0:000:00

0:00

"Proponujemy rozwiązanie proste i skuteczne: pieniądze z podatków zostaną tam, gdzie żyją obywatele, którzy je płacą" - czytamy w programie samorządowym Platformy Obywatelskiej. Chodzi o podatek dochodowy od osób fizycznych (PIT) i podatek od dochodów przedsiębiorstw (CIT). W te chwili wpływy z tych podatków niemal w całości trafiają do budżetu centralnego i stanowią jego istotną cześć (ok. jedną czwartą całości wpływów podatkowych).

PO chce to zmienić i dać więcej pieniądzy samorządom. Ma to być kontra wobec centralizacji wdrażanej przez PiS i odbieranie kolejnych uprawnień i pieniędzy samorządom. A przy okazji rewolucja w finansach publicznych.

PO chce też, aby kwota wolna od podatku od dochodów osobistych mogła być ustalana przez samorządy. Będą one zatem mogły konkurować ze sobą jej wysokością, na czym "najbardziej skorzystają mieszkańcy o niewielkich dochodach".

Już na pierwszy rzut oka propozycja wydaje się ryzykowna. Wiadomo, że Polska jest krajem o silnie zróżnicowanym regionalnie poziomie dobrobytu i to centralne środki wyrównują dysproporcje. Twórcy programu starają się uprzedzać te wątpliwości:

"Stworzymy fundusz solidarnościowy, który zagwarantuje bezpieczeństwo finansowe słabszym samorządom" - uspokajają. "Transfery solidarnościowe będą finansowane z budżetu centralnego (wpływy z VAT), ale też z podatków płaconych lokalnie w najlepiej rozwiniętych częściach kraju".

Czy rzeczywiście biedniejsze regiony nie mają się czego obawiać? Sprawdziliśmy, jakie mogą być konsekwencje zmiany, którą postuluje PO.

Skąd samorządy biorą pieniądze

Finanse samorządów to skomplikowany temat, ale źródła dochodów możemy podzielić na dwie podstawowe kategorie: dochody własne i środki z budżetu państwa. Spójrzmy na gminę, podstawową jednostkę samorządu terytorialnego.

Dochody własne gmin to przede wszystkim podatki lokalne:

  • podatek od nieruchomości (najważniejszy z podatków),
  • podatek rolny,
  • leśny,
  • od środków transportowych,
  • czynności cywilnoprawnych,
  • spadków i darowizn,
  • a także opłaty lokalne np. opłata skarbowa i targowa.

Do dochodów własnych zalicza się udział gminy we wpływach z podatków bezpośrednich uzyskanych na jej terenie. W 2017 roku ten udział ustalono na 37,89 proc. wpływów z PIT i 6,71 proc wpływów z CIT. Wyższe szczeble samorządu terytorialnego - powiaty i województwa - także dostają kawałek tortu, ale znacznie mniejszy niż gminy.

Pomysł Platformy polega na tym, że całość tych dochodów trafiałaby do gmin, powiatów i województw (na razie nie wiadomo w jakich proporcjach - o tym program milczy).

Resztę środków gmina otrzymuje dziś z budżetu państwa. To subwencja ogólna - w tym oświatowa - i dotacje celowe (np. na pomoc społeczną).

Subwencja ogólna zawiera tzw. część wyrównawczą. Ma ona na celu zmniejszenie stopnia dysproporcji dochodów różnych jednostek samorządu terytorialnego. Ustalanie części wyrównawczej subwencji ogólnej opiera się o wielkość dochodów podatkowych. W przypadku gmin uwzględniane są dochody z podatków lokalnych oraz wpływy z udziałów w podatkach dochodowych. Na szczeblu powiatów i województw uwzględnia się tylko te drugie.

Ten mechanizm nie likwiduje całkowicie różnic dochodowych między gminami i całymi regionami, ale znacząco je niweluje. Wygląda na to, że program zaproponowany przez Platformę zupełnie sobie z nimi nie radzi.

Polska wielu prędkości

Różnice widać nawet po wszystkich "wyrównujących" zabiegach państwa. Spójrzmy na województwa.

PKB na mieszkańca wg województw w 2015
PKB na mieszkańca wg województw w 2015

PKB per capita w województwa mazowieckiego na głowę mieszkańca jest ponad dwukrotnie wyższe niż w woj. lubelskim czy warmińsko mazurskim. Tutaj różnice i tak nie są dramatyczne, bo we wszystkich województwach mamy zarówno biedne jak i bogate miejscowości, więc wynik jest uśredniony. I, jak już wspomniano, działa redystrybucja na poziomie państwa.

Naprawdę gigantyczne różnice widać, gdy spojrzymy na dochody podatkowe gmin na jednego mieszkańca (Ministerstwo Finansów wykorzystuje te dane do obliczania wysokości subwencji wyrównawczej). To dobry wskaźnik zamożności gmin przed redystrybucją. Kilka przykładów:

  • Kleszczów - 34 tys. 825 zł
  • Konstancin-Jeziorna 3 tys. 958 zł
  • m.st. Warszawa - 3 tys. 126 zł
  • Sopot - 2 tys. 403 zł
  • Katowice 2 tys. 341 zł
  • Radom - 1430 zł
  • Zgierz - 1420 zł
  • Radgoszcz - 424 zł

Rożnica między najbogatszym Kleszczowem w woj. łódzkim (na terenie gminy są kopalnia odkrywkowa węgla oraz elektrownia, stąd jej niezwykła zamożność) a najbiedniejszą Radgoszczą jest ponad 80-krotna. Warszawę od Ełku dzieli mniej więcej tyle, co Szwajcarię od Białorusi. Różnice w dochodach z podatku korporacyjnego (CIT) są jeszcze większe (nie brakuje w Polsce miejsc, gdzie praktycznie ich nie ma).

Taka przepaść oznacza oczywiście brak równych szans życiowych mieszkańców.

Kajmany w Radomsku, Cypr w Koluszkach

Bez obaw, my też wyrównamy szanse - mówi PO. Ma temu służyć fundusz solidarnościowy finansowany z podatków płaconych w najlepiej rozwiniętych regionach kraju oraz z VAT. Złośliwi nazwaliby taki fundusz po prostu "budżetem państwa". Po co bowiem dublować jego funkcje jakimś nowym funduszem, skoro potrzeba redystrybucji jest tak wielka, że transfery będą musiały być gigantyczne?

Prawdziwy problem zaczyna się jednak gdzie indziej. Wg Platformy samorządy (partia nie precyzuje w programie, o który szczebel chodzi) będą mogły same ustalać kwotę wolną od podatku. W praktyce wyłącznie ją podwyższać: w 2015 roku Trybunał Konstytucyjny uzależnił ją od wysokości minimum egzystencji.

Można z łatwością przewidzieć czym to się skończy. Gminy będą kusić podatników niskim PIT-em. A ci staną się fikcyjnymi rezydentami tych swoistych rajów podatkowych. W skutek tej rywalizacji dochody z PIT w skali kraju spadną. Ucierpią na tym usługi publiczne i jakkolwiek górnolotnie to nie zabrzmi: poziom cywilizacji w Polsce.

Kwota wolna, którą da się manipulować na poziomie samorządu, torpeduje również samą ideę funduszu solidarnościowego finansowanego z nadwyżek bogatszych regionów. Bedą one bowiem mogły swobodnie kształtować poziom wpływów tak, aby nie dzielić się nimi z nikim. Nic nie stoi na przeszkodzie, by podwyższyć kwotę wolną tak, żeby nie przekroczyć hipotetycznego limitu dochodów. Nie będzie więc żadnego janosikowego, bo samorządy poniekąd wypłacą je na własną rękę: w formie obniżonych podatków dla własnych mieszkańców. Pozostaje zasilanie funduszu wpływami z VAT w budżecie centralnym, co spowoduje dalsze ograniczenie centralnych funkcji państwa.

Rozpad państwa

Realizacja pomysłu Platformy mogłaby się skończyć zatem mniej więcej następująco:

  • bogate gminy dostają więcej pieniędzy niż obecnie;
  • biedne gminy dostają mniej pieniędzy niż obecnie;
  • wpływy podatkowe w całości finansów publicznych maleją, bo samorządy wdają się w rywalizację podatkową i równają w dół;
  • ze względu na uszczuplenie budżetu centralnego dochodzi do osłabienia podstawowych funkcji państwa; na tym akurat tracą wszyscy, bez względu na to, czy są bogaci czy nie.

To tylko kilka wniosków, bo decentralizacja finansowa proponowana przez PO może też wpłynąć na ogólną efektywność finansowania usług publicznych. To m.in. kwestia skali i niepotrzebnego dublowania administracji (np. po co kilkanaście podobnych programów samorządowych, skoro wystarczyłby jeden centralny).

W programie PO mamy jednak zbyt wiele niewiadomych, by rozważyć wszystkie możliwe efekty tej rewolucji w finansach państwa i samorządów. Jak to możliwe, że partia, która rządziła przez 8 lat i wciąż rządzi w wielu województwach, powiatach i gminach przygotowała propozycję tak nieprzemyślaną, pełną sprzeczności i potencjalnie niebezpieczną w skutkach?

;

Udostępnij:

Bartosz Kocejko

Redaktor OKO.press. Współkieruje działem społeczno-ekonomicznym. Czasem pisze: o pracy, podatkach i polityce społecznej.

Komentarze