0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Ilustracja: Iga KucharskaIlustracja: Iga Kuch...

Mężczyzna z gęstą brodą siedzi za biurkiem. W uszach słuchawki, w dłoni telefon. Michał Pulkowski pomaga Ukraińcom uciekającym przed wojną do Polski znaleźć pracę i lokum.

– Staramy się osoby, którym przysługuje 40+ [świadczenie 40 zł na zakwaterowanie – red.], wysyłać do miejsc przyjmujących także uchodźców bez dotacji. Żeby wspierać ich właścicieli – mówi Michał. – Takich ludzi szanuję. Z tymi, którzy liczą wyłącznie na rządowe dopłaty, współpracujemy w ograniczonym zakresie.

– Póki co jest spokojnie, ale obawiam się dalszej kampanii wyborczej – dodaje Igor Horków. – Ostatnia, samorządowa, była u nas rozgrywana na melodie antyukraińskie. Kandydat na prezydenta wrzucał na Facebooka świadectwa swoich dzieci z polskiej szkoły, żeby udowodnić, że nie jest Ukraińcem. Kaczyński grzmiał: „Tylko PiS może zapewnić silne państwo polskie i polskość Przemyśla…” – Bzdura – ucina Igor. – Polscy Ukraińcy w Przemyślu to jakieś 2-2,5 tysiąca osób. Uchodźców wojennych jest może kilka tysięcy. Plus trochę emigrantów zarobkowych. Na ponad 60 tysięcy mieszkańców.

Ty Ukraińcu!

Igor urodził się w Człuchowie. – Na zamku krzyżackim była pierwsza parafia greckokatolicka na Pomorzu. Trudno o dziwniejsze połączenie – śmieje się postawny 38-latek.

Jego dziadkowie zostali przesiedleni z obecnej Polski południowo-wschodniej na północy-zachód w Akcji „Wisła”.

– Miała doprowadzić do asymilacji Ukraińców w Polsce. Jestem żywym przykładem, że to się nie udało – Igor znowu się śmieje. – Ale sporo osób się zasymilowało. Ze strachu, albo żeby dostać lepszą pracę.

Kiedy urodziła się siostra Igora, Ołena, ich ojciec usłyszał w Urzędzie Stanu Cywilnego: „Co to za imię? Żaden ksiądz tego panu nie ochrzci”. Igor na religii słyszał: „A ty do tyłu siadaj, do jehowych”.

– Najgorsze wyzwisko w szkole? „Ty Ukraińcu”. Jak wychodziliśmy wieczorem na wsi u dziadków w grupie chłopaków, zdarzało się, że polscy rówieśnicy łapali za kamienie. Bez powodu. Mam na głowie dwie blizny. Jednego dnia graliśmy z polskimi sąsiadami w piłkę, drugiego dostawaliśmy wpierdziel za bycie Ukraińcami.

W podstawówce klasa mnie akceptowała, siostra trafiła gorzej. Usłyszała od nauczycielki: „Wybieraj, albo dostajesz piątkę na semestr, albo obchodzisz swoje święta”.

U Igora w domu wszyscy mówili po ukraińsku, grała ich muzyka, raz na miesiąc pakowali się całą rodziną do pekaesu i jechali do cerkwi. Czasem komuś udało się przywieźć z Ukrainy ręcznie wyszywaną koszulę czy ikonę.

– Rodzice nie kryli, że jesteśmy Ukraińcami, więc już jako kilkulatek tłumaczyłem kolegom, że jesteśmy grekokatolikami, ale papieża uznajemy i Matkę Boską też – Igor znowu się śmieje.

młody mężczyzna w czarnej bluzie oparty o szarą ścianę
Igor Horków. Fot. Anna Bedyńska.

Niemieckie kropki, ukraińskie piosenki

Dziadkowie od strony mamy Michała Pulkowskiego 28 kwietnia 1947 roku, w pierwszy dzień Akcji „Wisła”, dostali na spakowanie się dwie godziny. Wzięli na wóz piątkę dzieci, ubrania. Najpierw trzy dni szli pieszo, gnani w kolumnie do Przeworska. Tam długo czekali na transport. W końcu zostali zapakowani do bydlęcego wagonu. W połowie maja dotarli na Mazury.

– Dziadkowie dostali poniemiecki dom, ale bez okien, z dziurawym dachem i rozszabrowany – mówi Michał. – Mieli centralną izbę z kuchnią i dwa pokoje. Zamieszkały w nich dwie rodziny. W jednej siedmioro, w drugiej pięcioro dzieci. Mieszkali razem całe życie.

Ojciec Michała pochodził z nieco zgermanizowanej polskiej rodziny z Borów Tucholskich.

– Oczywiście nikt się do tego nie przyznawał, ale najmłodszy brat ojca na starość coraz częściej mówi po niemiecku – opowiada Michał.

Gdy zbliżali się Sowieci, rodzina jego taty próbowała ewakuować się do Gdańska. Chciała się dostać do Niemiec.

– Ta historia wzbudziła moje podejrzenia w dzieciństwie. Dlaczego uciekali, kiedy wszyscy, jak uczyli w szkole, witali Armię Czerwoną – wyzwolicielkę? Dlaczego stryj zginął na niemieckim statku ewakuowanym z Gdańska? Połączyłem te kropki dopiero jako dorosły – opowiada Michał.

Za to od dziecka pociągały go śpiewane przez mamę ukraińskie piosenki, różnice w kalendarzu, tradycje związane ze świętami u babci spod Górowa, trochę inne potrawy. Największe wrażenie robiła na nim cerkiew greckokatolicka. Bywał w niej tylko podczas pobytów u babci. Tam też słyszał ukraiński, bo dziadkowie polski słabo znali. On z kolei słabo mówił po ukraińsku. Chodził do polskich szkół, w Bydgoszczy cerkwi greckokatolickiej nie było.

Po liceum dostał się na ukrainistykę do Warszawy, wtedy jedyną w Polsce. Tam poznał żonę, dziewczynę z ukraińskimi korzeniami, która uważa się za Polkę, ale dziś mówi też po ukraińsku.

Zaczynał studia w 1989 roku. Akurat upadał komunizm.

– Pamiętam tę radość, że już nie trzeba się ukrywać i dyskusje na temat wyjścia z „mentalnego ukraińskiego getta”. Wcześniej urządzaliśmy imprezy w zasadzie do użytku wewnętrznego – przyznaje Michał.

Przeczytaj także:

Z siekierą pod poduszką

Igor i jego siostra uczyli się w liceum ukraińskim w Białym Borze.

– Kiedyś nauczycielka spytała, czy chcielibyśmy zamieszkać tam, skąd pochodzili nasi dziadkowie – wspomina Igor. – Pomyślałem, po co jechać do Piskorowic, skoro nie ma tam już Ukraińców, ani cerkwi? Ale zakiełkowała we mnie myśl o powrocie bliżej Ukrainy.

W latach dwutysięcznych wśród ukraińskich przesiedleńców powstał projekt społeczny „Powernennia”. Jedni mówili, że trzeba wracać na ziemie ojczyste, by zachować tożsamość. Inni, że chodzi o duchowe powroty. O to, by raz na rok pojechać w rodzinne okolice, posprzątać groby.

– Trauma wysiedleń nie została jednak przepracowana – wyjaśnia Igor. – W PRL-u nie było przestrzeni, by o tym mówić. Polscy Ukraińcy żyli z piętnem bandytów, odpowiedzialnych za Wołyń, choć nigdy tam nie mieszkali. Może stąd decyzje tak wielu, by się w polskości rozpuścić? Paweł Smoleński pisał w „Pochówku dla rezuna”, że i Polacy, i Ukraińcy przez kilka lat po wojnie spali z siekierą pod poduszką – przypomina Igor. Sam pamięta jak w człuchowskim autobusie bardzo leciwa Niemka opowiadała znajomej: „Kiedy w 47 roku mieli tu przyjechać Ukraińcy, straszyli nas, że to bandyci. A przyjechali tacy spokojni ludzie”.

Michał zaczął myśleć o przeprowadzce do Przemyśla jeszcze na studiach. W połowie lat 90. mama Michała pojechała do sanatorium w Krynicy. Zaproponował, że ją odbierze, a przy okazji zahaczą o wieś, z której została wysiedlona. Długo szukali miejsca po domu. Chodzili, pytali, w końcu doszli, gdzie to było. Obok stała stara chata.

– Weszliśmy do środa, a tam siedzi babcia w okularach jak denka od butelek i mówi do mamy: „A ty jesteś Sławka od Sawków” – wspomina Michał. To była jej sąsiadka zza strumyczka.

Od tego czasu Michał coraz częściej myślał, by wrócić na ziemie przodków. Tymczasem wyjechał do pracy w Kijowie. Raz na miesiąc przyjeżdżał do Polski. Czasami spotykał się z żoną w połowie drogi: w Przemyślu. I coraz częściej myślał, by tam się przenieść. Najtrudniej było przekonać żonę. Dwadzieścia lat temu dała się namówić.

– W Przemyślu kamienie mówią po ukraińsku, a mi chodziło o zachowanie tożsamości. No i cerkiew mam blisko. Żonie spodobała się ukraińska szkoła, do której poszły obie córki. Mało dzieci, mało patologicznych zjawisk, zamknięte środowisko. Bo pomimo prób wyjścia z „getta”, w jakiś sposób w nas ono zostało – uważa Michał.

fragment haftowanej ukraińskiej koszuli
Ludzie wysiedlani w Akcji „Wisła” ze wsi Terka, wiedzieli, że nie uda im się uratować wszystkiego, co cenne. Z każdej koszuli wycięli więc fragment wzoru, by go zachować i odtworzyć. Fot. Agnieszka Rodowicz.

Polacy zaryglowali drzwi

W Człuchowie jeszcze w latach 80. panowała wśród polskich Ukraińców atmosfera tymczasowości, ale dziadkowie Igora nie chcieli wracać.

– Babcia od strony taty niechętnie rozmawiała o przeszłości. Druga lubiła wspominać Piskorowice, ale jak ją córka z zięciem zawieźli do przysiółku, gdzie stoi jej dom i zobaczyła jego skrawek, nie chciała bliżej podjeżdżać – opowiada Igor.

– W 1945 roku jej cioci się przyśniło, by nazajutrz nie iść do szkoły. I kiedy we wsi pojawił się poakowski oddział, przekonała babcię z mamą, by zostały w domu. Za Ukraińcami, którzy poszli do szkoły, Polacy zaryglowali drzwi, w okna wstawili karabiny i rozstrzelali.

Babcia Igora chowała część tych osób i myła podłogę. Opowiadała, że jak weszła do sali, krwi było po kostki. Pięćdziesiąt lat później nie starczyło jej sił, by wysiąść z samochodu.

Ale inni wracali. Często ich domy były zajęte albo nie istniały. Wtedy jechali do Przemyśla, który znali z opowieści.

– Akcji „Wisła” w zasadzie tam nie było, bo nie było już kogo wywozić – tłumaczy Igor. – Większość Ukraińców wyjechała do Ukrainy Radzieckiej w ramach tzw. „wymiany ludności” w latach 1945-46. Sporo wyemigrowało na Zachód w czasie wojny. Rodzin pamiętających ukraiński Przemyśl zostało w nim niewiele, a takich, które zachowały tożsamość, jeszcze mniej. Pozostał mit Przemyśla jako centrum życia ukraińskiego, którym był od połowy XIX do połowy XX wieku.

W liceum Igor z innymi uczniami jeździł tam na zaproszenie Związku Ukraińców w Polsce. „Może się tu przeprowadzić”, zastanawiał się. Bardziej jednak pociągał go Lwów.

– Ale tam trudno być uznanym za Ukraińca, jeśli ktoś przyjechał z Polski – mówi Igor. Potem rozważał Kijów. Tam z kolei brano go za lwowiaka.

Wracaj do Przemyśla

Jako student ukrainistyki w Warszawie Igor szukał jakichś materiałów w Przemyślu. Poznał fajnych ludzi, pokazali mu miasto od środka. Usłyszał: „Wracaj. Mamy fajny chór i dla ciebie będzie miejsce”.

– To była jedna z przełomowych rozmów w moim życiu. Ale wciąż częściej odwiedzałem Kijów, gdzie studiowały moja siostra i dziewczyna.

Żona Igora pochodzi z Przemyśla. Jej wysiedleni ukraińscy dziadkowie wrócili tu z Mazur w latach 70. Po ślubie w przemyskiej cerkwi Igor i Joanna rozważali, gdzie zamieszkać. Kijów wydał się mało realny, Warszawa za duża. Wybrali Przemyśl.

Przesiedleni w Akcji „Wisła" polscy Ukraińcy zaczęli tu wracać pod koniec lat 50. Wtedy też podjęli pierwsze próby odzyskania budynku, w którym od początku XX w. mieścił się Narodnyj Dim (Dom Ukraiński), centrum życia ukraińskiej społeczności. Po wojnie miasto nie kwapiło się z jego zwrotem. Żeby uchronić budynek, Ukraińcy wynajęli w nim pokój, potem drugi, w końcu prawie całe pierwsze piętro, by zachować bogato zdobioną salę teatralną. Doprowadzili do wpisania budynku do rejestru zabytków.

– Był rok 2008, może 2009. Toczyły się negocjacje. Po ukraińskiej stronie siedziała Tucka, Kłosowski i Pulkowski – opowiada Michał. – Po polskiej prezydent miasta Choma i Iwaneczko, przemyski radny. Czysto ukraińskie nazwiska. Obaj negatywnie nastawieni do zwrotu budynku.

– Dlaczego? – dziwię się.

– Moja teoria jest taka, że wielu ludzi podejrzewa u siebie ukraińskie pochodzenie – odpowiada Michał. – I chcą udowodnić, że są czystymi Polakami.

Związek Ukraińców odzyskał Dom w 2011 roku. Igor chodził tam na spotkania ukraińskich organizacji. Zastanawiali się, jak działać. Osoby, których życie przez lata toczyło się w „ukraińskim getcie”, uznały: „Dom jest nasz, ale musi być dostępny dla wszystkich”.

– Jestem dumny, że pomimo trudności przemyscy Ukraińcy chcieli się przed Polakami otworzyć – podkreśla Igor.

Zaczęli remont budynku. W połowie 2014 roku Narodnyj Dim uroczyście zainaugurował działalność. Igorowi zaproponowano w nim pracę. Dziś jest przewodniczącym przemyskiego oddziału Związku Ukraińców.

Mężczyzna w słuchawkach, siedzi przy biurku i pracuje na komputerze . Za nim na ścianie mapa Polski
Michał Pulkowski, fot. Agnieszka Rodowicz.

Przyszliśmy, bo jest noc

– Obawialiśmy się reakcji Przemyśla na Rewolucję Godności i początek wojny w Ukrainie – wspomina Igor. – Ale dużo ludzi pomagało, wielu rannych z Majdanu leczyło się w przemyskich szpitalach.

Przyszedł 2016 rok. Część Przemyślan mówiła: „Ukraińcy zabrali budynek, nic tam się nie dzieje”. Tymczasem w Domu Ukraińskim odbywały się wykłady, prezentacje książek, spektakle teatralne, koncerty. W maju Dom przyłączył się do Nocy Muzeów. W ciągu dwóch godzin pojawiło się ze 120 osób – polscy sąsiedzi. Mówili: „Przyszliśmy, bo jest noc. Nie widać, kto wchodzi, nikt nas nie posądzi o bywanie u was”. Część pytała: „Dlaczego nas nie lubicie, dlaczego chcecie nam zabrać Przemyśl?”.

– I to było najfajniejsze – twierdzi Igor. – Mogliśmy porozmawiać wprost, a nie w internecie.

W czerwcu szła na ukraiński cmentarz wojenny tradycyjna od lat 20. XX w. procesja. Napadło na nią dwudziestu polskich narodowców.

– Poczuliśmy, że do kąta nas zapędzono – wspomina Igor. – Skoro w biały dzień depczą feretron z wizerunkiem Chrystusa, atakują księży, dzieci, zakonnice, to co będzie dalej?

Tydzień później miała się odbyć jedenasta edycja Nocy Kupały organizowana przez Dom Ukraiński. Gromadziła zawsze sporo Polaków i Ukraińców. Środowiska narodowe słały im pogróżki, a wypowiedzi prezydenta po ataku na procesję brzmiały: „Nie pochwalam, ale rozumiem. Napaść wynikła z nierozliczonej historii”.

– Wcześniej szowinistyczne koła nakręcały zmiany nazw ulic, rozbijanie pamiątkowych tablic osób związanych z ukraińską kulturą. W efekcie doszło do ataku na procesję – uważa Michał. – Ale co, mam uciekać, bo jest paru idiotów? Niestety wpływowych idiotów – denerwuje się Michał zapytany, czy się nie przestraszył.

– Ja też się nie bałem, ale nie chciałem ryzykować, że ktoś napadnie na dzieci ubrane w wyszywane koszule – mówi Igor, tata czwórki maluchów. – Zrezygnowaliśmy z organizacji imprezy. Ten rok był dla nas straszny. Dzieci przestały chodzić w tradycyjnych strojach, rozmawiać po ukraińsku na mieście.

Pod koniec 2016 roku przeszedł ulicami miasta Marsz Orląt Przemyskich i Lwowskich. Pod oknami Domu Ukraińskiego ktoś krzyknął: „Śmierć Ukraińcom!”. – Przestraszyliśmy się, tym bardziej, że dwa lata wcześniej kolumna przechodząc pod Domem skandowała: „Znajdzie się kij na banderowski ryj” – przyznaje Igor.

W odpowiedzi Dom znowu przyłączył się do Nocy Muzeów, przyszło ze trzysta osób. W 2018 roku polscy Ukraińcy zaproponowali, by wspólnie uczcić stulecie niepodległości Polski. Zaprosili ludzi z różnych środowisk. Powołali inicjatywę „Wspólnie na 100”.

– Dla niektórych Polaków to był szok. „Jak to? Sto lat temu Ukraińcy przegrali z nami walkę o Przemyśl, a teraz się cieszą, że Polska jest niepodległa?” – wspomina Igor. – A ja do dziś się wzruszam, gdy czytam napisaną wtedy preambułę: „Jesteśmy mieszkańcami i mieszkankami Przemyśla, dumnymi z miejsca, w którym mieszkamy. Łączy nas miasto i idea wspólnego świętowania 100 lat Niepodległości…”.

Do dziś odbywają się wykłady, spotkania, debaty pod hasłem:

„Wojna o Przemyśl była sto lat temu. Trzeba żyć dalej”.
Wysoki budynek narożny
Dom Ukraiński w Przemyślu. Fot. Agnieszka Rodowicz.

Z każdej koszuli po kawałku

Od połowy lutego 2022 roku trwała inwazja zagranicznych dziennikarzy na Przemyśl. Igor w zasadzie przestał pracować, bo wciąż odpowiadał na pytania:

„Czy jeśli wybuchnie wojna, Polacy pomogą?”

„Pomogą”.

„W 2016 roku was napadli” – dociskały ekipy z Australii, Brazylii, Francji.

– No i już wiemy jak było – mówi Igor.

24 lutego 2022 zbudził się tuż po szóstej. Żonie powiedział: „Zaczęło się”. Michał o tej samej porze, jak co rano, włączył ukraińskie radio. Nadawało audycję specjalną.

– Co pomyślałem? To się nie nadaje do publikacji. Co poczułem? Strach, co będzie dalej.

Poszedł do pracy w kurii Kościoła Grecko-Katolickiego, a stamtąd do Domu Ukraińskiego, gdzie był wolontariuszem. Igor z innymi już szykowali łóżka.

– Z czasem człowiek przyzwyczaja się do wszystkiego, ale pierwsze spotkania z uchodźcami były ciężkie – przyznaje Michał. – To były głównie matki z dziećmi. Przerażenie w ich oczach udzielało się i nam.

– Majdan był dla mnie tragicznym wydarzeniem, ale uznałem, że być może potrzebnym, by się wyrwać spod rosyjskiego wpływu. Napaść na Ukrainę rok temu mnie… – zaczyna Igor. – Starałem się do sprawy podchodzić zadaniowo, trzeba było zdusić emocje – kończy Igor i patrzy na zdjęcie sprzed roku, na którym debatują, co robić w razie inwazji na Ukrainę. – Jacy byliśmy nieświadomi tego, co nas czeka – wzdycha.

Dziecko samo na dworcu w Przemyślu, matka we Lwowie. Tłum ją wypchnął z pociągu. Historia z pierwszego tygodnia, z którą ktoś zadzwonił na telefon Igora. Odbierał wtedy po 250 rozmów na dobę.

W marcu zadzwonił mężczyzna. Chciał wiedzieć, kim są, co robią, gdzie może przeczytać ich statut.

– Byłem poirytowany, że tak wypytuje. Za parę dni przywiózł trójkę nastoletnich dzieci. Uciekali razem z tatą z Kijowa podczas pierwszych ostrzałów miasta. Ojciec zginął. Nawet go nie pochowali. Jakoś dotarli do Słowacji, stamtąd do Krakowa, gdzie skontaktowali się ze znajomym matki. Była w tym czasie w Kanadzie, w procedurze uchodźczej, nie mogła się ruszyć z ośrodka. Trójka dzieci, które ktoś przekłada z busa do busa. To było trudne – wspomina Igor.

Pamięta też młodą dziewczynę. Na dworcu we Lwowie ktoś jej wręczył bilet do Turcji. „Fajny facet, pracę oferuje” – opowiadała. Miała bilet na samolot z Warszawy. Prosiła: „Zawieźcie mnie, zapłacę”. – Kasy oczywiście nie wzięliśmy, ale wolontariusz z nią pojechał. Ociągał się, koleżanka Igora w tym czasie dzwoniła na lotnisko. Tam przejęła Ukrainkę policja. Na 99 proc. uratowaliśmy ją przed burdelem – kwituje Igor.

– Była też dziewczyna, która uciekła z Chersonia. Uczyła się w klasie baletowej. Na naszej sali teatralnej, między polowymi łóżkami kręciła piruety. Spała też u nas kobieta z Kramatorska. Uparła się, że wróci tam z czwórką dzieci w momencie, gdy zbliżał się front. Chciała być z mężem.

Albo mężczyzna, który przyjechał do Przemyśla z Hiszpanii po żonę i dzieci. Miał ich tam odwieźć i jechać na front. Wielu mężczyzn szło wtedy do przejścia granicznego w Medyce. „Idziemy walczyć”, mówili.

Dwa miesiące temu Igor jechał do Lwowa. Ukraiński strażnik graniczny zapytał go, kiedy się zrzekł obywatelstwa.

– Była w tym sugestia, że może powinienem być w Ukrainie – mówi. – To pytanie, którego raczej tu sobie nie zadajemy, bo to trudna decyzja. Mam znajomych, obywateli Ukrainy w wieku poborowym. Nie pojechali walczyć. Zbierają tu środki na sprzęt dla wojska.

– A pan zadawał sobie to pytanie?

– Nie. Skoncentrowaliśmy się na tym, by nie dopuścić do katastrofy humanitarnej na granicy.

W czytelni Domu Ukraińskiego leżą skrawki poszarzałego płótna zapełnione kolorowym haftem. – Ludzie wysiedlani w Akcji „Wisła” ze wsi Terka, wiedzieli, że nie uda im się uratować wszystkiego, co cenne.

Z każdej koszuli wycięli więc fragment wzoru, by go zachować i odtworzyć

– wyjaśnia Igor i głos mu lekko drży.

– Co zabierali ze sobą uchodźcy w 2022 roku?

– Byli tacy, którzy nie zdążyli zabrać nic i przychodzili do nas prosić o coś ukraińskiego, choćby książkę. Pewna kobieta zmarła w przemyskim szpitalu. Przysłano do nas jej rzeczy, w tym stare radzieckie medale. Znaleźliśmy rodzinę, wysłaliśmy im paczkę. Odesłali ją nam.

Człowiek w żółtej kurtce z kapturem stoi naprzeciw XIX wiecznej kamienicy i powiewa niebiesko-żółtą flagą Ukrainy
Ilustracja: Iga Kucharska / OKO.press

A wy, od kiedy tu jesteście

Ukraińcy, którzy uciekają przed wojną do Przemyśla spotykając polskich Ukraińców pytają: – My przyjechaliśmy w marcu, a wy, od kiedy tu jesteście?

– Od zawsze.

– Jak to?! – dziwią się.

– Tłumaczę, że jesteśmy ludnością miejscową, że nie wyjechaliśmy z Ukrainy, tylko granica zastała nasze rodziny z tej strony – mówi Michał. – Reakcją jest najczęściej zdziwienie. Większość obywateli Ukrainy nie do końca wie, czym była Akcja „Wisła”, myli ją z wysiedleniami do ZSRR.

– W pierwszym kontakcie z nami Ukraińcy przeważnie uznają, że jesteśmy Polakami – dodaje Igor. – Ale szybko zmieniają zdanie. Nasze relacje są teraz o wiele intensywniejsze niż w 2014 roku. Wtedy nie było aż tylu ludzi.

– Z imigracji sprzed wojny może z 10 proc. osób włączało się w nasze działania – dodaje Michał. – Oni przyjeżdżali tu zarobić i jak najszybciej wracać do domu, a nie organizować koncerty, czy uczyć dzieci ukraińskiego. Przeciwnie, niektórzy chcieli, by się uczyły polskiego.

Teraz sporo nowo przybyłych Ukraińców przychodzi do Domu, szukają literatury ukraińskiej, pytają o lekcje języka. – Niektórzy łamanym ukraińskim proszą o książki historyczne. Mówią, że wojna wzięła się stąd, że nie znali historii – opowiada Igor.

Pytam, czy te dwie ukraińskie społeczności się do siebie zbliżają.

– Większość pracowników Domu Ukraińskiego to osoby, które przyjechały po 24 lutego. Z nimi bardzo dobrze się integrujemy – odpowiada Michał.

– Niebezpieczną oś podziału widzę natomiast na linii starzy i nowi mieszkańcy Przemyśla – mówi Igor. – Na początku wojny kręciły się po nim patrole antyimigranckie, ale póki co, wydaje mi się, że jest dobrze.

Mnie się wydaje, że nie bardzo. Słyszę, jak polscy przemyślanie narzekają, że przez Ukraińców są kolejki do lekarza, że brakuje pieniędzy w bankomatach, bo oni wszystko wypłacają. Na dworcu nie widać już polskich wolontariuszy.

– Minęło półtora roku, nic dziwnego, że ludzie są zmęczeni – tłumaczy Igor. – Ale Polacy pomagali i dalej pomagają – upiera się.

– Są jednak narzekania – potwierdza. „Co to za uchodźcy, skoro przyjeżdżają mercedesem?" Pytam wtedy: „A pani czym by uciekała z domu w razie wojny? No autem. A jakim?”.

Niedawno Dom Ukraiński prowadził projekt społeczny dla seniorów. Organizatorzy mieli nadzieję, że Ukraińcy i Polacy się dogadają. Gerontolożka im powiedziała: „Jak staremu człowiekowi powiecie, że się mylił, zaprzeczycie sensowi jego życia. Nie warto”.

– Trochę mi ulżyło – przyznaje Igor. – Zawsze będą środowiska, które każą przepraszać za Wołyń. Nie ma co się czarować, że ludzie się zmienią. Ta myśl dodaje mi energii.

Na kogo zagłosują?

– Polaków, którzy stale, otwarcie nas wspierają jest niewielu – przyznaje Michał. – Uświadomiłem też sobie w czasie tej rozmowy, że „getto” ukraińskie nadal istnieje. Mam bardzo mało polskich znajomych. Starsze pokolenie Ukraińców z Przemyśla do dziś na ulicy rozmawia po polsku. Nawet ze mną. Żeby się nie wydało. Bo kiedyś przyznać się do narodowości ukraińskiej, no… nie był to specjalny zaszczyt.

Dom Ukraiński zorganizował debatę o utraconym w Akcji „Wisła” folklorze pod tytułem „Tam pod Peremyszlem”. W internecie zawrzało: „To nasze Orlęta umierały, żeby oni teraz pisali Peremyszl!”.

– No i tak tu właśnie jest – wzdycha Igor. – Niedawno ktoś mnie spytał: „Czy jak mówię o panu Ukrainiec, to pana to obraża?”. W żadnym razie. W spisie powszechnym wybrałem narodowość ukraińską jako pierwszą i jedyną.

Spis z 2002 roku wykazał ok. 27 tysięcy Ukraińców z polskim obywatelstwem. Ze 150 tysięcy wysiedlonych w ramach Akcji „Wisła”. Ukraińców, którzy przyjechali do Polski po 24 lutego i zostali było koło miliona. Powoli ich ubywa, bo coraz częściej decydują się przenieść do Niemiec. Tamtejsze władze przestały od nich wymagać znajomości niemieckiego, by mogli podjąć pracę. Zastanawiam się, co polscy politycy powinni zaproponować Ukraińcom, by ich w Polsce zatrzymać.

Na razie władze przedłużyły do wiosny 2024 roku specustawę ukraińską. Gwarantuje m.in. legalizację pobytu w Polsce, dostęp do rynku pracy i świadczeń socjalnych.

– Ludzie nas pytają, czy mają się starać o kartę pobytu, czy ktoś znowu też ustawę przedłuży. Dobrze by polityka wobec Ukraińców była przedstawiana w dłuższej perspektywie. Bez tego trudno im cokolwiek planować. Należałoby też zwrócić uwagę na dzieci, które nie zostały objęte ani polskim ani ukraińskim systemem nauczania. Tylko połowa z nich się uczy. Najgorzej jest na Podkarpaciu. Ale pewnie w kampanii wyborczej nie będzie na to miejsca. Ukraińcy nie mają prawa głosu, więc nie są siłą wyborczą, która miałaby znaczenie – zauważa Igor. – Może za ileś lat tak będzie. Póki co, od niektórych polityków słyszymy: „niech uchodźcy wracają do siebie, w pierwszej kolejności powinniśmy zadbać o Polaków".

Część Ukraińców pewnie jednak zostanie w Polsce, część dostanie obywatelstwo? Na kogo wtedy zagłosują?

– Pojęcia nie mam – przyznaje Igor. – Już natomiast słychać głosy Polaków: „Jest tylu Ukraińców, założą partię, będą na siebie głosować". Nie sądzę. Nie słyszałem, by Polacy w Wielkiej Brytanii to zrobili. Wiem za to, że znajomy Ukrainiec z Człuchowa został tam radnym. Dopiero po tylu latach ukraińska społeczność uznała, że pewnie już tam zostanie, więc dobrze, by ktoś ją reprezentował. Docierają jednak do mnie głosy zarówno Polaków, jak i Ukraińców mieszkających od paru lat w Polsce, że ci ostatni powinni móc głosować w wyborach samorządowych. Bo tu pracują, odprowadzają podatki. Uważam, że to niedobry pomysł. Tym bardziej, że byłby pewnie rozgrywany politycznie. Negatywnie. Że przyjechali uchodźcy i chcą dyktować warunki – obawia się Igor.

Sam jeszcze się zastanawia, na kogo zagłosować.

– Na pewno nie na Konfederację, która szerzy retorykę antyukraińską. Część z tego, co mówi, to niemal kopiuj-wklej z propagandy Kremla. Lewicowy też nie jestem. Jeszcze przeglądam wyborcze „oferty”.

słoneczniki i powiewająca flaga z herbem Przemyśla, przedstawiającym niedźwiedzia i żółty krzyż na niebieskim tle, w tle cerkiew
Ilustracja: Iga Kucharska / OKO.press

Wyjadę stąd tylko na Słowackiego

Zastanawiam się, czy dzięki nowej imigracji Ukraińcy w Polsce urosną w siłę i już nie będzie tak łatwo ich atakować.

– Nic to nie zmieni – twierdzi Michał. – Co najwyżej statystyczny Polak zobaczy, że Ukrainiec to nie banderowiec z nożem w zębach, jak chcą nas widzieć niektóre środowiska. Na jakiś czas głosy tych radykałów przycichły, niestety wszystko wraca do złej normy – twierdzi Michał. – Tym bardziej chcę tu być. Planuję stąd wyjechać jedynie na Słowackiego.

– Czyli dokąd?

– Na cmentarz komunalny. Sąsiedzi są tam bardzo spokojni – żartuje Michał.

Spoczywają tam i Ukraińcy i Polacy. Na wojennym cmentarzu w Pikulicach, do którego w 2016 roku szła procesja, są między innymi pochowani żołnierze ukraińscy, którzy w 1920 roku walczyli u boku Piłsudskiego z Rosjanami, po czym zostali internowani. A także zamordowani przez polskie podziemie ukraińscy cywile oraz żołnierze UPA, którzy zginęli w okolicy w latach 1946-1947.

– Władze Związku Ukraińców nie chciały, by ich doczesne szczątki tam spoczęły, bo obawiały się eskalacji napięć – ciągnie Michał. – Jednak decyzja polskich władz była inna. Wywołało to ferment i w efekcie dało pretekst do ataku na procesję. Powstanie Chmielnickiego z XVII w. już nie budzi emocji, a jeszcze w XIX wieku tak nie było. Jeżeli chodzi o to, co działo się tu w latach 40. i 50. pewnie potrzeba jeszcze jednego-dwóch pokoleń, byśmy mogli spokojnie o tym dyskutować.

Tymczasem kilka dni temu ukraińskiej znajomej Michała ktoś zakleił tryzub, herb Ukrainy, naklejony na aucie, wlepką z przekreślonym Banderą.

– Po roku względnego spokoju, przed rocznicą wydarzeń na Wołyniu, pojawiły się głosy wzywające do pozwolenia na ekshumację ciał, upamiętnienia ofiar. To nie ulega wątpliwości i trzeba o tym rozmawiać – uważa Michał. – Ale nie teraz, kiedy w Ukrainie setkami giną ludzie każdego dnia.

Snuć przypuszczeń na temat preferencji politycznych polskich Ukraińców nie chce. Ale przewiduje, że raczej nie będą głosować na skrajną prawicę, promującą się hasłami „Polska dla Polaków”.

;
Na zdjęciu Agnieszka Rodowicz
Agnieszka Rodowicz

Reporterka, fotografka, studiowała filologię portugalską. Nominowana do Nagrody Newsweeka im. Teresy Torańskiej za reportaż o uchodźcach i migrantach w pandemii (2020), zdobyła też wyróżnienia Prix de la Photographie Paris 2016 i 2009.

Komentarze