0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Agata KubisAgata Kubis

Granica

Najpierw stali pięć, góra dziesięć metrów od nich. Potem służby graniczne odepchnęły tych drugich sto pięćdziesiąt metrów dalej. Przez dwa tygodnie Piotr Bystrianin, prezes Fundacji Ocalenie, razem z innymi aktywistami walczył o uchodźców, zablokowanych na polskiej granicy.

Fundacja działa od 21 lat. "Wielokrotnie interweniowaliśmy w sytuacjach nielegalnych deportacji.

Wiemy, jak to jest przegrać walkę o kogoś, ale takiej skali ordynarnego łamania prawa, takiej przemocy i bezczelności jak w Usnarzu jeszcze nie widzieliśmy".

Piotr pamięta kampanie wyborcze w 2015 roku. "Straszenie uchodźcami eskalowało, ale to był wówczas abstrakcyjny temat, teraz ludzie na polskiej granicy mają konkretne twarze przestraszonych kobiet, dzieci w kocach termicznych, wycieńczonych młodych chłopców".

I dodaje: "Aktywistom zarzuca się czasem, że negują bezpieczeństwo na granicy. To bzdura, od zawsze mówimy, że ochrona granic jest ważna.

Ale bezpieczna granica to taka, na której nikt nie ginie".

Między nimi a grupą trzydziestu dwóch, coraz słabszych Afgańczyków w Usnarzu rósł kordon uzbrojonych żołnierzy. W ostatnim dniu przed wprowadzeniem stanu wyjątkowego , aktywiści zaczęli się pakować. 2 września o 23:30 ostatni raz nawiązali kontakt po raz ostatni. Pytam Piotra, co sobie na koniec powiedzieli. "Przeprosiliśmy ich. Odkrzyknęli: Dziękujemy”.

Przeczytaj także:

Las

Przepakowali bagażnik. Zazwyczaj wożą w nim meble, ubrania, naczynia, laptopy do zdalnej nauki. Zamiast tego wpakowali leki, śpiwory i wysokokaloryczne jedzenie. Na miejsce sprzętów, które pomagają uchodźcom w zadomawianiu się w Polsce – rzeczy, które pomogą im przeżyć. Dosłownie.

"Z pomocy nastawionej na długofalową zmianę, przestawiłam się na pomoc humanitarną. Znałam to z opowieści moich współpracowników, którzy działali na uchodźczym szlaku bałkańskim. Teraz poznałam to w Puszczy Białowieskiej" – mówi Marysia Złonkiewicz. Kiedy wprowadzono stan wyjątkowy, razem z aktywistkami i aktywistami przeniosła się do jednej z podlaskich miejscowości, nieobjętych rozporządzeniem.

Działanie w inicjatywie Chlebem i Solą i portalu Uchodźcy.Info nauczyły Marysię refleksu i współpracy. Przydaje się to na granicy, gdzie oprócz niej przewijają się ludzie z innych organizacji (m.in. lubelskiego stowarzyszenia Homo Faber czy Stowarzyszenia Interwencji Prawnej).

"Jeśli uda nam się kogoś znaleźć, to oprócz nakarmienia ich, ogrzania, nagrania ich historii i zebrania pełnomocnictw, niewiele mogę zrobić. Zwykle widzę efekty mojej pracy: znajdujemy mieszkanie rodzinie, która wyprowadza się z ośrodka dla cudzoziemców, w mieszkaniu staje stół i ich własne łóżka. Dzieci dostają komputer, nadrabiają szkolne zaległości.

Kiedy jestem na granicy, czuję, że nasze działanie pomaga tylko na chwilę, że nie zmienia sytuacji tych ludzi".

Puszcza o tej porze roku jest ciemna, bagnista. W ciepłe dni oblepia skórę setkami komarów. W deszczowe długo nie pozwala wyschnąć.

Marysia i reszta patrzą w gęstą czerń lasu, nasłuchują. "Wiemy, że ci ludzie tam są. Czasem ktoś nawiązuje z nami kontakt, ale po brutalnych push-bakckach, zaczynają bać się każdego, nawet nas".

Na Podlasiu wozi w bagażniku buty, żeby zmęczone nogi uchodźców miały siły iść, i telefon, na którym nagra napotkane twarze, nazwiska, historie.

Ślady, że tu byli, zanim znikną za drzewami.

Powitanie

„Mam na imię Hania i bardzo chciałabym Cię poznać” - tak zaczynał się „Powitalnik”. To rodzaj przewodnika dla dziecięcych uchodźców. Powstał z myślą o uchodźcach z ogarniętej wojną Syrii. Jego bohaterka [postać dziewczynki] mieszka w Puszczy Białowieskiej i pełni rolę przewodniczki po Polsce.

"Zastanawiamy się, czy nie przetłumaczyć go teraz na język farsi, z myślą o afgańskich dzieciach, które do nas trafiły" – mówi Ewa Kozdraj, prezeska stowarzyszenia „Dla Ziemi”. W ostatnich dniach wspierają kilkadziesiąt osób z Afganistanu, umieszczonych w ośrodku dla cudzoziemców w Łukowie. "Nie wiedzieli, że w Polsce są komary, że zaraz będzie tu chłodna jesień. Nie wzięli szczoteczek do zębów, zapasu bielizny ani lekarstw. Zamiast ubrań,

chwytali na ręce dzieci i biegli na lotnisko. Do życia".

„Dla Ziemi” od dawna pracuje z uchodźcami – organizuje zajęcia językowe i artystyczne, wspiera kobiety w twórczym i zawodowym rozwoju, prowadzi zajęcia wielokulturowe dla szkół na Lubelszczyźnie. W Łukowie stowarzyszenie zajęło się koordynacją pomocy dla uchodźców ewakuowanych przez Polskę z zajętego przez Talibów Kabulu.

"Bardzo pomagają nam mieszkanki ośrodka, członkinie naszego Klubu Spotkań Kobiet. Pokazują afgańskim mieszkańcom miasto, sporządzają listy potrzebnych produktów, pomagają rozdzielać rzeczy. Dbamy o to, żeby nie zaniedbać pozostałych mieszkańców ośrodka, bo nieprawidłowo prowadzona pomoc może doprowadzić do wewnętrznego konfliktu. Gdy mówię im, żeby wzięli też coś dla swoich rodzin, odpowiadają: „Ewa, najpierw oni”.

Hania z „Powitalnika” opowiada swojej nieznanej jeszcze koleżance lub koledze o drewnianym domu, w którym mieszka, o szklarni, w której jej tata hoduje pomidory, o bracie, który chce zostać astronautą i mamie, która uczy ją bronić słabszych. Dziecięcymi słowami tłumaczy Polskę – jej symbole, święta, dziecięce zabawy.

Książka wyszła drukiem w 2016 roku i czekała na małych czytelników, ale Polska nie przyjęła Syryjczyków. Tysiąc egzemplarzy „Powitalnika” wylądowało na strychu.

Znów las

Nie wiedział, że łódź odbija od brzegu na zawsze. Chwilę wcześniej przez okno zobaczył działa. Somalia pogrążała się w wojnie.

Elmi Abdi, młody weterynarz, nie chciał zginąć. Ukrył się na łodzi do transportu zwierząt, razem z kilkudziesięcioma mężczyznami. Myśleli, że zacumują przy brzegu, gdy zrobi się bezpieczniej, ale kapitan powiedział: nie wracamy.

Elmi ruszył w drogę przez kolejne granice, języki i słowa, których znaczenie poznawał na własnej skórze. „Deportacja”, „ośrodki dla cudzoziemców”, „areszt”. W kolejnych krajach dużo pracował, zarabiał na następną próbę dotarcia na zachód Europy.

Próbował cztery razy. Pamięta las na polskiej granicy. Gęsty, groźny, pamięta głód i pierwsze jesienne chłody. "Cały czas myślałem: dasz radę. Udało się za czwartym razem. Był 1996 rok, pięć lat po ucieczce z Mogadiszu, Elmi Abdi złożył w Polsce wniosek o ochronę międzynarodową. Rok później dostał zgodę.

W 2004 roku otrzymał polskie obywatelstwo. "Poczułem, że stoję pewnie na własnych nogach i zacząłem pomagać ludziom, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji jak ja".

Najpierw powstało Stowarzyszenie Somalijskie, potem został prezesem Fundacji dla Somalii, to w jej warszawskim biurze rozmawiamy. Elmi często zerka w telefon. Od kilkunastu dni aparat dzwoni kilka razy dziennie, najczęściej ze Straży Granicznej, gdzie mają jego numer. "To, co dzieje się teraz na granicy, przeraża mnie. Byłem na miejscu tych ludzi, wciąż w tyle głowy mam słowo »uchodźca«".

Znowu dzwonią. "Połączyli mnie z jedną z zatrzymanych kobiet. To Somalijka".

Pytam, co jej powiedział.

"Że jest w Polsce, i że jest tu bezpieczna. Kiedy odezwałem się do niej po somalijsku, zaczęła płakać i wołać »Hooyo!«. To znaczy »mamo«".

Kryzys

"Sowo »kryzys« służy dziś celom politycznym, nie oddaje rzeczywistości" - mówi Agnieszka Kosowicz, założycielka i prezeska Polskiego Forum Migracyjnego. I dodaje: "Sytuację na granicy można rozwiązać w humanitarny sposób. Ale toczy się równoległa historia – Polska przyjęła niemal tysiąc Afgańczyków ewakuowanych z opanowanego przez Talibów kraju. I znów: to wielkie wyzwanie, ale możliwe do przeprowadzenia".

W holu ich siedziby leżą poskładane w kostkę ubrania. To dziś częsty widok w wielu organizacjach pracujących z uchodźcami. Pracownicy Forum jeżdżą do ośrodków, monitorują potrzeby, organizują pomoc.

Agnieszka Kosowicz: "Ośrodki dla cudzoziemców i organizacje pozarządowe mają dwa razy więcej pracy przy takiej samej ilości personelu. Pracujemy niemal bez przerwy".

Polskie Forum Migracyjne od lat wspiera uchodźców również psychologicznie. "Widzimy, jak ważny to moment.

Toczy się wiele dramatów – ktoś podczas ucieczki pogubił dzieci, ktoś nie wie, co dzieje się z jego bliskimi w Kabulu. Jednocześnie ludzie cieszą się, że żyją.

I jeśli teraz nie zapewnimy im tłumaczy, nie pomożemy posłać dzieci do szkół a dorosłym korzystać z lekcji polskiego, jeśli utkną w ośrodkach i procedurach, zapadną się w sobie. Podniesienie się z rezygnacji to ogromna praca. Możemy tego uniknąć, ale do tego potrzebne jest skoordynowane działanie strony rządowej i pozarządowej. A na to w obecnych realiach trudno liczyć. Podobnie było zresztą za poprzedniego rządu – podkreśla Kosowicz.

Jedno się zmieniło. Przed 2015 rokiem organizacjom pozarządowym ciężko było zainteresować swoimi działami polityków. Po kampaniach wyborczych, podczas których PiS nakręcił antyuchodźczą narrację, Agnieszka Kosowicz niepokoi się, gdy politycy zwracają swoje oczy w stronę migracyjnych tematów. "Działamy na wstecznym biegu. Oprócz pomocy, musimy ogarniać sztucznie nakręcane trudności.

Kryzys? Sami go sobie hodujemy".

Solidarność

W 2002 roku podczas drugiej wojny czeczeńskiej zabili jej męża. Khedi Alieva chciała ukarania zabójców, zaczęto grozić jej i jej bliskim, musiała uciekać. W 2012 roku z trójką dorastających dzieci znalazła się w Polsce. Zamieszkała w Gdańsku, od razu zaczęła angażować się w projekty kulturalne. Tak poznała Dorotę Jaworską, psycholożkę, z którą dziś przyjaźni się i współtworzy fundację Kobiety Wędrowne.

"Dorota zobaczyła ciężar, który dźwigałam. W Czeczenii mówimy, że w człowieku może zamieszkać dżin i od tego się choruje. Dorota powiedziała mi: 'Ty gdzieś latasz, ciebie tu nie ma'. A mnie gnębiła samotność i strach. Pomogła mi pomoc psychologiczna, stanęłam na nogi. I zaczęłam działać".

W 2015 roku weszła w skład gdańskiego międzysektorowego zespołu ds. Modelu Integracji, pierwszej takiej inicjatywy w Polsce. Rok później zaczęła współtworzyć Radę Imigrantów i Imigrantek przy Prezydencie miasta Gdańska. Od początku wspiera uchodźczynie w wejściu na rynek pracy. "Dla nas ważne jest, żeby uchodźca nie czuł się jak żebrak. Pamiętam, jak po opłaceniu mieszkania, z pieniędzy przyznawanych przez Urząd do Spraw Cudzoziemców zostawało mi może 300 złotych. Pracowałam nawet za 5 złotych za godzinę. Praca daje godność".

Rok temu Jarmiła Rybicka zaproponowała Khedi, by Kobiety Wędrowne przejęły warszawską Kuchnię Konfliktu. Khedi: "To był prezent, o jakim nie marzyłam.

W Polsce poznałam, czym jest solidarność kobiet, od nich zaczęłam się uczyć. To siła, z której biorę do dzisiaj.

I to chcę pokazywać uchodźczyniom. Pomagamy im w integracji, choć ja nie lubię tego słowa. Jakie jest lepsze? Życie razem”.

Khedi Alieva i Maria Złonkiewicz laureatkami

Bohaterki i bohaterowie tekstu to osoby nominowane do Nagrody im. Olgi Kersten-Matwin. Jej patronka była psycholożką, psychoterapeutką, szczególnie zaangażowaną w pracę z osobami doświadczającymi traumy i stresu pourazowego. Wspierała także osoby pomagające migrantom przymusowym. Zmarła latem ubiegłego roku. By uczcić jej dokonania, rodzina utworzyła Fundusz i doroczną nagrodę jej imienia.

W pierwszej edycji kapituła wyłoniła 17 września 2021 dwie laureatki: Khedi Alievę i Marię Złonkiewicz. Relacja z wręczenia nagrody tutaj. Zobacz bohaterów tekstu (warto!).

*Dorota Borodaj, reporterka, autorka wywiadów, publikowała m.in w "Dużym Formacie", magazynach "Pismo" i "Kontakt", "Wysokich Obcasach", absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu, pracuje nad książką-reportażem o obronie Puszczy Białowieskiej w 2017 roku.

;
Na zdjęciu Dorota Borodaj
Dorota Borodaj

Reporterka, autorka wywiadów, publikowała m.in. w „Dużym Formacie”, magazynach „Pismo” i „Kontakt”, „Wysokich Obcasach”, absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu, pracuje nad książką-reportażem o obronie Puszczy Białowieskiej w 2017 roku.

Komentarze