Przywódcy krajów unijnych po długich negocjacjach ogłosili porozumienie ws. wspólnej polityki migracyjnej. Problemy są dwa: to same deklaracje i żadnych konkretów. A statystyki pokazują, że kryzysu migracyjnego w Europie już nie ma. Nadmuchują go prawicowi populiści, m.in. Salvini, Orbán, Seehofer i Morawiecki
Porozumienie w sprawie migracji ogłoszono 29 czerwca o godz. 4.40 rano, podczas szczytu Rady Europejskiej. Próżne jednak byłyby próby poszukiwania w nim konkretów. Największym konkretnym skutkiem porozumienia było to, że prawicowi politycy – premier Włoch Giuseppe Conte, Viktor Orbán, kanclerz Austrii Sebastian Kurz, Mateusz Morawiecki – mogli ogłosić wyborcom w swoich krajach, że osiągnęli "sukces".
Ostrożniejsza w słowach była kanclerz Niemiec Angela Merkel, która powiedziała: "Zrobiliśmy dużo, żeby zbliżyć do siebie bardzo różne punkty widzenia. To porozumienie jest dobrym sygnałem". Ale szczyt i dla niej był sukcesem – wszystko wskazuje na to, że udało się jej uspokoić ministra spraw wewnętrznych Horsta Seehofera i ocalić rząd koalicyjny CDU-CSU-SPD, który niemal zawisł na włosku właśnie przez uchodźców.
Merkel jest w trakcie umów bilateralnych z poszczególnymi krajami UE w sprawie deportacji uchodźców, którzy obecnie przebywają w Niemczech, ale wcześniej zostali zarejestrowani w innym kraju UE – to właśnie oni stali się punktem spornym pomiędzy nią a Seehoferem. W liście napisanym do swoich koalicjantów informuje, że podczas szczytu migracyjnego wstępnie na takie rozwiązanie zgodziło się 14 krajów – w tym Polska, Czechy i Węgry.
Chodzi o osoby, które aplikowały o ochronę międzynarodową w Polsce, ale następnie opuściły terytorium naszego kraju. W roku 2016 było to ok. 10 tys. osób (tyle decyzji o umorzeniu postępowań podjął Urząd ds. Cudzoziemców), w 2017 ok. 5 tys. osób. Nie wiadomo, ilu z tych cudzoziemców przebywa w Niemczech.
Nowe zamknięte ośrodki recepcyjne "na zasadzie dobrowolności" na terenie Europy
W krajach członkowskich, które wyrażą taką chęć, mają powstać ośrodki recepcyjne, czyli tzw. hotspoty dla migrantów i uchodźców, którzy przybędą do Europy drogą morską lub zostaną uratowani na europejskich wodach. To właśnie w tych ośrodkach migranci będą oczekiwać na decyzję, czy są podstawy, żeby ubiegali się o azyl w którymś kraju członkowskim. W którym? Będzie to określane na podstawie "dobrowolnych deklaracji" krajów.
Czego nie wiadomo? Nie wiemy, w których krajach mają powstać takie ośrodki (Francja i Austria już zapowiedziały, że nie u nich) i czym właściwie będą różnić się od istniejących już hotspotów w Grecji i we Włoszech (zwłaszcza, jeśli powstaną w tym samych krajach) – poza tym, że mają być "zamknięte" (porozumienie nie precyzuje, co to oznacza). Nie wiadomo też, gdzie będą relokowani kandydaci na uchodźców, skoro kraje członkowskie mają dobrowolnie deklarować liczbę osób, które chcą przyjąć. A wyniki procedury relokacyjnej nie napawają optymizmem. Procedura relokacji do innych państw członkowskich UE uchodźców przebywających w obozach w Grecji i Włoch zakończyła się porażką. W latach 2015-2017 z planowanych mocno na wyrost 160 tys. osób (w tym 120 tys. objętych obowiązkowym rozdzielnikiem) relokowano zaledwie 34 tysiące. Polska, Czechy i Węgry nie przyjęły nikogo.
To kontynuacja pomysłu Viktora Orbána z 2016 roku i Sebastiana Kurza. Unia Europejska ma zbudować i sfinansować specjalne ośrodki dla migrantów, zlokalizowanych poza Europą (Kurz mówił np. o Albanii), w których przeprowadzane będą wstępne procedury decydujące o tym, czy migranci mają podstawy do ubiegania się o azyl.
To rozwiązanie wzorowane na umowach UE z Turcją i Libią: Unia dobrze płaci za to, żeby migranci nie byli wpuszczani na teren Wspólnoty, a w zamian przymyka oczy na łamanie praw człowieka i nieludzkie traktowanie migrantów w „ośrodkach pozaterytorialnych”. Zasada „nie nasze terytorium, nie nasz problem” przypomina też strategię Australii, która utrzymuje eksterytorialne ośrodki detencyjne na wyspie Manus, gdzie nie mają wstępu ani organizacje pozarządowe, ani dziennikarze.
Czego nie wiadomo? Po pierwsze, gdzie zostaną zbudowane "platformy" (celowy dobór słownictwa zamiast użycia słowa "obóz", żeby uniknąć skojarzeń ze strategią Australii – która jednak nasuwa się sama). Kilka krajów północnej Afryki już zapowiedziało, że nie zgodzi się na budowę takich ośrodków. Nie wiadomo też, w jaki sposób zapewnić przestrzegania praw człowieka i humanitarne traktowanie – zwłaszcza, że platformy mają być stworzone we współpracy z agendą ONZ ds. uchodźców, której deklarowane cele są sprzeczne z unijnymi.
Reforma Dublinu tylko jednomyślnie
Ustalono, że nic nie ustalono: tak w skrócie można przedstawić punkt dotyczący tzw. regulacji dublińskiej (co to jest piszemy niżej). Jej dalsza reforma będzie przeprowadzana tylko jednomyślnie, a więc każdy pojedynczy kraj będzie mógł ją zawetować (w ten sposób definitywnie odrzucono opcję jakichkolwiek przymusowych kwot uchodźców – wiadomo, że zawetują je Wyszehrad i Austria).
Obecna sytuacja jest bardzo daleka od idealnej – państwa Unii Europejskiej nie są w stanie uzgodnić co robić z ciągle napływającymi uchodźcami i migrantami z Afryki i Azji. Zgodnie z regulacją Dublin III, osoby ubiegające się o azyl mają obowiązek składać wnioski o ochronę w pierwszym kraju UE, do którego dotrą. W związku z tym nieproporcjonalny ciężar spada na Włochy i Grecję. Ta kwestia była jedną z kluczowych podczas ostatniej kampanii wyborczej we Włoszech, a nowy wicepremier i minister spraw wewnętrznych Matteo Salvini, lider antymigracyjnej Ligi, stworzył rząd w koalicji z Ruchem Pięciu Gwiazdek pod hasłem #zamknijmydrzwi (dla osób o nieuregulowanym statusie prawnym).
Czego nie wiadomo? Nie wiadomo nic: jakie prerogatywy będzie miała policja graniczna i właściwie w jaki sposób będzie bardziej efektywna od narodowych służb granicznych.
Porozumienie – pomimo że brak w nim konkretów – jest pożegnaniem tzw. "kultury powitania", którą chciała stworzyć w Europie Angela Merkel otwarciem drzwi dla syryjskich uchodźców jesienią 2015 roku. We wspólnej deklaracji politycy europejscy skupili się na podkreśleniu wagi "ochrony granic zewnętrznych" i "walki z nielegalną imigracją". To też zwycięstwo państw Wyszehradu – Polski, Węgier, Czech i Słowacji – które sprzeciwiały się polityce migracyjnej Merkel i obowiązkowej relokacji uchodźców. Wprawdzie od dawna wiadomo było, że powrotu do obowiązkowej relokacji nie będzie (tajemnicą poliszynela w Brukseli jest to, że okazała się porażką), ale Wyszehrad – wraz z nowymi prawicowymi rządami Austrii i Włoch – wygrał w sensie ideologicznym. Udało im się narzucić pogląd, że kryzys migracyjny nadal trwa.
Dzięki panującej atmosferze zagrożenia rządy niektórych krajów UE podpisały np. umowy deportacyjne, m.in. z Sudanem, którego przywódca Omar Hassan al-Bashir jest oskarżony o zbrodnie wojenne, albo z Nigrem, którego polityka również pozostawia wiele do życzenia w kwestii praw człowieka. Okazuje się, że uniwersalne prawa człowieka w Europie są uniwersalne tylko wtedy, kiedy dotyczą Europejczyków.
Tymczasem największy paradoks obecnej sytuacji jest następujący: liczby zaprzeczają głównej tezie europejskich polityków: Europa wcale nie tonie pod naporem migrantów i uchodźców. Wręcz przeciwnie, liczby osób docierających do Europy są obecnie na poziomie sprzed 2015, kiedy rozpoczął się tzw. "europejski kryzys uchodźczy".
To nie znaczy, że problemy i wyzwania dotyczące uchodźców i migrantów w Europie zniknęły. W ciągu trzech lat do Europy przyjechało ok. 1,8 miliona osób. Ale należy skupić się na polityce integracyjnej, a nie na zamykaniu granic – bo teoria "Europy jako oblężonej twierdzy" nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością.
W 2018 roku do Grecji drogą morską dotarło 13 tysięcy osób (dla porównania, w 2015 było to 850 tysięcy); a do Włoch dotarło 17 tysięcy (w 2015 - 150 tysięcy). Jedynie liczba osób docierających do Hiszpanii nieznacznie wzrosła: z 16 tysięcy w 2015 roku do 17 tysięcy w 2018 roku. Ale politykom nie opłaca się rozpowszechniać tych danych. Kapitalizując na zarządzaniu strachem, Orbán właśnie wygrał kolejne wybory na Węgrzech – podobnie jak Kurz w Austrii i Conte we Włoszech. Wg. najnowszego Eurobarometru (badań europejskiej opinii publicznej), większość Europejczyków woli wierzyć prawicowym populistom niż statystykom: obywatele UE najbardziej niepokoją się właśnie imigracją (38 proc. z nich wskazało migrantów jako źródło niepokoju), bardziej nawet niż terroryzmem (29 proc.) i sytuacją gospodarczą Europy (18 proc.).
Uchodźcy i migranci
Mateusz Morawiecki
Viktor Orban
Rząd Mateusza Morawieckiego
Unia Europejska
relokacja
Absolwentka studiów europejskich na King’s College w Londynie i stosunków międzynarodowych na Sciences Po w Paryżu. Współzałożycielka inicjatywy Dobrowolki, pomagającej uchodźcom na Bałkanach i Refugees Welcome, programu integracyjnego dla uchodźców w Polsce. W OKO.press pisała o służbie zdrowia, uchodźcach i sytuacji Polski w Unii Europejskiej. Obecnie pracuje w biurze The New York Times w Brukseli.
Absolwentka studiów europejskich na King’s College w Londynie i stosunków międzynarodowych na Sciences Po w Paryżu. Współzałożycielka inicjatywy Dobrowolki, pomagającej uchodźcom na Bałkanach i Refugees Welcome, programu integracyjnego dla uchodźców w Polsce. W OKO.press pisała o służbie zdrowia, uchodźcach i sytuacji Polski w Unii Europejskiej. Obecnie pracuje w biurze The New York Times w Brukseli.
Komentarze