OKO.press składa do sądu zażalenie na postępowanie policji wobec autorów materiału o proukraińskim proteście. Pięcioro policjantów nachodziło dziennikarzy, zabrali nagranie pomimo informacji, że zawiera tajemnicę dziennikarską. Wprowadzali w błąd, straszyli. Naruszyli zasady etyki policjanta. Nadgorliwość policji wpisuje się w modny trend zastraszania mediów
W piątek 7 grudnia 2018 Robert Kowalski, twórca filmów OKO.press, razem z operatorką, która nie chce ujawniać swego nazwiska, zarejestrowali w bydgoskiej hali "Łuczniczki" akcję dwóch aktywistów – Rafała R. Suszka i Michała Wojcieszczuka. Protestując przeciw agresji Rosji na Ukrainę, przerwali oni występy śpiewaków i kozaków-akrobatów z szablami słynnego na całą Rosję zespołu Pieśni i Tańca Armii Rosyjskiej tzw. Chóru Aleksandrowa. Krzyczeli – „Łapy precz od Ukrainy”, trzymali flagi: polską i ukraińską oraz transparenty „Kremlowski raszyzm won za Don” i „Chwała Ukraińcom walczącym za wolność waszą i naszą”. W czasie zamieszania przewrócona została rosyjska flaga.
Opublikowana w sobotę rano relacja OKO.press trafiła także do rosyjskich programów informacyjnych w tym największego "Wriemia". Agencja TASS poświęciła zdarzeniu dużą depeszą zatytułowaną "Chór Aleksandrowa kontynuuje występy w Polsce pomimo incydentu w Bydgoszczy". TASS podkreśla, że publiczność potępiła incydent i wyraża opinię, że nie należy mieszać polityki ze sztuką, ale nie podaje treści transparentów ani okrzyków (zamieszcza za to link do filmu OKO.press). Chór Aleksandrowa podlega ministerstwu Obrony Federacji Rosyjskiej, był dwukrotnie odznaczony Orderem Czerwonego Sztandaru.
Robert Kowalski i operatorka zostali razem z aktywistami ściągnięci na zaplecze, gdzie byli popychani i szarpani przez ochroniarzy, i obrażani przez organizatorów koncertu. Policjanci z trudnością opanowali sytuację, spisali aktywistów, jednego z organizatorów i dziennikarzy.
Jak już informowaliśmy, w sobotę w mieszkaniach obojga dziennikarzy zjawili się policjanci. Roberta Kowalskiego nie zastali, policja zapukała do jego drzwi w poniedziałek wieczorem.
Trzej funkcjonariusze - po cywilnemu - mieli nakaz przeszukania mieszkania i zażądali wydania materiałów filmowych z Bydgoszczy. Robert Kowalski odmówił i powiedział, że w razie dalszego indagowania, wezwie adwokata. Zaproponował, że może przyjechać na komendę i tam złożyć wyjaśnienia. Jeden z funkcjonariuszy zadzwonił wtedy do komendanta. Dla zachowania dyskrecji zamknął się w toalecie. Uzyskał zgodę.
Ten sam funkcjonariusz starał się wprowadzić "luźną atmosferę". Jak opowiada Kowalski, widząc przestraszonego kota, policjant zażartował: "Koty zawsze boją się psów" i sam się głośno zaśmiał. Pozostali funkcjonariusze byli raczej sztywni i dyskretnie lustrowali mieszkanie.
Policjanci twierdzili, że nie wiedzieli, że Robert Kowalski jest dziennikarzem, a ich komenda (na Malczewskiego), dostała zlecenie z komendy Bydgoszczy-Szwederowie.
Sobotnia akcja policji w mieszkaniu operatorki OKO.press na warszawskiej Pradze wyglądała inaczej. Głos w domofonie przedstawił się jako policjant z wydziału do spraw młodocianych. Operatorka pomyślała, że coś się wydarzyło w dzielnicy. Na uwagę, że "pan mnie okłamał" policjant tłumaczył, że na co dzień pracuje w tym wydziale...
Dopiero po wejściu do mieszkania dwoje policjantów (po cywilnemu) wyjaśniło, że są z Komendy Rejonowej Policji Warszawa VI i przyszli w sprawie materiałów filmowych nagranych dzień wcześniej w Bydgoszczy.
Mieli nakaz przeszukania mieszkania, odczytali go, ale odmówili pokazania pisma. Operatorka nie mogła spokojnie go przeczytać. Prosiła o to bezskutecznie.
Nie reagowali na jej prośbę o przełożenie wizyty, bo właśnie szykuje urodziny dwuletniego synka. Podczas ponad godzinnej wizyty dziecko płakało.
Operatorka - będąc w kontakcie telefonicznym z Robertem Kowalskim - poinformowała policjantów, że materiały objęte są tajemnicą dziennikarską i czeka na jadącego już do niej prawnika. Nalegała, by asystował przy wizycie policji. Podkreślała, że materiał stanowi własność redakcji OKO.press.
Policjanci wręczyli jej formularz z listą praw, gdzie był zapis o tajemnicy dziennikarskiej, ale użyli argumentu, że skoro nie ma legitymacji dziennikarskiej, to nie jest dziennikarką.
Gdy nadal nie chciała im wydać materiału, zaczęli grozić nie tylko przeszukaniem mieszkania, ale także zabraniem wszystkich komputerów, kart pamięci i dysków, także tych należących do męża i stanowiących jego narzędzie pracy.
Operatorka uległa presji i zgrała materiał wideo na pendrive’a. Policjanci zostawili dokument „Spis i opis rzeczy”: „Wydanie po wezwaniu dokonującego czynność – 1 pendrive koloru czerwonego”.
Zabrali go bez żadnego zabezpieczenia.
Na pytanie Radia Zet min. Joachim Brudziński napisał w poniedziałek 10 grudnia na twitterze:
"Wstępnie dowiedziałem się, że
policja wylegitymowała panią, która filmowała zajście podczas koncertu, nie poinformowała wówczas, że jest dziennikarzem.
Później, w trakcie prowadzenia czynności, policja, dysponując jej adresem, miała zwrócić się do niej z prośbą o wydanie nagrania jako dowodu zakłócenia koncertu".
To wyjaśnienie ministra spraw wewnętrznych jest zdumiewające. Podczas zamieszania w Bydgoszczy Robert Kowalski i operatorka, wielokrotnie powtarzali - a w czasie szarpania przez ochroniarzy wręcz krzyczeli - że są dziennikarzami i prosili policję o opanowanie agresywnych organizatorów koncertu. Zostało to także zarejestrowane na filmie publikowanym w naszym portalu.
Może minister Brudziński został wprowadzony w błąd przez bydgoskich policjantów?
Nawet jeśli tak było, poniedziałkowa wypowiedź Brudzińskiego jest zaskakująca, bo wiedział przecież, że materiał nakręcony przez Roberta Kowalskiego i operatorkę, ukazał się na portalu OKO.press. Było zatem oczywiste - nawet dla ministra spraw wewnętrznych - że to był materiał dziennikarski przygotowywany dla redakcji. A zgodnie z prawem prasowym
„dziennikarzem jest osoba zajmująca się redagowaniem, tworzeniem lub przygotowywaniem materiałów prasowych, pozostająca w stosunku pracy z redakcją albo zajmująca się taką działalnością na rzecz i z upoważnienia redakcji”.
Nie ma znaczenia, czy operatorka ma dziennikarską legitymację, czy nie ma, jakie ma wykształcenie itd., przygotowywała materiał dla redakcji współpracując z Robertem Kowalskim. Czyli była dziennikarką.
W poniedziałek Sylwester Marczak, rzecznik prasowy Komendy Stołecznej Policji "w związku z relacjami OKO.press" wydał oświadczenie. Bronił tezy, że "policjanci nie naruszyli tajemnicy dziennikarskiej i działali zgodnie z przepisami". Przedstawił w nim fałszywie przebieg sobotniej wizyty u operatorki twierdząc, że czynność przebiegła spokojnie, a "wskazana kobieta nie zgłaszała uwag".
Z opisu wynika, że policjanci po prostu poprosili kobietę o wydanie materiału, co ona zrobiła. Rzecznik dwukrotnie podkreśla, że policjanci nie zostali poinformowani, że na materiałach redakcyjnych, których się domagali, mogą być treści objęte tajemnicą dziennikarską.
Zgodnie z art. 15. 2. Prawa prasowego "dziennikarz ma obowiązek zachowania w tajemnicy:
Policja była jednoznacznie informowana, że materiał może zawierać tajemnicę dziennikarską. Nie miała zatem prawa wymuszać na operatorce wydania materiału bez odpowiedniego zabezpieczenia - np. zamknięcia pendrive'a w opieczętowanej kopercie do decyzji sądu, czy może zostać wykorzystany.
Policjanci nie dopełnili tego wymogu. I tym samym naciskając na współpracowniczkę redakcji naruszyli wyłączną kompetencję redakcji do ostatecznej oceny, czy materiał zawierał tajemnicę dziennikarską.
Polskie prawo stanowczo chroni prawo do zachowania tajemnicy zawodowej. W art. 180 k.p.k. mowa, że osoby obowiązane do zachowania tajemnicy zawodowej (m.in. dziennikarze) "mogą być przesłuchiwane co do faktów objętych tą tajemnicą tylko wtedy, gdy jest to niezbędne dla dobra wymiaru sprawiedliwości, a okoliczność nie może być ustalona na podstawie innego dowodu".
Jeśli chodziło o przebieg wydarzeń w bydgoskiej hali, to ich świadkami było kilka tysięcy osób, w tym organizatorzy i ochroniarze, których policja mogłaby przesłuchać, by poznać przebieg zdarzenia.
Zastanawiający jest cały tryb działania policji w tej sprawie. Zamiast wezwania redakcji do wydania materiału filmowego - jeśli był potrzebny w prowadzonym postępowaniu -
policja nachodzi osoby w ich prywatnych mieszkaniach, fałszując powód wizyty i stosując metody presji, jakby to dziennikarze popełnili wykroczenie lub przestępstwo. Angażowane są godziny pracy aż pięciorga funkcjonariuszy.
Wydaje się, że policja działała w trybie art . 308 Kodeks postępowania karnego, który dopuszcza że "w granicach koniecznych dla zabezpieczenia śladów i dowodów przestępstwa przed ich utratą, zniekształceniem lub zniszczeniem, prokurator albo Policja może w każdej sprawie, w wypadkach niecierpiących zwłoki, jeszcze przed wydaniem postanowienia o wszczęciu śledztwa lub dochodzenia, przeprowadzić w niezbędnym zakresie czynności procesowe, a zwłaszcza dokonać oględzin i przeszukania".
Trudno jednak uznać, że mieliśmy do czynienia z tak nadzwyczajną, niecierpiącą zwłoki sytuacją.
Zdaniem OKO.press nadgorliwość policji wpisuje się w opisywane ostatnio przypadki zastraszania dziennikarzy "Wyborczej", "Newsweeka" czy TVN24, które mają wywołać tzw. efekt mrożący i zniechęcić media do podejmowania tematów trudnych dla władzy.
Dlatego właśnie,
z uwagi na dobro publiczne, jakim jest niezależność dziennikarska, redakcja OKO.press podejmie kroki prawne - zaskarżając czynności podjęte przez policję wobec autorów materiału z Bydgoszczy.
Taka odpowiedź ma wskazać, że to "mrożenie" zagrzewa nas do obrony demokratycznych standardów.
Dodatkowo wydaje się również, że funkcjonariusze nie specjalnie przejmowali się zasadami etyki zawodowej policjanta.
Zgodnie z nimi "policjant powinien kierować się zasadami współżycia społecznego i postępować tak, aby jego działania mogły być przykładem praworządności i prowadziły do pogłębiania społecznego zaufania do Policji", a także "wykonywać czynności służbowe według najlepszej woli i wiedzy, z należytą uczciwością, rzetelnością, wykazując się odpowiedzialnością, odwagą i ofiarnością".
Trudno też powiedzieć, by podczas ponadgodzinnej wizyty u operatorki policjanci przestrzegali reguły, że "postępowanie policjanta w kontaktach z ludźmi powinna cechować życzliwość oraz bezstronność wykluczająca uprzedzenia (...) powinni też przestrzegać zasad poprawnego zachowania".
Nie wydaje się także, by policjanci "dostosowali swoje zachowanie do sytuacji i cech osób uczestniczących w zdarzeniu, w szczególności wieku, płci, narodowości i wyznania, a także uwzględniali uzasadnione potrzeby tych osób", w tym przypadku - potrzeby operatorki i jej dziecka.
Mamy też wątpliwości, czy funkcjonariusze strasząc operatorkę i wprowadzając ją w błąd dopełnili obowiązku:
"dbania o społeczny wizerunek Policji jako formacji, w której służą i podejmowania działań służących budowaniu zaufania do niej".
Media
Policja i służby
Joachim Brudziński
Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji
praworządność
tajemnica dziennikarska
Naczelna OKO.press, redaktorka, dziennikarka. W OKO.press od początku, pisze o prawach człowieka (osoby LGBTQIA, osoby uchodźcze), prawach kobiet, Kościele katolickim i polityce. Wcześniej pracowała w organizacjach poarządowych (Humanity in Action Polska, Centrum Edukacji Obywatelskiej, Amnesty International) przy projektach społecznych i badawczych, prowadziła warsztaty dla młodzieży i edukatorów/edukatorek, realizowała badania terenowe. Publikowała w Res Publice Nowej. Skończyła Instytut Stosowanych Nauk Społecznych na UW ze specjalizacją Antropologia Społeczna.
Naczelna OKO.press, redaktorka, dziennikarka. W OKO.press od początku, pisze o prawach człowieka (osoby LGBTQIA, osoby uchodźcze), prawach kobiet, Kościele katolickim i polityce. Wcześniej pracowała w organizacjach poarządowych (Humanity in Action Polska, Centrum Edukacji Obywatelskiej, Amnesty International) przy projektach społecznych i badawczych, prowadziła warsztaty dla młodzieży i edukatorów/edukatorek, realizowała badania terenowe. Publikowała w Res Publice Nowej. Skończyła Instytut Stosowanych Nauk Społecznych na UW ze specjalizacją Antropologia Społeczna.
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Komentarze