0:000:00

0:00

Koszmar pracowników transgranicznych, czyli Polaków, którzy mieszkają w Polsce na terenach przygranicznych i każdego dnia jeżdżą do swojej pracy np. w Niemczech czy w Czechach trwa już ponad miesiąc. 27 marca rząd zamknął im możliwość regularnego dojazdu do pracy. Po powrocie do Polski czekała ich 14-dniowa kwarantanna.

To rozwiązanie szczególnie mocno uderzyło w Polaków mieszkających przy granicy z Niemcami i Czechami. Ci ostatni jako pierwsi się zorganizowali i słali protesty do premiera Morawieckiego. Bez skutku. Tydzień temu Polacy pracujący w Niemczech i Czechach wyszli na ulicę. Jeden z największych protestów odbył się wtedy w Cieszynie na granicy polsko-czeskiej, gdzie w szczytowym okresie w manifestacji szło nawet tysiąc osób:

Przeczytaj także:

Jedno miasto, bez podziału

Rząd Mateusza Morawieckiego ugiął się pod presją protestujących i wspierających ich samorządowców i ogłosił, że od 4 maja polscy pracownicy transgraniczni mogą wrócić do swojej pracy bez potrzeby poddawania się 14-dniowej kwarantannie po każdym przekroczeniu granicy. Władza zdecydowała jednak, że nie wszyscy pracownicy transgraniczni mogą iść do pracy. Tego szczęścia nie mają pracownicy medyczni. Oficjalnie rząd przekonuje, że są oni najbardziej narażeni na zarażenie się koronawirusem.

Mimo korzystnej dla pracowników transgranicznych decyzji postanowili oni jednak w ten weekend znów wyjść na ulicę. W geście solidarności z medykami pracującymi za granicą a także żądając, by premier odpowiedział za błędną decyzję, której konsekwencje poniosły tysiące osób.

Tym razem towarzyszyli im przedstawiciele pracodawców. Protestujący chcą też, by rządzący otworzyli granicę. Tłumaczą, że Warszawa nie rozumie specyfiki życia na pograniczu, gdzie prawie 13 lat po wejściu do Schengen np. Polacy i Czesi żyją wspólnie. Szczególnie widać to w Cieszynie i Czeskim Cieszynie. Tutaj wielu Polaków mieszka po czeskiej stronie, gdzie mieszkania są tańsze. Jest wiele małżeństw czy par mieszanych. Polacy posyłają dzieci do szkół i przedszkoli w Czechach, a firmy prowadzą usługi zarówno dla Czechów jak i Polaków i zatrudniają przedstawicieli obu narodowości.

Manifestanci w Cieszynie spotkali się pod Mostem Przyjaźni i przemaszerowali wzdłuż brzegu rzeki Olzy pod Most Wolności. Protestujący mieli ze sobą czerwone kartki, które pokazywali rządowi Mateusza Morawieckiego. Odpalano race, rozlegały się gwizdy. Niesiono flagi unijne, flagi Polski oraz Księstwa Cieszyńskiego, symbolu regionu, który od stu lat przedzielony jest polsko-czeską granicą. Protestujący w większości przypadków mieli założone maseczki i zachowywali dwumetrową odległość, o co apelowali organizatorzy. Policja obecna na trasie protestu nie reagowała.

Krzyczano: „Precz z Kaczorem dyktatorem”, „Precz z Kaczyńskim”, „Jedno miasto, bez podziału”. Organizatorzy protestu uważają, że otwarcie granic dla pracowników transgranicznych nie rozwiązuje problemu. Żądali konkretnej pomocy dla osób, które w wyniku – ich zdaniem – nieodpowiedzialnej decyzji premiera nie mogli chodzić do pracy, a często nawet ją stracili. Przekonywali, że tarcza antykryzysowa to jeden wielki durszlak, zupełnie nie działa. „Panie Morawiecki, posprzątaj ten bałagan” – krzyczeli protestujący.

Po drugiej stronie Olzy protestowało też kilkanaście osób, które zdecydowały się zostać w Czechach i w wielu przypadkach musiały wynająć mieszkania, by po powrocie do Polski nie wpaść w 14-dniową kwarantannę. Krzyczeli: „Morawiecki oddaj mi miesiąc życia”.

Co się stało przez ten miesiąc?

W poniedziałek polscy pracownicy transgraniczni mogą wjechać do Czech, ale tamtejsza władza żąda od nich negatywnego testu na obecność koronawirusa. Według najnowszych wytycznych czeskiego rządu test trzeba powtarzać raz na miesiąc. I nie może to być rapid test, czyli szybki, ale test PCR. Jego koszt to prawie 600 zł, a najbliżej Cieszyna można zrobić go w oddalonym o ok. 30 km Bielsku-Białej. Dlatego część pracowników transgranicznych apeluje do rządu, by ten sfinansował im testy. Przekonują, że nie mają na nie pieniędzy.

Konsekwencje społeczne i gospodarcze decyzji rządu, który zablokował możliwość pracy pracownikom transgranicznym, są potężne. Wyliczają je Bogdan Kasperek i Marek Olszewski ze Stowarzyszenia Rozwoju i Współpracy Regionalnej „Olza” z Cieszyna, autorzy raportu „Społeczno-gospodarcze skutki zamknięcia polsko-czeskiej granicy dla pracowników transgranicznych w Euroregionie Śląsk Cieszyński w związku z pandemią COVID-19 – stan obecny i prognoza”. Raport powstał 17 kwietnia i trafił do polskich władz.

Powołując się na dane Czeskiego Urzędu Statystycznego autorzy dowodzą, że w samych Czechach pracuje 47,4 tys. pracowników transgranicznych. Najczęściej są to pracownicy branży budowlanej oraz związani z produkcją i naprawą samochodów. Zwracają uwagę, że przeciętne (mediana) wynagrodzenie polskiego pracownika transgranicznego w Czechach w 2018 roku wynosiło równowartość niemal 4,9 tys. zł.

Autorzy zwracają uwagę, że „zdecydowanie większość polskich pracowników transgranicznych wykonuje prace fizyczne” i „trudno im się szybko przekwalifikować”. Co więcej, bardzo często pozostają oni jedynymi żywicielami rodziny.

Podkreślali, że firmy, w których Polacy pracowali, stosują różnego rodzaju środki zapobiegające rozprzestrzenianiu się COVID-19, a niemal 75 proc. polskich pracowników do pracy w Czechach dojeżdżało samochodem. Przekonywali, że Czesi skutecznie walczą z koronawirusem, a obowiązek noszenia maseczek funkcjonuje tam od samego początku walki z pandemią.

Autorzy wyliczają, że wskutek swojej decyzji każdego miesiąca rząd traci od 58,6 – 67,9 mln zł podatków, które polscy pracownicy płacą w Polsce.

Przestrzegają przed „dużym wzrostem wydatków z budżetu państwa, które będzie trzeba ponosić, aby zabezpieczyć świadczenia socjalne dla bezrobotnych”, których będą potrzebować polscy pracownicy w wyniku nieprzemyślanej decyzji rządu. „Należy mieć świadomość, że utrata pracy w połączeniu ze środowiskiem kulturowym oraz obciążeniem organizmu, jakiemu poddawane jest zdrowie na przykład osób pracujących w górnictwie, może prowadzić do depresji czy samobójstw” – czytamy w raporcie.

Czesi też protestują

Unia Europejska już z końcem marca zwróciła uwagę na problem pracowników transgranicznych. Przewodnicząca KE Ursula von der Leyen apelowała, by pracownicy transgraniczni, delegowani i sezonowi mieli specjalne szybkie przejścia na granicach. Komisja Europejska opublikowała wówczas wytyczne dla państw członkowskich w celu zagwarantowania swobody przemieszania się tym pracownikom, mimo wprowadzonych ograniczeń z powodu pandemii koronawirusa.

„Niektóre rządy krajowe wprowadziły kontrole na granicach wewnętrznych. Ale półtora miliona osób w UE mieszka w jednym kraju, a pracuje w innym. Muszą przekroczyć granicę, aby iść do pracy. Miejsca pracy wielu z tych osób są ważne dla nas wszystkich, aby przetrwać kryzys” – powiedziała w przesłaniu wideo przewodnicząca KE Ursula von der Leyen.

Mateusz Morawiecki swoją decyzję o uniemożliwieniu pracy pracownikom transgranicznym tłumaczy kwestiami bezpieczeństwa, ale nie wszystkie kraje naszego regionu zachowały się tak jak polski rząd.

Na Słowacji do 2 maja odnotowano 1408 zachorowań na koronawirusa, zmarły 24 osoby. Słowacja od początku walki z koronawirusem nie stwarzała znaczących problemów pracownikom transgranicznym. Dla osób mieszkających i pracujących do 30 kilometrów po obu stronach granicy wprowadzono tzw. mały ruch graniczny i przekroczenie granicy nie wiązało się z potrzebą odbycia 14-dniowej kwarantanny. Dyskutowano także nad tym, by w uzasadnionych przypadkach umożliwić dojazd do pracy także osobom, które pracują dalej niż 30 km od granicy.

W połowie kwietnia rząd Igora Matoviča zapowiedział, że od 1 maja pracownicy transgraniczni będą musieli posiadać nie starszy niż 30-dniowy negatywny wynik na COVID-19. Ostatecznie władze, tłumacząc to polepszeniem sytuacji epidemiologicznej w Czechach, Austrii i Niemczech, zdecydowały, że od początku maja testy potrzebne są wyłącznie pracownikom transgranicznym zatrudnionym w opiece zdrowotnej.

Słowacja – wraz z Luksemburgiem, Estonią, Chorwacją i Belgią – znajduje się na czele państw UE z największą liczbą pracowników transgranicznych. Jest też liderem Grupy Wyszehradzkiej, jeśli chodzi o liczbę pracowników transgranicznych, na drugim miejscu znajdują się Węgrzy.

Jak wynika z opublikowanej w kwietniu analizy firmy Wood & Company aż 138 300 Słowaków to pracownicy transgraniczni.

Stanowi to aż 5,5 proc. wszystkich zatrudnionych Słowaków. Najczęściej Słowacy jeżdżą do pracy do Austrii, Czech i Niemiec. „W przypadku mężczyzn dominuje budownictwo, w przypadku kobiet jest to opieka zdrowotna. Słowacy dojeżdżający do pracy za granicą są często także zatrudnieni w gastronomii i turystyce” – informuje Eva Sadovská, analityczka Wood & Company. Najczęściej (bo stanowią oni aż 7,2 proc.) do pracy za granicą jeżdżą mieszkańcy środkowej Słowacji.

Inną strategię wobec pracowników transgranicznych zastosował czeski rząd. Wedle danych Eurostatu 37 tysięcy czeskich pracowników transgranicznych pracuje w Niemczech, a 12 tysięcy w Austrii. Wielu z nich pracuje w służbie zdrowia i opiece społecznej. W połowie marca rząd zakazał obywatelom Czech wyjazdu za granicę, wyjątek stanowili pracownicy transgraniczni mieszkający i pracujący w rejonie 50 km od granicy.

Potem rząd dał pracownikom transgranicznym możliwość dojazdu do pracy w odległości nawet 100 km od granicy. Ale już 19 marca rząd zmienił zasady i pracownicy transgraniczni musieli mieć codziennie specjalnie zaświadczenia. Po tygodniu czeski rząd wprowadził zasady podobne jak w Polsce, pracownik transgraniczny po powrocie do kraju musiał odbyć 14-dniową kwarantannę.

Austriacy zwrócili wówczas uwagę, że grozi im utrata ważnych dla ich systemu zdrowia czeskich pracowników. Dlatego minister spraw wewnętrznych Jan Hamáček zgodził się na otwarcie granicy dla czeskich pracowników transgranicznych zatrudnionych m.in. w służbie zdrowia czy opiece społecznej.

Wreszcie 27 kwietnia rząd ponownie otworzył granice dla wszystkich pracowników transgranicznych, ale by uniknąć odesłania na kwarantannę, Czesi muszą posiadać aktualny negatywny test na koronawirusa, który muszą zrobić na swój koszt. Najpierw musieli powtarzać go co 14 dni, teraz – co miesiąc. Na czeskich granicach odbywają się protesty niezadowolonych z tej decyzji pracowników. Do 2 maja w Czechach odnotowano 7 750 zachorowań, umarło 245 osób.

;

Udostępnij:

Łukasz Grzesiczak

Dziennikarz, publicysta. Nakładem Wydawnictwa Poznańskiego ukazała się jego książka „Słowacja. Apacze, kosmos i haluszki”

Komentarze