Tak jak przed wojną antysemityzm był nieodłącznym składnikiem katolicyzmu masowego w Polsce, tak dzisiaj jest to ksenofobia, homofobia i w ogóle nienawistna narracja wobec Unii Europejskiej, a nawet wobec otwartej wobec uchodźców i imigrantów retoryki papieża Franciszka.
"Nie jest dla nikogo tajemnicą, że różne przejawy polskiej religijności, a zwłaszcza jej splecenie z tożsamością narodową i jej rosnąca polityzacja, budzi nie tylko ciekawość, ale i rosnące zgorszenie innych katolików na całym świecie, samego Watykanu nie wyłączając" - pisze prof. Stanisław Obirek. Publikujemy jego bardzo osobistą i miejscami zaskakującą analizę polskiej religijności katolckiej.
Od wielu lat niektórzy z moich znajomych, których dorobek naukowy bardzo sobie cenię, mają mi za złe, że określając mój światopogląd używam określenia „człowiek religijny". „Gdzie ta twoja religijność?”, pytają, głusi na wszelkie moje próby tłumaczenia, że tak naprawdę w mojej religijności nie ma miejsca na jej instytucjonalne i polityczne nadużywanie.
Szczególnie ich jednak irytuje, gdy pozwalam sobie na dookreślenie mego światopoglądu jako katolicyzm kulturowy.
Dopytują wtedy, gdzie w tak rozumianym katolicyzmie miejsce na praktyki religijne? Zgodnie z nakazami kościelnymi powinienem ich zdaniem uczestniczyć w niedzielnej mszy św., spowiadać się, chodzić do spowiedzi itd. Krótko mówiąc, powinienem ich zdaniem żyć po Bożemu albo przestać używać wspomnianych określeń.
No coż przyznaję, jestem niepraktykujący, a co gorsze nie tylko nie odczuwam z tego powodu żadnego braku, ale wręcz cieszę się moją wolnością człowieka, który nic nie musi.
Proboszcz, biskup, a nawet papież nie są dla mnie żadnymi autorytetami. Nawet w sympatycznym papieżu Franciszku nie znajduję nauczyciela odpowiadającego na pytanie - jak żyć? Jeśli już, to czytam Biblię, w tym Nowy Testament, ale raczej jako zapis świadomości religijnej ich autorów, a nie jako natchniony przez Boga tekst. Wprost przeciwnie, ich rozumienie wręcz zakłada krytyczną lekturę i uwzględnienie kulturowego kontekstu, w jakim powstały.
Mój katolicyzm kulturowy uzasadniam czysto socjologicznie. Po prostu urodziłem się i wychowałem w rodzinie katolickiej, przez lata byłem członkiem zakonu, dzięki któremu poznałem dość solidnie filozoficzne i teologiczne podstawy mojej wiary. Tak się złożyło, że w końcu doszedłem do wniosku, że w ramach kościelnych struktur nie mogę żyć zgodnie z własnymi przekonaniami, dlatego z Kościoła odszedłem, co jednak moim zdaniem nie jest jednoznaczne z odrzuceniem katolicyzmu ani tym bardziej religii jako takiej.
Mam też głębokie przekonanie, że w takim podejściu do katolicyzmu i religii nie jestem odosobniony.
Co więcej, uważam, że prawdziwa religijność zaczyna się w chwili odrzucenia tego, co nakazane tradycją i w chwili podjęcia osobistego wysiłku przekroczenia zastanego kształtu religii.
Niech mi darują moi oponenci, ale niech sobie przypomną, jak zachował się Jezus z Nazaretu. Najpierw praktykował judaizm swojej epoki, potem wybrał najbardziej bliski mu nurt prorocki, w którym wrażliwość na osoby najbardziej potrzebujące była jedynym probierzem autentycznej wiary w Boga, by w końcu zakwestionować prawo kapłanów i uczonych w Piśmie do decydowania o tym, co jest dobrem, a co złem.
Moim zdaniem autentyczny uczeń Jezusa powinien się właśnie takiego twórczego podejścia do zastanej tradycji uczyć.
„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.
Opis religii może zyskać wiele, jeśli zwrócimy się do poetów, którzy zwykle w zwięzłych formułach potrafią uchwycić istotę rzeczy. Na przykład Julian Tuwim w „Kwiatach polskich” napisał: "Już znakomici katolicy, tylko że jeszcze nie chrześcijanie".
Poeta, będąc Żydem, nie tylko odczuwał skutki międzywojennego antysemityzmu „prawdziwych katolików”, ale i sam często stawał się obiektem ataków narodowców, których najbardziej wyrazistym wyznacznikiem był właśnie antysemityzm z jednej strony i deklarowany katolicyzm z drugiej.
Był to jednak katolicyzm szczególny, bo nie tylko antysemityzm wyznaczał tożsamość polskich katolików – było to wyznanie o wyrazistym ostrzu antyintelektualnym. Owszem, istniały wąskie grupy, dla których pogłębiona refleksja filozoficzno-teologiczna była istotna.
Jako przykład jest w tym kontekście przywoływane tzw. kółko księdza Władysława Korniłowicza (1884-1946), wokół którego gromadziła się elita intelektualna ówczesnego katolicyzmu. Podobny charakter miał Zakład dla Niewidomych w Laskach, założony przez Elżbietę Czacką i prowadzony przez Zgromadzenie Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża.
Te środowiska były jednak bez znaczenia, gdyż dominującym był katolicyzm ludowy o mocno antysemickim charakterze, czego wyrazistym przykładem był franciszkanin Maksymilian Kolbe ze swoim imperium medialnym.
Jego wyznacznikiem było poczucie własnej wyjątkowości z jednej strony i niechęci wobec innych (zwłaszcza Żydów) z drugiej. Współgrało to znakomicie z polityką ówczesnego episkopatu, a każdy, kto nie podzielał przekonań polskiej hierarchii katolickiej i kto próbował zdefiniować katolicyzm po swojemu był marginalizowany, a nawet szykanowany. Zresztą takich śmiałków wielu nie było.
Jednym z nich był z ksiądz Henryk Kazimierowicz (1896-1942), który był zafascynowany twórczością Witkacego, a jego dramaty wystawiał w amatorskim teatrze wraz ze swoimi parafianami. Jego pisma (przypomniał je niedawno Przemysław Pawlak w książce „Powiernik Witkacego. Pisma rozproszone ks. Henryka Kazimierowicza") przywracają wiarę w sensowność uprawiania teologii, która pozostaje w żywym i twórczym dialogu z innymi dziedzinami refleksji humanistycznej.
Jednak przełożeni nie tylko nie cenili Kazimierowicza jako naukowca (miał dwa doktoraty obronione na Uniwersytecie Laterańskim w Rzymie), ale przenosili co kilka lat z parafii na parafię, by „nie gorszył” swoimi przyjaźniami i lekturami prostych wiernych.
Jego życie to swoista soczewka skupiająca dramat kościelnego intelektualisty w międzywojennej Polsce. Oto jak wygląda CV tego oryginalnego księdza: w latach 1919–1920 był prefektem w gimnazjum koedukacyjnym Polskiej Macierzy Szkolnej w Praszce w województwie łódzkim. Od 1923 do 1925 wikariuszem w Łodzi, jednocześnie prefektem gimnazjum w Łodzi. W latach 1926–1928 był profesorem i bibliotekarzem w Pińsku.
Kolejno: proboszczem Łachwy, dziś na Białorusi (1926–1929), Stolina, też dziś białoruskiego (1929–1932), Mielnika koło Siemiatycz (1932–1934), Śledzianowa koło Drohiczyna (1934–1935), Bronisławia koło Tomaszowa Mazowieckiego (1936–1937). Od sierpnia 1937 do października 1941 był w parafii Tłokinia koło Kalisza.
6 października 1941 został uwięziony przez Niemców, przetrzymywany w obozie przejściowym. 30 października 1941 został przewieziony do Dachau, a stamtąd 10 sierpnia 1942 do zamku Hartheim, gdzie został zamordowany.
Właśnie dlatego ksiądz Kazimierowicz był ciągle w drodze, a jego olbrzymia biblioteka była ciągle spakowana w zmyślny sposób, by można ją było sprawnie przenosić z miejsca na miejsce. Jeśli do tego dodamy, że chętnie zaopatrywał się w książki żydowskie (jidysz i hebrajski znał doskonale) w księgarniach warszawskich Żydów, to mamy pełny obraz tego niezwykłego człowieka.
Dla Kazimierowicza historyczna i przestrzenna różnorodność religii była oczywistością, a poddawanie wierzeń religijnych psychoanalitycznym oglądom było czymś oczywistym. Zalecał studium etnologii i antropologii, a jej metafizyczny wymiar najpełniejszy kształt odnajdywał w twórczości Witkacego.
Nieustanne przemiany religii nie podlegają żadnym wątpliwościom, a jednak w namyśle nad miejscem religii w życiu jednostki, a zwłaszcza w przestrzeni publicznej ten niewątpliwy fakt rzadko jest brany pod uwagę.
Powód jest oczywisty: jeśli się uzna ten podstawowy fakt, to jej zmiana również staje się czymś oczywistym. Podobnie jak związany z religią proces przemijania jednych form religijności i powstawania nowych nie wydaje się częścią składową myślenia o dzisiejszych religiach, w tym i chrześcijaństwa.
Biorąc pod uwagę historię zjawiska religijności w życiu ludzi trzeba stwierdzić, że chrześcijaństwo jest religią stosunkowo młodą i podlegającą chyba najbardziej spektakularnym przemianom.
Co ciekawe, każda z nowych mutacji z zadziwiającą pewnością siebie przekonuje, że to właśnie w niej dokonuje się powrót do autentycznego nauczania Jezusa z Nazaretu. Katolicyzm wcale w tej pewności nie jest odosobniony.
Jednak przy bliższej analizie okazuje się, że tych pierwotnych impulsów religijnych w dzisiejszym katolicyzmie właściwie nie ma. Owszem, przypatrując się niektórym zachowaniom dzisiejszych chrześcijan i katolików powstaje nieodparte wrażenie, że są one dokładnym zaprzeczeniem tego, co proponował Jezus.
Moim zdaniem istnieje pilna potrzeba uporządkowania podstawowych pojęć związanych z religią właśnie, a zwłaszcza z chrześcijaństwem i z katolicyzmem. Ten ostatni, znowu wbrew dość powszechnemu przekonaniu w Polsce, nie jest ani jednorodny, ani niezmienny.
Owszem, jest jednym z wyznań chrześcijańskich, które odwołuje się do samego początków i do tekstów napisanych kilkadziesiąt lat po śmierci Jezusa, a zwłaszcza do mitu zmartwychwstania. Celowo używam słowa mit, gdyż przedmiot wiary nie jest weryfikowalny empirycznie, tylko należy do sfery mitu i tak należy go traktować.
Poświęcił tej sprawie ostatnio opasły tom (890 stron!) ksiądz Eligiusz Piotrowski („Początki wiary w zmartwychwstanie Jezusa. Od Reimarusa do Ratzingera/Benedykta XVI"). Jednak jego lektura wcale nie przybliża nas do rozumienia, czym to zmartwychwstanie tak naprawdę jest.
Tymczasem to właśnie tak głośno deklarowany związek katolicyzmu zarówno z Jezusem, jak i Nowym Testamentem jest nader złożony i zgoła nieoczywisty. Krótko mówiąc, katolicy swoją tożsamość budują w oparciu o elementy raczej etniczne i kulturowe niż religijne. Stąd zasadne pytanie o religijny charakter tego nominalnie chrześcijańskiego wyznania, zwłaszcza w Polsce.
Może najlepiej zilustruje ten fakt moje spotkanie z polskim karmelitą żydowskiego pochodzenia Danielem Rufeisenem (1922-1998) w jego klasztorze w Hajfie w 1982 bodajże roku.
Rufeisen to legendarna postać w Izraelu, gdzie po przyjeździe w 1959 roku rozpoczął sprawowanie liturgii w języku hebrajskim ze świadomym nawiązaniem do życia Jezusa z Nazaretu i z pominięciem późniejszej inkulturacji do innych kultur.
Pamiętam, jak ogromne wrażenie zrobiła na mnie opowieść ojca Daniela, który uważał, że należy wrócić do pierwotnych korzeni religii Jezusa i że wielokrotnie o tym pisał do Jana Pawła II, swojego przyjaciela z czasów studiów w Polsce. Jego zdaniem Karol Wojtyła zupełnie tego problemu nie rozumiał.
W praktyce oznaczałoby to rezygnację z takich elementów jak wigilia z jej nieodłącznym opłatkiem, choinka (zwyczaj germański), nie wspominając o pogańskiej tradycji Słowian wspominania zmarłych.
Dodać też trzeba równie nic nie mającego wspólnego z religią Jezusa pielgrzymowanie do miejsc kultu. Jezus owszem pielgrzymował, ale do świątyni jerozolimskiej, zniszczonej w 70 roku n.e.
Przy takiej „kuracji odchudzającej” nic z obyczajowości, a nawet religijności katolickiej by nie pozostało. Trudno się więc dziwić, że pomysły Daniela Rufeisena trafiły na ścianę niezrozumienia u polskiego papieża, a jego życie i dzieło są w Polsce praktycznie nieznane mimo dostępnej w języku polskim literatury.
Zainteresowanym polecam dwie biografie, jedną historyczki amerykańskiej polskiego pochodzenia Nehamy Tec „Daniel w jaskini lwa. Życie Oswalda Rufeisena", rosyjskiej pisarki Ludmiły Ulickiej „Daniel Stein, tłumacz" oraz jego własny tekst, „Połknąłem haczyk Królowej Karmelu. Autobiografia".
Sprawę pozostawiam na inną okazję, tutaj jedynie sygnalizuję problem kulturowego i etnicznego uwikłania polskiego katolicyzmu, z czego być może szczególnie zdawali sobie sprawę konwertyci z judaizmu, jak Daniel Rufeisen, czy o podobnej biografii, niedawno zmarły ksiądz Grzegorz Pawłowski (1931-2021), Żyd z Izbicy, który po wyjeździe z Polski pracował w Izraelu w Jaffie.
Do tej samej grupy należy konwertytka Edyta Stein (1891-1942), po śmierci w Auschwitz kanonizowana, ale za życia jej list w sprawie zbrodniczego antysemityzmu reżimu Hitlera do papieża Piusa XII, który był głównym architektem konkordatu zawartego przez Watykan z Hitlerem w 1933 roku, pozostał bez odpowiedzi.
W pewnym sensie należałoby też wspomnieć o byłym księdzu Romualdzie Jakubie Wekslerze-Waszkinelu (ur. 1943), którego wypchnął z katolicyzmu antysemityzm jego katolickich kolegów z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.
Listę można ciągnąć. Na koniec wspomnieć wypada o prostym fakcie, że
z siedmiu sakramentów, które Kościół katolicki uważa za niezbędne do zbawienia, Jezus z Nazaretu nie otrzymał ani jednego (jego chrzest był żydowskim rytuałem pokuty, a nie sakramentem włączającym do wspólnoty chrześcijan, których wtedy po prostu nie było).
Poza tym, znowu wbrew przeświadczeniu większości polskich katolików, ich religia nie „spadła z nieba”. Katolicyzm, jak każde wyznanie i każda religia ukształtował się z jednej strony, w nieustannym zderzeniu (rzadziej w dialogu) z innymi wyznaniami i religiami, a z drugiej, w procesie ścierania się różnych, czasem wzajemnie się wykluczających, koncepcji wśród samych katolików.
Co więcej, również polski katolicyzm podlegał i ciągle podlega gwałtownym transformacjom na przestrzeni ponad tysiącletniej historii.
Jubileuszowe obchody tysiąclecia w 1966 roku, powtórzone pięćdziesiąt lat później w 2016 roku, nie pomogły w poznaniu owej historycznej względności tego dominującego na ziemiach polskich wyznania.
Głosy niektórych historyków polskich przypominających, że chrzest był w gruncie rzeczy gestem politycznym, a nie religijnym i że w 966 roku dotyczył tylko księcia Mieszka i jego najbliższej rodziny, a nie całego społeczeństwa Polan, przez które został zignorowany, o czym świadczą kolejne fale powrotu „pogańskiej” przeszłości.
O długim trwaniu przedchrześcijańskich wierzeń Słowian na terenach dzisiejszej Polski mistrzowsko pisała przez laty Maria Janion w swojej „Niesamowitej Słowiańszczyźnie".
Owszem, zarówno milenijne uroczystości organizowane przez hierarchię katolicką w 1966 roku w konfrontacji z ówczesną PRL-owską władzą komunistyczną, jak i rocznica 1050-lecia obchodzona przez tę samą hierarchię w ścisłej współpracy z prawicowym rządem PiS-u, jedynie wzmocniły przekonanie, że
katolicyzm polski ma jednoznacznie polityczny i wysoce zideologizowany charakter.
Również długi pontyfikat polskiego papieża Jana Pawła II od 1978 do 2005 roku w sposób radykalny wzmocnił przeświadczenie, iż historii Polski nie sposób zrozumieć bez Chrystusa i bez Kościoła katolickiego (to często powtarzane słowa papieża przy okazji jego wizyt w Polsce).
W moim przekonaniu istnieje pilna potrzeba rewizji tego szeroko podzielanego, nie tylko przez katolików zresztą, przeświadczenia. Ta rewizja dotyczyć powinna przede wszystkim znaczenia wszechobecnego w przestrzeni publicznej mitu Największego Polaka, św. Jana Pawła II.
Biblijna figura złotego cielca użyta przeze mnie już w 2003 roku wobec prawdziwego kultu, jakim już za życia się cieszył, dzisiaj jedynie się wzmocniła.
W jednym z wywiadów dla magazynu żydowskiego „Chidusz” w 2017 roku powiedziałem, coś co chciałbym powtórzyć: „Tamtą diagnozę wyrażoną dwa lata przed śmiercią Jana Pawła II podtrzymuję w całej rozciągłości. Jeśli czegoś żałuję, to właśnie tej dwulicowości, z jaką się wtedy spotkałem. Wielu ludzi w samym Kościele myśli podobnie jak ja, ale boi się własne opinie wyrazić publicznie.
Paradoksalnie uważam, że dobrze się stało, iż moi ówcześni przełożeni zakonni zareagowali tak histerycznie i zabronili mi kontaktów z mediami oraz pozbawili mnie możliwości wykładania i publikowania. Dzięki temu szybciej dojrzałem do decyzji opuszczenia zakonu, a to sprawiło, że od 11 już lat jestem człowiekiem wolnym i mogę mówić, a także pisać to, co naprawdę myślę i czuję”.
Mam wrażenie, że dzisiaj takich ludzi jak ja jest w Polsce znacznie więcej.
Nowe spojrzenie zarówno na sam katolicyzm jak i na jego obecność w historii Polski leży nie tylko w interesie przyszłości demokratycznego społeczeństwa, ale również w interesie samego Kościoła katolickiego.
Historyczna, antropologiczna i religioznawcza perspektywa, którą należy przyjąć, jest konieczna, by wydobyć zarówno istotę fenomenu religii, jak i specyficzny charakter społeczeństwa obywatelskiego. Obie te wielkości mogą ze sobą współpracować, wzajemnie się wzmacniać, ale nie powinny być ze sobą mylone.
Warto się przyjrzeć niektórym formom katolicyzmu, które w moim przekonaniu są na tyle ciekawe, że przybliżenie ich polskiemu czytelnikowi, w tym zwłaszcza polskiemu katolikowi, może pomóc w pogodzeniu się zarówno z rosnącą polaryzacją wśród samych katolików polskich, jak i też w zrozumieniu negatywnych ocen tej religijności, z którymi coraz częściej on sam się spotyka.
Nie jest bowiem dla nikogo tajemnicą, że różne przejawy polskiej religijności, a zwłaszcza jej splecenie z tożsamością narodową i jej rosnąca polityzacja, budzi nie tylko ciekawość, ale i rosnące zgorszenie innych katolików na całym świecie, samego Watykanu nie wyłączając.
I tu dotykamy kwestii najważniejszej, jak polscy katolicy powinni reagować na proces sekularyzacji, który dotyka samego katolicyzmu. Moim zdaniem, pomocnym może być zdanie sobie sprawy, że dzisiejszy katolicyzm polski jest tylko jedną z wielu form tego wyznania. I to jedną z wielu w historii katolicyzmu polskiego! Niestety jest to jedna z najgorszych jego form, bo o charakterze nacjonalistyczno-homofobicznym.
Tak jak przed wojną antysemityzm był nieodłącznym składnikiem katolicyzmu masowego, tak dzisiaj jest to ksenofobia, homofobia i w ogóle nienawistna narracja wobec Unii Europejskiej, a nawet otwartej wobec uchodźców i imigrantów retoryki papieża Franciszka.
Ten dominujący nurt jest również wzmacniany tzw. lekcjami religii, które są w praktyce lekcjami ideologicznej indoktrynacji do tego właśnie nurtu katolicyzmu. Ta indoktrynacja jest wzmacniana przez inne jednostki lekcyjne, jak historia i ostatnio wprowadzone przez ministerstwo kierowane przez Przemysława Czarnka HiT (Historia i Teraźniejszość) ze skompromitowanym już do granic możliwości podręcznikiem profesora Wojciecha Roszkowskiego.
To dobrze, że samo ministerstwo zaczyna się wobec niektórych kontrowersyjnych tez autora dystansować (in vitro!). Jednak pozostaje ogólne wrażenie wrogości wobec wszystkiego, co nie mieści się w nacjonalistyczno-katolickiej ideologii. To musi się zmienić.
Można to zmienić odwołując się do innych twarzy katolicyzmu. O jednej z nich wspomniałem, to zupełnie zapomniany ksiądz Henryk Kazimierowski, przyjaciel Witkacego.
Taką twarzą jest też zakonnik pallotyn ksiądz Józef Sadzik (1933-1980), przyjaciel Czesława Miłosza, czy ksiądz Józef Tischner (1931-2000), który do dzisiaj jest punktem odniesienia dla wielu nie tylko katolików.
To również długa lista katolików świeckich, która przejęła się reformami soboru watykańskiego drugiego, i próbowała je wcielać w życie mimo trudności, jakie mnożyli nie tylko partyjni aktywiści, ale i większość księży z kardynałem Stefanem Wyszyńskim na czele.
Owszem, istnieją i w dzisiejszym katolicyzmie grupy młodych katolików, którzy wierzą w zmiany w ich Kościele i sami się angażują, by je przyspieszyć. Obawiam się jednak, że ich znaczenie jest znikome, co nie oznacza, że nie należy ich wspierać.
Dla mnie osobiście jako katolika kulturowego główne inspiracje są poza Polską, przede wszystkim w Europie Zachodniej i w USA. Pewnie dlatego, że tamte katolicyzmy poznałem i do dzisiaj są dla mnie inspiracją, ale to opowieść na inną okazję.
Teolog, historyk, antropolog kultury, profesor nauk humanistycznych, profesor zwyczajny Uniwersytetu Warszawskiego, były jezuita, wyświęcony w 1983 roku. Opuścił stan duchowny w 2005 roku, wcześniej wielokrotnie dyscyplinowany i uciszany za krytyczne wypowiedzi o Kościele, Watykanie. Interesuje się miejscem religii we współczesnej kulturze, dialogiem międzyreligijnym, konsekwencjami Holocaustu i możliwościami przezwyciężenia konfliktów religijnych, cywilizacyjnych i kulturowych.
Teolog, historyk, antropolog kultury, profesor nauk humanistycznych, profesor zwyczajny Uniwersytetu Warszawskiego, były jezuita, wyświęcony w 1983 roku. Opuścił stan duchowny w 2005 roku, wcześniej wielokrotnie dyscyplinowany i uciszany za krytyczne wypowiedzi o Kościele, Watykanie. Interesuje się miejscem religii we współczesnej kulturze, dialogiem międzyreligijnym, konsekwencjami Holocaustu i możliwościami przezwyciężenia konfliktów religijnych, cywilizacyjnych i kulturowych.
Komentarze