"Wspólna lista przeciw PiS jest i pozostanie koniecznością w każdych wyborach, w których ta konfrontacja decyduje o wszystkim" - pisze dla OKO.press jeden z liderów Obywateli RP Paweł Kasprzak. Jak ją stworzyć, by zyskała jak najszersze wsparcie? Poprzez lokalne prawybory. To od kilkunastu lat działa we Włoszech. I to dzieje się już w Polsce
W listopadzie 2018 w wyborach samorządowych wybierzemy władze gmin, powiatów, sejmiki wojewódzkie, burmistrzów i prezydentów miast. Według Obywateli RP, jeśli demokraci z różnych stron sceny politycznej nie wyłonią wspólnej listy, chociażby w wyborach do sejmików, to PiS wygra.
Paweł Kasprzak, jeden liderów Obywateli, jest przekonany, że sejmiki będą stracone, jeśli startować będą koalicje partyjne. Proponuje znacznie szerszą formułę - tworzenie wspólnych list poprzez lokalne prawybory. Obywatele mają gotowy projekt jak to zrobić, prace przygotowawcze trwają w kilkudziesięciu gminach.
Wykłada swoje argumenty w bardzo przekonywującej formie w tekście, który OKO.press dziś publikuje.
OKO.press również zastanawiało się co zrobić by demokratyczna Polska nie przegrała z PiS kolejnych wyborów, jak uchronić nasze lokalne ojczyzny przez "złą zmianą". Wszystkie sondaże, również te zamawiane przez OKO.press, pokazują dużą przewagę PiS na konkurentami politycznymi. Pisaliśmy o tym kilka dni temu w analizie najnowszego sondażu CBOS
OKO.press zaproponowało w grudniu debatę wokół 13 punktów planu jak wygrać z PiS. Jedenasty punkt to "twórzcie koalicje". Entuzjazmu po stronie opozycji nasz plan nie wywołał.
Oddajemy dziś głos Pawłowi Kasprzakowi. To inna propozycja - równie ciekawa, co budząca wiele oporów wśród polityków i wśród pozapartyjnych środowisk. Kasprzak argumentuje, że prawybory pozwalają na oderwanie się od "partyjniactwa", które tak wielu demokratów zraziło do opozycji parlamentarnej.
Projekt Obywateli to nie jest tylko luźny pomysł, to dobrze przygotowana i przemyślana strategia, która jest realizowana już w kilkudziesięciu gminach.
Czytajcie i dyskutujcie. Głos ma Paweł Kasprzak
PO i Nowoczesna, zawierając porozumienie w sprawie wspólnej listy w wyborach do sejmików wojewódzkich, postawiły trafną diagnozę. To właśnie w tych i tylko w tych wynikach wyborów samorządowych czytelny będzie rezultat starcia PiS z demokratyczną opozycją.
Na tym jednak trafność diagnozy się kończy –
obiecywana z dawna Zjednoczona Opozycja, jeśli ma przybrać właśnie taką postać, jest raczej gwarancją klęski, a nie sukcesu. Wygląda na to, że większość sejmików wojewódzkich PiS ma w kieszeni już dziś.
Obie partie opozycji przegrały sromotnie w wyborach z 2015 roku i zwłaszcza dla PO wynik tamtego głosowania oznaczał coś poważniejszego niż tylko żółta kartka od wyborców. Obie partie działają na wyborców ze Wschodniej Polski jak płachta na byka. Na Zachodzie kraju – jeśli pozostać przy umownym podziale – ten sojusz też nie budzi entuzjazmu.
Połączony elektorat obu partii – wszystko na to wskazuje, nie tylko sondaże – nie wystarcza przeciw PiS i nie widać w jaki sposób miałaby to zmienić kampania wyborcza.
Do tego PSL osobno, rozbita lewica także. Wygląda na to, że powtórzymy scenariusz z ostatnich wyborów parlamentarnych, łącznie z ordynacyjnym fuksem i premią d’Hondta dla PiS od wszystkich, którzy pójdą pod 5 -procentowy próg wyborczy – efektywnie wysoki w tych wyborach.
W Gdańsku i Wrocławiu na urząd prezydenta wystartuje po kilku kandydatów wywodzących się z tego samego „liberalnego pnia” PO i Nowoczesnej. Nie licząc kandydatów lewicy, ruchów miejskich itd. Te najbardziej znane przypadki bynajmniej nie są odosobnione. W Gdańsku ze strony PiS nie widać póki co mocnego kandydata, ale
Wrocław – według stanu na dziś – wygląda na stracony.
W Warszawie Rafał Trzaskowski z PO wygląda z kolei na pewniaka. Cóż – przed kampanią tak wygląda, nigdy dość przypominania przegranej Bronisława Komorowskiego mimo przewagi. Wizerunek PO-wskiego „układu” w warszawskim ratuszu obciąży natomiast Trzaskowskiego z pewnością silniej niż Komorowskiego obciążyły wszystkie przewiny Tuska i Kopacz.
A już rozmowy o warszawskiej koalicji – i te z udziałem jeszcze Ryszarda Petru, i te z Włodzimierzem Czarzastym z SLD – do żywego przypominały klimat z Sowy i Przyjaciół. Z grubsza zaś patrząc, to właśnie ten klimat, a nie żadne ujawnione w słynnych nagraniach wszeteczeństwa (nie było ich tam), przesądziły o porażce „liberałów” i potężnej niechęci do wszelkiego „partyjniactwa”, zwłaszcza zaś liberalnego.
Partie parlamentarnej opozycji, liczące na sukces w wyborach, musiałyby dokonać cudu, by ktokolwiek z wyborców spoza ich najtwardszego elektoratu zdołał uwierzyć, że spełnią jakąkolwiek wyborczą obietnicę. Twardy elektorat tej wiary nie ma w sobie również – twardy jest zaś właśnie dlatego, że do niczego mu ona nie jest potrzebna.
Polacy sądzą dziś - nie bez przyczyny - że jedyną partią, która obietnic dotrzymuje i to z nawiązką jest Prawo i Sprawiedliwość. Nawiązka leży tam, gdzie demokratów boli najbardziej – premią dla wyborców PiS są wszystkie te akty „rozprawy z elitami” łamiącej konstytucję, przeciw którym od z górą dwóch lat protestujemy na demonstracjach.
Wiarygodność – to jest to, co się liczy dla zwykłych, niezaangażowanych wyborców i co jest wciąż największym deficytem po stronie dzisiejszej partyjnej opozycji.
Projekt Zjednoczonej Opozycji nie dość zatem, że nie jest realizowany, to w dodatku wygląda na przeciwskuteczny. Przegląd szans przed wyborami samorządowymi wygląda ponuro.
W tej perspektywie wybory parlamentarne i europejskie w przyszłym roku również wyglądają na przegrane z góry.
Znamienne są w tej sytuacji losy wyborów uzupełniających, z którymi mieliśmy do czynienia w trakcie dwuletnich rządów PiS. Otóż z jednym wyjątkiem PiS przegrywał je wszystkie. Również na „własnej ziemi”, na przykład w Jaśle na Podkarpaciu.
We wszystkich tych przypadkach konkurentami PiS byli „bezpartyjni samorządowcy”.
Ów jedyny wyjątek natomiast dotyczył Krokowej na Kaszubach. Tam z kolei, na „ziemi PO”, z pisowskim kandydatem zderzył się rzekomy pewniak – partyjny kandydat PO. Przegrał z kretesem. Powinno to dać nam do myślenia. A nie daje.
Obywatele RP proponują od wielu miesięcy otwarte prawybory po stronie demokratów mierzących się z władzą pisowskich populistów.
To w prawyborach powstałaby wspólna lista demokratycznej opozycji – w wyniku głosów wyborców i publicznej debaty w kampanii, a nie w partyjnych gabinetach.
Projekt zawiera mnóstwo szczegółów – bo to one mają, jak zwykle, decydujące znaczenie – i kilka podstawowych założeń.
Komputerowy system rejestracji wyborców, wykluczający podwójne głosowanie i głosy nieuprawnionych został już przygotowany.
Prawybory odbywają się nie wszędzie w Polsce (mało kto pamięta, że również same wybory samorządowe odbywają się tam, gdzie w ogóle istnieje wyborcza konkurencja – są miejsca, w których wyborów nie ma). Organizowane są tam, gdzie lokalne komitety wyborcze mają taką potrzebę i wolę.
Według naszej dzisiejszej wiedzy przygotowania do prawyborów trwają w kilkudziesięciu gminach. Pytaniem jest skala i znaczenie przedsięwzięcia. Być może będziemy mieli do czynienia z poligonem – ważnym przed wyborami parlamentarnymi – a jeszcze nie z przedsięwzięciem politycznym, które zmieni szanse w wyborach samorządowych.
To drugie nie wydaje się dziś możliwe przy wrogiej rezerwie opozycyjnych partii politycznych i dość solidarnym milczeniu mediów mainstreamu, które wynika najwyraźniej z postawy partii.
Z punktu widzenia obywatelskiego ruchu Obywateli RP prawybory są kwestią pryncypiów. To bardzo specyficzna sytuacja.
Wspólna lista przeciw PiS jest i pozostanie koniecznością w każdych wyborach, w których ta konfrontacja decyduje o wszystkim.
Koalicja – gdyby istotnie powstała w środowiskach opozycji partyjnej – stworzyłaby ustaloną w gabinetach listę kandydatów (ten ma być prezydentem tu, a tamten tam) i mielibyśmy na nią głosować dlatego, że nie chcemy głosować na PiS. Posłusznie, nie wchodząc w szczegóły i w to, czy wolimy tę lub inną partię, czy odpowiada nam ten lub inny kandydat, nie wspominając o tym, co nam opowiada w kampanii i jakie są jego dotychczasowe dokonania.
Demokracja – mówi się nam z tej okazji – jest luksusem, na który stać nas będzie wtedy, kiedy zagrożenie minie. Tego nie akceptujemy i nie możemy zaakceptować.
Jesteśmy konstytucyjnym watchdogiem – nie wolno nam wchodzić w treść partyjnej polityki, popierać którąś z partii, jesteśmy od tego, by narzucać przestrzeganie demokratycznych standardów. Rzecz jednak w tym, że stawką jest nie tylko naiwny idealizm obywatelskiego ruchu, choć wiele dałoby się powiedzieć o tym, jak bardzo wyczerpana jest partyjna strategia, jak wielka jest do niej niechęć wśród wyborców, jak bardzo liczy się wiarygodność i właśnie naiwna wierność deklarowanym zasadom.
Rzecz w tym również, że prawybory są strategią i to dość sprawdzoną. Choć najpoważniejsze doświadczenia zebrano nie w Polsce, a we Włoszech, gdzie prawybory mają za sobą kilkunastoletnią, dobrze zbadaną historię.
Dzięki nim lewica potrafiła zdobyć władzę w najbardziej konserwatywnych włoskich regionach, a Prodi pokonał wreszcie Berlusconiego, co wydawało się niewykonalne i pod wieloma względami przypominało polską sytuację.
Włoska prawica właśnie odzyskała władzę – prawyborów po stronie centrolewicy tym razem nie było (pierwszy raz od kilkunastu lat), a choć to raczej nie ten błąd był przyczyną klęski włoskich demokratów, to jednak miał on te same przyczyny, co sukces populistów i z tego punktu widzenia był bardzo znamienny.
Umożliwiają tworzenie koalicji o znacznie szerszej bazie – w polskich warunkach mogliby się w niej spotkać liberałowie z ludowcami i lewicą, przy silnym udziale bezpartyjnych środowisk samorządowych i ruchów obywatelskich.
Prawybory mobilizują wyborców – choć frekwencja typowo w nich osiągana nigdzie na świecie nie przekracza kilkunastu procent, to w wyborach właściwych przynosi wzrost frekwencji znaczący, około dziesięcioprocentowy.
10 proc. w Polsce to potęga przesądzająca o wszystkim – również na Podkarpaciu.
Kandydaci wyłonieni w prawyborach nie zawsze są tymi, których wskażą sondaże. Prawybory nie są reprezentatywne, uczestniczą w nich najaktywniejsi i stąd biorą się różnice. Jednakże zwycięzcy prawyborów uzyskują przede wszystkim wiarygodność tych, którzy poddali się werdyktowi obywateli. To – a nie nic innego – przesądza.
Dodatnia suma w tej grze dotyczy również dominujących partii i środowisk. Tracą one część swego monopolu na rzecz konkurentów w prawyborach, którzy wraz z nimi trafiają na wspólne listy. Ale mandatów nie tracą – dopuszczeni do wspólnych list konkurenci zyskują mandaty kosztem przeciwników: w naszych warunkach zatem kosztem PiS, nie PO.
Wreszcie trzecim istotnym składnikiem dodatniej sumy prawyborczej gry jest potężna premia proporcjonalnej ordynacji wg d’Hondta dla dużych ugrupowań.
Wróćmy do poligonu i do sejmików wojewódzkich. PO i Nowoczesna deklarują wspólne listy. To zła wiadomość, nie dobra. PSL wystartuje osobno, lewica albo zrobi to samo, albo zaakceptuje dalsze miejsca wytargowane na listach zjednoczonych liberałów.
Jak się to skończy, przewidzieć łatwo. Jeśli dzisiaj słyszymy – a to najczęściej słyszany argument – że prawyborów zrobić się po prostu nie da, to my, Obywatele RP od miesięcy prowadzący rozmowy w środowiskach samorządowych wiemy, że to nieprawda.
Obie partie startują w wyborach do sejmików. Obie, co więcej, deklarują gotowość przeprowadzenia kontroli wyborów z obecnością przedstawicieli w każdym okręgu wyborczym i większości komisji. Skoro tak, to prawybory nie tylko są możliwe, ale również dają okazję przygotowania, przeszkolenia i sprawdzenia odpowiednich kadr i struktur obywatelskich.
Partyjna deklaracja „nie da się” oznacza więc w rzeczywistości „nie chcemy tego”.
Nie mam złudzeń – chodzi o władzę partyjnych liderów nad politykami. Ich miejsce na listach zależy dziś wyłącznie od woli partyjnego szefa. W rzeczywistości prawybory w sejmikach samorządowych ogłosić i zorganizować byłoby najłatwiej – właśnie dlatego, że to partie mają w nich tak duże znaczenie.
Prawybory z udziałem PO, Nowoczesnej, PSL i wszystkich partii lewicy oraz – co ważne – środowisk obywatelskich, są dzisiaj możliwe i są pilnie potrzebne zwłaszcza właśnie w sejmikach.
Za zaniechanie zapłacimy klęską. Odpowiedzialność za nią spadnie na partie opozycji.
Niech nie narzekają na nieświadomość wyborców. Oni są świadomi. W Krokowej na Kaszubach głosowali świadomie. I tam wygrał PiS. Gdyby w Krokowej odbyły się prawybory, tej porażki by nie było.
Prawybory mają jeszcze jeden walor. Przecinają wspomnianą zależność partyjnych polityków od partyjnych liderów. Rzecz dotyczy ustroju polskich partii – ze standardami demokracji ma on tak niewiele wspólnego, że nie tylko statut PiS, ale również statut PO nie mógłby zostać zaakceptowany w wielu krajach Zachodniej Europy.
Polscy wyborcy prawdopodobnie nie mają tej świadomości, ale antypartyjny resentyment jest równie silnie obecny po obu stronach dzisiejszego politycznego konfliktu. Kryzys zaufania do demokracji jest głębokim, globalnym, nie tylko polskim zjawiskiem.
Prawybory są propozycją rozwiązania również tego problemu. Śmiem twierdzić – jedyną twardą propozycją leżącą dziś na stole. To również jedyna twarda propozycja realnej strategii wyborczego sukcesu.
I ostatni moment, żeby o niej uczciwie porozmawiać.
Paweł Kasprzak jest jednym z liderów Stowarzyszenia Obywatele RP.
Autor zrezygnował z honorarium wyrażając w ten sposób wsparcie dla OKO.press
Komentarze