Polska i Ukraina potrzebują szybkiego uporządkowania kwestii historycznych, w tym należnego, godnego uszanowania szczątków krwawych wydarzeń połowy minionego wieku. Hańbą jest to, że przez 80 lat nie potrafiliśmy z szacunkiem uporządkować tych miejsc. Po obu stronach granicy – pisze dla OKO.press Mirosław Skórka, prezes Związku Ukraińców w Polsce
Po niezwykłym doświadczeniu „rewolucji humanitarnej”, jaka w relacjach polsko-ukraińskich miała miejsce w Polsce w 2022 roku, wróciliśmy dzisiaj do „przedrewolucyjnej” rzeczywistości, w której o tym, co o sobie myślimy i o jaką przyszłość się staramy, decyduje historia.
A raczej jej opowiadana wersja, czyli zapis stanu świadomości o tym, co się wydarzyło kilka pokoleń temu. Ten zapis jest rezultatem nałożenia się wspomnień o niekiedy bardzo tragicznych wydarzeniach oraz narracji promowanych w ramach polityki historycznej realizowanej w Polsce od wielu lat. Wiele mówią o tym historycy polscy i ukraińscy, ale te debaty nie dochodzą do szerszych rzesz słuchaczy, a przede wszystkim do polityków, którzy na ogół uważniej śledzą sondaże opinii publicznej, niż deliberacje intelektualistów.
W tym kontekście pojawiła się po raz kolejny tzw. kwestia wołyńska. Wybuchła ona w rezultacie nieostrożnego lub nieuważnego nadepnięcia na historyczną minę przez byłego już ministra spraw zagranicznych Ukrainy Dmytra Kulebę podczas Campus Polska Przyszłości w Olsztynie. Dynamika wybuchu była powolna. Początkowo mało kto zauważył, że zbitka „ukraińskie terytoria” użyta przez Kulebę na określenie ziem, z których w roku 1947 władze komunistyczne deportowały przymusowo obywateli Polski narodowości ukraińskiej, było „przejęzyczeniem”, sprostowanym później przez ukraińskie MSZ. Potem jednak doczytano się w tym „głębszego” podtekstu, bo Kuleba, zamiast mówić o ekshumacji ofiar zbrodni wołyńskiej, zaczął opowiadać o Akcji Wisła.
Co uznano za „zrównanie” tragedii, których zrównywać nie można. I w mojej ocenie nie wolno.
Kulminacją wybuchu były słowa premiera Donalda Tuska, który powiedział m.in.: „Ukraina będzie musiała sprostać polskim oczekiwaniom. Nie chodzi o grzebanie w historii, ale o ułożenie naszych relacji na podstawie prawdy. Ukraina musi zrozumieć, że wejście do Unii Europejskiej oznacza wejście w obszar standardów politycznej i historycznej kultury. Dopóki nie będzie respektu dla tych standardów, to z całą pewnością Ukraina nie stanie się członkiem rodziny europejskiej”.
Złośliwi historycy w tej wypowiedzi bez problemu zidentyfikują
elementy „dyskursu post-kolonialnego”,
który uznaje, że jedna strona jest nośnikiem wyższych standardów, a druga musi do nich dorosnąć. I robi to nieudolnie.
Piotr Pacewicz w opublikowanym w OKO.press tekście „Tusk i Kosiniak-Kamysz szantażują Ukrainę, że jej nie wpuszczą do Unii. Polacy, co się z nami stało?” trafnie rozstawia akcenty oraz stawia pytania nie tyle o historię, ile o jej używanie w kontekście relacji polsko-ukraińskich dzisiaj. Pozwolę sobie wprowadzić do tej rozmowy nieco inne podejście.
„Polska tak pomaga, że Ukraina musi spełnić nasze oczekiwania – takie twierdzenie to nieetyczne wymuszanie wdzięczności wobec kraju, który broni także nas przed rosyjskim imperializmem. A teza Tuska i Kosiniaka-Kamysza, że wyznanie historycznych win jest stawianym zawsze warunkiem akcesji, jest co najmniej naciągana. Winy są po obu stronach” – napisał w OKO.press 14 września Piotr Pacewicz. W niełatwej debacie o przeszłości i przyszłości relacji polsko-ukraińskiej głos zabiera dzisiaj Mirosław Skórka, prezes Związku Ukrainy.
Zachęcamy do polemik.
W 2014 roku na terytorium Polski było kilkanaście miejsc pochowków lub pomników, które postawili obywatele polscy narodowości ukraińskiej w miejscach dla siebie ważnych. Zrobili to bez odpowiedniej dokumentacji i uzgodnień. Miejsca te miały status „nielegalny”, bo nie dotrzymano procedur.
Były też miejsca pochówków, które status legalności otrzymały, m.in. mogiła i stojący na niej pomnik we wsi Monasterz. Pochowano tam członków sotni UPA, złożonej z miejscowych mieszkańców, którzy zginęli w roku 1945 w wyniku zasadzki zorganizowanej przez przeważające siły NKWD. W tym samych czasie na terenie Ukrainy istniało co najmniej 106 miejsc upamiętniających tragedie lub miejsca pochówków Polaków, które również miały status „nielegalnych”, bo stawiający je Polacy lub polskie organizacje nie dotrzymały wszystkich procedur, przewidzianych przez prawo ukraińskie.
W 2016 roku Ukraiński Instytut Pamięci Narodowej zaproponował procedurę wzajemnej legalizacji tych miejsc, która miała zdjąć z nich klauzulę „nielegalności”.
Strona polska nie zgodziła się na taki akt.
Od 2015 roku zaczęło dochodzić do profanacji po obu stronach granicy. Władze lokalne w Ukrainie szybko usuwały działania wandali, podejrzewając, że ich sprawcami byli rosyjscy prowokatorzy, którzy chcieli zepsuć relacje polsko-ukraińskie. W tym samym czasie w Polsce doszło do zniszczenia i profanacji 16 miejsc pamięci. W większości przypadków robili je tzw. niewykryci sprawcy, chociaż policja otrzymywała filmy, które sami sprawcy umieszczali w internecie. Do dzisiaj formalnie nie wykryto żadnego sprawcy.
Za to w 2017 roku wójt gminy Stubno zniszczył całkowicie legalnie „nielegalny” pomnik na cmentarzu w Hruszowicach, a na prośbę władz ukraińskich, aby pomnik ten przekazać Ukrainie, odpowiedział czynem „odpowiedzialnego samorządowca” i pomnik nakazał zmielić, zaś pozyskany tłuczeń wykorzystał na utwardzenie drogi. Podobnie gospodarskie podejście do pomników i nagrobków spotykaliśmy już w historii, m.in. podczas okupacji hitlerowskiej.
Żadne z tych działań nie zostało oficjalnie skomentowane przez władze polskie.
Pisali o tym dziennikarze, oburzali się działacze społeczni, ale na nic się to zdało. W odpowiedzi strona ukraińska uznała, że wstrzyma wydawanie zgód na przeprowadzenie działań poszukiwawczych dotyczących ofiar zbrodni wołyńskiej i ewentualnie – tam, gdzie jest to uzasadnione zgodnie z ustalonymi wcześniej procedurami – prace ekshumacyjne.
W tym czasie w Polsce mieliśmy zaostrzenie retoryki antyukraińskiej i w oficjalnym obiegu pojawiło się określenie „banderyzm”, a jednym z zadań m.in. IPN stała się walka z tą „plagą” w Polsce. Trochę analogicznie do walki z „ukraińskim faszyzmem” na cały świecie, którą zaczął lansować putinowski Kreml.
Impas miał zostać przełamany w roku 2019, kiedy to prezydenci Andrzej Duda i Wołodymyr Zełenski podpisali porozumienie, w którym uznali za stosowne, aby po stronie polskiej odnowić zdewastowany pomnik we wsi Monasterz (jeden, symbolicznie, jako znak dobrej woli), zaś strona ukraińska zacznie wydawać zezwolenia na prace poszukiwawcze i ekshumacje.
Po tym porozumieniu na mogile w Monastrzu pojawiła się tablica, jednak zupełnie inna, niż zniszczona a umieszczone na niej napisy zupełnie zacierały prawdę o tym miejscu. Przede wszystkim
nie było tam nazwisk pochowanych, co zostało uznane za akt zacierania pamięci o tych ludziach.
Rok 2019 nie stał się przełomem w walce o godne upamiętnienie ofiar.
Pełnowymiarowa agresja Rosji na Ukrainę w 2022 roku wprowadziła do relacji polsko-ukraińskich absolutnie nowe, braterskie i nieusuwalne doświadczenie solidarności i porozumienia. Ludzie robili cuda, władze zachowywały się w sposób pełen podziwu i najwyższego szacunku.
Nie możemy tego doświadczenia oraz stojących u jego podstaw wartości i sensów nigdy zmarnować.
W tym kontekście przedstawiciele władz Polski i Ukrainy, wicepremier i minister kultury i dziedzictwa narodowego prof. Piotr Gliński oraz minister kultury i polityki informacyjnej Ukrainy Oleksandr Tkaczenko w dniu 1 lipca 2022 roku w Kijowie podpisali Memorandum nt. Współpracy w dziedzinie pamięci narodowej. Ustalili w nim wspólne zadania w dziedzinie uporządkowania kwestii historycznych, miejsc pochówków, prac poszukiwawczych oraz ekshumacji po obu stronach granicy.
Uzgodnili także, że „to memorandum staje się efektywne w momencie podpisania. Biorąc pod uwagę obecną agresję Federacji Rosyjskiej przeciwko Ukrainie, jego uczestnicy zgadzają się na to, że
praktyczna jego realizacja zacznie się po upływie trzech miesięcy od zniesienia w Ukrainie stanu wojny”.
Należy podkreślić, że ustalenia tego memorandum były przestrzegane przez poprzedni polski rząd. Latem 2023 roku do władz ukraińskich z prośbą o przeprowadzenie prac poszukiwawczych w dwóch miejscach zwrócił się ówczesny minister Michał Dworczyk. Otrzymał stosowną zgodę i w wyniku tych prac dokonano ekshumacji jednej zbiorowej mogiły we wsi Pużnyky w obwodzie tarnopolskim. Badania poszukiwawcze ujawniły, że druga wskazana lokalizacja jest błędna i nie ma tam szczątków. Co ważne, działania te nie zostały uznane przez obie strony za naruszenie memorandum. Spora w tym zasługa ministra Michała Dworczyka, który w tym czasie dał się poznać w Ukrainie jako osoba organizująca i bezpośrednio dostarczająca ogromną pomoc humanitarną i wojskową.
Według informacji Ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej
od 2023 roku do władz ukraińskich wpłynął tylko jednej wniosek dotyczący prac poszukiwawczych i ekshumacji.
Jego autorką jest p. Karolina Romanowska, autorka filmu „Sad dziadka”. Wnioskuje o dokonanie godnego pochówku polskich ofiar, w tym członków jej rodziny we wsi Uhly, w obwodzie równieńskim. Wniosek jest adresowany bezpośrednio do prezydenta Zełenskiego, chociaż Prezydent Ukrainy nie jest właściwym adresatem takiej prośby. Takie decyzje wydają organy administracji rządowej. Został on skrupulatnie odnotowany przez ukraińskie media. Jaka będzie odpowiedź na tę prośbę, na razie nie wiemy.
Oficjalnie, w Ukrainie nie ma zakazu przeprowadzania ekshumacji grobów zbiorowych ofiar konfliktu polsko-ukraińskiego, nawet pomimo obowiązywania memorandum, o którym było wyżej. Jednak władze ukraińskie mogą nie udzielać zgody na przeprowadzenie prac poszukiwawczych w miejscach, gdzie potencjalnie mogą spoczywać ofiary masowych zbrodni. Bo de facto wiele z tych miejsc nie zostało odnalezionych i oznaczonych.
Notabene w Ukrainie trwa ciągle wojna o przyszłość Europy, także Polski.
Firma ukraińska, która może dokonać ekshumacji zgodnie z ukraińskim prawem, ciągle istnieje, ale jej pracownicy zostali powołani już dawno w szeregi Zbrojnych Sił Ukrainy.
W tym samym czasie na górze we wsi Monasterz na zbiorowej mogile ciągle znajduje się tablica, która ma się nijak do zobowiązania, jakie w 2019 roku poczynił Andrzej Duda, prezydent kraju, który nie walczy z niczyją wojskową agresją. O innych zdewastowanych miejscach pamięci obywateli polskich narodowości ukraińskiej nawet nikt nie wspomina.
Od roku 1990, kiedy to odnowiony Senat RP podjął uchwałę potępiającą Akcję Wisła, państwo polskie nie jest w stanie określić prawnego statusu tej przymusowej deportacji obywateli Polski narodowości ukraińskiej. Świadczą o tym niedawne decyzje IPN umarzające śledztwo w tej sprawie i decyzja Sądu Okręgowego w Warszawie nakazująca ponowne podjęcie śledztwa w związku ze stwierdzonymi wadami i zaniechaniami ze strony IPN. Taki mamy standard.
Polska i Ukraina potrzebują jak najszybszego uporządkowania kwestii historycznych w tym także należnego, godnego uszanowania szczątków krwawych wydarzeń połowy minionego wieku na Wołyniu.
Hańbą jest to, że przez 80 lat nie potrafiliśmy z szacunkiem uporządkować tych miejsc i różne środowiska traktują to instrumentalnie dla własnych celów politycznych. Po obu stronach granicy.
Prace poszukiwawcze i ekshumacje pozwolą uporządkować te miejsca, nadać im odpowiednią rangę i wpisać w krajobraz tak, aby na zawsze przestrzegały przed nienawiścią i pogardą. Pomogą nam także urealnić liczbę ofiar tego konfliktu. Historycy ciągle odwołują się do danych szacunkowych, jednak skala rozbieżności podawanych liczb ofiar jest zbyt duża.
Nadzieją może napawać to, że w porozumieniu podpisanym przez premiera Donalda Tuska oraz prezydenta Wołodymyra Zełenskiego 8 lipca 2024 roku w Warszawie, znalazł się zapis:
„Uczestnicy postanawiają wzmocnić współpracę w prowadzeniu poszukiwań, ekshumacji oraz innych działań służących godnemu pochówkowi ofiar konfliktów, represji i zbrodni popełnionych na terytoriach Polski i Ukrainy, a także w odniesieniu do wniosków kierowanych do właściwych organów obu Stron o przeprowadzenie takich prac”.
Potrzebne są mądre działania i odnowienie bazy instytucji w Polsce i Ukrainie, które ze wzajemnym szacunkiem podejmą się tego ważnego zadania.
Tutaj Polska powinna pokazać odpowiedni standard, bo po naszym niebie nie latają ruskie rakiety i mamy więcej ludzi i środków, aby tym się zająć.
Komentarze