.

W Polsce jest łącznie ok 180 tys. lekarzy i dentystów, wykonujących zawód. To by znaczyło, że zaopatrzyliśmy średnio co czwartego z nich w przyłbicę, maseczkę, czepek, lub adapter do maski tlenowej.

A nasza akcja nie jest jedyną. W samej Warszawie funkcjonują jeszcze co najmniej dwie inne inicjatywy, które też dostarczyły tysiące przyłbic i masek, oraz szereg mniejszych akcji szyjących setki maseczek.

Jeśli by to przeskalować na całą Polskę, nie zdziwiłbym się, jakby się okazało, że oddolne inicjatywy obywatelskie zaopatrzyły w sprzęt ochrony osobistej niemal każdego lekarza w Polsce.

Czyli się dało.

;

Udostępnij:

Redakcja OKO.press

Jesteśmy obywatelskim narzędziem kontroli władzy. Obecnej i każdej następnej. Sięgamy do korzeni dziennikarstwa – do prawdy. Podajemy tylko sprawdzone, wiarygodne informacje. Piszemy rzeczowo, odwołując się do danych liczbowych i opinii ekspertów. Tworzymy miejsce godne zaufania – Redakcja OKO.press

Komentarze