0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Slawomir Kaminski / Agencja Wyborcza.plFot. Slawomir Kamins...

7 lipca 2023 premier Mateusz Morawiecki złożył wizytę na Wołyniu – w 80. rocznicę rozpoczęcia fali zbrodni na Polakach w 1943 roku.

„Zbrodnia wołyńska to ludobójstwo, hekatomba, piekło, w którym życie straciło ponad 100 tysięcy Polaków. Nie spocznę, dopóki ostatnia ofiara nie zostanie odszukana”

– mówił Morawiecki.

8 lipca 2023 prof. Wojciech Polak, historyk, przewodniczący Kolegium Instytutu Pamięci Narodowej – nominowany do niego przez PiS – zażądał w wywiadzie dla portalu wPolityce.pl przeprosin za zbrodnie na Wołyniu od prezydenta Ukrainy. On również nazwał je „ludobójstwem”. „Odpowiedzialność w sensie narodowym jednak występuje” – mówił. OKO.press w rocznicę publikuje równocześnie dwa wywiady z ekspertami zajmującymi się najbardziej bolesnymi kwestiami w dziejach stosunków polsko-ukraińskich w czasie II wojny światowej. Pokazują one – równolegle – zupełnie ocenę tamtych wydarzeń. O perspektywie ukraińskiej opowiada OKO.press prof. Bohdan Hud, historyk i politolog. Rozmowę z nim znajdziecie tutaj:

Przeczytaj także:

O perspektywie polskiej mówi OKO.press dr Damian Markowski, historyk, autor książki „W cieniu Wołynia. Antypolska akcja w Galicji Wschodniej w latach 1943-1945”, która 16 sierpnia 2023 roku ukaże się nakładem Wydawnictwa Literackiego w Krakowie.

Książka jest poświęcona czystkom dokonanym przez ukraińską partyzantkę na polskiej ludności Galicji Wschodniej, czyli trzech południowo-wschodnich województw okupowanej II Rzeczypospolitej – lwowskiego, tarnopolskiego oraz stanisławowskiego. Dr Markowski pracuje w Instytucie Strat Wojennych.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, niepokoją, zaskakują właśnie.

Adam Leszczyński, OKO.press: Oprócz masakr na Wołyniu do zbrodni na Polakach dochodziło także we wschodniej Galicji. Jak pan je badał?

Dr Damian Markowski: Opisałem wszystkie najważniejsze wydarzenia związane z „polską akcją” w Galicji Wschodniej i napisałem, jak do niej doszło – umiejscawiając je w kontekście zarówno wojny, jak i tragicznych wydarzeń na okupowanych najpierw przez ZSRR, a potem przez Niemcy obszarach.

Książka jest efektem kilkunastoletniej pracy w ukraińskich i nie tylko ukraińskich archiwach. Przeczytałem dokumenty wytworzone przez ukraińskich nacjonalistów, niemiecką administrację okupacyjną, Polskie Państwo Podziemne, partyzantkę sowiecką, NKWD, NKGB oraz partię komunistyczną. Opierałem się także na relacjach i wspomnieniach. Myślę, że udało mi się w pełni wyczerpać ten temat. Może jakieś materiały znajdą się jeszcze w archiwach węgierskich.

Co się tam działo?

Obraz, który się wyłania, jest, jak sądzę, dosyć spójny – bez względu na to, czy wydarzenia były opisywane przez Niemców, czy przez samych ukraińskich nacjonalistów, czy przez polskie podziemie.

Nie mam wątpliwości, co miało miejsce na tych terenach.

Czy to było ludobójstwo? Ukraińscy historycy często bronią się przed tym słowem.

Uważam, że to było ludobójstwo. Dlaczego? Ponieważ w założeniach miała to być czystka etniczna.

Mieli zginąć jedynie niektórzy Polacy, co następnie skłoniłoby resztę do ucieczki. Spełnia to definicję ludobójstwa autorstwa polskiego prawnika Rafała Lemkina skonstruowaną zaraz po wojnie.

Ona obejmowała również fizyczne usunięcie przy pomocy przemocy i różnych innych tego rodzaju środków przymusu grupy etnicznej z określonego terytorium. To rzeczywiście miało wówczas miejsce w Galicji Wschodniej (i na Wołyniu). Oczywiście nie zostało zrealizowane do końca.

Ukraińskim nacjonalistom udało się jednak tylko w Galicji Wschodniej – bez Wołynia – zamordować około 30 tys. Polaków. Ucieczek przed tymi mordami było znacznie więcej. Prawdopodobnie ponad 10 razy tyle osób po prostu uciekło na zachód w obawie przed utratą życia, chociaż część z nich uciekła również w obawie przed nadchodzącym frontem wschodnim.

Jakie były kulisy tej akcji? Czy ona była świadomie zaplanowana przez kierownictwo Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów?

Dokładnie. Jesienią 1943 roku, po tym, jak Roman Szuchewycz, wówczas dowódca Ukraińskiej Powstańczej Armii, zakończył wizytację na Wołyniu, kierownictwo OUN za jego namową podjęło decyzję o przeniesieniu antypolskiej akcji w skali masowej do Galicji Wschodniej. Dlatego mówię o skali masowej, ponieważ w mniejszej skali trwała już od czerwca 1943 roku. Tylko wtedy na celowniku ukraińskich bojówek znaleźli się wybrani Polacy, tacy jak np. duchowni, leśniczy, różnego rodzaju działacze społeczni. Starano się wybierać osoby, które miały pewien autorytet i które w razie czego mogłyby organizować opór przed napadami. Ta akcja miała przebiegać systematycznie, prowadzono ją stopniowo na podstawie wydawanych kolejno rozkazów.

Nie przewidywano zamordowania wszystkich Polaków. Planowano mordować grupy, dla przykładu, w okrutny sposób — np. siekierami. Jednocześnie tym, którzy pozostawali przy życiu, wręczano tak zwane ultimata — wezwania, aby w różnym czasie, od 24 godzin nawet do dwóch tygodni, opuścili teren.

Mordowano kobiety i dzieci?

Mężczyzn, kobiety i dzieci, bez względu na wiek. Najbardziej krwawe akcje miały miejsce tam, gdzie lokalne ukraińskie podziemie starało się skłonić dowódców partyzantki, aby szybciej oczyścili „swój” teren z ludności polskiej.

Skąd ten pośpiech?

Chodziło o to, aby Polaków nie było już przed wejściem Armii Czerwonej.

Jaki był sens tej czystki, skoro wiedzieli, że i tak wrócą komuniści?

„Robimy, co robią wielkie państwa — tworzymy sobie wygodne pozycje” (to jest cytat). Chodziło o pozycje do przyszłych powojennych rozmów. Ukraińscy nacjonaliści zamierzali ten teren z Polaków oczyścić przed ewentualnym przyszłym powojennym plebiscytem, aby całkowicie uniemożliwić ewentualne roszczenia terytorialne Polski. Zwłaszcza że – jak było wiadomo – władze RP w Londynie nie zamierzały rezygnować z ziem wschodnich.

OUN i UPA przygotowywały się do ostatecznej walki na śmierć i życie ze Związkiem Sowieckim. Dlatego też kierownictwo uznawało, że zarówno Polacy, jak i przedstawiciele innych mniejszości narodowych (jak nazywano inne narody zamieszkujące te mieszane etnicznie tereny) mogą okazać się przeszkodą w tej walce. Ich celem była wielka zjednoczona niepodległa Ukraina.

Czy brali w tych masakrach polskiej ludności udział partyzanci sowieccy albo zwyczajni bandyci?

Oczywiście, mogło tak się zdarzyć, że jakieś bandyckie elementy – podszywając się pod partyzantkę – dokonują mordów, gwałtów i grabieży.

Przecież do takich sytuacji dochodziło niejednokrotnie na ziemiach centralnej Polski. Różnego rodzaju bandy rabunkowe starały się działać pod szyldem Armii Krajowej czy innych formacji zbrojnych. Ale masowość antypolskiej akcji i liczba pozostawionych dokumentów wytworzonych przez samych sprawców – mam na myśli raporty, zarówno oddziałów, jak i ich kierownictwa – nie pozostawiają żadnych wątpliwości.

Ich akcja była w pełni zaplanowana, starannie rozłożona w czasie.

Była również w terenie skoordynowana koordynowana z antypolską polityką okupantów niemieckich. Tam, gdzie oddziałom polskiej samoobrony udało się porozumieć np. z okupacyjnymi władzami cywilnymi czy z jednostkami Wehrmachtu, do mordów dochodziło rzadziej.

Co oni pisali w raportach? Dosłownie? „Dziś zarąbaliśmy siekierami 20 Polaków”?

Ukraińskie podziemie i partyzantka w Galicji Wschodniej praktycznie zawsze, opisując antypolskie akcje, używały zwrotu „akty odwetowe”. Starali się stwarzać wrażenie, że to Polacy są takim ogniskiem zapalnym i że paradoksalnie spada na nich „sprawiedliwa zapłata”. Po prostu muszą ponieść karę za to, co zrobili.

Mogę przytoczyć fragment raportu oddziału, który atakował polską wieś Hanaczów w powiecie Przemyślany. Wieś się obroniła, ale podczas napadu zginęło wielu mieszkańców i obrońców. Dowódca oddziału UPA pisał: „zabiliśmy około 200 lachów, reszta spaliła się w ogniu”.

W tym przypadku, inaczej niż w wielu innych miejscach, Polacy stawili zacięty opór. Wsi bronił oddział AK oraz lokalnej wiejskiej samoobrony, a także pluton złożony z Żydów, którzy znaleźli schronienie właśnie u polskich chłopów. Przeżyli, później weszli w skład Armii Krajowej i brali udział również w Akcji Burza w walkach z oddziałami niemieckimi i z oddziałami UPA.

UPA także mordowała Żydów?

Planowo. Zachowało się przynajmniej kilka raportów – nie z okresu, w którym Niemcy likwidowali getta, ale z sierpnia 1944 roku, kiedy sowieci wchodzili na ten teren. W tych raportach dowódcy UPA pisali wprost, że trzeba jak najszybciej skończyć z Żydami, którzy „jeszcze pozostali w terenie”.

Te osoby, które dokonywały czystek na Polakach, były wcześniej często funkcjonariuszami policji pomocniczej na niemieckiej służbie, która zapisała swoją czarną kartę również przy Zagładzie ludności żydowskiej.

Chcieli oczyścić cały teren z „nieukraińców”?

W brutalny sposób – wszystkich albo zabić, albo zmusić do odejścia. Taka była ogólna koncepcja.

Dlatego starano się do tych antypolskich akcji przyciągnąć również miejscową ludność ukraińską. To było o tyle łatwe, że region był już wyniszczony długotrwałą wojną i niemiecką polityką wyzysku materialnego.

Niemcy się po prostu przyglądali, co się dzieje? Czy w 1943-1944 roku już byli za słabi, żeby coś zrobić?

To było skomplikowane. Musimy rozróżnić kilka różnych struktur okupacyjnych. Mamy policję, która rzeczywiście stara się zwalczać UPA i to bardzo brutalnie. Niemcy w ciągu pierwszych czterech miesięcy 1944 roku stosują również masową odpowiedzialność wobec Ukraińców i prowadzą masowe rozstrzeliwania. Dochodzi do zniszczenia co najmniej kilku ukraińskich wiosek i wywiezienia ludności na roboty. Od listopada 1943 roku do kwietnia właśnie 1944 roku w egzekucjach Niemcy zamordowali około 1,3 tys. ukraińskich cywilów. Na przełomie lat 1943 i 1944 na Wołyniu dochodzi do pierwszych kontaktów pomiędzy Waffen SS i UPA. Kończą się one lokalnym porozumieniem, które z czasem również obejmie część Galicji Wschodniej.

Mamy również politykę prowadzoną przez administrację cywilną, głównie na niskim szczeblu. Jedni z tych niemieckich urzędników są chętni do współpracy z ukraińską partyzantką, w tym za cenę przyzwolenia na mordy na Polakach. Inni jednak nie dopuszczają, aby jakakolwiek współpraca ukraińsko-niemiecka miała miejsce. Starają się zwalczać ukraińskie podziemie, a nawet dozbrajać polskie samoobrony. Niektórzy przekazywali Polakom nawet broń.

To się zmienia w czerwcu 1944. Toczące się już do kilku tygodni wcześniej rozmowy ukraińsko-niemieckie we Lwowie (i nie tylko we Lwowie) kończą się centralnym porozumieniem z ukraińskim podziemiem. W ramach niego Niemcy – pod pozorem zdobycia przez upowców transportów broni – w rzeczywistości przekazują je w ręce UPA, licząc, że ta broń zostanie wykorzystana już nie przeciwko nim, ale przeciwko wkraczającej Armii Czerwonej. Tak się rzeczywiście dzieje, chociaż to porozumienie nie w pełni i nie zawsze przez stronę ukraińską jest respektowane. Wybrane oddziały UPA atakują również część wycofujących się na zachód i na południe oddziałów Wehrmachtu.

Co robią ukraińskie formacje kolaborujące z Niemcami?

Tu wyróżnił się przede wszystkim 4 Pułk Policji SS, ten sam, który dokonał masakr kilku polskich wiosek. Był złożony z Ukraińców w służbie niemieckiej. Np. Huta Pieniacka została zniszczona przez taką ekspedycję 4 Pułku Policji SS.

Czy ukraińscy historycy o tym piszą?

Bardzo wielu ukraińskich historyków przedstawia te wydarzenia jako obustronną wojnę. Prof. Bohdan Hud powiedział kiedyś we Lwowie, że były to wojny międzywsiowe – wojny między miejscowościami, które nie miały etnicznego charakteru. Nie mogę zgodzić się z podobnymi stwierdzeniami. Było dokładnie inaczej. Tak mówią dokumenty samej OUN i UPA.

O tyle też jest to brzydkie zagranie, że przenosi winę bezpośrednio ze sprawców na ogół ludności ukraińskiej.

To dokładnie ten zabieg, do którego dążyli inicjatorzy antypolskiej akcji. Wprost pisali, żeby wciągnąć jak największe masy ludności ukraińskiej i temu, co się stanie, nadać, nadać charakter buntu ludowego.

Wiadomo, że to nie był bunt ludowy, chociaż pewne jego elementy mogłyby się pojawić – wywołane wspomnianą już biedą podczas okupacji niemieckiej.

Może działali tu sowieci? Może pan wykluczyć prowokacje NKWD?

Pracowałem na materiałach NKWD, prokuratury, jednostek Armii Czerwonej, administracji partyjnej.

Nigdzie nie trafiłem nawet na jeden ślad wskazujący, że choćby za jedną z takich antypolskich akcji mogła stać sowiecka grupa prowokacyjna.

Sowieci dokonywali różnych prowokacji, niektórych wymierzonych w polskie, innych w ukraińskie podziemie. Działali pod fałszywą flagą. Według mojej wiedzy nie doszło jednak nawet do jednego takiego wydarzenia, które można by było później wykorzystać.

Polacy brali odwet?

Do tej pory nie było też badań poświęconych liczbie ukraińskich ofiar, które padły w ramach polskiego odwetu na terenie Galicji Wschodniej. Udało mi się takie badania przeprowadzić. Tylko od listopada 1943 do czerwca 1944 roku z rąk Polaków zginęło w Galicji Wschodniej co najmniej około pięciuset Ukraińców. Wśród tych ofiar byli członkowie OUN i UPA, ale zdecydowaną większość stanowili ludzie bezbronni, w niczym niewinni. To droga, którą należy podążać – mieć na względzie losy tych ludzi, na podstawie bardzo solidnej podstawy źródłowej.

Niewiele dziś rzeczy dzieli Polaków i Ukraińców. Kwestia podejścia do historii właśnie tej antypolskiej akcji na Wołyniu i w Galicji Wschodniej jest chyba najważniejsza. To ładunek wybuchowy, który może zostać podłożony pod nasze relacje. Pracuje nad tym trzecia strona – Rosja i środowiska związane z nią. Ona będzie świętowała wszystkie takie animozje.

;

Udostępnij:

Adam Leszczyński

Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.

Komentarze