0:00
0:00

0:00

Z dr. Mikołajem Małeckim, prawnikiem-karnistą z Uniwersytetu Jagiellońskiego i autorem bloga „Dogmaty Karnisty" rozmawiamy o tzw. prawach nabytych kandydatów w nowych wyborach prezydenckich.

Sebastian Klauziński, OKO.press: Politycy PiS przekonują, że kandydaci na urząd Prezydenta RP powinni zachować tzw. prawa nabyte. W skrócie oznacza to tyle, że nie musieliby od nowa zbierać 100 tysięcy wymaganych podpisów i rejestrować się w Państwowej Komisji Wyborczej. Wydaje się, że przychyla się do tego szef PKW Sylwester Marciniak. Wczoraj w rozmowie z PAP stwierdził: „Biorąc pod uwagę ogromny wysiłek komitetów i zebranie 100 tys. podpisów, które my weryfikowaliśmy, uznałbym, że to jest rozwiązanie sprawiedliwe”. Jak pan ocenia takie rozwiązanie?

Dr Mikołaj Małecki: Oceniam je negatywnie. Zanim przejdę do uzasadnienia, najpierw ustalmy jedno.

Nie ma konstytucyjnej możliwości kontynuowania procesu wyborczego, który się już zakończył. Ten proces skończył się nielegalnie zlikwidowanymi wyborami 10 maja. Teraz pytanie, jak mamy na to prawnie zareagować. Niezależnie od terminu przyszłych wyborów rozwiązanie prawne jest jedno – rozpoczynamy proces wyborczy od początku.

Teraz co do praw nabytych.

W przypadku wyborów zasada praw nabytych nie działa, ponieważ zebranie podpisów poparcia w ramach procedury to spełnienie warunku do udziału w określonej procedurze wyborczej

– żeby wystartować w wyborach, kandydat na prezydenta musi zebrać minimum 100 tys. podpisów. Dotyczy to zawsze określonych wyborów.

Jeżeli będziemy mieli zarządzone nowe wybory, to każdy z kandydatów, który chciałby wziąć w nich udział, powinien spełnić warunki, jakie są wymagane dla udziału w dokładnie tych wyborach. Musi więc zebrać 100 tys. podpisów na potrzeby konkretnych wyborów. Nie ma jakiegoś ogólnego uprawnienia do tego, żeby być kandydatem na prezydenta. No i nie ma konstytucyjnego prawa do tego, żeby podpisy użyte na potrzeby kandydowania w określonych wyborach można było użyć przy następnych wyborach.

Drugi powód jest taki, że przenoszenie starych podpisów na nowe wybory prowadziłoby do ewidentnej nierówności wobec prawa i uprzywilejowania kandydatów już zarejestrowanych.

Przecież oni też mogą zebrać podpisy i wystartować. W czym problem?

Rozwiązanie, o którym mówimy, oznacza, że ci, którzy już zebrali podpisy, zachowują je. Już nic nie muszą robić, mogą od razu przystąpić do kampanii wyborczej.

Natomiast

nowi kandydaci musieliby zarejestrować komitety, zebrać podpisy, przejść całą procedurą i dopiero zacząć kampanię wyborczą. To jest nierówność wobec prawa.

Ponadto jesteśmy w stanie epidemii, więc jak ci kandydaci mają bezpiecznie zbierać podpisy? Krótko mówiąc, automatycznie pewnych kandydatów zatwierdzamy, a wykluczamy nowych.

Albo są równe zasady dla wszystkich, albo z góry kształtujemy listę osób, które mogą kandydować, a innych wykluczamy. A tak przecież nie można.

Zdaję sobie sprawę, że trwa epidemia, i jakiekolwiek zbieranie podpisów byłoby po prostu groźne. Ale to jest kolejny dowód na to, że są warunki do ogłoszenia stanu klęski żywiołowej. Jeśli nie chcemy ogłosić stanu nadzwyczajnego, to oznacza, że sytuacja jest zwyczajna, więc bądźmy konsekwentni - wszczynajmy procedury przewidziane dla zwyczajnego trybu działania państwa, w tym zbierajmy podpisy poparcia.

Nie możemy spojrzeć na to praktycznie? Przecież wiadomo, że nie zgłosi się kandydat, który miałby realną szansę na zwycięstwo.

Możemy spojrzeć na to w praktyczny sposób, dostosować środki do celu: no dobrze, to mało prawdopodobne, że zgłoszą się nowi kandydaci, partie też raczej nie są chętne do zmiany, mamy wystarczającą liczbę kandydatów, którzy reprezentują określone światopoglądy…

Ale z drugiej strony –

ma rządzić prawo czy polityczna wygoda? Mówimy jednak o wyborach prezydenckich. Powinniśmy stać obiema nogami na gruncie prawa, a nie dostosowywać sobie rozwiązania prawne do sytuacji, ignorując naruszenia i nadużycia.

To nie są argumenty prawne i władza publiczna tak postępować nie może.

Władza przekonuje, że wystarczy odpowiednio znowelizować ustawę o wyborach, dodać zapis o prawach nabytych i już. Problem z kandydatami się rozwiąże.

Można to było zrobić zgodnie Konstytucją, a nie machnąć ręką na wybory 10 maja i teraz kombinować jak tę sytuację naprawiać rozwiązaniami, które pogłębiają to bezprawie.

Od początku stoję na stanowisku, że trzeba było w odpowiednim momencie zarządzić stan klęski żywiołowej. Wówczas wybory 10 maja zostałyby zamrożone i przeniesione na późniejszy termin, z tymi samymi kandydatami, z zebranymi podpisami.

Nieskorzystanie z tego rozwiązania było konkretną decyzją. Ona została podjęta. Skoro wybory 10 maja przeszły bez żadnego wyniku na skutek zaniedbań po stronie władzy, to teraz nie ma innej możliwości niż zarządzenie nowych wyborów w konstytucyjnym terminie, np. po upływie kadencji prezydenta.

Spójrzmy na ten problem także od strony osób, które złożyły te 100 tys. podpisów. Na karcie, na której się podpisywałem, była zapewne konkretna data wyborów – 10 maja. A nawet jeśli by jej nie było, podpisując listę, zgodziłem się na udział konkretnej osoby w tych konkretnych wyborach.

Teraz te podpisy chce się automatycznie przenieść na nowe wybory. A jeśli odbędą się za pół roku?

To tak, jakbyśmy poprosili kogoś o podpisanie się na kartce papieru i potem używali jej w różnych innych celach,

które nie były znane tej osobie w momencie składania podpisu. To także byłoby naruszenie Konstytucji.

A co z prawami nabytymi jeśli chodzi o pieniądze? Komitety wyborcze kandydatów wydały już sporo pieniędzy na kampanię przed wyborami 10 maja. Zgodnie z kodeksem wyborczym po wyborach nadwyżkę środków powinny przekazać na rzecz organizacji pożytku publicznego.

Tu widzę dwa rozwiązania. Można drogą ustawy zrekompensować komitetom poniesione wydatki na potrzeby wyborów, które się nie odbyły nie z winy tych kandydatów.

Alternatywą jest jakiś proces sądowy, żeby kandydat mógł odzyskać pieniądze, które wydał w sytuacji, kiedy wybory nie doszły do skutku.

Podkreślam, że to, że kandydaci wydali już pieniądze na kampanię, nie może być uzasadnieniem dlatego, by automatycznie brali udział w nowych wyborach. Wysiłek i koszt kampanii musi być zrekompensowany zwrotem poniesionych wydatków i kosztów.

Nie wykluczam, że nowa ustawa dopuściłaby możliwość kontynuowania działalności tych istniejących komitetów, przejścia pieniędzy na kolejną kampanię. Natomiast to musi być rozwiązane ustawą oraz odszkodowaniami za poprzednią kampanię.

Czy to i tak nie oznacza nierówności względem potencjalnych nowych kandydatów? Ich kampania i tak będzie krótsza.

W tej sytuacji nie ma dobrego rozwiązania, wybieramy między mniejszym a większym ryzykiem naruszenia Konstytucji. Dalej podtrzymuję, że tylko wprowadzenie stanu nadzwyczajnego mogłoby tę sytuację naprawić, również w aktualnych warunkach.

Gdyby przykładowo wydłużyła się kadencja Andrzeja Dudy, bo obowiązywałby stan nadzwyczajny, a kampania wyborcza zaczęłaby się po stanie nadzwyczajnym, np. dopiero na początku września, to moglibyśmy uznać, że przez wakacje obywatele zapomnieli w jakimś stopniu o kampanii, o kandydatach. Byłby ten okres wyciszenia, wygaszenia aktywności politycznej. Byłby oddech, żeby kampanię zacząć na nowo.

Proszę także pamiętać o tym, że o ważności wyborów będzie decydował Sąd Najwyższy.

Sądzi pan, że Sąd Najwyższy mógłby nagle uznać nowe wybory za nieważne?

To kwestia otwarta. Po uchwale Państwowej Komisji Wyborczej dzisiaj emocjonujemy się, że będą nowe wybory, rozważamy już kiedy się odbędą, myślimy, że jakoś to przejdzie. Ale te wybory przecież też będą podlegać kontroli.

Czy warto organizować na szybko wybory, które w przyszłości mogą być kwestionowane? Te wszystkie ryzyka, które dotyczyły wyborów 10 maja będą przecież dalej aktualne. Tym bardziej że wszystkie obecne i przyszłe zmiany ordynacji wyborczej naruszałyby Konstytucję: 6 miesięcy przed wyborami nie można zmieniać reguł gry, jak orzekł już dawno temu Trybunał Konstytucyjny.

Te nowe wybory z tak zwaną ochroną praw nabytych to jest też potencjalna pułapka zastawiona przez polityków.

W zależności od tego, kto wygra wybory, zawsze możemy w przyszłości powołać się na wady proceduralne związane z podpisami.

Jak wygra kandydat nie po myśli władzy politycznej, to powiemy: on przecież nie uzbierał 100 tys. podpisów! Ta ustawa była niekonstytucyjna! Trybunał zarządzany przez Julię Przyłębską szybko może wydać orzeczenie stwierdzające taką niekonstytucyjność. I wybory będą nieważne. Jak wygra ktoś wygodny, wszystko będzie okej.

Wybierając między prawem i polityką, zdecydowanie idę za tym, co mówi prawo. Jeżeli w przepisach zostawimy te groźne furtki, to zawsze ktoś w przyszłości będzie mógł ich użyć dla realizacji celu politycznego. Jako obywatel i prawnik wolałbym, żeby takich furtek przy wyborach prezydenckich nie było.

;
Na zdjęciu Sebastian Klauziński
Sebastian Klauziński

Dziennikarz portalu tvn24.pl. W OKO.press w latach 2018-2023, wcześniej w „Gazecie Wyborczej” i „Newsweeku”. Finalista Nagrody Radia ZET oraz Nagrody im. Dariusza Fikusa za cykl tekstów o "układzie wrocławskim". Trzykrotnie nominowany do nagrody Grand Press.

Komentarze