0:000:00

0:00

O odebranie nagrody Nobla poprosił polską pisarkę Per Waesterberg z Akademii Szwedzkiej. Wcześniej na jej cześć wygłosił laudację. Znalazł się w niej fragment, który oburzył polityków prawicy.

„Polska, rozdroże Europy, być może nawet jej serce - Olga Tokarczuk odkrywa historię Polski jako kraju będącego ofiarą spustoszenia dokonanego przez wielkie siły, lecz również posiadającego swoją własną historię kolonializmu i antysemityzmu. Olga Tokarczuk nie ucieka od niewygodnej prawdy, nawet pod groźbą śmierci”

- mówił Waesterberg.

Nikt nie jest w stanie zakwestionować faktu, że w Polsce istniał antysemityzm - był jednym z głównych składników programu prawicy na początku XX w. oraz w okresie międzywojennym, a potem wracał w PRL (np. w czasie nagonki antysemickiej w marcu 1968). Słowa o polskiej tradycji kolonialnej wzburzyły jednak polityków prawicy i media - np. portal „kresy.pl”.

Zacytujmy.

  • Poseł Arkadiusz Mularczyk (PiS) ubolewał na Twitterze, że przedstawiciel Akademii Szwedzkiej „nie wykorzystał szansy, aby przeprosić za potop szwedzki”.
View post on Twitter
  • „Były to niepotrzebne słowa atakujące Polskę” - mówił wicepremier Jacek Sasin (PiS). „Imperium kolonialnego Polska nie miała” - mówił w TVN24.
  • „Pani Tokarczuk nawiązała do modnych lewicowych trendów na zachodnich uniwersytetach (…) w Polsce mamy też ludzi, którzy chcą błysnąć w nurcie studiów postkolonialnych i oni wymyślili że Polska obecność na kresach to był taki nasz quasi-kolonializm. Jeśli te ich argumenty wziąć na poważnie to się okaże, że większość naszego narodu była skolonializowana” - mówił w Polsat News poseł Krzysztof Bosak („Konfederacja”).
  • O „kolonialnych podbojach” Piasta kpiła na Twitterze Krystyna Pawłowicz, sędzia Trybunału Konstytucyjnego z nadania PiS.
  • „Też nie bardzo rozumiem, ale nikt chyba go nie zapytał na bieżąco, o co mu chodziło. Może się pogubił trochę” - mówił o wypowiedzi szwedzkiego akademika Paweł Poncyliusz, wiceprzewodniczący klubu PO w RMF FM.

O Polakach na wschodzie jako „kolonizatorach, właścicielach niewolników czy mordercach Żydów” sama Tokarczuk mówiła już w 2015 r. w TVP Info, a w październiku 2019 roku oficjalnie podtrzymała tę opinię.

Mieliśmy kolonie czy nie?

OKO.press musi rozczarować polityków prawicy: nie brakuje naukowców, którzy uważają, że Polska była mocarstwem kolonialnym, a dyskusja w tej sprawie toczy się od dziesięcioleci.

Rzeczpospolita podejmowała nieśmiałe i nieudane próby pozyskania zamorskich kolonii - np. lennik Rzeczypospolitej, książę Kurlandii, próbował w XVII w. pozyskać karaibską wyspę Tobago.

Prawdziwy spór dotyczący polskiego kolonializmu dotyczy jednak kresów — ogromnych terenów Ukrainy (przyłączonej w czasie Unii Lubelskiej 1569 r. do Korony) oraz Wielkiego Księstwa Litewskiego. Obserwacja, że ekspansja szlachty polskiej na Kresy odbywała się w tym samym czasie, co ekspansja Hiszpanii w Ameryce, a jej motorem była w dużej części zubożała szlachta, która szukała tam szczęścia, ma w polskiej historiografii długą tradycję.

Także relacje pomiędzy elitą - przybyłą z Korony albo spolonizowaną miejscową szlachtą - przypominały wielu naukowcom relacje kolonialne. „Stosunki między Polakiem i Ukraińcem przypominały najczęściej stosunki między panem i niewolnikiem” - pisał w wydanej w 1987 roku książce „Polacy na Ukrainie, 1831-1863” francuski historyk Daniel Beauvois.

Beauvois oparł swoją książkę na źródłach, do których polscy historycy właściwie nie sięgali - carskich aktach administracyjnych, policyjnych i sądowych z XIX w., a więc z czasów zaborów. Cytował też obszernie opinie rosyjskich urzędników, którzy mówili o „niewolnictwie” chłopów wobec polskiej szlachty. W konflikcie między chłopami i polskimi panami dopatrywali szansę na utrwalenie carskiej władzy.

Krytyka polskiej ekspansji na wschód jako uderzająco przypominającej kolonialną powraca od tego czasu regularnie w literaturze naukowej.

Dr hab. Jan Sowa, antropolog kultury, pisał np. o tym w książce „Inna Rzeczpospolita jest możliwa” (2015). Zacytujmy cały - obszerny - fragment:

„Polscy pisarze polityczni XVI i XVII wieku używają otwarcie określenia »kolonie«, aby opisać polskie zdobycze w Europie Wschodniej i w pełni świadomie przyrównują ten proces do działalności państw zachodnich w Azji czy Amerykach. Robią tak na przykład Paweł Palczowski w broszurze Kolęda moskiewska czy Piotr Grabowski w rozprawie Polska Niżna Albo Posada Polska („Polska Niżna” to właśnie określenie Ukrainy). Polskiemu przedsięwzięciu kolonialnemu towarzyszy dyskurs teoretyczny, który z powodzeniem przyrównać można do takich pozycji z francuskiej lub angielskiej literatury poświęconej problematyce kolonialnej (…). W traktatach polskich pisarzy politycznych tamtej epoki odnajdujemy wiele elementów myśli kolonialnej – mit terra nullius, rozważania dotyczące korzyści materialnych i militarnych, jakich dostarczają kolonie, figurę wyższości kulturowej Polaków nad rdzennymi mieszkańcami Ukrainy czy ideologię mission civilisatrice. Kolonizacji towarzyszy często napływ obywateli metropolii na skolonizowane tereny. Tak dzieje się na Ukrainie między 1569 a 1648 rokiem, kiedy to powstanie chmielnickiego zadało gigantyczny cios polskiemu projektowi kolonialnemu. Historyk Henryk Litwin przeprowadził szczegółową analizę tego procesu i pokazał, że w wielu miejscach na Ukrainie doszło nawet do kilkukrotnego wzrostu obecności elementu etnicznie polskiego. Na Kresach powstają też gigantyczne majątki szlacheckie i magnackie, co znów przypomina proces bogacenia się Hiszpanów, Anglików czy Francuzów kosztem kolonii”.

Pogląd Sowy jednak był odrzucany przez niektórych historyków. Tutaj można np. przeczytać na ten temat artykuł prof. Hieronima Grali opublikowany w „Polskim Kwartalniku Spraw Międzynarodowych” w 2017 roku.

Na zakończenie podsumujmy argumenty zwolenników poglądu, że szlachecka Rzeczypospolita miała kolonie na wschodzie - tyle że nie zamorskie.

  • Miejscowa ludność była traktowana podobnie jak ludność podbitych krajów kolonialnych;
  • Elita miała charakter napływowy, albo przyjęła kulturę zdobywcy (czyli spolonizowała się);
  • Żywy był mit wyższości kulturowej Polaków oraz „misji cywilizacyjnej” nad miejscowymi mieszkańcami, który podtrzymywał władzę;
  • Na Kresach dorabiano się gigantycznych majątków dzięki półniewolniczej pracy.

Dodajmy na koniec, że w roli kolonizatorów obsadza często Polaków historiografia ukraińska. Terminu „kolonializm” używa np. wybitny historyk ukraiński Jarosław Hrycak.

Kolonialne marzenie w międzywojniu

Nie ulega też wątpliwości, że marzenie o koloniach było w Polsce bardzo żywe w XIX w. i dwudziestoleciu międzywojennym.

Dla Romana Dmowskiego, ojca polskiego nacjonalizmu, już w latach 90. XIX w. - jak pisze historyk Grzegorz Krzywiec - kolonie „miały być namiastką i zaczynem pod nową polską cywilizację” oraz „warunkiem budowy imperium”. Polska próbowała je uzyskać na różne sposoby w dwudziestoleciu, czy to np. podejmując próby osadnictwa w Liberii czy Angoli (za którymi miała iść aneksja), czy prowadząc rozmowy o wydzierżawieniu kawałka imperium kolonialnego Wielkiej Brytanii lub Francji.

Jeszcze w 1939 roku, przypomina pisarz Ziemowit Szczerek w szkicu „Polskie kolonie zamorskie”, demonstracje żądające kolonii gromadziły nawet kilka tysięcy osób.

Kpił z kolonialnych ambicji w felietonie z 1939 roku Antoni Słonimski. Cytat jest długi, ale tak smaczny, że przytoczymy go w całości na koniec:

„Naród woła o kolonie dla Polski. Ulice pełne są napisów propagandowych, i obywatel warszawski patrząc na mapę świata waha się, którą by tu Ugandę czy inną Liberię zanschlussować na początek. Kolonie zamorskie potrzebne są nam choćby ze względu na autorów dramatycznych.

Cóż to za ułatwienie dla komediopisarza! Każdy oczywiście myśli przede wszystkim o swoim fachu, i nic to dziwnego, że my, literaci, patrzymy na sprawę kolonii od strony zawodowej. Jeśli chodzi o fabułę teatralną, to możliwość wysłania kogoś do kolonii albo nagły powrót starego generała, który nie zna osobiście własnej siostrzenicy, i temu podobne zwykłe zdarzenia komedii zagranicznych bardzo by się nam przydały. Złośliwi twierdzą, że nasze tereny kolonizacyjne zaczynają się za stacją Małkinia. Może to i prawda, ale jest to prawda mało egzotyczna i literacko nie dość malownicza. Posiadanie prawdziwych kolonii z Murzynami i dżunglą bardzo by ożywiło literaturę. Mielibyśmy nowe mniejszości narodowe i publicyści także by parę groszy mogli zarobić na walce z frontem żydo-murzyńskim. Wielu wojewodów i dygnitarzy paradowałoby w kaskach tropikalnych po Afryce. […] Dziennik filmowy PAT'a pokazywałby nam śliczne zdjęcia z uroczystości otwarcia nowego mostu drewnianego na rzece Kongo i poświęcenie pierwszej kolejki linowej na Kilimandżaro”.

Udostępnij:

Adam Leszczyński

Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.

Komentarze