0:00
0:00

0:00

Na Dworcu Zachodnim w Warszawie pani Walentyna czeka na autobus do rodzinnego Kijowa. Jest południe, autobus odjeżdża o 13:45. Na miejscu będzie o 06:00 rano następnego dnia.

“Jadę do domu. Stoi pusty, muszę posprzątać, zobaczyć co się z nim stało. Wiem, że powybijali okna, rozkradli wszystko - wynieśli telewizor, sprzęt elektroniczny. Kto? Orki” - mówi nam. Ma 70 lat, od kilku mieszka z córką i pracuje w Pradze. Nie boi się wracać, “swoje w życiu zjeździłam”- śmieje się, ale jeśli rosyjscy żołnierze wrócą, to ucieknie znowu.

“Święta? A gdzie tam, jak mam świętować jak sama jedna jadę. Cała rodzina rozjechała się po Europie, nikt w Ukrainie nie został” - tłumaczy. Ściska nas mocno na pożegnanie, po czym wsiada do autobusu z napisem “Kijów” cyrylicą. Razem z nią wsiądzie kilka innych osób. Wśród nich młoda kobieta, która jedzie zabrać z domu “tylko kilka rzeczy” i wraca do męża, który macha jej na pożegnanie. Jest też mężczyzna z Arabii Saudyjskiej, który wraca odebrać swój samochód z Kijowa, Renault Megane, po czym planuje jechać do Norwegii.

Na parkingu stoi kilkanaście autobusów, na tabliczkach mają wypisane kierunki do Lwowa, Iwano-Frankiwska, Odessy, Dniepra, Siewierodoniecka.

Kawałek dalej, przed wejściem do hali dworca kolejowego czeka kilka mniejszych busów na ukraińskich rejestracjach. Kierowca potwierdza, że prywatnych przewoźników jest teraz więcej niż na początku, więcej też osób wraca do kraju, chociaż wszystko zależy od dnia. “Czasem jadę pełny, a zdarza się, że przez cały dzień nie ma nikogo. Ale zawsze jest coś do zabrania - dary, pomoc dla żołnierzy, lekarstwa”.

Walentyna czeka na autobus do Kijowa
Walentyna czeka na autobus do Kijowa, fot. Anna Mikulska

Coraz więcej powrotów

Z pasażerami i kierowcami na dworcu rozmawiamy 20 kwietnia. Od kilku dni z Polski do Ukrainy wyjeżdża codziennie kilkanaście tysięcy osób. 15 kwietnia po raz pierwszy od początku wojny Straż Graniczna zanotowała więcej osób wyjeżdżających do Ukrainy (25 tys. osób) niż wjeżdżających do Polski (24 tys. osób). Po trzech dniach sytuacja się odwróciła, ale nadal liczba powrotów do Ukrainy waha się w okolicach 20 tys. dziennie.

Straż Graniczna Ukrainy poinformowała że kolei, że od 24 lutego do kraju wróciło ponad milion osób. Rzecznik prasowy Andrij Demczenko powiedział "Ukrainśkiej Prawdzie", że 16 kwietnia, po raz pierwszy od rozpoczęcia wojny, do Ukrainy wjechało więcej osób niż wyjechało (dane różnią się więc o jeden dzień w stosunku do danych polskiej SG). Nie wyklucza, że powodem mogą być prawosławne święta wielkanocne.

“Trudno wnioskować, czy mówimy tutaj o nowym trendzie migracyjnym. Wszystko zależy od sytuacji na froncie, a ta - jak wiemy - jest bardzo dynamiczna” - mówi OKO.press dr hab. Paweł Kaczmarczyk z Ośrodka Badań nad Migracjami, pytany o to, czy możemy się spodziewać, że tendencja powrotowa się utrzyma.

Dodaje, że te liczby pokazują jeszcze coś ważnego - że ogromna część ludzi dotarła do Polski w ciągu zaledwie dwóch czy trzech pierwszych tygodni wojny. “Od tego czasu dynamika napływu bardzo się zmniejszyła, do tego stopnia, że widzimy dziś niemal zrównoważoną relację pomiędzy wjeżdżającymi i wyjeżdżającymi”.

Jak wynika z danych SG, granicę z Polski do Ukrainy przekroczyło już w sumie ok. 780 tys. osób. Tyle że rzeczywistą skalę powrotów do Ukrainy ciężko ocenić, bo specjalnie rozwiązania prawne umożliwiają ukraińskim uchodźcom i uchodźczyniom swobodny powrót do kraju i wjazd z powrotem na teren UE.

Kaczmarczyk dodaje, że nie istnieją dane, które pozwoliłyby ocenić, ile z odnotowanych przez SG przekroczeń granicy ma charakter tymczasowy, a ile z tych osób planuje zostać w Ukrainie na stałe.

Nie można też zakładać, że wszyscy, którzy wracają, to osoby, które wcześniej uciekły przed wojną - to również ci, którzy w Polsce żyli na długo przed 24 lutego. Niezależnie od tego, decyzja o powrocie do Ukrainy jest decyzją ryzykowną - podkreśla Kaczmarczyk. Ale dla niektórych, jak się okazuje, są kwestie ważniejsze niż własne bezpieczeństwo.

Do domu na Święta

24 kwietnia Kościół prawosławny obchodzi Wielkanoc. Na Dworcu Zachodnim poznajemy dwie kobiety, które jadą do rodziny do Krzemieńca w zachodniej Ukrainie, by razem spędzić ten czas. “Boimy się, oczywiście, ale tam została moja mama” - mówi nam jedna z nich. Jest też matka z dziećmi, która jedzie do męża, bo nie chcą świętować osobno.

Podobne historie można usłyszeć na przejściach granicznych. Korespondenci BBC rozmawiali z 20-letnią Sofią, która zdecydowała się wrócić do rodzinnego Lwowa po trzech tygodniach pobytu w Polsce. “Wojna wojną, ale Wielkanoc, to Wielkanoc” - mówiła dziennikarzom, dodając, że chociaż została ciepło przyjęta, to jednak za granicą nie czuje się u siebie i - wbrew zakazom mamy - planuje zostać z bliskimi we Lwowie.

Kaczmarczyk potwierdza, że Święta prawosławne są jednym z czynników, który spowodował, że w ostatnich dniach odnotowano wyższą liczbę przekroczeń granicy do Ukrainy - również po to, by przewieźć rodzinę na Wielkanoc do Polski i wspólnie spędzić ten czas w bezpiecznym kraju.

“Nie mamy jeszcze rzetelnych badań, które tłumaczyłyby najczęstsze motywy wyjazdów do Ukrainy po 24 lutego” - mówi dalej profesor. “Mogę jednak założyć, że znaczna część osób wraca, by coś zabrać, odwiedzić bliskich lub przywieźć ich ze sobą do Polski. Niektórzy wracają też, bo nie radzą sobie w nowej rzeczywistości” - tłumaczy.

View post on Twitter
View post on Twitter

Będziemy sadzić warzywa

“Nastroju na świętowanie nie ma. Do cerkwi pewnie pójdziemy, coś trzeba upiec, ale tak naprawdę myśli się tylko o tym, żeby się ta wojna skończyła” - mówi nam Łesia. Razem z 61-letnim ojcem Wołodymyrem wyjeżdża z Warszawy Zachodniej do Mohylowa Podolskiego na granicy z Mołdawią.

“Tata wie, że już go z Ukrainy nie wypuszczą, przynajmniej nie w ciągu najbliższych czterech lat [władze zakazują wyjazdu z kraju mężczyznom powyżej 65. roku życia - red.]. Mimo to już dawno chciał wrócić do kraju, ja zresztą też, tylko kilka spraw nas tu zatrzymało. Ale w końcu jedziemy, bardzo się cieszę” - mówi Łesia, a Wołodymyr przytakuje. W rodzinnym domu została jej matka, babcia, siostra i siostrzenica.

Łesia pracuje w Polsce od kilku lat jako pielęgniarka, czeka na nostryfikację dyplomu. Jej ojciec jest tu od października, co jakiś czas przyjeżdżał z Ukrainy do pracy sezonowej. W Ukrainie mają dom, którego jej matka nie opuści, i działkę ze szklarnią, w której rodzice sadzą warzywa. “Trzeba sadzić, bo to będzie potrzebne”.

Łesia jest spokojna. “Trochę u nas strzelali, ale nic wielkiego. Wszyscy się boją, ale co zrobić, jak tam rodzina została” - to argument, który usłyszeliśmy na dworcu jeszcze nieraz. Łesia do Polski planuje wrócić, bo “ktoś też tu w Polsce zarabiać musi”. Ale póki co planów dalszych nie ma - najpierw trzeba spokojnie dojechać do domu.

Pasażerowie wsiadają do autobusu jadącego do Ukrainy
Pasażerowie wsiadają do autobusu jadącego do Ukrainy, fot. Anna Mikulska

Wracają mimo wszystko

Nie ma oficjalnych danych demograficznych, które pozwoliłyby sprawdzić, kto dokładnie wraca teraz do Ukrainy. Na początku wojny byli to głównie mężczyźni, którzy chcieli bronić kraju. Z czasem sytuacja zaczęła się zmieniać.

“W Medyce jest coraz mniej uchodźców przybywających do Polski, a z drugiej strony - coraz więcej z nich wraca na Ukrainę. I teraz wracają głównie kobiety z dziećmi - mówił jeszcze początkiem kwietnia Marek Iwasieczko, wójt gminy Medyka, w wywiadzie dla Portalu Samorządowego.

Medyka to miejscowość, w której znajduje się największe przejście graniczne między Polską a Ukrainą. Iwasieczko podkreślił, że mowa o kilkudziesięciu osobach dziennie, które decydują się przejść do Ukrainy. Zastrzegł jednak, że mowa tylko o osobach, które przekraczają granicę pieszo i nie jest w stanie stwierdzić, ile z nich decyduje się na powrót do kraju samochodami czy autobusami.

A powrót do Ukrainy, niezależnie od tego czy chodzi o wschód, czy zachód kraju, wiąże się z ryzykiem. Obserwujemy także wojnę propagandową i w interesie rządu Ukrainy jest, by przedstawiać sytuację w kraju jak najbardziej optymistycznie. “Obawiam się, że ten często nadmierny optymizm może być dla wielu zachętą do powrotu - być może za wcześnie” - stwierdza Kaczmarczyk. Jednocześnie merowie miast, które wciąż są bombardowane albo gdzie toczą się walki, odradzają mieszkańcom powrót do domu.

“Tylko że mamy do czynienia z ludźmi, którzy są zdesperowani i silnie straumatyzowani. Żyją w przekonaniu, że właśnie tracą dorobek całego życia. Są zasypywani przez media informacjami dotyczącymi ich miejscowości, a nawet dzielnic. Często wyjeżdżają po to, by zobaczyć, czy ich dom dalej stoi, by zabrać jakieś rzeczy. I niestety wracają do miejsc, które cały czas są areną działań wojennych” - komentuje dalej.

Pojawia się pytanie, czy te osoby, które decydują się wrócić do Ukrainy “na moment”, będą mogły jeszcze do Polski wrócić. Kaczmarczyk przypomina, że w pierwszych tygodniach wojny wiele osób nie miało możliwości wyjazdu z Ukrainy. Na przykład w Kijowie mieszkańcy nie mieli możliwości przedostania się na dworzec kolejowy. Lwów, do niedawna uważany za względnie bezpieczny, w tym tygodniu został ostrzelany. Zmarło co najmniej siedem osób, a 11 zostało rannych.

Jednak Walentyna, Wołodymyr, Łesia i inni podjęli już decyzję - wracają mimo wszystko.

Wiele niewiadomych

Niewiele w kontekście migracji z i do Ukrainy da się teraz powiedzieć z pewnością - sytuacja jest jeszcze nowa. Badacze i badaczki czerpią więc wiedzę z krajów, które doświadczyły masowych ruchów migracyjnych.

Na tej podstawie możemy sądzić, że kiedy zakończy się konflikt w Ukrainie, wielu Ukraińców i Ukrainek wróci do kraju. O tym, czy będą to ruchy masowe, czy nie, zadecydują przede wszystkim dwa czynniki. Po pierwsze - skala zniszczeń i sytuacja gospodarcza. Po drugie - patriotyzm i chęć odbudowywania ojczyzny. Jednak na tę chwilę, podkreśla Kaczmarczyk, mamy więcej niewiadomych niż jasnych odpowiedzi.

“Ale to, co możemy powiedzieć na pewno, to że duża część osób z Ukrainy, która do Polski uciekła, już tutaj zostanie i powinniśmy się jako państwo na to przygotować”.

;
Na zdjęciu Anna Mikulska
Anna Mikulska

Dziennikarka i badaczka. Zajmuje się tematami wokół praw człowieka, głównie migracjami i uchodźstwem. Publikowała reportaże m.in. z Lampedusy, irackiego Kurdystanu czy Hiszpanii. Przez rok monitorowała sytuację uchodźców z Ukrainy w Polsce w ramach projektu badawczego w Amnesty International. Laureatka w konkursie Festiwalu Wrażliwego. Współtworzy projekt reporterski „Historie o Człowieku".

Komentarze