0:00
0:00

0:00

Wjeżdżamy do Gdańska 17 stycznia, w czwartek ok. 22.30. Mijamy rafinerię, świetliki jak z filmu SF, kosmiczna baza. Stare Miasto zapiera dech. Właścicielka kwatery nad Nową Mołtawą, gdzie mieszkamy, wręcza nam klucze i od razu zaczyna o pogrzebie.

Dziwne, ale mówi tak, jakby zakładała, że nic nie wiemy, że nas to nie interesuje, że wszystko trzeba nam wytłumaczyć:

"Bo wiedzą państwo, my w tym tygodniu żegnamy naszego prezydenta. W sobotę państwo wyjeżdżają? Bo my mamy pogrzeb, więc klucze po pogrzebie odbiorę dopiero". I już się zmywa.

Jeszcze tylko napomina surowo: "Pewnie będą państwo zwiedzać, chodzić po knajpach, ale zachęcam, żeby zobaczyć to nasze serce dla prezydenta. Chociaż na chwilę".

Też chcielibyśmy być na pogrzebie, więc z kluczami nie będzie problemu - mówimy. To zmienia postać rzeczy. Właścicielka zatrzymuje się w progu i zaczyna opowiadać. O tym, jak prezydent jeździł na rowerze przez miasto. O tym, jak go atakowali. O tym, że trzeba było o niego walczyć w każdych wyborach, bo zawsze mogło się coś stać. O tym, ile zrobił dla Gdańska, ile on zrobił.

Obok stoi kilkunastoletni syn, któremu w miarę opowiadania oczy szklą się coraz bardziej. "O właśnie, syn to od razu płacze". Na co syn opowiada, że próbował dostać się do Europejskiego Centrum Solidarności, ale kolejka na kilka godzin. Trochę nie chce nam się wierzyć.

Przed północą docieramy do ECS, dziecka Pawła Adamowicza, olbrzymiego budynku, przypominającego okręt pokryty blachą. Kolejka jest, wije się dookoła Centrum, wychodzi na plac przez słynną bramę Stoczni, zawija aż pod Trzy Krzyże, Pomnik Stoczniowców. Ma co najmniej 1,5 km.

Stoimy chwilę na samym końcu, ludzie ciągle dochodzą. Spokojnie, bez zniecierpliwienia. Mówią po prostu: "O, tu jest koniec". Tak jakby pięć godzin w deszczu i zimnie, w środku nocy nie wymagało komentarza. Nikt się nie buntuje, nie widzieliśmy, by ktokolwiek zrezygnował. Nikt nie narzeka. Jakby byli dumni, że tyle czasu trzeba stać, by dotknąć trumny swego prezydenta.

Robert Kowalski, filmowiec OKO.press, włącza kamerę i idziemy wzdłuż kolejki aż do samego wejścia. Jest ciemno, a my zapalamy lampę i myślę, że to niestosowne z naszej strony — bo ludzie stoją w skupieniu, a my im ta lampą po oczach bez pytania.

Mam poczucie, że ktoś zaraz na nas nakrzyczy. Ale nie — osoby z kolejki przyglądają nam się ze zdziwieniem, odprowadzają wzrokiem, ale nic nie mówią. Może — przychodzi mi do głowy — doceniają, że ktoś zobaczy taką kolejkę.

Pod samym ECS kolejka wije się, jeszcze zakręca dookoła pobliskiego bloku. Nie ma sztucznego milczenia, są przyciszone rozmowy, ktoś się nawet śmieje, ktoś donosi ciepłą herbatę.

Jest dużo dzieci i sporo ludzi młodych, pełen przekrój wiekowy. Jest tu cały Gdańsk — mówimy do siebie z Robertem. Jakiś pan obok korzysta z okazji i opowiada synowi historię "Solidarności", akurat stoją przed kolejną tablicą pamiątkową.

Idąc wzdłuż kolejki napotykamy serce ze zniczy, o którym mówi cała Polska. Podobno zniczy jest 19 tysięcy. Jest tak wielkie, że z boku nie widać kształtu. W kolejce było ciemno, smutno, nagle wchodzimy w krąg światła, jakby się zrobiło cieplej.

Zwracam uwagę na transparent: "Paweł Adamowicz, nie zapomnimy. Lechia Tobie dziękuje!" z charakterystycznym "Tobie" zamiast "Ci".

Wielkie serce ze zniczy w Gdańsku, upamiętnienie zamordowanego Pawła Adamowicza

Stajemy przed samym wejściem do budynku, Robert rusza z kamerą do środka. Ja zostaję, bo to nie fair, że ludzie stoją, a ja tak bez kolejki. Nikt się nie wpycha, nie zajmuje miejsca znajomym, nie próbuje wejść szybciej.

W końcu zawodowy obowiązek bierze górę nad przyzwoitością i wchodzę do środka. I znowu — nikt się nie wścieka, nie każe pokazywać legitymacji prasowej. Ludzie chyba zakładają, że mam swoje powody.

Otwiera się duża przestrzeń, mijamy szatnię, trumna stoi w centrum budynku, przy samym ogrodzie — w środku ECS rosną drzewa. Jest uroczyście, kwiatów nie za dużo, akurat tyle ile trzeba, jedno skromne zdjęcie Prezydenta Pawła Adamowicza, czarno-białe. Jakby było czysto.

Nic tu nie jest pompatyczne. Ale jesteśmy świadkami czegoś ważnego i każdy o tym wie.

Ludzie podchodzą na dwie, trzy sekundy sekundy. Właściwie wszyscy dotykają trumny, niektórzy się żegnają, ktoś nawet przyklęknie. I przechodzą dalej. Łzy, trochę łez. Nikt nie wstrzymuje kolejki, kolejka musi iść dalej, non stop.

Schodami wchodzimy na I piętro, żeby zrobić zdjęcia z góry. Prosimy obsługę, wpuszczają bez trudności, bez kontroli, w ogóle nikt tu nikogo nie kontroluje, tak jakbyśmy mieli do siebie zaufanie, my wszyscy. Mimo tego, co się stało.

Też chciałabym dotknąć trumny, ale czuję, że skoro weszłam bez kolejki, to nie wypada. Pierwszeństwo mają oni, ci, którzy stali tu długo. Gdańszczanie.

Idziemy dalej do sali, gdzie leży księga kondolencyjna. Na telebimie leci film. Młody Adamowicz (już zaczął trochę łysieć) przemawia do tłumu podczas strajku w 1988 roku: "Mam nadzieję, że z osób tu przybyłych 30, może 40 proc. przyjdzie za niedługo z plecakami . I tu z nami będzie strajkowało".

"Chcieliśmy przypomnieć, że idea strajku narodziła się jako wyraz poparcia i solidarności ze strajkująca załogą Stoczni Gdańskiej" - dodaje trochę oficjalnie młody mężczyzna stojący obok Pawła.

"I z Hutą, a więc z dwoma Leninami", żartuje Paweł Adamowicz [Stocznia w Gdańsku i Huta w Nowej Hucie pod Krakowem nosiły w PRL imię Lenina-red.]. Tłum klaszcze i śmieje się. Widzę uśmiech studenta Adamowicza, ten sam, który znam z filmów i zdjęć prezydenta Gdańska.

Na następnym ujęciu Adamowicz skanduje z innymi "Solidarność". "Solidarność nie narodziła się z pałacach, w biurowcach, narodziła się w Stoczni" - to już Adamowicz w 2014 podczas otwarcia ECS.

Ludzie w kolejce do księgi nawet nie patrzą na film, chyba znają go na pamięć.

Kilka osób po wpisaniu swego tekstu rozmawia z OKO.press. Nikt nie odmawia:

Pani z opery: "Zawsze był moim prezydentem".

Budowlaniec: "Trzeba było się pożegnać. Może niezręcznie teraz mówić, ale musimy pożegnać się w smutku i żyć dalej".

Prawie 01.00 w nocy. Robert łapie mnie za łokieć. Widzisz? Pokazuje faceta w szarym płaszczu i dużych okularach. I mówi, że to Tomasz Zimoch, komentator sportowy. Podobno zasłynął tekstem "Turku, kończ ten mecz" na jakimś meczu Widzewa.

W 2016 roku wyleciał z publicznego radia za poglądy. Teraz przyjechał z Warszawy, by oddać hołd Adamowiczowi. "Za wcześnie się skończył ten mecz" - mówi. Pocą mu się oczy.

Przed drugą w nocy spotykamy Basila Kerskiego, dyrektora ECS. Widać, że jest wykończony, nie ma siły na rozmowę, ale daje się namówić. Mówi gotowymi zdaniami. I sam z siebie proponuje, że pokaże nam największe skarby ECS: oryginalną tablicę z 21 postulatami spisanymi podczas strajku 17 sierpnia 1980 roku, suwnicę Anny Walentynowicz, wózek akumulatorowy, z którego Lech Wałęsa przemawiał do strajkujących.

[baner_akcyjny kampania="remanent2019" typ="typ-2"]

;
Na zdjęciu Robert Kowalski
Robert Kowalski

Dziennikarz radiowy i telewizyjny, producent, reżyser filmów dokumentalnych. Pracował w m.in Polskim Radiu, „Panoramie” TVP2. Był redaktorem naczelnym programu „Pegaz” i szefem publicystyki kulturalnej w TVP1. Współpracuje z Krytyką Polityczną, gdzie przeniósł zdjęty przez „dobrą zmianę” program „Sterniczki” z Radiowej Jedynki. Tworzy cykl „Kamera OKO.press”.

Na zdjęciu Magdalena Chrzczonowicz
Magdalena Chrzczonowicz

Naczelna OKO.press, redaktorka, dziennikarka. W OKO.press od początku, pisze o prawach człowieka (osoby LGBTQIA, osoby uchodźcze), prawach kobiet, Kościele katolickim i polityce. Wcześniej pracowała w organizacjach poarządowych (Humanity in Action Polska, Centrum Edukacji Obywatelskiej, Amnesty International) przy projektach społecznych i badawczych, prowadziła warsztaty dla młodzieży i edukatorów/edukatorek, realizowała badania terenowe. Publikowała w Res Publice Nowej. Skończyła Instytut Stosowanych Nauk Społecznych na UW ze specjalizacją Antropologia Społeczna.

Komentarze