0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Dawid ZuchowiczDawid Zuchowicz

Dwoje historyków i znanych badaczy Zagłady zostało pozwanych z powództwa cywilnego przez Filomenę Leszczyńską, której stryj - sołtys wsi Malinowo w powiecie Bielsk Podlaski - został jej zdaniem przedstawiony w niekorzystnym świetle w książce naukowej „Dalej jest noc”.

Przypomnijmy, że jest to ogromna, dwutomowa praca zbiorowa pokazująca zagładę Żydów na polskiej prowincji. Zarówno sama książka, jak i jej autorzy byli wielokrotnie atakowani przez polityków PiS i prorządowe media, które zarzucały historykom, że bezzasadnie i ze złej woli przypisują Polakom współudział w zabijaniu Żydów.

O sporach wokół „Dalej jest noc” OKO.press pisało wielokrotnie - m.in. tutaj oraz tutaj. Krytyki książki podjął się IPN, który zlecił podważenie jej tez badaczom zatrudnionym w tej instytucji.

Przeczytaj także:

Filomenie Leszczyńskiej w procesie wytoczonym naukowcom wsparcie daje „Reduta Dobrego Imienia” - wspierana przez rząd organizacja, promująca wizję przeszłości zgodną z polityką historyczną PiS. Leszczyńska żąda 100 tys. zł odszkodowania i przeprosin w mediach. 12 stycznia 2021 obyła się pierwsza rozprawa.

Proces o historię Estery Drogickiej i sołtysa Malinowskiego

Dwoje pozwanych to prof. Barbara Engelking z Polskiej Akademii Nauk, autorka rozdziału w „Dalej jest noc”, w którym znalazła się wzmianka o stryju Filomeny Leszczyńskiej, oraz prof. Jan Grabowski, profesor Uniwersytetu w Ottawie, redaktor tomu. Oboje są znanymi i cenionymi w świecie specjalistami. Oboje należą także do ulubionych celów ataków prawicowych mediów.

Zacytujmy (za portalem jewish.pl) fragment, o który toczy się proces:

„Estera Drogicka (z domu Siemiatycka) po stracie rodziny [siostra z dziećmi i synek Estery po ucieczce z getta w Drohiczynie znajdowali się w dużej grupie Żydów w lesie; złapali ich Polacy i zawieźli na posterunek żandarmerii, gdzie wszystkich rozstrzelano], zaopatrzona w dokumenty kupione od Białorusinki, postanowiła wyjechać do Prus na roboty, w czym pomógł jej sołtys Malinowa Edward Malinowski (przy okazji ją ograbił) - i w grudniu 1942 r. trafiła do Rastenburga (Kętrzyna) jako pomoc domowa w niemieckiej rodzinie Fittkau.

Nie tylko poznała tam swojego drugiego męża (Polaka, ktуry także był na robotach), lecz rozwinęła działalność handlową, przesyłając Malinowskiemu paczki z rzeczami na sprzedaż. Odwiedziła go, gdy jechała na urlop «do domu». Zdawała sobie sprawę, że jest on współwinny śmierci kilkudziesięciu Żydów, którzy ukrywali się w lesie i zostali wydani Niemcom, mimo to na jego procesie po wojnie złożyła fałszywe zeznanie w jego obronie”.

Co się działo na sali sądowej?

„Sąd przesłuchiwał mnie i prof. Grabowskiego” - mówi OKO.press prof. Engelking. „Z zeznań p. Leszczyńskiej wynika, że nie do końca wie, o co chodzi. Nie zna relacji Estery. Po prostu wie, że była jakaś Żydówka, którą stryj w czasie wojny zaprowadził na posterunek i że jej pomógł”.

Prawnik Reduty próbował przedstawić Esterę Drogicką jako niewiarygodnego świadka. Przypominał, że podawała np. różne wersje życiorysu. Engelking: „To było typowe dla Żydów, którzy przeżyli Zagładę”.

Prawnik podkreślał też, że Estera chciała pracować w Urzędzie Bezpieczeństwa PRL. Engelking: „Brzmi strasznie, prawda? Ale ona chciała zostać kucharką na jakiś koloniach organizowanych przez UB”.

„Sprowadziliśmy synów Żydówki, której świadectwo było najważniejszym źródłem dla Barbary Engelking. Jeden z synów przyjechał z Australii, drugi ze Szwecji. Potwierdzili to, co ich matka powiedziała” - mówi OKO.press prof. Grabowski.

Historia Estery Drogickiej

Na prośbę OKO.press prof. Engelking opowiedziała ze szczegółami całą historię, która w książce została opowiedziana w trzech zdaniach. Przytaczamy ją poniżej.

"Estera Siemiatycka uciekła z getta w Drohiczynie z malutkim synkiem, bodajże półtorarocznym, siostrą oraz jeszcze grupą Żydów w trakcie wysiedlenia, czyli w listopadzie 1942 roku. Ukrywali się najpierw przez mniej więcej dwa tygodnie w lesie. Zostali jednak złapani, albo przez Polaków, albo Polacy zawiadomili Niemców — tego nie wiemy. Zabrano ich dokładnie w momencie, w którym Estera poszła kupić jedzenie, czy wymienić jakieś rzeczy na jedzenie, i w ten sposób uniknęła wywózki.

Miała przy sobie papiery, które kupiła od pewnej Białorusinki. Z tymi papierami uciekła do przez las do pobliskiego Malinowa. Tam udała się do sołtysa Edwarda Malinowskiego. Od razu się zorientował, że ma do czynienia z Żydówką. Zapytał, czy ma jakieś rzeczy. Estera miała rzeczy na przechowaniu w Drohiczynie u Polaka Czapkowicza. Sołtys te rzeczy odebrał — Estera musiała mu dać jakąś kartkę, tak to się zazwyczaj odbywało — i zabrał dla siebie.

Wszystko to wiemy z jej obszernej, kilkugodzinnej relacji złożonej w latach 90. w Shoah Foundation. Z opowieści Estery wynika, że sołtys zabrał jej także sweter, który miała na sobie, oraz 50 ze 100 posiadanych przez nią marek. Równocześnie jednak uratował jej życie. Zaprowadził ją na żandarmerię — to był zresztą jej pomysł — i powiedział, że jest Polką zbiegłą z robót przymusowych. Trafiła na miesiąc do karnego obozu w Bielsku Podlaskim i stamtąd odesłano ją na roboty do Prus, a dokładniej do Kętrzyna, ówczesnego Rastenburga.

Stamtąd napisała do Malinowskiego list, żeby przysłał jej jakieś ubrania, ponieważ nic ze sobą nie miała.

W tym momencie zaczęła się wikłać akcja. We wsi Malinowo było wielu Malinowskich, w tym co najmniej dwóch Edwardów. List Estery trafił do niewłaściwego Edwarda. Zaczęła z nim korespondować. Szybko się zorientowała, że to ktoś inny. Przysłał jej jakąś koszulę i zaczęli się wymieniać. Ona miała dostęp do drożdży, które były pożądanym dobrem, ponieważ wszyscy pędzili bimber.

W 1944 roku Estera dostała urlop. Nie miała dokąd pojechać, ponieważ nie miała rodziny, przyjechała więc do Malinowa. Wtedy we wsi akurat mówiło się o tym, że w pobliskim lesie ukrywała się grupa 22 Żydów, która została wydana przez Polaków i zamordowana przez Niemców. Mówiło się, że sołtys Malinowski miał w tym udział. Przyszli do niego Niemcy i kazali zorganizować obławę na ukrywających się Żydów. Przyznał się zresztą do tego po wojnie, na procesie. Ukrywających się wydał prawdopodobnie gajowy, który został zamordowany w odwecie przez partyzantkę żydowską.

Estera wróciła do Kętrzyna, była tam do końca wojny, wyszła za mąż za poznanego tam Polaka.

W 1949 roku sołtys Malinowski został oskarżony przez grupę mieszkańców wsi o różne przestępstwa, w tym o zadawanie się z grupą »Jaskółki«. To jeden z »wyklętych«, którzy działali w tamtej okolicy. Oskarżono go również o to, że wydał Żydów w 1943 roku. W dwa dni po wyznaczeniu daty rozprawy do Malinowa przyszła grupa »Jaskółki«. Sołtys siedział wówczas w areszcie, ale jego żona i syn wskazali tych, którzy podpisali doniesienie. Wśród nich był ten drugi Edward Malinowski. On i kilku sąsiadów zostało pobitych, a felczer, który im pomógł, następnego dnia został zabity. Trudno się dziwić, że w czasie procesu świadkowie oskarżenia nie podtrzymali swoich zeznań. Sołtys został uniewinniony. »Jaskółka« został w czerwcu 1950 roku po prowokacji UB zamordowany.

Estera zeznawała na korzyść sołtysa w tym procesie. Myślę, że mimo iż miała o nim niezbyt dobre zdanie, chciała mu oddać przysługę i okazać wdzięczność za uratowanie życia"

- opowiada Engelking.

Proces kluczowy dla wolności badań

Czy jest pewne, że sołtys Malinowski wydał tych Żydów? - pytamy.

„Nie jest pewne, ale też sam się przyznał do zorganizowania obławy. Nie był ani bohaterem, ani szmalcownikiem, był pomiędzy. W czasie okupacji wiele było takich złożonych sytuacji. Ja nie napisałam, że uważam, że wydał Żydów. Relacjonowałam opinię świadka” — odpowiada prof. Engelking.

Badaczka także podkreśla, że w pierwotnym tekście uznała, iż Estera handlowała z sołtysem (a nie z drugim Malinowskim). Ta pomyłka jednak, zdaniem historyków, nie ma żadnego znaczenia dla dóbr osobistych zarówno nieżyjącego sołtysa Malinowskiego jak i Filomeny Leszczyńskiej. Stawia bowiem sołtysa w korzystnym świetle.

„Gros pytań adwokaci strony przeciwnej skierowali do prof. Engelking. Mnie tam dołączono dlatego, że Reduta — jak powiedział jej szef Maciej Świrski - bardzo chce się mną zająć. Przepytywano nas z metodologii historii” - mówi prof. Grabowski.

Proces ma charakter precedensowy dlatego, że groźba pozwów cywilnych może wywoływać tzw. efekt mrożący - zniechęcać historyków do podejmowania potencjalnie niewygodnych dla rządzących kwestii. Wystarczy jedno zdanie w bardzo obszernej publikacji - dodajmy, że dobrze udokumentowane - a i tak można narazić się na proces.

Prof. Grabowski:

„Z mowy obrończej naszego mecenasa dowiedziałem się, że pojawiło się coś, co się nazywa »ochroną tożsamości i dumy narodowej«. Pojęcie zaczyna się pojawiać w polskich sądach w procesach cywilnych.

Można poczuć się urażonym z powodu rzekomo naruszonej godności narodu. Dla mnie jako historyka jest to sygnał o najwyższym stopniu zagrożenia. Żąda się np. prawa do nieskazitelnej przeszłości własnych przodków, czego naukowiec nie może zagwarantować”.

Sama perspektywa długotrwałego i kosztownego procesu - nawet zakończonego wygraną - stanowi groźbę dla badaczy przeszłości.

„Gdyby Polska była normalnym, demokratycznym krajem, to bym się optymistycznie na to zapatrywał”

- mówi prof. Grabowski.

„Pytanie, do jakiego stopnia tego rodzaju optymizm jest w dzisiejszej Polsce uzasadniony” - dodaje.

Rozprawę 12 stycznia poprzedziła propagandowa kanonada w prorządowych mediach - m.in. w tygodniku „Do Rzeczy”, co zdaniem historyków może być próbą wywierania nacisku na sąd. 9 lutego nastąpi ogłoszenie wyroku.

;

Udostępnij:

Adam Leszczyński

Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.

Komentarze