Rozmawiamy z Tomaszem Patorą i Piotrem Głuchowskim, dziennikarzami śledczymi, którzy już kilka lat temu opisali proceder w sopockiej "Zatoce sztuki". Porządkujemy wątki i sprawdzamy, czy Sylwestrowi Latkowskiemu udało się ujawnić coś nowego
To był temat środowego (20 maja) wieczoru w TVP: w najlepszym czasie antenowym stacja wyemitowała film Sylwestra Latkowskiego "Nic się nie stało", a po nim odbyła się ponad 30-minutowa dyskusja, m.in. z udziałem autora.
Najcięższe oskarżenia padły właśnie w czasie debaty, która daleko wykraczała poza fakty opisane w filmie.
Dokument opowiada historię procederu, w który zamieszani byli Krystian W. "Krystek" i Marcin T. "Turek" - właściciel modnych sopockich klubów "Dream Clubu" i "Zatoki Sztuki". "Krystek" w internecie i galeriach handlowych polował na kilkunastoletnie dziewczyny, zmuszał do seksu, nagrywał, a później szantażował. Zaprzyjaźniony z nim "Turek" wykorzystywał seksualnie szantażowane dziewczyny, a wiele z tych zdarzeń rozgrywało się w "Zatoce Sztuki", gdzie bywali znani aktorzy, dziennikarze, prawnicy i politycy.
Film Latkowskiego mówi o zdarzeniach, które wydarzyły się naprawdę. Problem zaczyna się w miejscu, gdy opowieść o faktach zmienia się w festiwal insynuacji, a historie o prawdziwych tragediach wykorzystywanych dziewczyn - w propagandowe narzędzie.
Po pierwsze, Latkowski nie odkrył niczego nowego. Opisywany proceder został ujawniony już pięć lat temu przed dziennikarza śledczego TVN Tomasza Patorę. To właśnie po jego materiale wyemitowanym w programie "Uwaga!" w czerwcu 2015 roku rozpoczęło się na dobre prokuratorskie i policyjne śledztwo, a "Krystek" został zatrzymany.
Niewiele później sprawę wykorzystywania seksualnego małoletnich dziewczyn i układu powiązanego z "Zatoką Sztuki" opisali szczegółowo w serii tekstów "Gazety Wyborczej" Piotr Głuchowski, Bożena Aksamit i Katarzyna Włodkowska.
W tamtym czasie sprawą zajmował się również Latkowski w swoim serwisie Kulisy24, ale jego ustalenia nie przyniosły przełomu w sprawie.
Po drugie, Latkowski w filmie starał się przekonać widzów, że z wykorzystywania dziewczynek Marcin T. i Krystian W. zrobili model biznesowy, sprzedając usługi seksualne 12, 13 i 14 - latek celebrytom i bogatym ludziom z Warszawy. Nie zdobył jednak cienia dowodu na poparcie takiej tezy, uciekł się więc do insynuacji.
Dziennikarzy śledczych Piotra Głuchowskiego i Tomasza Patorę pytamy o film Sylwestra Latkowskiego. Ich oceny filmu i zdarzeń, które rozgrywały się w "Zatoce Sztuki" różnią się w szczegółach, gdy mowa o hipotezie systemowego sprzedawania dziewczynek przez Marcina T. i Krystiana W.
Jednak obaj są zgodni, że film Latkowskiego, a zwłaszcza jego insynuacje pod adresem konkretnych osób po emisji dokumentu, mają mało wspólnego z dziennikarstwem, więcej - jak mówi Głuchowski - z wrzuceniem odchodów w wentylator.
Piotr Głuchowski: Jest jeden nowy, drobny wątek. Latkowski dotarł do oficera gdańskiej policji, który zdradził mu, że w trakcie śledztwa ofiary były namawiane przez Marcina T. do wycofania zeznań, jedna - skutecznie.
Mataczenie w śledztwie to jedna z przesłanek do zastosowania aresztu tymczasowego, tym bardziej zastanawiające, że nie użyto tego środka wobec "Turka". Zwłaszcza, że grozi mu ciężki wyrok za seks z 12-latką. To jedyny znany mi taki przypadek, by osoba oskarżona o tak ciężkie przewinienia odpowiadała z wolnej stopy.
Tomasz Patora: Dla mnie film Latkowskiego merytorycznie nie wnosi nic istotnego. Nie znalazłem ani jednego elementu, który wykraczałby poza to, co już wiemy o sprawie "Zatoki Sztuki".
Wiemy, że "Krystek" wykorzystywał masowo młode dziewczyny, nie zawsze poniżej 15 lat, ale także takie. Wiemy, że łowił je i wybierał w internecie, galeriach handlowych i postępował z nimi według określonego schematu. Wiemy też, że jego kumplem był Marcin T. i że "Krystek" pracował poprzez T. dla "Zatoki Sztuki" i "Dream Clubu". To wszystko wiedzieliśmy już wcześniej.
Piotr Głuchowski: Jest oczywiste, że Latkowski zastosował metodę polegającą na wrzuceniu odchodów w wentylator, żeby ta sprawa obryzgała wszystkich, bez względu na czyjąś winę lub niewinność.
Jest w tym wszystkim również oczywisty interes TVP i obozu władzy, żeby pokazać, jak to warszawskie elity związane z IIIRP są o wiele gorsze i bardziej zdemoralizowane niż księża pedofile zdemaskowani w filmach braci Sekielskich.
Jakimś dobrem jest jednak fakt, że wskutek tej niewątpliwie ustawionej debaty Prokuratura Krajowa powołała specjalny zespół, który zajmie się jeszcze raz "Zatoką Sztuki". Jest szansa, że zrobią to, czego wcześniej nie mogli zrobić śledczy, czyli przeanalizują zachowania klientów "Zatoki": może odnajdą logowania z telefonów komórkowych, zdjęcia, płatności kartą i dojdą do ludzi, którzy korzystali z usług seksualnych tych dziewczynek.
Bo według mnie "Turek" i "Krystek" rzeczywiście ze stręczenia i wykorzystywania seksualnego dziewczynek stworzyli maszynkę do robienia pieniędzy. W klubie była tak zwana zatoka w zatoce, ustawiona w trójkąt kanapa ze stoliczkiem, do której zamawiało się szampana Moet i w bonusie hostessę. Cena wynosiła 14 tys. Brzydko mówiąc, na tym polegała monetyzacja tych dziewcząt.
Tomasz Patora: Sprawę posunęłoby do przodu, gdyby znalazł się chociaż cień dowodu na tezę, że istniał ten właśnie system, wg którego "Krystek" i Marcin T. nie działali tylko na swoją rzecz, ale systematycznie zbierali haki na małoletnie dziewczyny, nagrywali filmy, i wykorzystując te materiały przez "Zatokę Sztuki" i "Dream Club" sprzedawali ofiary bogatym ludziom, celebrytom i aktorom.
Ale powtarzam: takiego dowodu nie ma.
Często przywołuje się reklamę "Dream Clubu", która jest de facto ofertą usług seksualnych dla klientów z Warszawy, ale z żadnych dowodów nie wynika, żeby usługi seksualne świadczyły tam dziewczyny, które są szantażowane przez "Krystka".
A to jest kluczowa różnica: czym innym jest oferowanie usług prostytutek, czym innym szantażowanie, sprzedawanie i zmuszanie do seksu 14-letnich dziewczynek.
Nie można też powiedzieć, że prokuratura i policja zmarnowali ostatnie pięć lat. Robili wiele, żeby w śledztwie "wyjść wyżej", zdobyć dowody na układ i system, w który zamieszane są wysoko postawione osoby. Ale po prostu im się nie udało. Oczywiście pozostaje pytanie, czy system istniał, tylko nie udało się go znaleźć, czy nie znaleziono go, bo po prostu go nie było.
Nie rozumiem jednak, dlaczego wrzucenie granatu do szamba przez Latkowskiego miałoby tu cokolwiek zmienić.
Nie widzę żadnych plusów filmu Latkowskiego, widzę raczej próbę odwrócenia uwagi od problemów obozu władzy, bo przekaz tuż przed wyborami jest jasny: zobaczcie, jaki syf jest w tej warszawce i wśród "tak zwanych elit".
W dyskusji, która odbyła się w TVP po emisji filmu, Sylwester Latkowski zaapelował do Kuby Wojewódzkiego, Borysa Szyca i Radosława Majdana, by opowiedzieli, co wiedzą o sprawie. Apel zawierał insynuację, że trzej wymienieni mężczyźni w jakiś sposób są zamieszani w wykorzystywanie seksualne i gwałty na nieletnich dziewczynkach.
Latkowski mówił również, że rozmawiał z szefem programowym TVN Edwardem Miszczakiem o jednym z jego dziennikarzy, który w Warszawie ma wykorzystywać nieletnich chłopców.
Aktor Borys Szyc w czwartek 21 maja wydał oświadczenie, w którym zapowiada oddanie sprawy do sądu. Pisze m.in.:
"Prawda jest taka, że z tragicznej sprawy, o której rozwiązanie również walczyłem, zrobił Pan rozgrywkę polityczną. (...) Próbuje Pan swoim dokumentem zleconym przez reżimową telewizję zatuszować sprawę pedofilii w Kościele".
Szyc ujawnił również korespondencję z Latkowskim, która nie stawia dziennikarza w najlepszym świetle. W serii kierowanych do Szyca wiadomości Latkowski bezładnie i chaotycznie próbuje nakłonić aktora do udzielenia informacji, ale nie potrafi sprecyzować, w jakiej sprawie, co mu właściwie zarzuca i jakie ma pytania. Sugeruje również (na granicy szantażu), że Szyca miałyby obciążać nagrania i zdjęcia - również jednak nie podaje szczegółów.
Tuż po emisji filmu oddanie sprawy do sądu zapowiedział również Kuba Wojewódzki:
"W sposób haniebny i kłamliwy starałeś się wmieszać zarówno mnie jak i bliską mi osobę w brutalną aferę kryminalną Zatoki Sztuki. Próba przekonania świata, że bywając tam stawałem się uczestnikiem tamtejszych patologii tudzież ich cichym wspólnikiem to absurd i zwykłe przestępstwo.
Przez lata bywałem też w budynkach TVP1, co nie czyni ze mnie waszego wspólnika, kłamcy, lokaja władzy czy aferzysty"
- pisze dziennikarz.
[0]=68.ARCvp-I9bnuec6HdmKU8Fq3ckDJTVZjJ9zR8GS9TzQtBExpG56F2ScPKZY0Iga4dpAEUnel9fN2KBz-cMac9A4b7Rbkgc6Mcy_Tq5h_XGTagZ7z2d-D-aIl3lKE8pivBUEMuLm6KtBVyUUdatsDl82chSdOPcYFizqiuTPYbYRBH4FJtI75EHuHUIYj6jYuzgOrmf-oG8hqNGu5zcWkhZaduwXfXfYUh9EFtLr0uBUhnzm0CZSPzJBwqCKHB0U0GDQ9YMLrGzX3pKUjnIzTDWwLcVl0ngMJ586jkSbkniZL0zCjEg4A85G3FVf9w2ls-Z3d596225_RbxkWA8WshD08Buw
"Jestem zbulwersowany i zażenowany próbą wplątania mnie w tak poważną sprawę, jaką jest afera kryminalna w Zatoce Sztuki. Chciałem zdecydowanie zaprzeczyć jakimkolwiek moim kontaktom z właścicielami tego miejsca oraz z innymi osobami oskarżonymi w tej sprawie. Co więcej, nie byłem bywalcem tego miejsca. Pan Sylwester Latkowski w sposób kłamliwy i bez żadnych podstaw wplatał mnie w tak bulwersującą sprawę".
Naczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi
Naczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi
Komentarze