W orędziu noworocznym Andrzej Duda podziękował Straży Granicznej oraz pozostałym służbom za to, że rozwiązały kryzys na granicy Polski z Białorusią. Czy faktycznie jako państwo zdaliśmy ów test tak doskonale?
„Dzisiaj wszyscy przyznają nam rację, że wstępem do rosyjskiej agresji na Ukrainę był atak hybrydowy na polską granicę z terytorium Białorusi. To był test naszej determinacji, test tego, czy jesteśmy przygotowani. Jako państwo doskonale go zadaliśmy. Naszym służbom mundurowym: Straży Granicznej, Policji, Straży Pożarnej, ale także i żołnierzom należy się za to największy szacunek” – powiedział Andrzej Duda.
Na zdjęciu u góry fotoreporter AFP Wojtek Radwanski pomaga ratownikom nieść starszą kobietę, uchodzczyni e odnaleziona w lesie razem z wieloosobową rodziną koło Narewki. Radwański nie robił zdjęć , tylko zaangażował się w pomoc. Fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Wyborcza
Retoryka prezydenta jest w pełni zgodna z językiem używanym przez rząd, Prawo i Sprawiedliwość, polityków i zwolenników polskiej prawicy, zarówno tej umiarkowanej, jak i skrajnej, oraz przez media publiczne i media rządowi sprzyjające. Język ten znajdziemy także w komunikatach Polskiej Agencji Prasowej, często przedrukowywanych przez niemal wszystkie duże polskie portale internetowe.
Jedną z naczelnych reguł tego języka od samego początku kryzysu – czyli od pojawienia się medialnych doniesień o uchodźcach, uchodźczyniach i osobach migrujących w Usnarz Górnym – było i jest silne akcentowanie pojęcie wojny hybrydowej, czyli ataku Łukaszenki na Europę, poprzez sztuczne wywołanie kryzysu migracyjnego.
Jasne jest bowiem, że wykorzystał on potrzeby migracyjne ludzi z krajów Bliskiego Wschodu, Afryki oraz Azji, aby podjąć próbę destabilizacji Unii Europejskiej. Miał to być odwet m.in. za sankcje za sfałszowane w 2020 roku wybory prezydenckie. A także próba wymuszenia ustępstw ze strony Unii Europejskiej.
Tym samym Łukaszenka poszedł w ślady innych dyktatorów, przede wszystkim prezydenta Turcji Recepa Tayyipa Erdogana, który wielokrotnie w ten sam sposób wykorzystywał uchodźców z Syrii oraz innych państw, aby szantażować UE. Ten proceder był wielokrotnie opisywany przez ekspertów oraz dziennikarzy.
Ale sprowadzenie ludzi na granicy polsko-białoruskiej do roli narzędzia w rękach Aleksandra Łukaszenki oraz pośrednio Władimira Putina niewątpliwie ułatwiło rządowi
prowadzenie działań, a następnie wprowadzania rozwiązań prawnych, które stały w jawnej sprzeczności z prawami człowieka oraz prawem międzynarodowym.
Te działania oraz rozwiązania prawne narażały i narażają zdrowie oraz życie osób migrujących przez polsko-białoruską granicę. A mimo to nie spotkały się one z falą powszechnego społecznego oburzenia, nie wzbudziły też politycznego sprzeciwu.
Niejednokrotnie natomiast trafiały i nadal trafiają na bardzo podatny grunt antyimigranckich uprzedzeń i ksenofobii podsycanej przez polityków prawicy co najmniej od kryzysu migracyjnego w 2015 roku, który to w Polsce zbiegł się z bardzo ostrą kampanią wyborczą.
Agresja Władimira Putina na Ukrainę kazała natomiast wielu ekspertom i komentatorom spojrzeć na wywołany przez Łukaszenkę kryzys jako na pierwszy akord wojny na wschodzie.
Nie brakło komentarzy oraz opinii, które wskazywały, że poprzez ściąganie uchodźców i migrantów na granicę Polski z Białorusią, Putin rękoma Łukaszenki testował Europę oraz usiłował zachwiać jej stabilnością w przededniu wojny.
„W mojej ocenie kryzys migracyjny był testem zdolności reagowania całej wspólnoty europejskiej. To był swego rodzaju sprawdzian, jak na sztucznie wywołany napływ migrantów z terytorium Białorusi zareagują władze Polski, Litwy, ale przede wszystkim, jakie wsparcie te kraje uzyskają ze strony UE. Ten test sprawdzał odpowiedź na wielu płaszczyznach: rządowej, społecznej, jak i instytucji europejskich” – przekonywała w lipcu na łamach „Wprost” Agnieszka Regucka, ekspertka ds. Rosji w programie „Europa Wschodnia” w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych (PISM).
Regucka uważa, że ten test został zdany
– bo kraje UE stanęły po stronie Polski, Litwy oraz Łotwy oraz pokazały, że nie ulegną szantażom ze strony Białorusi oraz Rosji.
Warto jednak podkreślić, że ekspertka nie powiela opinii, jakoby operacja Łukaszenki i Putina mogła grozić Polsce „zalewem” uchodźców i imigrantów oraz „zapchaniem” kraju tak, aby nie był w stanie przyjąć uciekających przed wojną Ukrainek i Ukraińców.
Regucka zgłasza także jedno poważne „ale” – zwracając uwagę na łamanie praw człowieka osób migrujących przez granicę Polski z Białorusią. "Uważam, że można było w bardziej transparentny sposób ich [osoby migrujące – red.] traktować, a to pozwoliłoby wybić stronie białoruskiej i rosyjskiej pewne propagandowe zarzuty np. dotyczące stosowania przez polskie służby podwójnych standardów wobec cudzoziemców”.
Tej refleksji w orędziu Dudy już nie usłyszeliśmy. Co więcej – prezydent dał wyraz obecnych nie tylko w polskiej polityce migracyjnej, ale także europejskiej – podwójnych standardów.
„Brutalna rosyjska agresja na niepodległą i demokratyczną Ukrainę przyniosła śmierć, ból i cierpienie. To wojna, której wciąż nie widać końca. My w Polsce jak nikt inny na świecie każdego dnia na własne oczy widzimy ogrom ludzkich tragedii, spotykamy matki i dzieci, które szukają u nas schronienia, uciekając przed koszmarem wojny. Są naszymi gośćmi” – powiedział.
My w Polsce, jak nikt inny na świecie dostrzegamy podwójne standardy, w traktowaniu uchodźców i migrantów, na co uwagę zwracają choćby autorzy Czarnej Księgi Pushbacków, o której piszemy w OKO.press.
„Kontrast pomiędzy dwoma rzeczywistościami uchodźczymi ujawnił się najwyraźniej w Polsce, państwie chwalonym za otwartość na dużą liczby uchodźców Ukraińców. Jednak to samo państwo wprowadziło w lipcu 2021 r. stan wyjątkowy, w następstwie którego na granicy z Białorusią łamano masowo prawa człowieka i gdzie doszło do 19 zgonów osób” – uważają eksperci i aktywiści badający sytuację na wszystkich zewnętrznych granicach Unii Europejskiej.
Reakcja Europy na pojawienie się milionów uchodźców z Ukrainy jest dla przedstawicieli wielu NGO–sów
dowodem na to, że pomoc ludziom jest możliwa, gdy istnieje wola polityczna, by tę pomoc nieść
A gdy tej woli nie ma – Europa łamie prawa człowieka pod płaszczykiem ochrony swoich granic. I nie jest to jedynie Polska domena
W chwili pisania tego tekstu do jednego z włoskich portów zawija Geo Barents, statek ratunkowy Lekarzy Bez Granic. Na jego pokładzie znajduje się ponad 80 ludzi ocalonych z wód Morza Śródziemnego – uchodźców i migrantów, którzy wypłynęli z Libii. Libia, dla osób migrujących szlakiem afrykańskim jest ostatnim krajem przed wyruszeniem do Unii Europejskiej. Jednocześnie Libia jest dla wielu ludzi więzieniem, powszechną praktyką bowiem jest zamykanie uchodźców i migrantów w obozach pracy, gdzie odpracowują arbitralnie i bezprawnie naliczane długi lub przyznawane za pobyt w kraju kary.
Lekarze Bez Granic apelują o ewakuację uchodźców i migrantów z Libii i alarmują, że dla wielu z nich jedynym wyjściem jest podjęcie śmiertelnie groźniej wyprawy przez Morze Śródziemne.
I właśnie takie osoby w pierwszych dniach Nowego Roku ocaliła załoga statku Geo Barents. Jednak za działania, jakie podejmują Lekarze Bez Granic, we Włoszech mogą grozić potężne kary. Nowy rząd włoski przyjął bowiem przepisy, które nakazują statkom ratunkowym natychmiastowy powrót do portu w chwili podjęcia ludzi wymagających ratunku.
Drugi raz z tankowca płynącego w stronę Libii, tym razem w porozumieniu z rządem Włoch, więc nie łamiąc przepisów. Ale za złamanie nowych przepisów, pisanych przez włoską prawicę, może NGO-som grozić konfiskata statku oraz grzywną w wysokości nawet 50 tys. euro.
Z kolei postępowanie zgodnie z nowymi przepisami będzie bezpośrednim narażaniem zdrowia oraz życia ludzi przeprawiających się przez Morze Śródziemne w poszukiwaniu bezpieczeństwa.
Obranie przez Polskę ostrego, antymigranckiego kursu na Podlasiu nie jest zatem żadnym zdawaniem testu, jak mówi Duda,
tylko sumiennym realizowaniem coraz to brutalniejszej polityki granicznej Unii Europejskiej
I tak samo jak na Morzu Śródziemnym, tak i na Podlasiu ta polityka pociąga za sobą narażanie zdrowia oraz życia osób migrujących – ale jednocześnie migracji nie zatrzymuje.
Szlak biegnący przed Podlasie został otwarty rękoma Łukaszenki, ale obecnie – najprawdopodobniej – rządzi się swoimi prawami oraz nie ma wiele wspólnego z jakimikolwiek naciskami politycznymi. I wbrew przekonaniom Andrzeja Dudy oraz rządu PiS polskim służbom tego szlaku nie udało się zamknąć.
W ostatnich dniach stowarzyszenie Egala zdobyło dane dotyczące liczby push-backów. Egala zaznaczyła, że o takie dane do Straży Granicznej bezskutecznie występował dziennikarz i aktywista Piotr Czaban. Również OKO.press wielokrotnie odbijało się od ściany. Z początkiem października prosiliśmy o dane nie tylko dotyczące liczby push-backów, ale także narodowości osób zatrzymywanych, a także posiadanych przez nich wiz. Mogłoby to pozwolić na opisanie trendu migracyjnego oraz scharakteryzowanie szlaku migracyjnego, jaki biegnie przez granicę polsko-białoruską.
Dane pozyskane przez stowarzyszenie Egala pokazują, że od 21 sierpnia 2021 roku do 15 grudnia 2022 roku podlaska
Straż Graniczna przeprowadziła „47296 czynności zawrócenia do linii granicy państwowej”
Oznacza to, że od początku kryzysu humanitarnego na polsko-białoruskiej granicy Polska przeprowadziła ponad 47 tysięcy push-backów – 33836 w 2021 i 13460 w 2022.
Egala komentuje: „Liczba 47 296 oznacza, że tysiące ludzi (biorąc pod uwagę, iż niektóre osoby zostały wywiezione wielokrotnie), w tym dzieci, zostały narażone (część z nich wielokrotnie) na cierpienie i niebezpieczeństwo utraty życia. O wielu osobach, które życie utraciły, już wiemy; kilka osób przy granicy polsko-białoruskiej zmarło w tym miesiącu. Wiemy też o kilkuset osobach zaginionych w tym obszarze. Liczba 47 296 symbolizuje zaprzeczenie norm i praw człowieka, przyjętych przez międzynarodową społeczność po największych tragediach XX wieku. O wszystkim tym głośno i rzetelnie powinny informować media, liczba 47 296 powinna we wszystkich mediach wybrzmieć”.
Straż Graniczna mówi bowiem o podjęciu ponad 47 tysięcy czynności, które stosowano wobec nieznanej liczby osób. Z pisma, które otrzymała Egala, wynika także, że dane osób odstawianych do linii granicy oraz dokumentacja takich czynności sporządzane są „w zależności od okoliczności i podstawy realizacji zadania”.
Realna liczba osób zawracanych może być więc większa – wiemy, że wypycha się całe grupy, lub też mniejsza – te same osoby próbują przekroczyć granicę wielokrotnie. I często im się to udaje, o czym świadczą z kolei liczby podawane przez niemiecką policję za rok 2021.
„Niemiecka policja federalna odnotowała sumie 11,213 osób, które przekroczyły granicę wykorzystując ten szlak [Białoruś-Polska – red.] Służba dodała jednak, że pod koniec 2021 roku nastąpił trend spadkowy” – podaje portal InfoMigrants.
Zderzając więc 33836 push-backów na polsko-białoruskiej granicy z 11213 osobami, którym oficjalnie udało się do Niemiec dotrzeć, uzyskujemy pewien - oczywiście szczątkowy - obraz tej skuteczności, za która Andrzej Duda tak chwali Straż Graniczną oraz pozostałe służby. W sporej mierze jednak te przekroczenia granicy polsko-niemieckiej odbywają się nieoficjalnie, najczęściej przy pomocy grup przemytników.
A pod koniec grudnia o rozbiciu całej siatki obracającej 16 milionami euro informował Interpol.
„Siatka przestępcza, złożona głównie z obywateli Syrii i Turcji, organizowała całą podróż irackich migrantów z Bagdadu do UE różnymi korytarzami przemytniczymi. Zrekrutowani w Iraku migranci przedostawali się do Rosji przez Turcję, a następnie na Białoruś, by przedostać się do UE przez granice z Łotwą, Litwą i Polską. Miejscami docelowymi były głównie Niemcy i w mniejszym stopniu Finlandia. Członkowie sieci przestępczej działali w krajach leżących na szlaku przemytniczym” – czytamy na stronie Interpolu.
Dziś zahacza o Moskwę.
„Ten objazd pojawił się w wyniku prób zażegnania kryzysu wywołanego przez Łukaszenkę” – czytamy na łamach BIRN. „Bruksela wywarła nacisk na kraje trzecie [takie jak Irak – red.] oraz linie lotnicze, aby ograniczyć liczbę lotów z osobami migrującymi do Mińska”
No a skoro samoloty do Mińska nie latają, to przemytnicy zaczęli korzystać z lotnisk w Moskwie, a także z rosyjskiego systemu wizowego. Z wizą wystawioną przez Rosję można bowiem swobodnie jechać do Białorusi.
Przywołane doniesienia pokazują, jasno to o czym niejednokrotnie mówił i mówi ekspert ds. migracji prof. Maciej Duszczyk.
Czyli, że przez Polskę biegnie nowy szlak migracyjny.
I mimo działań polskich służb, choćby takich jak budowa zapory granicznej, ludzie cały czas granicę przekraczają i przekraczać będą.
„Z punktu widzenia analizy szlaków migracyjnych z Afryki, szlak wschodnioeuropejski jest uważany za niewielki w porównaniu ze szlakami przez Morze Śródziemne oraz bałkańskim, ale relatywnie tani i bezpieczny. Ma zatem potencjał rozwojowy” – stwierdza Duszczyk w swojej analizie na łamach „Dziennika Gazety Prawnej” z 11 listopada ubiegłego roku.
Polskie służby nie tylko nie zażegnały kryzysu, ale i nie zatrzymały rozwoju szlaku migracyjnego biegnącego przez granicę z Białorusią.
Dziś tym szlakiem zarządzają nie Łukaszenka z Putinem, a przestępcy.
Działania polskich służb są wymierzone w osoby migrujące i narażają ich zdrowie oraz życie.
Taka ochrona granic Unii Europejskiej jest nieskuteczna, o czym świadczą liczne przykłady innych państw strzegących dostępu do twierdzy Europa. Świadczą o tym także tak tragiczne wiadomości, jak ta z 28 grudnia, o śmierci 30-letniej Syryjki. Kobieta zmarła tuż przy granicy z Polską – tej samej za której to obronę dziękuję Straży Granicznej Andrzej Duda.
Komentarze