Urszula Kaczorowska: Świat się kończy. Nie po raz pierwszy – z punktu widzenia nauki.
dr Stephen Webster: Zdecydowanie. Ciągle słyszymy o innowacyjności nauki, ale wraz z jej wprowadzeniem żegnamy się ze starymi rozwiązaniami, które kiedyś też przecież były innowacyjne. Innymi słowy – nauka zawsze komunikuje jakiś koniec i równolegle zapowiada początek czegoś nowego.
Pandemia umacnia naukę?
Z pewnością doświadczyliśmy wyjątkowej współpracy naukowców i dzielenia się informacją w skali światowej. Ale mieliśmy też przykłady różnicy zdań wśród naukowców doradzających rządom różnych krajów. Nauka została wciągnięta w realną politykę.
To dobrze czy źle, że naukowcy znaleźli się tak blisko polityków?
Nauka jest częścią życia społecznego – należy do społeczeństwa. Teoretycznie nie powinno być nic złego w bliskiej relacji naukowców z polityką, która na co dzień i tak wpływa na organizację świata nauki. Ale trzeba być ostrożnym. Niepewność towarzysząca naukowcowi doradzającemu konkretnemu rządowi nie połączy się nigdy z rolą polityka, który musi podjąć decyzję i przekonać do niej społeczeństwo. Nauka może dzielić się na bieżąco wiedzą, ale nie do niej należy podejmowanie decyzji politycznych wpływających na ludzkie życie nie tylko od strony medycznej, ale również egzystencjalnej. Zdrowy organizm potrzebuje holistycznego spojrzenia – dlatego politycy korzystają z grona ekspertów reprezentujących różne dziedziny.
Nie da się uciec od polityki
Boris Johnson często pokazywał się na konferencjach tylko z jednym doradcą – medycznym. I powtarzał, że nauka stoi za decyzjami jakie podejmuje.
Pandemia rodzi pokusę, żeby chować się za plecami naukowców. To jest niebezpieczne. Naukowcy nie mogą przejmować odpowiedzialności za decyzje polityczne.
Ludzie są tak zmęczeni polityką, że niektórzy z pewnością woleliby, żeby w pandemii ich krajem rządził naukowiec.
To nie zmienia faktu, że ten naukowiec musiałby po części stać się politykiem i podejmować decyzje czysto polityczne – wiedza naukowa byłaby tylko niewielką składową. Nie da się uciec od polityki.
Doświadczyliśmy tego w Polsce. Ministrem zdrowia na początku pandemii był lekarz. Jego autorytet, początkowo bardzo duży, z czasem zaczął gwałtownie upadać.
Bo taki polityk musi połączyć wiele interesów. Jeśli nie będzie mówił o tym otwarcie, albo zrezygnuje z transparentności, jest skazany na porażkę i rosnący brak zaufania.
A co z samą nauką? Jak o niej mówić?
Pandemia uświadomiła nam, że nauka nie przedstawia jednego spójnego obrazu – raczej fragmenty obrazów, a naukowcy w swojej pracy nie dążą do odkrycia jednej prawdy, tylko wielu prawd. Musimy zacząć to wszystko sobie porządkować. Do tego dochodzi spojrzenie na naukę jak na pracę w korporacji – drużyny ścigają się ze sobą, która pierwsza opracuje szczepionkę.
Musimy urealnić obraz nauki?
Dostrzec, że siła nauki polega na wielogłosie i spojrzeniu z różnych perspektyw.
Co może pomóc – transparentność?
Budowanie więzi ze społeczeństwem. Nauka nie może być obca, zamknięta gdzieś daleko w ścianach uniwersytetów. Najlepiej, gdybyśmy mogli poczuć, że jest częścią naszego życia – sposobem na jego poznawanie. W tym poznawaniu zawiera się obraz naukowców, których ścieżka zawodowa jest wyboista, pełna kłótni, frustracji i błędów. Transparentność z pewnością pomaga budować zaufanie. Możliwość przyglądania się z bliska całemu procesowi naukowemu pomaga odczarować tajemniczość i uspokoić lęk, który jest źródłem oporu społecznego.
W kryzysie o takiej mocy jak pandemia ludzie szukają pewności. Obecnie dominuje narracja, że nauka daje pewność, a Pan uważa, że to dobry czas, by pokazać naukę od strony warsztatu – włączając w to błędy i kłótnie naukowców…
Tak to działa. Naukowcy to nie są czarodzieje. Im więcej społeczeństwo wie o nich i o ich pracy, tym większa szansa, że im zaufa. Tylko ci, co nie rozumieją procesu naukowego uważają, że nauka przynosi pewność i prawdę. Słowo „pewność” powinniśmy zastąpić słowem „nadzieja”, bo w przeciwieństwie do tego pierwszego, rodzi przekonanie, że ciągle jest coś do odkrycia. W słowie „nadzieja” jest też miejsce na rozczarowanie.
Szczepionka nie daje pewności?
Daje nadzieję na powstrzymanie wirusa, otwierając jednocześnie przestrzeń do zadawania kolejnych pytań i szukania odpowiedzi. Wciąż nie wiemy, ile ludzi się zaszczepi i jaki to będzie miało wpływ na rozwój sytuacji. Czy pandemia się skończy dzięki samej szczepionce? Przecież ciągle nie wiemy jak zadbać o szczepienia w mało rozwiniętych krajach. Pytania i wątpliwości mnożą się każdego dnia.
Nawołując do zaszczepienia się mamy pewność w głosie. Chcemy, by ludzie uwierzyli, że to z pewnością nas ochroni.
Im bardziej zawężamy problem, tym możemy mówić o większej pewności. Im bardziej kontrolujemy proces w warunkach laboratoryjnych, tym większą zyskujemy pewność. Problem zaczyna się w momencie, kiedy efekt osiągnięty w laboratorium wystawiamy na czynniki zewnętrzne, niezależne od nauki.
Szczepionki działają w określonych warunkach, monitorowaliśmy dziesiątki tysięcy ludzi, by to sprawdzić, wiemy też jakie mają skutki uboczne. Nie możemy jednak obiecać, że wirus dzięki szczepionce się zatrzyma, że życie wróci do normalności. Musimy mówić o tym szczerze. Szczepionka jest tylko początkiem szukania rozwiązania. Przed nami długa droga.
Niechęć do szczepionki to brak zaufania do polityków, nie nauki
Politycy nie kreślą scenariuszy. Obwieszczają tylko, że szczepionka już jest. Jakby to był koniec problemu.
Dlatego społeczeństwo nie ufa politykom. Według nich szczepionka jest jak prezent na gwiazdkę. Koniec historii. Tymczasem chcemy wiedzieć jaki jest plan na urządzanie świata w kolejnych miesiącach i latach. Co jeśli tylko bogate kraje się zaszczepią? Jakie to będzie miało konsekwencje?
Może powinniśmy zacząć od małych kroków? Na początek upewnijmy ludzi, że szczepionka jest bezpieczna.
To rola naukowców. Od nich powinniśmy usłyszeć wszystko na temat szczepionki. Ponieważ podjęli się tzw. interwencyjnej pracy naukowej, nie mogą już dłużej siedzieć w sterylnym laboratorium z dala od ludzi, którym zostanie podana szczepionka. Równolegle powinniśmy prowadzić debatę o mitach, jakie politycy będą chcieli tworzyć na bazie szczepionki. Gdzie kończy się nauka, a zaczyna gra polityczna – to bardzo ważne, by nauczyć się dostrzegać chęć zawłaszczenia nauki przez polityków dla własnych potrzeb.
Zdrowie publiczne jest nierozerwalnie związane z polityką.
Dlatego społeczeństwo odmawiające szczepień to tak naprawdę manifest braku zaufania do polityków, a nie do nauki. Politycy tworzą regulacje dopuszczające do użytku leki i szczepionki – gwarantujące, że są bezpieczne. Jeśli nie ufamy rządowi, nie zaufamy szczepionce. I odwrotnie – jeśli ufamy rządowi, wierzymy że gdyby ze szczepionką było coś nie tak, systemy by to wychwyciły. Czytałem ostatnie wyniki badań mówiące, że Polska jest obok Rosji najbardziej sceptyczna wobec szczepionek.
Jak zbudować zaufanie?
Zaczynając od budowania zaufania do instytucji. W Wielkiej Brytanii nie odseparowaliśmy podczas pandemii nauki od polityki. Za jakiś czas przekonamy się w jakim stopniu ucierpi na tym nauka.
Każdy błąd i efekt uboczny – nie tylko medyczny, zostanie przypisany naukowcom, nie politykom.
Borys Johnson używał hasła „nauka stoi za naszymi decyzjami”. Kupował sobie w ten sposób czas i zwlekał z podejmowaniem decyzji. Tuszował swoją odpowiedzialność.
Co z błędami popełnianymi przez naukowców? Naukowcy pracujący nad szczepionką oxfordzką podali tylko połowę dawki pacjentom. Można wybaczyć takie roztargnienie?
Podstawą jest transparentność. Ludzie wybaczają błędy, bo błąd jest ludzką rzeczą. Natomiast nigdy nie wybaczą kłamstwa. Nie ma takiej informacji, którą powinno się przed społeczeństwem zataić. Jeśli nauka chce przekonać do siebie społeczeństwo, musi pokazać swoją ludzką twarz. Nieodłączną częścią tego procesu jest mówienie o popełnionych błędach i kontrowersjach. Nauka w służbie społeczeństwu to nauka otwarta.
Gdyby się to udało naukowcom, może politycy by się zainspirowali?
Nie tylko politycy. Pandemia jest testem na wielu poziomach. Rozmowa o nauce to też rozmowa o uniwersytecie i jego roli w kształtowaniu postaw, wolności myślenia. Dzisiaj wszyscy gonią za dobrymi wynikami i publikacjami. Osiągnęliśmy poziom hiper-rywalizacji. Czy pandemia nas otrzeźwi?
Uniwersytety uczą studentów, że świat dzieli się na elitę i ciemny lud. Naukę, która wie wszystko i społeczeństwo, które nic nie rozumie.
I co roku wypuszczają setki absolwentów – arogantów, którzy krzyczą „słuchajcie nauki! My Was nauczymy tego, czego nie rozumiecie”. Jeszcze nikomu nie udało się zbudować dobrej relacji ze społeczeństwem przez arogancję. Tu potrzeba partnerstwa. Naukowcy mogą się bardzo dużo nauczyć od społeczeństwa, które nie ma nic wspólnego z ich profesją.
Powrót do źródeł
Od czego zacząć zmianę?
Od wprowadzenia przedmiotu „historia nauki” i „filozofia nauki”. Dzięki temu studenci będą mieli szansę dowiedzieć się, że rozwój nauki nie następuje tylko wskutek kumulacji faktów. Prawdziwą sztuką jest uczenie się o nauce z uwzględnieniem wątpliwości i kryzysu w rozwoju. Nauka daje nam coś bardzo cennego – wiedzę, ale to nie jest wiedza ostateczna – ona ciągle się zmienia.
Pandemia zmusi nas do powrotu do źródła?
Zdecydowanie. Pandemia wstrząśnie nami ekonomicznie, więc uniwersytety też to odczują. Wtedy być może będą zmuszone do namysłu po co w ogóle powstały, jaka jest ich kultura pracy? Jaki jest cel badań, które prowadzą? Komu mają służyć? Kto im dzisiaj ufa? Jaka jest ich relacja ze społeczeństwem? Czy naukowcy są niezależni, czy dają się wykorzystywać politykom, bo od ich decyzji zależy finansowanie tzw. „nauki użytecznej”?
Dlaczego każe Pan swoim studentom czytać „Strukturę rewolucji naukowych” Thomasa Kuhna, który przekonuje, że w nauce wszystko przebiega w bardzo uporządkowany sposób i jednocześnie „Przeciw Metodzie” Paula Feyerabend’a – rewolucjonisty, który mówi: „anything goes” – nie ma żadnych zasad.
By pokazać, że komunikacja naukowa to nie jest zwykła popularyzacja nauki ani dobry PR nauki. Wszyscy naukowcy podkreślają, że zależy im na dobrej relacji ze społeczeństwem. Jeśli to prawda, musimy się też zainteresować tym, co myśli społeczeństwo – chcieć zrozumieć ludzi, którzy to społeczeństwo tworzą. Tyle samo energii powinniśmy wkładać w poznanie społeczeństwa, co wkładamy w poznanie dyscypliny naukowej.
Dwa lata temu powiedział mi Pan, że studenci zupełnie odrzucili „Przeciw metodzie” Feyerabenda – jego spojrzenie na naukę wydawało się im szalone. W tym roku zaobserwował Pan wielką zmianę – studenci patrzą na jego filozofię z zaciekawieniem. Podczas zajęć chętnie poruszają temat religii jako narzędzia komunikacji naukowej.
Pandemia zburzyła obraz świata w jaki chcieliśmy wierzyć. Jak przy każdym wstrząsie, zrobiło się miejsce na refleksję. Faktycznie, za każdym razem kiedy prosiłem studentów o przeczytanie Khuna i Feyerabenda, widziałem szok na ich twarzy. W tym roku jest inaczej – studenci są bardziej otwarci, ponieważ na własnej skórze doświadczyli załamania relacji społecznych. Tym bardziej wierzą, że komunikacja naukowa bez zbudowania relacji ze społeczeństwem, które jest przecież różnorodne i wyznaje różne wartości – nie ma sensu. Nauka już nie jest zadaniem laboratoryjnym – nauka stała się debatą, w której uczestniczą wszyscy – każdy ma prawo zabrać głos i każdy powinien zostać wysłuchany.
Dlaczego namawia Pan studentów do czytania fikcji?
Bo chcę, by przypomnieli sobie, co to znaczy mieć wątpliwość i w jakich okolicznościach człowieka dopada zwątpienie. Chcę też, by dostrzegli pokłady kreatywności tkwiące w zwątpieniu. Ostatnio do listy lektur dołączyłem „Biegunów” Olgi Tokarczuk. Pisarze i artyści dążą do tego samego co naukowcy – też chcą zrozumieć człowieka i prawa jakie rządzą światem. Z tą różnicą, że nie mają zahamowań i ciągle przekraczają jakieś granice.
"Jeszcze nikomu nie udało się zbudować dobrej relacji ze społeczeństwem przez arogancję." Naprawdę chylę czoła przed tymi słowami, bo w kółko powtarzam coś podobnego. Jeśli są wątpliwości, najgorszym co można robić, to wyzywać podnoszących wątpliwości od nieuków. A potem dodawać, że nauka coś twierdzi, więc to na pewno prawda. Otóż nie. W nauce jest miejsce na błędy, na wątpliwości, przede wszystkim na dyskusję. Oraz – co może się wydać wręcz nieprawdopodobne – czasem nawet na przyznanie racji drugiej stronie. Tak szczerze nie usłyszałam i nie przeczytałam jeszcze ANI JEDNEGO przyznania racji ze strony proszczepionkowców tym wątpiącym (nie mówię o fanatycznych antyszczepionkowcach od czipów i podobnych teorii spiskowych). Nawet jeśli wątpiący mają rację, a naprawdę ją miewają, to jest ona całkowicie ignorowana. Bo co? Bo nagle świat by się zawalił? No właśnie nie. Wtedy byłoby pole do racjonalnej dyskusji, pole dla prawdziwej nauki.
Swego czasu roztrąbiono, że dzięki energetyce wiatrowej krowy nie daja mleka a kury nie niosą jaj. Mimo braku argumentów rząd wygnał energetykę wiatrową na Bałtyk. Czy wdawanie się w szeroką polemikę z antyszczepionkowcami nie jest ryzykiem analogicznych decyzji? Dlaczego nie zauważa pani, że nauka odpowiada na większość zarzutów zwolenników epidemi. Są granice ulegania demagogi, głupoty i obskurantyzmu. Jak dotychczas anty- nie wskazali skutecznych metod walki z epidemią.
Muszę przyznać rację. Gdziekolwiek się nie zapytam, nie uzyskam odpowiedzi. Bardzo chciałbym, żeby ktoś mi wyjaśnił moje wątpliwości, ale niestety, gdy zacznę pisać, odpowiedzi się nagle kończą, a nie piszę nic w stylu "nie zaszczepie się, bo nie", "to spisek", "znajdźcie sobie w internecie, co piszą o szczepionce"… nic z tych rzeczy. Mam np. konkretne pytanie, dlaczego nikt nie podaje informacji z badań nad szczepionką, w których jest jak wół napisane, że ok. 5500 osób z grupy szczepionkowej i tylko ok. 2500 z grupy placebo miało jakieś zdarzenia medyczne (już mi się nie chce szukać dokładnych liczb, ale na końcu podam źródło, którym się kieruję).
To całkiem naturalne, bo obejmuje także np. ból w miejscu ukłucia, ale istotnym faktem jest to, że z podanych wyżej osób, 1,5% to były infekcje i zakażenia… w obu grupach… niby to samo, ale tak na prawdę, przy ponad dwukrotnej liczbie osób w grupie szczepionkowej, 1,5% to jest także 2x więcej osób z infekcjami. Wychodzi na to, że szczepionka chroni wyłącznie przed pozytywnym wynikiem na COVID-19, a nie przed zakażeniem… ludzie zaszczepieni nadal chorują i to w większej ilości, niż gdyby się nie zaszczepili.
Gorąco polecam przeczytać dokument.
Źródło: PFIZER-BIONTECH COVID-19 VACCINE (BNT162, PF-07302048)
VACCINES AND RELATED BIOLOGICAL PRODUCTS ADVISORY COMMITTEE
BRIEFING DOCUMENT
MEETING DATE: 10 December 2020
https://www.fda.gov/media/144246/download
To o czym napisałem zaczyna się na stronie 43 (tabelka). Polecam przeczytanie kilku kolejnych stron.
Druga sprawa, to jak definiują COVID w dokumencie. Osoba zakażona, to taka, która ma pozytywny wynik testów i jeden z objawów… np. ból głowy, katar, kaszel, zmęczenie, itp. Na tej podstawie określają skuteczność szczepionki… natomiast skuteczność szczepionki przy poważnych symptomach wynosi ok. 64%, ale nie można na tej podstawie tego określić z powodu znikomej ilości osób, które takie symptomy miała (1 osoba z grupy szczepionej, 3 osoby placebo).
To i tak lepiej określają czy ktoś ma COVID bo musiał mieć dodatni test i objawy. U nas w Polsce wliczono do statystyk kupę osób bezobjawowych, a przyczyn zgonów się nie bada czy nie była to przykładowo grypa. Sezon grypowy zaczął się w listopadzie. Przypadek?
Pan Webster ocenia problem z punktu widzenia członka cywilizowanej społeczności. Gdzie słowa mają swoją wagę i znaczenie. To nie Polska, gdzie termin "naukowiec" nie ma nic wspólnego z nauką i do niczego nie zobowiązuje. Gdzie zdobywanie stopni naukowych to kwestia spełnienia biurokratycznych wymagań i wniknięcia w szambo powiązań, kolesiostwa i wzajemnych usług. Gdzie najwyższe tytuły i stanowiska w branży zaleza od przychylności rozmaitych nieuków, szalbierzy i arogantow pełniących władzę. Gdzie pan profesor bez żadnych zahamowań kradnie pracę podwładnym lub prowadzi śmierdzące interesy z ludźmi z marginesu. W tym kraju nieliczni już uczciwi wystrzegają się jak ognia kontaktów z tymi środowiskami. W odosobnieniu prowadzą pracę naukową, unikając rozgłosu. Raczej dla własnej satysfakcji.
Dla przykładu przypominam aferę grafenu, skrzętnie wyciszoną przez "profesorów i rząd. Lub jednej habilitacji w Politechnice Warszawskiej, gdzie krytyczna ocena pracy, z zaznaczeniem skradzionych plagiatow zaginęła w komisji kwalifikacyjnej.
Problem z „nauką” jest taki, że ona zbyt często się myli. I to od zarania dziejów. „Naukę” często też mieszano z polityką a jedno i drugie – z religią. Na przykład koncepcja geocentryczna była przez stulecia oficjalną „naukową” wersją budowy układu słonecznego. Kto twierdził inaczej, skwierczał na stosie. Nieco później radziecki naukowiec, Trofim Łysenko potępiał wsteczną, zachodnią genetykę a zamiast niej opracował „łysenkizm”. Kto chce, niech sobie sprawdzi, o co w tej bzdurze chodziło.
To samo z medycyną. Jeszcze kilkaset lat temu uznawani naukowcy z tytułami leczyli syfilis rtęcią, na większość chorób zalecali puszczanie krwi a rozprzestrzenianie epidemii kładli na karb „waporów i fluidów”. Dżumę leczono za pomocą wonnych olejków, zaś w roli „szczepionki” występował dekokt zwany „octem siedmiu złodziei”. Naukowo występował. Później też było wesoło. DDT, azbest, tworzenie jezior za pomocą wybuchów jądrowych. Chyba nie było bzdury, żarliwie promowanej przez naukowców. Lekarstwa – talidomid. Coś już świta?
Więc proszę wybaczyć, ale jak teraz naukowcy serwują ludziom eksperymentalną szczepionkę, to niektórzy ludzie są mocno sceptyczni. Nie w stosunku do szczepionek jako takich, tylko czegoś, co było badane kilka miesięcy. Znów się kłania talidomid. Co do polityków – panie i panowie sprzedający seks za pieniądze wykazują się większą rzetelnością i prawdomównością. Politykom nie ufa się z definicji.
Kuhna, nie "Khun'a"; w dodatku gość twierdził że strukturę mają zachowania naukowców, nie sama nauka.
"To wyraz braku zaufania do rządu, nie do nauki"
Nieprawda. Jeżeli tak twierdzi, niech poda:
– skutki odległe przyjęcia tej konkretnej szczepionki,
– niech poda wzór strukturalny lub nukleotydowy substancji czynnej,
– niech poda jej nazwę a nie jakieś "Szczepionka mRNA przeci COVID-19". Szczepionka mRNA przeciwko COVID-19 to jest nazwa całości, tego co niby ten lek robi. Nie jest to nazwa substancji czynnej. Teraz dojdzie do sytuacji, że każda firma napisze "Szczepionka mRNA przeci COVID-19" a nukleotydy substancji czynnej będą się znacząco różnić.
.
Nie ufam firmom, które nie podają nazwy leku, tak aby można było poznać ich strukturę chemiczną lub genetyczną. Wciąż nieznana jest sekwencja 3'UTR, 5'UTR i poly-A tej szczepionki. Sekwencja kodująca jest tylko częściowo opisana. Brak informacji w ulotce, brak informacji na stronie producenta.
.
Proponuję dla tego produktu nazwę "Devil's uri(di)ne" zamiast "Comirnaty".
.
Gdyby naukowcy postarali się o podanie pełnego jawnego składu (dla substancji pomocniczych znalazłam wspomniane wzory chemiczne, dla czynnika aktywnego – nie) i zadbaliby o 5 lat testów – czyli zbadane skutki odległe – to wtedy NIE MUSZĘ UFAĆ POLITYKOM, bowiem nie oni wyprodukowali tą szczepionkę.
.
Proponuję wysłać do Pfizera pytanie o pełną sekwencję nukleotydową składnika aktywnego szczepionki Comirnaty przeciwko COVID-19. Zobaczycie co Wam odpowiedzą. Zostaniecie przez nich strollowani – obiecuję.
Cóż, ewidentnie należy jeszcze rozróżnić "naukę" od "biznesu".
Myślę, że przez "naukę" autor miał na myśli zarówno ludzi parających się szeroko rozumianymi badaniami i pracami koncepcyjnymi jak i metodykę według jakiej działają.
W świecie nauki, moim zdaniem, istnieją trzy główne pola konfliktu: polityka, biznes i samo-izolacja. Polityka jest poza moim zasięgiem, na biznes jestem za biedny, ale samo-izolacja nauki, polegająca na finansowym zamknięciu dostępu do publikacji (np. 30 Euro za 10 stron tekstu) jest już bardzo bolesna.
Ludzie spoza świata nauki to nie idioci. To często praktycy, często też badacze nawet wyższej klasy niż niejeden naukowiec, tyle, że pracujący poza zamkniętym światem uniwersytetów.
Ze względów zawodowych często czytam publikacje naukowe (te dostępne za friko tylko niestety) i muszę stwierdzić, że trafiają się pomiędzy nimi i perełki i takie gnioty, że aż żal tylną część ciała ściska.
Według mnie najgorsze co może robić nauka w komunikacji z tak zwaną "resztą społeczeństwa", to skupiać się na popularyzacji. To NIE DZIAŁA. Popularyzacja często wiąże się z tak rażącymi uproszczeniami, nie daje absolutnie niczego poza obustronną przyjemnością – ja coś powiedziałem, tyś usłyszał, fajnie było co nie? Kontakt z nauką musi przynosić korzyść. A korzyścią jest zrozumienie jak to wszystko działa. I co najważniejsze – czego NIE WIEMY.
Proszę wysłać i opublikować odpowiedź.
Nauka jest fajna. Tylko trzeba uważać, bo znaczna grupa profesorów to nie są naukowcy.
Cóż za tendencyjny wstęp do artykułu "polska … najbardziej opornym krajem …", może po prostu, Polska jest krajem, w którym społeczeństwo sceptycznie podchodzi do cudownej szczepionki, która nawet nie jest zarejestrowana jako lek bo w takim przypadku firma musiała by ponosić koszty odszkodowań za skutki uboczne.
Sami producenci nie zalecają szczepień dzieci poniżej 16 roku, kobiet w ciąży, osób z implantami, z chorobami immunologicznymi … bo na tej grupie szczepionka nie była testowana. Wśród skutkow ubocznych po szczepieniach wyczytałem u jednego producenta, chospitalizacja, możliwa śmierć … powiało optymizmem 😆
Dlaczego oko press nie pisze o badaniach na norkach jakie zostały przeprowadzone … zostały zaszczepione i ponownie wystawione na działanie wirusa, skuteczność zaskoczyła wszystkich, 100% zmarło.
Do decyzji o nieszczepieniu się przekonuje mnie jeszcze fakt, że:
-do 2024roku producenci szczepionek zwolnieni są z odpowiedzialności,
-WHO, krotko przed covidem zmieniło/zaniżyło kryteria pandemi,
-rok temu mówiono, że to nowy i niebezpieczny wirus a nad szczepionką pracują juz od kilku miesięcy,
-po kilku miesiącach odtrąbili sukces, wynaleźli szczepionkę, wprowadzają na rynek … gdzie każdy liczący się autorytet medyczny twierdzi, że szczepionka to min 5-6 lat samych badan a w tym przypadku nawet nie wyizolowano DNA wirusa.
Z pomniejszych sygnałów na nie:
-merkelowna, gates, … nabyli udziały w firmach szczepionkarskich … ilu sie nie przyznało,
-dezinformacja jaka od samego początku panuje w mediach na temat tego wirusa,
-ograniczenia jakie rząd wprowadza dla osób, które mają odmienne myślenie od narzuconego odgórnie.
Wszystko, to skłania mnie do decyzji o poczekaniu ze szczepieniem … jeżeli ktoś myli sceptycyzm do "cudownego leku" z oportunizmem, to niech najpierw zacznie od zapoznania się z definicja tych wyrażeń
Tak sobie ostatnio pomyślałam, że obecne pokolenie 40+ to osoby kształcone w czasach, gdy po wyjeździe na Zachód okazywało się, że dzieci przeskakują po dwie klasy, bo są tak mądre i tyle wiedzą. I teraz ci ludzie składają informacje, wyciągają wnioski, a przede wszystkim kwestionują łykanie wszystkiego, co im się podaje w mediach.
Przypominam, że naukowcy i lekarze zalecali palenie papierosów, przestrzegali przed jedzeniem jajek i pomylili się w wielu innych sprawach. Wymyślony został także eternit, który zabił wiele osób, ale dopiero po ok. 70 latach to ustalili.
Jeżeli 50% ludzi umierałoby, to pewnie bym wziął szczepionkę, nawet nie przebadaną… ale nie w sytuacji gdzie śmiertelność jest znikoma.
I powiem wam jeszcze jedno… po szczepieniach szpitale nadal będą przepełnione… bo są zawsze przepełnione… co roku w okresie jesienno-zimowym.
W UK do dzisiaj niektórzy lekarze-ginekolodzy zalecają picie toniku w ciąży. Chinina w nim zawarta jest tak toksyczna dla płodu, że alkohol to przy tym pikuś.
Pozwolę sobie na jeszcze jeden komentarz-pytanie. Czy ktokolwiek sprawdził statystyki zachorowań w UK po rozpoczęciu szczepień 8 grudnia i może skomentować to, co właśnie można zaobserwować na wordometer?Izrael też w sumie szczepi dużo, statystyki ma… ekhm… ciekawe. Tylko że oni zaczęli szczepić później, więc to zrozumiałe. Ale UK?
Wzrost jest bardzo ciekawy, mimo zaszczepienia 1,5% społeczeństwa. Jestem ciekaw, jak sytuacja się rozwinie, ale chyba jeszcze za wcześnie na analizę… chociaż z drugiej strony, jeżeli zaczęli szczepić najbardziej narażone grupy, liczba nowych zakażeń powinna drastycznie spadać… a jest odwrotnie. Odporność nabywa się po 10 dniach, więc zaszczepieni do 24 grudnia powinni być już odporni w 95% (przynajmniej na pozytywny wynik testu :)) Nie mogę znaleźć żadnych informacji o zaszczepionych, ale piszą (https://www.theguardian.com/world/2020/dec/30/covid-19-second-stage-nhs-vaccinations-delayed-across-uk), że drugą dawkę przesuną o 12 tygodni, mimo, że powinno się ściśle stosować do instrukcji. Nie zdziwię się, jak nasi rządcy postąpią tak samo.
Zakładając, że połowa światowego społeczeństwa to osoby 45+ a połowa to młodsze, zaszczepienie 1.5% może zmniejszyć zachorowalność o max 3% (gdy szczepiono staruszków). Poza tym nie wszyscy jeszcze dostali drugą dawkę. 3% spadku ze szczepoionki to poniżej odchylenia standardowego dla nowych przypadków w tej epidemii. Gdy zaszczepią 50% staruszków – powinno być już znacząco coś widać. Jednak trzymanie struktury chemicznej składnika aktywnego tajnym nie wróży zaufania, bowiem nauka nie jest otwarta dla społeczeństwa. Co z tego, że możemy oglądać badania, gdy nie widzimy czego te badania dotyczą. Nazwa substancji i jej wzór strukturalny powinny być publicznie dostępne, skoro lek dopuszczono do użytku. Nie ważne, że warunkowo – dopuszczono i informacja powinna być dostępna. A pisaniem że składnikiem szczepionki Comirnaty jest szczepionka mRNA przeciwko COVID-19 to niech piszą do płaskoziemców.