0:00
0:00

0:00

„Ja się pytam prof. Strzembosza, czy pan się rozliczył z tego zobowiązania, że wymiar sprawiedliwości się rozliczy, bo można powiedzieć, iż te słowa uśpiły polską demokrację” – mówił Zbigniew Ziobro w Tomaszowie Mazowieckim w środę 18 września.

To riposta ad personam na apel profesora Adama Strzembosza do premiera Morawieckiego opublikowany na Facebooku inicjatywy #WolneSądy dzień wcześniej. Prof. Strzembosz – legenda polskiego wymiaru sprawiedliwości – aktywny w „Solidarności” (1980-1989) i w pracach Okrągłego Stołu, wiceminister sprawiedliwości (1989-1990), pierwszy prezes Sądu Najwyższego (1990-1998) – zwrócił się w nim do premiera, by ten odwołał ze stanowiska Zbigniewa Ziobrę.

„Pod bokiem ministra Ziobry działała grupa właściwie przestępcza. [...] Odpowiada on też za to, że na wysokie stanowiska sędziowskie powołano ludzi sfrustrowanych, gotowych na wszelkie kompromisy moralne. Pan minister musi ponieść odpowiedzialność za swoje decyzje”

- alarmował Strzembosz.

Szanowny Panie Premierze,

zwracam się do pana w sprawie, moim zdaniem najwyższej wagi:

Najpierw się przedstawię. Jestem profesorem zwyczajnym Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego odznaczonym przez prezydenta Kaczyńskiego orderem Polonia Restituta, a przez prezydenta Komorowskiego orderem Orła Białego. Papież Benedykt XVI odznaczył mnie wielkim krzyżem św. Grzegorza Wielkiego.

Byłem aktywnym działaczem „Solidarności”, a w pewnym momencie zostałem wybrany członkiem krajowych władz związku. W 1981 roku brałem udział w opracowaniu w ramach społecznej rady legislacyjnej projektu zmian w ustroju sądów tak, by odpowiadały one nowoczesnemu i niezawisłemu społeczeństwu. W czasie obrad Okrągłego Stołu udało się przeprowadzić te regulacje. Stały się one podstawą ustawy z 20 grudnia 1989 roku.

Problem Krajowej Rady Sądownictwa był osobno dyskutowany i ostateczne decyzje odnośnie sposobu wybierania sędziów przez sędziów zapadły na wniosek zespołu, który składał się z Jarosława Kaczyńskiego i Jadwigi Skórzewskiej oraz kogoś z przeciwnej strony. Zdecydowano już wówczas, że sędziów będą wybierali wyłącznie sędziowie.

Pragnę też przypomnieć, że już wtedy ustalono udział w KRS posłów, senatorów i innych osób spoza wymiaru sprawiedliwości.

Panie premierze, w sposób stanowczy, zdecydowany zwracam się do Pana o odwołanie pana Zbigniewa Ziobry ze stanowiska ministra sprawiedliwości. Nie tylko dlatego, że pod jego bokiem działała grupa właściwie przestępcza, bo ujawniająca niedostępne materiały personalne i dokonująca hejtu o znamionach zniesławienia. Na jej czele stał wiceminister sprawiedliwości, którego Pan odwołał.

Równocześnie w grupie tej znaleźli się nominaci pana Zbigniewa Ziobry na stanowiska prezesów sądów, zastępców rzecznika dyscyplinarnego czy członków KRS. A także osoba z Sądu Najwyższego wybrana z udziałem przynajmniej ministra sprawiedliwości. Zatem nie tylko w czasie haniebnych wystąpień w środkach masowego przekazu pomawiano o haniebne czyny członków stowarzyszenia Iustitia i tych adwokatów, którzy w ramach Wolnych Sądów zorganizowali obronę nas przed łamaniem Konstytucji i innymi nadużyciami władzy.

Pan minister Ziobro odpowiada za powołania na wysokie stanowiska sędziowskie często ludzi sfrustrowanych, gotowych na wszelkie kompromisy moralne dla uzyskania pozycji. Pan minister Ziobro musi ponieść odpowiedzialność za swoje decyzje.

Za zamieszanie, jakie spowodował w wymiarze sprawiedliwości, mianując na stanowiska prezesów sądów okręgowych sędziów rejonowych. Którzy nie znali ani problematyki tych sądów, ani osób, które w nich pracują.

Musi wziąć odpowiedzialność za to, że mianował sędziów rejonowych do sądu apelacyjnego i doprowadził tym samym do zwiększenia przewlekłości postępowania. To było największą bolączką sądów i w tym zakresie nie dokonano niczego, nie zmieniono procedur, które tak bardzo utrudniały szybkie procedowanie. Poza jednym przypadkiem. Poza tym tolerowano osoby o bardzo dyskusyjnych walorach moralnych na tak wysokich stanowiskach.

W tej sytuacji proszę Pana Premiera o możliwie niezwłoczne odwołanie Zbigniewa Ziobry ze stanowiska ministra sprawiedliwości.

Jeżeli tak się nie stanie, Panie Premierze, a przecież jest Pan historykiem, historia Panu tego nie zapomni.

W rozmowie z OKO.press prof. Strzembosz dementuje narrację ministra-prokuratora. I odnosi się do ataków polityków PiS. Pytamy też o jego odczucia, reakcję na słowa Ziobry.

„Wypowiedź pana ministra Ziobry nie budzi we mnie żadnych emocji. Na podobne zarzuty odpowiadałem już setki razy” – odpowiada. „Mam swoje zasługi w pracach nad zasadami rewizji nadzwyczajnej, dzięki którym uniewinniono parę tysięcy osób skazanych w PRL. W całym okresie po 1989 roku ani pan Ziobro, ani jego poprzednicy i mocodawcy nie stworzyli żadnego systemu uniewinnienia represjonowanych, ani systemu pociągnięcia do odpowiedzialności karnej sędziów. Niech się pocałują w nos”.

Prof. Strzembosz opowiada OKO.press o swoich próbach rozliczania przeszłości i wraca do pytania, dlaczego obecne władze poza pomstowaniem na to, że nikt tego nie zrobił, sami tego nie próbują. Skoro – jak powtarzają – wciąż orzekają sędziowie-kaci, dlaczego nikt nie wznawia postępowań dyscyplinarnych?

Przeczytaj także:

Rewizje nadzwyczajne, parę tysięcy osób uniewinnionych

Strzembosz dementuje sedno narracji Ziobry, jakoby to on sam – jako I Prezes Sądu Najwyższego – miał odpowiadać za cały wymiar sprawiedliwości i jego dekomunizację.

„To jest bzdura. Pierwszy Prezes SN odpowiada za wymiar sprawiedliwości w znacznie mniejszym stopniu niż asesor-prokurator. Za wymiar sprawiedliwości odpowiadała prokuratura, ponieważ żaden sąd nie może orzekać z własnej inicjatywy, poza sądami dla nieletnich. Jak nie ma aktu oskarżenia, to nie ma orzeczenia”.

Profesor przedstawia zarazem swoje dokonania na polu rozliczeń z czasami PRL.

„Mam swoje zasługi. To ja – wraz z panią doktor Marią Zdanowską – opracowałem podstawy rewizji nadzwyczajnej, które zostały przyjęte w orzecznictwie Sądu Najwyższego. Następnie przyjęła je prokuratura wojskowa, prokurator generalny i ministerstwo sprawiedliwości. W efekcie parę tysięcy osób [skazanych ze względu na zaangażowanie przeciw systemowi komunistycznemu] zostało uniewinnionych. Przysłużyłem się więc tej sprawie w takim zakresie, w jakim mogłem” – podkreśla.

Kaczyński się nie wykazał

Strzembosz przypomina też, że zasługami nie mogą poszczycić się przedstawiciele partii Jarosława Kaczyńskiego, ani w czasie pierwszych rządów (2005-2007) ani obecnych od 2015 roku.

„Ani pan Jarosław Kaczyński, ani inni politycy nie zgłosili żadnej propozycji weryfikacji sędziów, którzy orzekali w stanie wojennym czy wcześniej”.

Wspomina o pomyśle z początków transformacji, by taką weryfikację przeprowadziła adwokatura.

„Rozmawiałem z adwokatami, którzy łapali się za głowę i mówili, że to niemożliwe. Nie wyobrażali sobie, by mogli weryfikować tych sędziów, wobec których jeszcze w PRL przegrali sprawy, bo nie byliby obiektywni. Ostatecznie tej propozycji nikt nawet nie sformułował. To było takie sobie gadanie – a może adwokaci? A adwokaci powiedzieli: nie”.

Profesor Strzembosz zaproponował wówczas, by sędziom, którzy zachowali się niegodnie wytaczać postępowania dyscyplinarne. Był jednak problem, większość spraw zdążyła się bowiem przedawnić.

„Trzeba było przyjąć rozwiązanie ustawowe, które uchylałoby zasadę, że tutaj prawo nie działa wstecz. Sprawa dwukrotnie znalazła się przed Trybunałem Konstytucyjnym. TK powiedział, że skoro działo się w sytuacji, w której za łamanie praworządności nagradzano, a nie karano, można przyjąć, że rozpoznanie tych spraw mimo przedawnienia jest możliwe” – tłumaczy.

Ale nikt takiej ustawy nie przyjął.

Nieudane dyscyplinarki

Prof. Strzembosz przypomina też, że był jednym z autorów propozycji przedłożenia rozliczeń za PRL sądom dyscyplinarnym. Postulował też – nieformalnie, bo nie miał inicjatywy ustawodawczej – żeby podejść metodycznie i postępowania przeprowadzić w oparciu o obiektywną analizę.

„Można było wziąć z danego okręgu wszystkie sprawy polityczne. Sprawdzić, kto w nich orzekał i jak – co byłoby rzecz jasna szalenie pracochłonne. Wybrać powiedzmy, z 10 sędziów dwóch, którzy wyróżnili się surowością orzeczeń albo nieprzestrzeganiem prawa. I te osoby powinny stanąć przed sądem dyscyplinarnym”.

Niestety sprawy spływały do Sądu Najwyższego pojedynczo, co utrudniało ocenę pracy sędziów bez szerszego kontekstu.

„Dowiadywaliśmy się, że pan X skazał kogoś na trzy czy cztery lata. O to oskarżał go rzecznik dyscyplinarny. A ten sędzia tłumaczył, że mógł skazać na 15 lat, a skazał na 3-4, czyli w dolnej granicy. Wtedy pojawiało się pytanie – czy wyrzucić go z zawodu po kilku latach jego orzekania od zmian politycznych za to, że w PRL orzekł w dolnej granicy? To było trudne” – mówi Strzembosz.

„Żałuję teraz, że jedyną możliwą karą za uchybienie niezawisłości było wydalenie z zawodu. Gdyby istniały łagodniejsze rozwiązania, to sąd dyscyplinarny łatwiej by się na nie decydował. W każdym razie po 10 latach efekty były bliskie zeru” – przyznaje.

Marne efekty za Suchockiej, żadne za Kaczyńskiego

W rozmowie z OKO.press w grudniu 2017 prof. Strzembosz opowiadał o swoich staraniach o dyscyplinarki w czasach, gdy ministrem sprawiedliwości była Hanna Suchocka (1997-2000):

„Z inicjatywy minister Suchockiej wiele postępowań dyscyplinarnych zostało wszczętych. Niestety, były źle przygotowane i prowadzone. Proponowałem, by porównywać wyroki wydawane przez poszczególnych sędziów i postępowanie dyscyplinarne wszczynać wobec tych, którzy szczególnie często i surowo orzekali w sprawach przeciwko demonstrantom, czy opozycjonistom. Każdą sprawę rozpatrywano jednak „od nowa”. I sędziowie, którzy nie sprostali tamtym czasom, bronili się zwykle tym, że ich wyroki oscylowały w dolnych granicach zagrożenia karą.

O ile postępowania dyscyplinarne z inicjatywy minister Suchockiej dały marne efekty, bo ostatecznie pozbawiono stanowiska tylko jednego, dwóch sędziów, to gdy minister Suchocką zastąpił Lech Kaczyński (2000-2001) wnioski do sądu dyscyplinarnego w ogóle przestały wpływać.

Rozmawiałem o tym z nowym ministrem sprawiedliwości, choć nie bardzo chciał mnie przyjąć. Na zarzut, że nie składa wniosków, Lech Kaczyński odpowiedział, że zlecił to zadanie trzem paniom, ale niechętnie je wypełniają. Opadły mi ręce na takie wyjaśnienie".

Krew na rękach? To kompletna bzdura

Profesor Strzembosz dementuje narrację PiS o orzekających do dziś sędziach, którzy mają na rękach „krew” opozycjonistów z czasów PRL.

„Tych sędziów, którzy orzekali w 1956 roku już dawno nie ma. W 1956 roku ja miałem 26 lat – gdybym nawet w tak młodym wieku doszedł do stanowiska sędziego SN, to dziś już od 20 lat nie mógłbym nim być [obowiązuje limit wieku – 70 lat]. Ci ludzie, którzy przed 1956 rokiem sądzili, musieliby mieć dziś po 110 lat”.

Zdaniem Strzembosza przesadzona jest też narracja o sędziach-katach z czasów stanu wojennego.

„W stanie wojennym nie było już tak haniebnych orzeczeń jak w czasach stalinowskich. Spośród sędziów ze stanu wojennego ci, którzy orzekali, przynajmniej w Warszawie, wszyscy już odeszli. W Sądzie Najwyższym zostało dwóch sędziów w Izbie Karnej. Wielokrotnie omawiałem ich orzecznictwo, które było przyzwoite, jak na tamte czasy. Sędzia z Izby Pracy i Ubezpieczeń Społecznych, wobec którego też kierowano ataki, w sprawie przeciwko Solidarności Walczącej napisał zdanie odrębne, domagając się uniewinnienia” – mówi Strzembosz.

„Inne wyroki mogły się podobać bardziej lub mniej. Ale akurat w ostatnich sprawach, w których zapadły kary pozbawienia wolności, to było tuż przed amnestią. Skazani ludzie siedzieli krótko albo wcale. Także mówienie, że sędziowie mają ręce unurzane we krwi to bzdura”.

"A jeżeli zdaniem pana Ziobry czy pana Morawieckiego wciąż orzekają sędziowie – kaci, to dlaczego władze nie wznowią wobec nich postępowań dyscyplinarnych?

Powolny im Trybunał Konstytucyjny nie przeciwstawiłby się przecież uchyleniu przedawnienia ścigania" – mówił Strzembosz OKO.press w grudniu 2017.

Ziobro chce powrotu do PRL

Odpowiadając na atak Zbigniewa Ziobry, Strzembosz zwraca uwagę na hipokryzję ministra-prokuratora. Ziobro chętnie oskarża krytyków swoich reform o pobłażliwość dla komunistów, ale sam zmierza do rozwiązań jakby z czasów poprzedniego ustroju.

"Minister Ziobro dążył do dwóch rzeczy.

Po pierwsze, tak jak w PRL chciał mieć prezesów sądów mianowanych przez siebie i bez jakiejkolwiek kontroli. To już mu się udało. Po drugie chce, by w każdym okręgu mieć dwóch czy trzech, którzy będą orzekać, jak trzeba. Tego jeszcze nie osiągnął i mam nadzieję, że mu się nie uda".

Ziobro, a także poprzedni minister sprawiedliwości z PiS – Lech Kaczyński – nie wykazali się na polu rozliczania sędziów, którzy sądzili opozycjonistów w PRL.

„Ani pan Ziobro, ani jego poprzednicy i mocodawcy nie stworzyli żadnego systemu uniewinnienia represjonowanych, ani systemu pociągnięcia do odpowiedzialności karnej sędziów. Niech więc się pocałują w nos” – podsumowuje Strzembosz.

;
Na zdjęciu Maria Pankowska
Maria Pankowska

Dziennikarka, absolwentka ILS UW oraz College of Europe. W OKO.press od 2018 roku, od jesieni 2021 w dziale śledczym. Wcześniej pracowała w Polskim Instytucie Dyplomacji, w Komisji Europejskiej w Brukseli, a także na Uniwersytecie ONZ w Tokio. W 2024 roku nominowana do nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej.

Komentarze