Niewykluczone, że w nadchodzących latach Zjednoczona Prawica straci władzę. I nie wiadomo, czy kolejna ekipa będzie zainteresowana doprowadzeniem budowy elektrowni jądrowej do końca - mów OKO.press Adam Rajewski z Instytutu Techniki Cieplnej Politechniki Warszawskiej
Wydaje się, że rząd PiS plany budowy elektrowni atomowej traktuje całkowicie serio - w 2033 r. być uruchomiony pierwszy reaktor. Jeszcze w tym roku ma zostać wybrana technologia, w jakiej powstanie pierwszy blok jądrowy. Zaś w przyszłym roku mamy znać lokalizację elektrowni. W pierwszej kolejności mówi się o Żarnowcu i jego okolicach, zaś druga elektrownia ma stanąć w Bełchatowie.
Adam Rajewski z Instytutu Techniki Cieplnej Politechniki Warszawskiej, publicysta energetyczny, w rozmowie z OKO.press przekonuje od kogo nie powinniśmy kupować technologii jądrowej a nad czyimi ofertami należy się zastanowić. Komentuje też podpisanie przez Polskę umowy o współpracy w tej dziedzinie z USA. I odpowiada na pytanie, czy potraktowanie energetyki jądrowej i farm wiatrowych przez rząd jako głównych filarów polskiego miksu energetycznego jest dobrym pomysłem.
Robert Jurszo, OKO.press: „Przewidujemy, że w 2033 r. pierwszy reaktor będzie uruchomiony” - powiedział niedawno minister Piotr Naimski. Wierzy pan w to?
Adam Rajewski, Instytut Techniki Cieplnej Politechniki Warszawskiej: Powiem tak: chcę w to wierzyć. Moim zdaniem ten termin jest realny, o ile w Polsce będzie trwała wola polityczna, by tę elektrownię wybudować. I z tym może być największy problem, bo niewykluczone, że w nadchodzących latach Zjednoczona Prawica straci władzę. I nie wiadomo, czy kolejna władza będzie zainteresowana doprowadzeniem tego projektu do końca.
Trudno w tym wszystkim nie zachować jakiegoś sceptycyzmu, bo historia polskiego atomu sięga ponad 30 lat wstecz. Pierwsza elektrownia atomowa miała powstać jeszcze w PRL, w III RP też już kilkakrotnie pojawiały się takie plany. Czemu więc dotąd jej nie zbudowano? Chodzi tylko o brak woli politycznej?
Brak woli jest na pewno kluczowy. Decyzję o rezygnacji z Żarnowca teoretycznie można by uzasadniać spadkiem zapotrzebowania na energię po upadku Polski „ludowej”, ale jednak jednocześnie zadecydowano o kontynuowaniu budowy elektrowni węglowej w Opolu.
Poza tym, nawet uznając, że elektrownia jądrowa nie jest nam potrzebna na zaraz, można było tę budowę zakonserwować do późniejszego dokończenia – tak jak uczyniono z blokami w słowackich Mochovcach. Niestety – stało się.
Potem natomiast przez wiele lat polska polityka energetyczna była bardzo pasywna, sprowadzała się do modernizacji istniejących źródeł, obniżania emisji tlenków azotu czy siarki, ale dużych programów budowy nowych mocy nie było. Nawet jeśli przyjmowano jakieś dokumenty w zakresie polityki energetycznej i nowych źródeł – od pewnego momentu także jądrowych, to w praktyce nie były one realizowane.
Dlaczego?
Ponieważ nie było takiej potrzeby. Jeśli nie liczyć niewielkiej liczby nowszych inwestycji, to większość elementów polskiego systemu energetycznego powstała jeszcze w PRL i przez długi czas to wystarczało. Energetyka nie potrzebowała nowych kierunków rozwoju, a przynajmniej ta potrzeba nie była jeszcze paląca.
Ale dziś sytuacja radykalnie się zmieniła.
Zdecydowanie. Potrzebujemy dziś pilnej i drastycznej przebudowy całego systemu produkcji energii. Po pierwsze dlatego, że w obecnej sytuacji klimatycznej musimy radykalnie redukować emisje gazów cieplarnianych. Po drugie, z tego względu, że energetyka popeerelowska jest już po prostu przestarzała i zaraz się z tej starości posypie. Mam nadzieję, że do polityków tego obozu rządzącego i wszystkich kolejnych w końcu to dotrze, bo nie mamy już czasu do stracenia.
W niedawnym wywiadzie minister klimatu i środowiska Michał Kurtyka powiedział, że energetyka jądrowa i farmy wiatrowe będą dwoma filarami polskiego miksu energetycznego. To dobry kierunek?
Myślę, że najlepszy. Jest dziś jasne, że węglowi trzeba już powiedzieć „dziękujemy”, bo odnawianie mocy węglowych to droga donikąd. Jeśli chodzi o OZE, to w naszych warunkach realne i technicznie możliwe są fotowoltaika, energia z wiatru, uzupełnione energią z gazu ziemnego.
Problem z panelami słonecznymi i farmami wiatrowymi jest taki, że ich działanie jest uzależnione od pogody - jeśli nie świeci słońce i nie wieje, to nie produkują energii. A na dodatek wciąż nie mamy dobrych i tanich technologii, które pozwoliłyby nam magazynować energię pozyskaną tą drogą.
Więc potrzebujemy elementu, który będzie stabilizował miks energetyczny. Może to być wspomniany gaz ziemny, ale produkcja energii z tej kopaliny jest źródłem wysokich emisji gazów cieplarnianych, a na dodatek trzeba go importować. Najtaniej można sprowadzić go w Rosji, ale z politycznego punktu widzenia powinniśmy tego unikać. W tej sytuacji atom, jako uzupełnienie farm wiatrowych i fotowoltaiki, jest rozsądnym rozwiązaniem.
Strategia energetyczna Polski 2040 wskazuje na kilkanaście potencjalnych lokalizacji elektrowni atomowej. Minister Kurtyka mówił, że m.in. „na północy rozważane jest Lubiatowo, Choczewo i Żarnowiec”. Z kolei minister Piotr Naimski wskazywał na Bełchatów jako na lokalizację drugiej elektrowni atomowej w Polsce. Czy te propozycje są dobre?
Jeśli spojrzymy na mapę, to Lubiatowo, Żarnowiec i Choczewo są tak blisko siebie, że to niemal ta sama lokalizacja. Różnica jest może taka, że ostatnia z wymienionych miejscowości jest nieco bliżej morza niż pozostałe dwie. To nie są nowe propozycje, bo już w latach 70. myślano, by elektrownię atomową wybudować właśnie w tym rejonie.
Czy te lokacje są dobre? Myślę, że tak - z punktu widzenia zapotrzebowania na energię na Pomorzu, logistyki budowy, czy dostępu do dużych ilości wody, którą trzeba chłodzić blok.
Jeśli zaś chodzi o Bełchatów, to budowa elektrowni atomowej pozwala na płynne zastąpienie jednej elektrowni drugą, co jest korzystne dwojako. Z jednej strony, inwestycja ma już gotową sieć energetyczną, do której może się przyłączyć, z drugiej - generuje nowe miejsce pracy. Bo przecież, z punktu widzenia ekonomicznego interesu tamtejszych gmin, nie ma żadnego znaczenia, czy mieszkańców będzie zatrudniać elektrownia oparta o węgiel brunatny, czy o atom. Ważne jest tylko to, by nie zniknął duży pracodawca w regionie.
Pomysł budowy elektrowni atomowej w Żarnowcu wywołał bardzo silne protesty społeczne pod koniec lat 80. ubiegłego wieku. Spodziewa się pan dziś oporu lokalnych społeczności przeciwko tego rodzaju inwestycji?
Jakiegoś dużego raczej nie. Myślę, że już jakieś grupy protestu by się organizowały i byłoby o nich głośno. Wydaje mi się, że władza jest już mądrzejsza o doświadczenia znane z Gąsek (woj. zachodniopomorskie). Tę wieś w 2011 r. wskazano, całkowicie bez zapowiedzi i konsultacji z lokalną społecznością, jako jedno z proponowanych miejsc budowy elektrowni atomowej, co spotkało się z gwałtownym sprzeciwem mieszkańców.
Ze znanych mi badań społecznych wynika, że poparcie dla budowy elektrowni atomowej w Żarnowcu jest wśród mieszkańców większe od średniej krajowej, która i tak jest wysoka, bo wynosi ponad 62 proc.
Minister Kurtyka powiedział, że jeszcze w tym roku wybrana zostanie technologia, w jakiej zostanie wykonany pierwszy blok jądrowy. Jakie technologie są obecne na rynku?
Obecnie dominują reaktory tzw. trzeciej generacji, zwane też czasem reaktorami generacji trzeciej plus. To reaktory wodne, przede wszystkim ciśnieniowe. Można też jeszcze znaleźć oferty na tzw. reaktory wrzące, ale, jak wspomniałem, dominują pierwsze z wymienionych. To najbardziej rozpowszechnione rozwiązania, wywodzące się z konstrukcji amerykańskich. Co bardzo ważne – to sprawdzone technologie, unowocześniane jeszcze od lat 50. ubiegłego wieku.
A czy jest na rynku jakaś technologia, której kupować nie powinniśmy, bo jest niebezpieczna?
Nie, w obrocie nie ma żadnej technologii, której nie należałoby kupować ze względów technicznych, w szczególności z powodów zastrzeżeń co do jej bezpieczeństwa.
Natomiast są takie, które są dopiero w fazie opracowania i z którymi można wiązać pewne nadzieje, ale ich zakup dziś byłby zbyt ryzykowny. To tzw. małe reaktory modułowe. Ich idea jest taka, że zamiast budować jeden duży reaktor o dużej mocy, buduje się mniejsze o mniejszych mocach.
Mają być bardziej zestandaryzowane i szybsze w budowie, ale, jak mówiłem, one istnieją dopiero w fazie zaawansowanego projektu. Realizacja programu jądrowego w oparciu o tę technologię byłaby ryzykowna, bo prototypy zawsze tworzą ryzyko opóźnień, problemów „wieku dziecięcego”, a my potrzebujemy redukować emisje mocno i szybko.
Budowa elektrowni atomowej to inwestycja strategiczna dla bezpieczeństwa energetycznego państwa. Na usta ciśnie się więc pytanie: od kogo nie powinniśmy kupować technologii jądrowej?
Na pewno od Rosji, bo nie kupuje się tak ważnych rzeczy od krajów, z którymi nie utrzymuje się dobrych stosunków dyplomatycznych. Mówię to z całym uznaniem dla rosyjskiej myśli atomowej, która znajduje się w światowej czołówce. Ale to nie jest partner, na którego Polska powinna postawić.
Myślę też, że nie powinniśmy kupować technologii od Chin.
I ponownie, nie chodzi tu o to, że chińska technologia jest zła. Problem raczej w tym, że Chiny dopiero muszą udowodnić, że są wiarygodnym eksporterem własnych rozwiązań technologicznych, a potem są w stanie zapewnić im serwis techniczny po realizacji inwestycji.
Sytuacja na razie wygląda tak, że Polska i USA 22 października 2020 r. podpisały umowę w sprawie współpracy na rzecz realizacji programu energetyki jądrowej. Zawiera ona plan przekazania technologii oraz wsparcia finansowego z USA [jej treść ujawnił biznesalert.pl - red.]. Jak pan ocenia ten ruch?
Pozytywnie, bo ten dokument pokazuje również, że nasze władze traktują projekt atomowy poważnie. Choć należy pamiętać, że
ta umowa nie wiąże nas w taki sposób, że będziemy musieli zakupić technologię od Amerykanów.
Umowa wskazuje bowiem tylko na to, że ma powstać raport koncepcyjno-wykonawczy, który będzie zawierał opis wstępnych prac inżynieryjnych i organizacyjnych oraz ustalenia dotyczące finansowania inwestycji, również ze wskazaniem na potencjalne źródła. Ale czy te ustalenia zostaną ostatecznie przyjęte, czy nie, to jest już sprawa otwarta.
Myślę, że ta umowa może podziałać mobilizująco na konkurentów USA. Nie zaszkodziłoby nam przecież, gdyby na stole pojawiła się konkurencyjna oferta.
No właśnie, jeśli „opcja amerykańska” nie wypali, to od kogo powinniśmy kupić technologię jądrową?
Do wyboru pozostają nam jeszcze Korea Południowa, Francja i Japonia. Przy czym, stanowisko tego ostatniego kraju co do tego, czy chce eksportować swoją technologię, nie jest do końca jasne. Przyjmując czysto techniczny punkt widzenia to powiedziałbym, że moglibyśmy zakupić technologię od każdego z tych krajów, bo wszystkie oferują konstrukcje sprawdzone i bezpieczne. Dlatego uważam, że
najważniejszym kryterium wyboru powinno pozostać to, jakie warunki współpracy zostaną zaproponowane, a więc jak będą wyglądały np. kwestie współpracy przy budowie, czy warunki finansowania inwestycji.
Ekologia
Michał Kurtyka
Ministerstwo Środowiska
elektrownia atomowa
energetyka węglowa
energetyka wiatrowa
fotowoltaika
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Komentarze