0:000:00

0:00

24 lutego w Radzie Najwyższej deputowani przyjęli uchwałę o wprowadzeniu stanu wojennego. Opozycja zapewniła, że zawiesza wszystkie spory polityczne, a deputowani wszystkich klubów wystąpili razem na konferencji prasowej. Później około 20 parlamentarzystów przestało się pojawiać na posiedzeniach. To głównie przedstawiciele Opozycyjnej Platformy Za Życie (OPZŻ) - najbardziej prorosyjskiej partii Rady Najwyższej. Na jej czele stał Wiktor Medwedczuk, przyjaciel Władimira Putina i otwarty lobbysta interesów Moskwy w Ukrainie.

Opozycyjna Platforma bez życia

19 marca Rada Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony zakazała działalności prorosyjskich partii, w tym OPZŻ (jako jedyna z takim programem była w parlamencie). Jej deputowani założyli miesiąc później grupy Platforma Za Życie i Pokój (PZŻM) oraz Odbudowa Ukrainy. Sekretarz Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Ołeksij Daniłow nie krył wówczas oburzenia. Zwracał uwagę na to, że przez osiem lat, czyli od początku faktycznej rosyjskiej agresji na Ukrainę, to ugrupowanie promowało przyjaźń z Moskwą.

- Te szumowiny myślą, że powinni być w Radzie Najwyższej. Oni powinni po cichu odejść. Nie czekać na trybunał ludowy. Nie rozumieją, że chłopcy na froncie nie przebaczą im. Tym ludziom, którzy we wszystkich telewizjach wołali do nas Putina

- powiedział.

OPZŻ już wcześniej, rok przed rozpoczęciem wojny, była obiektem zainteresowania Rady Bezpieczeństwa i Obrony, która wprowadziła sankcje wobec Wiktora Medwedczuka i jego prawej ręki, czyli biznesmena Tarasa Kozaka. Zakazała także działalności ich kanałów telewizyjnych, z których sączyła się propaganda Kremla usprawiedliwiająca aneksję Krymu w 2014 roku, czy tłumacząca, że konflikt na Wschodzie kraju to wojna domowa, z którą Rosja nie ma nic wspólnego. A jeśli już to Moskwa tylko chce pomóc zakończyć konflikt.

Tego rodzaju działania rządzących nie wywoływały oburzenia ani Zachodu, ani samych Ukraińców, z których większość rozumiała, że w ich kraju nie powinno być miejsca dla rosyjskiej V kolumny.

Po 24 lutego stało się to jasne dla jeszcze większej grupy obywateli Ukrainy.

Już w maju zeszłego roku w areszcie domowym znalazł się Wiktor Medwedczuk, któremu zarzucano zdradę stanu i “grabież bogactw naturalnych kraju”. W październiku pojawił się kolejny zarzut dotyczący działalności terrorystycznej. Po rozpoczęciu wielkiej wojny Medwedczuk uciekł z aresztu domowego, ale został zatrzymany przez Służbę Bezpieczeństwa Ukrainy w kwietniu, gdy próbował wyjechać z kraju. W maju opublikowano jego zeznania, którymi obciąża Petra Poroszenkę.

Zełenski vs Poroszenko

Były prezydent i lider partii Europejska Solidarność wydawał się przed wybuchem wojny głównym konkurentem na scenie politycznej dla Wołodymyra Zełenskiego. Obecny szef państwa chciał konkurować z nim o ten sam elektorat — patriotyczny i nastawiony proukraińsko. Stąd konieczność udowodnienia, że Petro Poroszenko, który starał się w 2019 roku o reelekcję pod patriotycznym hasłem “Armia, język, wiara”, wcale nie jest tak oddany Ukrainie, jak o tym mówi.

Jednym ze sposobów na zniszczenie tego wizerunku było powiązanie go z Wiktorem Medwedczukiem.

Nie było to trudne bowiem rzeczywiście za czasów prezydentury Petra Poroszenki sprawy u prorosyjskiego oligarchy miały się w Ukrainie co najmniej dobrze.

Tu mała uwaga na marginesie. Mimo licznych reform, które rozpoczęto po 2014 roku, prokuratura, Służba Bezpieczeństwa i sądy są nadal w dużym stopniu zależne od szefa państwa. Pod tym kątem trzeba patrzeć na oskarżenie byłego prezydenta dotyczące kupna węgla z dwóch przedsiębiorstw położonych na okupowanych terytoriach, w samozwańczych republikach Zagłębia Donieckiego.

Stało się to podstawą wysunięcia zarzutów dotyczących zdrady stanu i wspierania terroryzmu. Petro Poroszenko uznawał tę sprawę za polityczną.

Zatrzymany w maju Wiktor Medwedczuk jest także oskarżonym w tej samej sprawie dotyczącej węgla. W ujawnionych przez Służbę Bezpieczeństwa zeznaniach mówił nie tylko o niej, ale także o tym, że Petro Poroszenko brał udział z wyprowadzenia z własności państwa ropociągu Samara-Zachód. Według adwokata byłego prezydenta Illi Nowikowa, zatrzymany nie powiedział nic, co można potwierdzić dowodami.

- To informacyjna dywersja w interesach państwa-agresora, bo naruszenie wewnętrznej jedności politycznej działa nie w ukraińskich interesach — oświadczyła wówczas Europejska Solidarność.

Pod koniec maja Petro Poroszenko próbował wyjechać z Ukrainy do Rotterdamu na zjazd Europejskiej Partii Ludowej. Udało mu się to za trzecim razem.

Wcześniej dwukrotnie Służba Graniczna nie chciała go wypuścić z kraju, choć był członkiem delegacji Ukrainy do Parlamentarnego Zgromadzenia NATO.

Rzeczywiście trzeba przyznać, że Petro Poroszenko dysponuje ogromną siecią kontaktów na Zachodzie i jego obecność na tego rodzaju spotkaniach mogłaby być dla Ukrainy korzystna. Zwracał na to uwagę sam były prezydent, gdy pisał do Wołodymyra Zełenskiego z prośbą o pozwolenie na opuszczenie kraju. Przypomniał, że Europejska Partia Ludowa, na zjazd której jechał, jest najbardziej wpływowa na kontynencie.

- Na tle zagranicznego zagrożenia jest wyjątkowo ważnym, aby chronić jedność i koordynację naszych działań oraz unikać jakichkolwiek podziałów wewnętrznych i wspólnie pracować na wszystkich międzynarodowych platformach - podkreślił.

Jak widać ta argumentacja zadziałała, bo Petro Poroszenko mógł w końcu opuścić Ukrainę i zaapelować w Rotterdamie o większe wsparcie dla Kijowa.

Jaki nie byłby wynik wojny, jeśli Wołodymyr Zełenski będzie kontynuował dotychczasową linię swojej nieugiętej wobec Moskwy polityki, miejsce na patriotycznej części pola wyborczego ma zapewnione i nie powinien tu się obawiać Petra Poroszenki.

Ten ostatni w czasie swojej prezydentury być może liczył na jakieś porozumienie z Rosją, o czym może świadczyć stworzenie cieplarnianych warunków dla Wiktora Medwedczuka.

W przypadku Wołodymyra Zełenskiego porozumienie z Moskwą, czy otwarte wobec niej ustępstwa są niemożliwe.

Jednak zapewne w otoczeniu prezydenta wszyscy zdają sobie sprawę, że jego popularność kiedyś zacznie spadać, dlatego teraz jest najlepszy moment, aby pozbyć się bądź zmarginalizować oponentów. Niemniej jednak niektóre kroki mogą wywołać wiele pytań, jeśli nawet nie w Ukrainie, to u zachodnich partnerów.

Wojna w eterze

Gdy 24 lutego Rosja zaatakowała Ukrainę rozpoczynając wielką wojnę, główne ukraińskie kanały telewizyjne zaczęły wspólnie przygotowywać “telemaraton”, czyli jedną antenę, gdzie przez 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu, informuje się o przebiegu wojny.

Inne telewizje mogły korzystać z tego sygnału. Tak robiły niektóre kanały telewizyjne, które są uznawane za związane z byłym prezydentem Petrem Poroszenką. Chodzi o Piatyj, Priamyj i Espreso. Na początku kwietnia zostały one jednak usunięte z multipleksu cyfrowego, czyli nie mogą być odbierane za pomocą zwykłej anteny.

Doradca szefa Biura Prezydenta Mychajło Podolak oświadczył, że chodzi tu o formowanie “wspólnej państwowej polityki informacyjnej podczas wojny”.

- Częściowo te kanały pokazywały “telemaraton”. A częściowo, pokazywały człowieka, który jest bardzo w sobie zakochany. Mamy wielu narcyzów, jak rozumiem, mamy politykę zbudowaną na narcyzmie - mówił mając na myśli Petra Poroszenkę.

W połowie maja sekretarz Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Ołeksij Daniłow powiedział, że decyzja została podjęta ze względu na bezpieczeństwo państwa, a kanały z orbity Petra Poroszenki nie chciały brać udziału w “telemaratonie”.

- Skończy się wojna, wszystko wróci na swoje miejsca, będzie wielu chętnych krytykować władzę, opowiadać, co uważają za konieczne, proszę bardzo, będzie wolność słowa - mówił.

Nie znaczy to, że kanały Piatyj, Priamyj i Espreso zniknęły całkowicie, jednak ich odbiór został znacznie ograniczony.

Ukraińcy są przyzwyczajeni do pluralizmu w mediach i zamknięcia któregoś z nich, jeśli nie jest otwarcie prorosyjskie, na pewno łatwo by nie znieśli. Nawet w czasie wojny.

Przyzwyczajenie do wielu punktów widzenia widać nawet w sondażu przeprowadzonym na początku kwietnia, gdzie rzeczywiście, niemal 33 procent badanych, ufa oficjalnym źródłom informacji, ale co czwarty Ukrainiec wskazuje, że wiadomości czerpie z różnych mediów internetowych, a jedynie niecałe 5 procent ufa “telemaratonowi”.

Władza mówi jednym głosem

Rządzący dbają o jeden wspólny przekaz nie tylko w mediach, ale także we własnych szeregach. Wydaje się, że to stoi za wyrażeniem braku zaufania przez Radę Najwyższą w stosunku do rzeczniczki praw człowieka Ludmyły Denisowej.

De facto zwolniono ją ze stanowiska i do momentu wyznaczenia nowej kandydatki, czy kandydata, jest ona jedynie “pełniącą obowiązki”. Krok ten skrytykowali ukraińscy działacze pozarządowi i monitoringowa misja ONZ do spraw praw człowieka. Chodzi jednak o sam proces odsunięcia ze stanowiska, a nie o to, jak wykonywała swoje obowiązki.

- Biuro Prezydenta jest niezadowolone z mojej działalności. Mojej aktywnej działalności polegającej na zbieraniu i analizie informacji o naruszeniach praw człowieka na tymczasowo okupowanych terytoriach — mówiła.

Z kolei anonimowy deputowany prezydenckiej partii Sługa Narodu powiedział portalowi Liwyj Bereh, że zwolnienie Denisowej było związane z jej oświadczeniami, które nie były koordynowane z parlamentem, a oficjalnie jej stanowisko to “pełnomocnik Rady Najwyższej do spraw praw człowieka”.

- Niezrozumiałe było skupienie się pracy rzeczniczki na licznych szczegółach seksualnych zbrodni, do których dochodziło w nienaturalny sposób, gwałceniu dzieci na okupowanych terytoriach, których nie mogła potwierdzić dowodami.

To tylko szkodziło Ukrainie i odciągało uwagę światowych mediów od prawdziwych potrzeb Ukrainy

— mówił inny deputowany Pawło Frołow z rządzącej Sługi Narodu.

Deputowani zarzucali jej też, że nie zajmowała się tworzeniem korytarzy humanitarnych, wymianą jeńców, czy przeciwdziałaniu deportacji dzieci z okupowanych terytoriów. Tę sferę przejęła albo też spadła ona na wicepremierkę Irynę Wereszczuk, politycznie związaną z prezydencką partią Sługa Narodu.

***

Na Ukrainie niemal zamarło życie polityczne. Partie opozycyjne nie krytykują władz, ponieważ byłoby to uznane za działanie na rękę Moskwie. Jednocześnie jednak trudno mówić o tym, aby były one włączone w jakiś sposób do procesu decyzyjnego.

Jak podkreśla zazwyczaj dobrze poinformowany portal Ukraińska Prawda, Wołodymyr Zełenski ogranicza się w czasie narad w wąskim gronie doradców ze swojego politycznego kręgu. Inni politycy wydają się szukać swojego miejsca starając się pomóc Ukrainie, czy to na poziomie lokalnym, czy międzynarodowym.

Trudno jednak mówić o zjednoczeniu, raczej każdy indywidualnie realizuje wspólny cel.

Niewykluczone, że w wyniku wojny pojawią się też nowi gracze — na przykład ze sfery wojskowej. Rekordowe poparcie ma nie tylko Wołodymyr Zełenski, ale też Zbrojne Siły Ukrainy.

;

Udostępnij:

Piotr Pogorzelski

Dziennikarz Biełsatu, autor podcastu „Po prostu Wschód" (anchor.fm/pogorzelski) i współpracownik Radia 357. Do 2015 roku przez niemal 10 lat pracował w Kijowie jako korespondent Polskiego Radia. 

Komentarze